Refleksja

Poszukiwanie Ojczyzny

Spread the love

Poszukiwanie Ojczyzny

Stefan Wilkanowicz

Rozważania te powstały jako konieczny ciąg dalszy 614/615 numeru „Znaku” o metafizyce podróży (tytuł zresztą raczej mylący), w którym zapoznajemy się z przygodami i refleksjami wybitnych podróżników.

W czasie jego lektury stale stawiałem sobie zasadnicze pytania: co zyskuję w czasie podróży? Jakie wartości obce chciałbym sobie przyswoić? Co przekazać innym? Czy mogę zadowolić się jedynie „egzotyką”?

A równocześnie coraz bardziej nie daje mi spokoju pytanie: jak żyć w pluralistycznym świecie? Jak nie zgubić się w chaosie informacji, które stwarzają pozór wiedzy, a gruncie rzeczy raczej mylą? Jak zrozumieć innych ludzi?

I dalej jeszcze: kim jest dzisiejszy człowiek? Jak ewoluuje, czy się degraduje? Jak mu pomóc w rozwoju? Jak samemu się rozwijać w świecie narastającego chaosu, który to świat absolutnie potrzebuje globalnego ładu?

Nie ukrywam oczywiście, że moje pytania biorą się nie tylko z doświadczeń podróży, ale i z codziennego życia w Krakowie – jako męża Wietnamki, która jednocześnie jest zanurzona w kulturze francuskiej. A także teścia Francuza, którego babka była Szkotką. A także zetknięcia z francuską kulturą poprzez francuski personalizm, który jest wciąż dla mnie ważny.

*

Oto więc chaotyczna garść migawek, tekstów, obrazów, melodii, dla mnie ważnych, nieraz niepokojących, prowokujących, inspirujących.

*

Któż ci kazał mieć tyle uroku,
Aby łzami swymi zachwycić jesienne cienie?

Te słowa nie mogły być napisane nad Wisłą, ani nad Sekwaną. Odsłaniają inną wrażliwość, inny świat. Tajemniczy, ale wzruszający.

Trupy zaścieliły równiny Lang Giang i Lang Son,
Pod Xuong Giang i Binh Than wody spłynęły krwią,
Smutne to było i straszne: chmury zmieniły barwę
I pomroczniał dzień.

Tak pisał wojownik i wielki poeta po zwycięskiej wojnie. Radował się ze zwycięstwa i opłakiwał je.
A tak anonimowy poeta marzył o wiośnie:

Pewien jestem, że jutro
Cztery pory roku będą jedną wiosną.
Wiem – życie jest wierszem,
Serce jest muzyką,
Myśl rytmem porządkującym.
Jakże to będzie cudownie, gdy wiosna
Zapanuje na całym świecie.

A teraz coś dla naszej antykultury, w której tracimy zdolność do trwałych zobowiązań:, w której zmienność staje się jedyną stałą wartością:

…skoro nie możemy pobrać się latem,
Cierpliwie oczekujmy nadejścia zimy,
Skoro nie możemy pobrać się za młodu,
Czekajmy aż zostaniesz wdową.
Gdybyś nawet dwakroć i trzykroć owdowiała
Z szyją od trosk pomarszczoną,
Piękniejsza będziesz dla mnie od młodej dziewczyny,
O licach bardziej różanych niż niegdyś,
Zwinna jak za czasów twej młodości…

*

Zwiedzam muzeum ludu Tiam, który dawniej miał swoje królestwo w środkowym Wietnamie, ludu o religii i kulturze hinduskiej.

Zastanawia mnie obraz tancerki, erotyczny, ale inaczej – przedziwne połączenie naturalności i sakralności. Nagle ogarnia mnie wstręt wobec europejskiej masowej erotyki – mieszaniny głupoty, wulgarności i potwornego prymitywizmu.

Indie nigdy mnie specjalnie nie pociągały, ale tu nagle czuję jakąś swojskość – czyżbym był Indoeuropejczykiem?

