Medytacje szarodzienne o Częstochowie i Beksińskim

    Wybraliśmy się ostatnio z moim mężem szanownym na jednodniową pielgrzymkę do Częstochowy. Znajoma pani z bractwa św. Michała Archanioła przysłała mi „szortmesydż” zwany popularnie smsem z zaproszeniem, więc zarezerwowałam dwa miejsca i pojechaliśmy. Akurat tego dnia przypadała I sobota miesiąca i pielgrzymka nauczycieli do Częstochowy. Uznałam, że to nie jest przypadek. Bo właśnie rzuciłam profesję nauczyciela. A przy okazji od kilku dobrych miesięcy właśnie Archanioł Michał towarzyszy moim myślom i modlitwom dotyczącym zmian w życiu zawodowym. Stwierdziłam, że po tak niezwykle bogatym w zdarzenia roku warto wybrać się do Matki Boskiej Częstochowskiej i to w towarzystwie pierwszego wśród archaniołów wojownika, który postawił się złemu duchowi. Żeby zanieść jej i Bogu bukiet naszych westchnień i refleksji w intencji dziękczynnej.

   Trzymałam się dzielnie cały dzień. Tam czuję się jak u siebie. Każdy kamień i schodek, cal posadzki jakby mój i całkiem swój. Tłum mi nie dokuczał, upał nie przeszkadzał. Dzielnie i mężnie znosiliśmy trudy pielgrzymki. Nosząc nasze i nie nasze intencje trwaliśmy na modlitwie, śpiewie, w uwielbieniu i w spokoju. Obchody zorganizowano na miejscu. Było dostojnie, uroczyście, i wesoło, bo zaproszono niezły zespół „Laetare”. Było całkiem miło i znośnie, bez większych emocji, nie licząc głębokich poziomów spokoju na dnie duszy. Ale to ciężko nazwać emocjami.

   W ramach przerwy między Mszą Św. i nabożeństwami popołudniowymi poszliśmy na obiad i na kawę. Siedzieliśmy sobie w miłym miejscu racząc się mrożoną latte i smakowitymi lodami, kiedy ujrzałam całkiem niedaleko plakat p.t. „Druga Wystawa Beksińskiego”. Unikalne jeszcze nieznane obrazy z prywatnej kolekcji. Poszłam. Miało być na pół godzinki.
   Utknęłam niemal na dwie godziny przed kilkunastoma pracami. Otrzymałam cios prosto w serce, prawy i lewy sierpowy na raz prosto w mózg. Nie można tam robić zdjęć, nie ma reprodukcji ani kopii, żadnego albumu z tymi pracami. Więc trzeba jechać i zobaczyć.

Ludzie wchodzili i wychodzili, nie poświęcając obrazom więcej niż 15 minut. Było tam duszno, gorąco, klimat nie sprzyjał delektowaniu się sztuką. Mimo to utonęłam w emocjach autora i w moich. Temperatura zewnętrzna spadła w moim odczuciu do zera – tak mną wstrząsnęło to, co obejrzałam na tej wystawie.

Dodatkowym czynnikiem pogłębiającym odbiór był elegancki pan w średnim wieku pilnujący wystawy. Mężny i dzielny człowiek sztuki, który w tej strasznej saunie cały dzień siedział z Beksińskim i strzegł go przed dotykiem zarówno rąk jak i fleszów.

   Widząc, że wystawa wreszcie zrobiła na kimś wrażenie zaczął mi opowiadać skąd pochodzą obrazy, opisywać nieco twórczość Beksińskiego, technikę malarską (bo to mnie najbardziej uderzyło w zetknięciu się z oryginałem). Zazwyczaj unikam głębszych rozmów z obcymi ludźmi, a już w obliczu sztuki w ogóle mnie denerwują przewodnicy i komentatorzy. Ten człowiek w ogóle mi nie przeszkadzał. On naprawdę ze mną rozmawiał o tym, co widzieliśmy w obrazach. Zwrócił moją uwagę na to, że żaden z nich nie jest zabezpieczony szybą, ani zatytułowany, żaden nie jest opatrzony podpisem z przodu ani datą powstania (sygnowane z tyłu obrazów). Że takie było życzenie właścicieli prac.

– Brak sugestii, co do interpretacji? – zapytałam.

– Trafnie to Pani określiła. – odpowiedział.

   To sprawiło, że wystawę zwiedziłam wszerz i wzdłuż kilka razy. Pan dyskretnie chodził za mną pilnując zapewne, żebym nie utonęła w morzu barw (przyklejona twarzą do farb, bo mogłam zbliżyć twarz do obrazu na milimetry i oczywiście to robiłam) albo nie uciekła z wystawy z jakimś poszarpanym aniołem pod pachą. Co jakiś czas wymienialiśmy kilka zdań.