*

A teraz całkiem inne wzruszenie:

Pośrodku górskiego jaru
ostre noże z Albacetu,
upiększone krwią zwaśnioną
błyszczą niby srebrne ryby.

“Upiększone krwią zwaśnioną…” Groźne połączenie zła z pięknem. Federico Garcia Lorca jest jednym z moich poetów, niejeden raz mnie wzrusza, a zarazem przeraża, ostrzega przed okrucieństwem.

Jęczy Rosa de Camborios
Stojąc w progu swojej chaty,
Bo jej obie ścięte piersi
Złożono przed nią na tacy

Jego świat nie jest pogodny, w poezji jest namiętność, krzyk i melancholia zarazem. Zresztą jego los był tragiczny – został rozstrzelany w czasie wojny domowej. Ale śmierć była obecna w jego poezji dużo wcześniej.

O piątej po południu.
Była dokładnie piąta po południu.
Przybiegło dziecko z białym prześcieradłem
O piątej po południu.
I wiadro z wapnem już przygotowane
O piątej po południu.
Reszta jest śmiercią, samą śmiercią tylko
O piątej po południu.

Ten świat dziś jest zrozumiały w świetle tragicznej wojny domowej, chyba jeszcze nie przezwyciężonej w mentalności ludzi, którzy przez nią przeszli, a także ich potomków.

*

Gdybym żył w tradycyjnych Chinach, już zapewne od jakichś dwudziestu lat cieszyłbym się cennym podarkiem – ozdobną trumną. To pokazuje inny stosunek do śmierci, spokojny i naturalny, poniekąd bardziej chrześcijański niż wśród europejskich chrześcijan.

*

Czas wrócić do Wietnamu.

Życie mi się podoba.
Czasami nie wiem, czym ono jest,
Leży jak deska pomiędzy przęsłami.
Słyszałem wieczorem, pies szczekał.
Po niebie latały gołębie.

Życie mi się podoba.
Czasami nie wiem, czym ono jest,
Może dlatego tak spokojnie patrzymy na siebie.

*

Rozmowa w Paryżu z młodymi wietnamskimi uchodźcami. Najbardziej brakuje im rodziny. Nic dziwnego, rodzina ma w tej kulturze ogromne znaczenie, poniekąd zastępuje instytucje społeczne, daje oparcie. Oczywiście jest i druga strona medalu, taki nacisk na tradycję i posłuszeństwo starszym, że blokuje to rozwój. Trzeba więc szukać syntezy, euro-amerykańskie brnięcie w indywidualizm musi się źle skończyć.

*

Ale rodzinność to także Afryka, to przecież kultury rodzinno-plemienne. Nie znam Afryki, ale przez dwie kadencje Papieskiej Rady Do Spraw Świeckich pracowałem stale w zespołach francuskojęzycznych, w których większość stanowili Afrykanie. Bardzo się do nich przyzwyczaiłem i dobrze się wśród nich czułem. Nawet pewnego razu powiedziałem do młodego Kongijczyka: wiesz, mam ochotę Cię adoptować! Roześmiał się od ucha do ucha i powiada: uważaj, bo będziesz odpowiedzialny, także materialnie, za całą moją rodzinę!

Do adopcji nie doszło, ale sentyment do Afryki pozostał. Zwłaszcza, że w owym czasie biskupi z kilku krajów afrykańskich opracowali wspólny program duszpasterski, którego tematem wiodącym było rozumienie Kościoła jako rodziny dzieci Bożych. Nie mogłem śledzić funkcjonowania tego programu, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że duch rodzinny jest Kościołowi, także w Polsce, niezwykle potrzebny – i że bywamy od niego dosyć odlegli.

*

Obradujemy w skromnym wieżowcu kurii w Rio de Janeiro (skromnym w porównaniu z wieżowcami amerykańskich banków). Jest wśród nas biskup z interioru, polskiego pochodzenia, skromny człowiek w koszuli i wymiętych spodniach. Jego diecezja ma jakieś 900 kilometrów długości, dzieli się na 10 parafii, do obsługi których ma 9 księży. Ma też wyrok śmierci od latyfundystów, za obronę bezrolnych chłopów.
Wyrok wykonano kilka miesięcy później, ale niedokładnie: znaleziono biskupa w stanie agonalnym i odratowano.

*

A podczas wieczoru u pani z miejscowej arystokracji trwa rozmowa o napływających do Rio chłopach, którzy tworzą nowe dzielnice nędzy. „Ci ludzie nie są nam potrzebni” stwierdza rzeczowo nasza gospodyni. Rzeczywiście, tylko co z nimi zrobić?

*

Odwiedziny w faveli. Przyjmują nas tam jak przyjaciół i szczerze opowiadają o swoim życiu. Oczywiście w dużej mierze żyją z handlu narkotykami – bo i z czego mieliby żyć, poza wysypiskami śmieci?

Kilka dni później sensacja – mieszkańcy innej faveli zablokowali jedną z ważnych dróg wyjazdowych z miasta. Jakie są ich żądania? Chcą przeniesienia ich narkotykowego bossa do innego więzienia, bo w tym, w którym obecnie przebywa, nie czuje się bezpiecznie. Życzenie zostaje spełnione, życie wraca do normy.

*

Odwiedzam brazylijską wioskę, po której oprowadza mnie jej sołtys i obszernie opowiada o swojej pracy. Moja sympatia do niego rośnie z każdą chwilą, a jednocześnie poczucie swojskości, jakbym go skądś znał. Wreszcie objawienie – przecież to typowy dziewiętnastowieczny wielkopolski organicznik!
Tylko że jest przy tym członkiem proalbańskiej partii komunistycznej, marzącym o zobaczeniu albańskiego raju…

*

Mniej-więcej w tym samym czasie udała się do Związku Radzieckiego delegacja brazylijskich intelektualistów i działaczy społecznych. Pojawiły się niemal entuzjastyczne relacje z ich podróży. Dziennikarze pytali, co o tym myślimy.

Odpowiedziałem dyplomatycznie, że widać, iż jej członkowie nie znają rosyjskiego, bo gdyby czytali prasę rosyjską to by nie mogli mieć tak pozytywnego obrazu sowieckiego społeczeństwa. Natychmiast zapytano jej niektórych członków co sądzą o takim poglądzie. Odpowiedział Frei Beppo, przyjaciel Fidela Castro, że nasze poglądy nie mają żadnego znaczenia ponieważ reprezentujemy moralność drobnomieszczańską.

*

Zwierzył mi się kiedyś prof. Julian Aleksandrowicz, że czasem myśli o ludzkości jako o jednym organizmie, jakby o człowieku – i widzi w nim wcielenie serii chorób psychicznych.
Coraz częściej wracam do tej obserwacji i mam ochotę powiedzieć, że ludzkość trapi obłęd w stopniu heroicznym.

*

Kumulują się przeżycia i doświadczenia, powoli kształtuje się jakaś wizja całości, jakaś duchowa ojczyzna, do narodowego i lokalnego dziedzictwa dochodzi nowa wiedza i nowe wartości.

Oczywiście ma tam dobre miejsce wietnamska poezja i wietnamska muzyka, ale także polski folklor góralski oraz….andyjski. Jego muzyka mnie też urzeka – kiedy na Rynku Głównym w Krakowie przez parę tygodni koncertował jakiś peruwiański zespół, nie mogłem obok nich przechodzić obojętnie – przecież to moi muzyczni (i nie tylko) rodacy! Nie bardzo wiem dlaczego, ale są mi bliscy!