Wybrałam trzy prace, które odzwierciedlać miały moją podróż do Częstochowy. Nazwałam je „Dojrzałe Doświadczenie Spokoju”, „Morze Nadziei” i „Zostanie z Nas Mięso Ale Jest Coś Jeszcze”. Na tym ostatnim, jak to ja, zobaczyłam nawet Chrystusa.

Oczywiście nie mogę zmieścić tutaj linków ani kopii. Jeśli ktoś będzie w Częstochowie niech zajrzy do Centrum Sztuki i zgadnie, które obrazy mam na myśli.

Ściągawka stylu dla tych, którzy nie mieli okazji spotkać się ze sztuką Zdzisława Beksińskiego – beksinski.eu. Obraz poniższy otwierał wystawę (źródło: beksinski.eu). To właśnie ten, który zatytułowałam "Dojrzałe Doświadczenie Spokoju".

   Dodatkowo ogromne wrażenie zrobiły na mnie dwie prace przedstawiające chyba ukrzyżowanie. Bardzo podobne, ale nieco inne. Wiszą obok siebie na samym końcu wystawy. Rozpad, wiatr, wrastające w drewno fragmenty ciała, kości, jakieś bliżej nieokreślone fragmenty mechanizmów. Powiewające płachty materiałów barwy ziemi, spod których wysypuje się mnóstwo szczegółów wskazujących na przemijanie. Ale widziałam w tym też wieczność, w której istnienie materii zdaje się być złudzeniem albo po prostu tylko etapem trwania. W pierwszej chwili byłam nawet oburzona, jak można tak namalować taki motyw (o ile o to Beksińskiemu chodziło). Ale potem, kiedy patrzyłam na te dwa obrazy dwudziestą minutę pomyślałam (poczułam?), że to obraz mojej własnej duszy. Jakbym właśnie tutaj musiała z tej Jasnej Góry trafić, aby to pojąć. Coś musi przeminąć, rozpaść się. Odfrunąć w siną dal. Dopiero potem może zaistnieć szansa na zmartwychwstanie.

   Po wyjściu z wystawy z powrotem ruszyliśmy w górę do klasztoru. Byłam wstrząśnięta, rozdarta – tu Jasna Góra, tam w duszy i w pamięci obrazy emocji i obrazy Beksińskiego. Piekło i niebo w jednej krótkiej refleksji.

Spacerowaliśmy po murach klasztoru czekając na godzinę nabożeństw wieczornych (popołudniowe załatwił mi Pan Beksiński). Przez cały dzień nie mogłam dostać się w pobliże obrazu Matki Boskiej, bo tłum nieustannie krążył po kaplicy. Postanowiłam spróbować ostatni raz. Nawet udało mi się dotrzeć w całkiem bliskie okolice obrazu, kiedy zamknięto bramkę kaplicy już na wieczór. Rozpoczęło się ostatnie nabożeństwo z modlitwami dedykowanymi Maryi i Michałowi Archaniołowi.

Pierwszy raz byłam „z tej strony” obrazu. Niegdyś z racji pełnionych w ZHP funkcji regularnie co rok bywałam w Częstochowie przy okazji przekazywania Betlejemskiego Światła Pokoju. Miałam więc przywilej współprowadzenia czuwań najbliżej jak się dało. Do dziś pamiętam, jak z klerykami i z instruktorami harcerskimi prowadziliśmy śpiew i modlitwę siedząc z gitarami na schodach pod obrazem.Teraz nie zobaczyłam go z bliska ani z daleka. Tłum w kaplicy był tak duży, że nie mogłam się ruszyć. Wciśnięta w jakiś kąt przy bocznym ołtarzu nie miałam możliwości odwrotu. Trzeba było poczekać do zakończenia Apelu Jasnogórskiego. Poddałam się więc i zatopiłam w medytacji prowadzonej przez kapłana i bractwa Michała Archanioła. W sumie po to tam przyjechałam.

Nadszedł czas, kiedy organista zagrał melodię Apelu. Rozpoczęto śpiewem „Bogurodzicy”.

Patrzyłam na ludzi. Zmęczone, znużone kobiety, śpiące niemal dzieci, zatopieni w medytacji mężczyźni, drzemiący w ławkach staruszkowie… młodzi i starzy, zdrowi i chorzy, wszyscy nagle wstali i zaśpiewali tę pieśń tak potężnym niezwykle głębokim tonem, że nie wytrzymałam i rozpłakałam się.

Ogarnęło mnie niesamowite wzruszenie. Padłam na kolana nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Mogłam tylko słuchać tego śpiewu, tej mocnej modlitwy, którą śpiewno na ziemiach polskich na polach bitwy, w kościołach, w chwilach grozy i dziękczynienia w wielu momentach historii naszego kraju.

To mój kraj, moja ojczyzna, i nigdy nie mogłabym jej opuścić – pomyślałam. Dlaczego akurat taka myśl mi przyszła do głowy? 