*

A co powiedzieć o Galilei, ojczyźnie Jezusa i wszystkich chrześcijan? Pielgrzymowaliśmy po niej z ojcem Danielem Rufeisenem, a potem – poprzez niezwykły album – z archimandrytą Emilem Shoufanim z Nazaretu.
Myślę, że papieże powinni mieszkać w ojczyźnie Jezusa przynajmniej przez miesiąc każdego roku.

*

Czy jednak ta rozmaitość sytuacji i wrażeń nie prowadzi do wykorzenienia i chaosu? Do poddania się pluralizmowi chaotycznemu i doraźności, do antykultury kalejdoskopowej i narcystycznej?

Mam przekonanie, że we mnie te bardzo różne wartości nie gryzą się, lecz uzupełniają, wszystkich ich potrzebuję. I wcale nie jestem przez to mniej Polakiem, choć wielu moich rodaków coraz bardziej mnie złości swoją zaściankowością, niemożnością zobaczenia Polski jako kraju w świecie i kraju, który ma wobec tego świata obowiązki i zadania, a nie tylko troszczenie się o bardzo krótkowzrocznie i ciasno rozumiane narodowe (?) interesy.

Mam tu niedościgły wzór do naśladowania – Jana Pawła II, który czerpał z polskiej literatury romantycznej, z tomizmu, niemieckiej fenomenologii i hiszpańskiej mistyki. Oczywiście wzór niezwykle trudny, ale pokazujący drogę. Kiedy o Nim myślę, wyobrażam sobie dobrze ukorzenione drzewo, którego korona rozrasta się na cztery strony świata.

Nie rozrosła się w kierunku Azji – nie starczyło czasu. Zadanie dla Jego następców.

*

A co ze zwykłymi zjadaczami chleba? Z niezbyt pogłębionymi turystami? Z młodzieżą mającą bardzo specyficzny obraz świata? Dla jej części ojczyzną wydaje się być pewien typ muzyki…

Marzy mi się możność patrzenia na świat oczyma mądrych ludzi, zobaczenia go poprzez ich doświadczenia, poprzez ich wiedzę i ich miłości. Chciałbym pytać różnych ludzi o to, co cenią we własnych kulturach, czego im brakuje, co chcieliby przekazać innym, skąd czerpać brakujące wartości…I przedstawić ich widzenie nie tylko przez słowa ale i obrazy oraz muzykę. Spotkać się z człowiekiem, a przez niego – z jego krajem, z jego kulturą. Jakby zacząć dialog osobowy i kulturowy zarazem.

*

Ale może najpierw wypadałoby samemu na te pytania odpowiedzieć, przynajmniej wstępnie?
I tu od razu kłopot – jaka polska kultura, jakie tradycje? Jak się ograniczyć? Co najważniejszego wybrać?
Na pierwszy rzut oka widzę cztery tradycje, z których chciałbym czerpać.

Z warszawskiej, rewolucyjno-powstańczej, gotowość do oporu i rewolucyjnego działania, umiejętność odradzania się z popiołów.
Z krakowskiej, federacyjno-wielokulturowej, swoisty chrześcijański humanizm o szerokich horyzontach, wcielający się w dialog kultur. Z Pawłem Włodkowicem, Królową Jadwigą i Bratem Albertem.

Z poznańskiej swoisty konkretny patriotyzm, który ma swój wymiar gospodarczo-społeczny, edukacyjny i kulturowy, który mocno siedzi w lokalnych środowiskach. Który może najbardziej nadaje się dla budowy nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego.

Z kresowej jakąś serdeczność i otwartość, rozumienie pogranicza i dalekich perspektyw. Tu muszę dodać, że moje rodzinne korzenie są gdzieś na pograniczu polsko-litewskim, kiedy więc słyszę wileńską wymowę to robi mi się cieplej i serdeczniej, jakoś bardziej po ludzku.

A równocześnie prześwituje gdzieś Syberia, i intuicja, że z Wielkorusami trzeba bardzo uważać, ale Sybiracy to przecież trochę swojacy…

*

Ale czy to wszystko? A gdzie nieznane kultury rozwinięte na ziemiach Rzeczypospolitej? Żydowska, ukraińska, białoruska?

Jakoś się o nie ocieram, w taki czy inny sposób, ale to bardzo mało, muszę przyznać, że jestem ignorantem, mam co najwyżej jakąś wrażliwość czy poczucie swojskości – ale to bardzo mało. Zwłaszcza hebrajsko- i żydowskojęzyczna kultura to prawie zamknięty świat. Owszem, otwiera się co rok na krakowskim Kazimierzu, staje się międzynarodowym wydarzeniem, ale to wycinki, choć nieraz fascynujące.

Wiem, że te kultury powinienem znać. Jeśli nie dla siebie, to dla przyszłości Polski i Europy. W duchu tych słów:

My, chrześcijanie, jesteśmy przekonani, że każdy jest dzieckiem Boga, powołanym do udziału w Jego życiu i wezwanym do naśladowania naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który żył dla wszystkich ludzi i dał nam obietnicę Życia Wiecznego poprzez swoją męczeńską śmierć i Zmartwychwstanie.

My, pielęgnujący tradycję Żydzi, wierzymy, że każdy jest potomkiem naszego wspólnego prarodzica, a wiec wszyscy jesteśmy jedną rodziną, której zgodne współżycie przybliża dzień, w którym wszyscy zrozumiemy, „że Pan jest jeden i Imię Jego jedno”.

My, muzułmanie, wierzymy w Boga Jedynego, który jest Ojcem nas wszystkich – miłosiernym, litościwym i wybaczającym.

Wdzięczni naszym przodkom za przekazane dziedzictwo, za dorobek materialny, za wartości duchowe, za poszukiwanie prawdy, za dobro i piękno, za pracę i cierpienia, za troskę o przyszłe pokolenie, żałujemy, że nie ustrzegli się od zaniedbań i zbrodni. Zobowiązujemy się do usuwania ich skutków i do zapobiegania nowym krzywdom i niesprawiedliwościom.

Chcemy budować społeczeństwo, w którym nikt nie będzie opuszczony, obojętny na los innych, chcemy rozwijać dialog i współpracę.

Chcemy rozwijać demokrację opartą o równe prawa i możliwości pełnego udziału każdego człowieka we wszystkich sferach życia.

Chcemy wychowywać ludzi przywiązanych do swoich społeczności lokalnych, do wspólnot narodowych i do wspólnej Europy.

Chcemy budować Europę, w której cenione będą wszystkie kultury oraz nastąpi powszechne uznanie podstawowych wartości zawartych w Dekalogu.

Ten fragment Deklaracji, podpisanej przez Polską Radę Chrześcijan i Żydów oraz Radę Wspólną Katolików i Muzułmanów w Polsce brzmi rewolucyjnie w dzisiejszym świecie. Ale jest to rewolucja konieczna.

*

I jeszcze jeden nieznany świat – pewna część dzisiejszej młodzieży.

Przyznaję, że patrzę bezradnie na ich tłumy na niektórych koncertach, na ich podniecenie, nie tylko chwilowe, ale przeradzające się w latami trwający kult. Jestem wrażliwy, czasem nadwrażliwy na muzykę, pewne jej rodzaje budzą u mnie wręcz krwiożercze instynkty. Rozumiem potrzebę buntu, pewnie jednak nie zrozumiałem 68 roku – u nas miał on zupełnie inny charakter (najpierw obrona „Dziadów” przed partią, a potem partyjno-anysemicka nagonka) , inaczej niż na Zachodzie, gdzie jak gdyby chciano odrzucić wszystko, zacząć na nowo historię ludzkości.

Doświadczenie dwóch totalitarnych systemów każe traktować zachodnie bunty jak dziecinadę, jako coś, co szybko przemija i przemienia się – niestety – w nowy establishment, podobnie niesprawiedliwy i nudny jak poprzedni. Jako coś powierzchownego, co nie dotyka istoty rzeczy – prawdy, dobra i piękna.