Ciężko tu u nas żyć, trudno osiągnąć sukces, trzeba długo na niego pracować. Klimat niezbyt ciepły, zimy szare, ludzie marudni. Kocham Polskę i Polaków, ale naprawdę ostatnimi czasy trudno mi przyznać, że w naszym kraju można naprawdę bezpiecznie i stabilnie się poczuć. Takie oto ekonomiczne myśli mi przyszły do głowy w kaplicy Matki z Częstochowy.

Ale – pomyślałałam – dopóki będziemy pamiętać o takich pieśniach, o tym, aby dziękować Bogu i polecać nasz kraj Jego opiece – dopóty będziemy krajem wspaniałym, krajem ludzi szlachetnych, mężnych i oddanych Polsce. I jeśli nie my, jeśli nie zostaniemy tutaj, aby pracować na rzecz Polski, oddawać swoje talenty i trudy życia właśnie jej – to kto to zrobi? Co z naszej ojczyzny zostanie?

Mocne doświadczenie, chyba mogę je określić mistyczno-patriotycznym.

W zestawieniu „Jasna Góra – sztuka Beksińskiego (Polaka zresztą) – Bogurodzica”  trudno szukać jednoznacznych powiązań. Ale tego dnia te trzy symbole kultury polskiej pomogły mi ujrzeć w całości sens doświadczeń jakie były moim udziałem w ostatnim roku.

Trzeba czasem zejść lub spaść z nieboskłonów na ziemię, odkryć fragment piekła na dnie swej własnej duszy, aby poczuć prawdziwą potrzebę wspinania się z powrotem na górę, ku niebu. I oddania Bogu tej całej rozpaczy, beznadziei, tych wszystkich ran, przegranych lub wciąż nie wygranych walk, problemów z którymi nie możemy sobie sami poradzić. On to zabierze, weźmie na swoje barki, zaniesie na swoim krzyżu na inną górę. Tam gdzie razem z Nim umrze to co nietrwałe, złudne, niestałe i najgorsze w naszym sercu.

I być może wystarczy nam nadziei i wiary, aby poczekać na cud Zmartwychwstania. Doświadczyć życia bez lęku i już na zawsze z Nim iść tam, gdzie trzeba, gdzie nas potrzebuje.

   Częstochowa jak zwykle mnie nie zawiodła. Tam czuję się jak u siebie. Każdy kamień i schodek, cal posadzki jakby mój i całkiem swój. Muszę tam raz na jakiś czas pojechać, żeby odnaleźć swój własny dom, swoje miejsce tu i teraz w miejscu gdzie postawił mnie Bóg. Ktoś kiedyś napisał (Konfucjusz), że najdalsze i najwspanialsze podróże odbywa człowiek w głębi własnej duszy.

Prawdę powiedział. Ta była jedną z najdalszych w moim życiu.

 

 

 

 

 

Komentarze

  1. zk-atolik

    Kto to zrobi?……

     Serdecznie dziękuję przede wszystkim Panu Bogu, źe obdarował Panią, aź tak wraźliwym sercem i prawym sumieniem, oraz światłym umysłem i wyjątkowym talentem opisywania rzeczywistości.

    Natomiast Pani dziękuję za podzielenie się wyjątkwymi medytacjami tj. osobistymi refleksjami i doświadczeniem z pobytu u Królowej Polski w Częstochowie, a szczególnie za promocję talentu, kultury i sztuki Zdzisława Beksińskiego i ten akapit: 

    Ale – pomyślałałam – dopóki będziemy pamiętać o takich pieśniach, o tym, aby dziękować Bogu i polecać nasz kraj Jego opiece – dopóty będziemy krajem wspaniałym, krajem ludzi szlachetnych, mężnych i oddanych Polsce. I jeśli nie my, jeśli nie zostaniemy tutaj, aby pracować na rzecz Polski, oddawać swoje talenty i trudy życia właśnie jej – to kto to zrobi?…………..

    Szczęść Boźe!wszystkim ludziom prawym i dobrej woli m.in. tym Polakom co, pragną i usiłują miłować Pana Boga, oraz Jego Matkę i Ojczyznę – współtworząc dobrostan w kraju i na świecie. 

     

     
    Odpowiedz
  2. SMOK

    BEKSIŃSKI TO PRAWIE JAK NAJWYŻSZE ISTOTY RODZONE NA ZIEMI ON JESZCZE PODPISYWAŁ DZIEŁA ALE PRZEKAZAŁ JE SPOŁECZEŃSTWU. CZŁOWIEK POWINIEN PRACOWAĆ DLA WSZELKIEGO DOBRA SWYM ŻYCIEM . MŁODSZEGO BEKSIŃSKIEGO STARAM SIĘ POJĄĆ ,CHOĆ NIE JEST PROSTE ZROZUMIEĆ JEGO DECYZJĘ!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code