Jak żyć w świecie, z którego ewakuuje się prawdę – jakoby niemożliwą do osiągnięcia? Prowadzącą do konfliktów i wojen?
Jak żyć w świecie, w którym nie ma stałych i wspólnych wartości, tylko zmienne i sprzeczne opinie?

Jak żyć w pustce? Jaki może być bunt przeciwko pustce?

Czy uciekać w kulturę narcystyczną (kard. Danneels) lub orgiastyczną (Jacek Szymanderski)?

Czy szukać ratunku w sektach?

Czy buntować się przeciwko groźnej pustce i zepsuciu Zachodu, zniszczyć go zanim nas nie zatruje? To właśnie robią brytyjsko-muzułmańscy terroryści z dobrych domów…

Czy nieświadomy satanizm – fascynacja złem – jest buntem przeciwko pustce – sam będąc pustką?

*

Drogą może być tylko pluralizm ekumeniczny (Richard von Weizsaecker), doceniający bogactwo różnorodności i szukający wspólnych wartości. Ale to niełatwa droga, przeciw wschodnim i zachodnim trendom. Przeciw różnym interesom i mocnym przyzwyczajeniom. Przeciw sekciarskiej mentalności.

Trudna jeszcze z innego powodu – sytuacji techniczno-kulturowej, w której „szarzy ludzie” mają o wiele większe niż dawniej możliwości szkodzenia, nawet wywoływania katastrof. Do niektórych nie jest potrzebna terrorystyczna siatka ani wielkie pieniądze, wystarczy trochę szaleństwa.

Może lepiej nawet o nich nie mówić.
Rośnie globalna współzależność, ale nie nadąża za nią poczucie współodpowiedzialności.

Mamy zatem przed sobą gigantyczne zadania. Nie dla „onych” tylko właściwie dla siebie, dla wszystkich, bo tu nie chodzi jedynie o takie czy inne reformy lecz o mutację cywilizacyjną, a tej się nie dekretuje.

*

Zatem moja ojczyzna jest w Polsce i nieomal wszędzie, zwłaszcza w niektórych miejscach naszego globu. Już nie umiem myśleć o Polsce w oderwaniu od sytuacji ludzkości, a jeśli napotykam na tak częstą – niestety! – ciasnotę i sobkostwo, to z trudem opanowuję wstręt i mdłości.

Spokój i optymizm przywracają mi kolędy śpiewane przez polskiego Wietnamczyka.

*

Powracam do równowagi i irracjonalnego przekonania, że kolędy, zwłaszcza polskie, są wieczne. Będziemy istnieli dopóki będziemy je śpiewali, a jeśli po wietnamsku – to jeszcze lepiej; taki uniwersalizm jest nam w naszych czasach bardzo potrzebny.

*

Wyrzuciłem z siebie wspomnienia, myśli i uczucia, które mnie stale otaczają, idą jak cień, czy jak niewidzialny obłok.

Coraz bardziej jestem przekonany, że musimy być Polakami-uniwersalistami, że musimy się stale uczyć od innych i im przekazywać nasze wartości.

I bardzo jestem ciekaw jak inni przeżywają swój lokalny, krajowy i globalny świat.

Powiedzcie, proszę, czego się nauczyliście od innych? Co im przekazujecie – co chcecie przekazywać?

Czy podróżując tylko odprężacie się i kolekcjonujecie wrażenia?

Czy wyjeżdżając za pracą myślicie o czymś więcej?
Jakich macie przyjaciół? Kogo chcielibyście do Polski sprowadzić?

Przytaczane powyżej fragmenty poetyckie pochodzą ze zbioru Z poezji Wietnamu (Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1962) oraz Federico Garcia Lorca, Poezje (Książka i Wiedza, Warszawa 2003), a także Federico Garcia Lorca, Od pierwszych pieśni do słów ostatnich(Wydawnictwo Literackie, Kraków 1987).

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code