Simone Weil

List do Joe Bousoueta

Spread the love

LIST DO JOË BOUSQUET’A

1942

Simone Weil

Gdy zbliżała się Wielkanoc 1942 roku, Simone Weil zapragnęła uczęszczać na wielkotygodniowe nabożeństwa w benedyktyńskim opactwie En-Calcat. „Najpierw chciała zatrzymać się w Carcassonne. Tam właśnie mieszkał pisarz Joë Bousquet, który przygotowywał razem z Ballardem wydawnictwo . Był to jak, wiadomo, wielki inwalida wojenny z 1914 roku. Kula trafiła go w kręgosłup i żył od 1918 roku sparaliżowany, przykuty do łóżka, udręczony fizycznymi cierpieniami.

Simone Weil pragnęła go poznać. […] Pojechała z Ballardem jednego z ostatnich marcowych wieczorów. […] Do Bousquet’a przybyli bardzo późno, na pewno koło jedenastej albo koło północy. Rozmawiali z nim mniej więcej przez dwie godziny. Później Ballard wyszedł. Simone została u Joë Bousquet’a i rozmawiali ze sobą jeszcze do godziny trzeciej lub czwartej rano. […]Ta jedyna rozmowa wystarczyła, aby wytworzyć między nimi przyjaźń. Oboje rozpoznali w sobie nawzajem zbliżone do ich własnego męstwo”. {Simone Pétrement, La Vie de Simone Weil, dz. cyt., t. II, s. 397 – 398)

Bousquet oczekiwał na to spotkanie z niecierpliwością. „Bardzo się cieszę, że poznam Émile Novis [pseudonim Simone Weil] – pisał do Ballarda kilka dni wcześniej – Mamy sobie wiele rzeczy do powiedzenia”. Kolejny list do tego samego korespondenta wspomina o tej rozmowie: „Nie zdołałby Pan uwierzyć, jak bardzo byłem szczęśliwy, gawędząc dość długo z Émile Novis. Nie można jej niczego zarzucić. Bardzo chętnie zgodziłbym się być w jej skórze, pomijając kilka istotnych zmian, dotyczących ascetyzmu i większego współczucia dla zła. Ma płomienny umysł. […] Dziękuję, że ją Pan do mnie przyprowadził”.

Ten ważny list do Joë Bousquet’a, napisany dwa dni przed wyjazdem do Nowego Jorku, a zatem dwa dni wcześniej niż list do ojca Perrin (zob. s. xxx – xxx), stanowi ze względu na zawarte w nim zwierzenia pierwszą „autobiografię duchową”.

12 maja 1942

Drogi przyjacielu!

Przede wszystkim jeszcze raz dziękuję za to, co Pan niedawno dla mnie zrobił. Jeżeli jak mam nadzieję, okaże się to skuteczne, byłoby to zrobione nie dla mnie, ale poprzez mnie dla innych, dla Pańskich młodszych braci, którzy ze względu na taki sam los powinni Panu być nieskończenie drodzy. Niektórzy może, gdy nadejdzie ich ostatnia chwila, będą Panu zawdzięczali łagodność wymienianych spojrzeń.

Jest Pan w stosunku do wszystkich innych uprzywilejowany w ten sposób, że dla Pana obecny stan świata to rzeczywistość. Bardziej może nawet niż dla tych, którzy teraz zabijają i umierają, ranią albo są ranni, a zaskoczeni nie wiedzą, gdzie są ani co im się przytrafia i jak to kiedyś było z panem, nie myślą o tej sytuacji. Dla wszystkich innych, na przykład dla tutejszych ludzi to, co się dzieje, jest dla bardzo niewielu bezładnym koszmarem, a dla większości niewyraźnym tłem, teatralną dekoracją – w obydwóch wypadkach czymś nierzeczywistym.

Od dwudziestu lat przetwarza Pan w myśli los, który dosięgnął i opuścił tylu ludzi, który Pana dosięgnął na zawsze, a teraz znowu powraca, aby dosięgnąć miliony. Teraz jest Pan gotów o tym myśleć. Albo jeżeli – jak sądzę – nie jest Pan jeszcze całkowicie gotów, musi Pan tylko przebić skorupę, aby z ciemności jajka wejść w światło prawdy, a już Pan w tę skorupę uderza. To bardzo stary obraz. Jajko to widzialny świat. Pisklę to Miłość, Miłość, która jest samym Bogiem i która początkowo jako niewidzialny zalążek mieszka w głębio każdego człowieka. Gdy skorupa zostaje przebita, gdy jestestwo ją opuściło, przedmiotem dla niego jest jeszcze ten sam świat. Ale nie znajduje się ono już wewnątrz. Przestrzeń jest otwarta i rozdarta. Duch, rozstając się z porzuconym, w kącie ciałem, zostaje przeniesiony do pozaprzestrzennego punktu, który nie jest punktem widzenia, skąd nie roztacza się perspektywa, skąd widzialny świat widzi się rzeczywiście, bez perspektywy. Przestrzeń stała się w stosunku do tego, co było w jajku, nieskończonością do drugiej albo raczej do trzeciej potęgi. Chwila jest nieruchoma. I nawet jeżeli dają się słyszeć hałasy, cała przestrzeń jest wypełniona głęboką ciszą, która nie jest brakiem dźwięku, która jest rzeczywistym, bardziej rzeczywistym niż dźwięk przedmiotem wrażeń, która jest tajemniczym słowem, słowem mającej nas od początku w swoich ramionach Miłości.

Znalazłszy się raz na zewnątrz jajka, pozna Pan rzeczywistość wojny, rzeczywistość, której poznanie jest najwartościowsze, ponieważ wojna to nierzeczywistość. Poznanie rzeczywistości wojny to pitagorejska harmonia, jedność przeciwieństw, pełnia poznania tego, co rzeczywiste. Dlatego właśnie jest Pan uprzywilejowany, gdyż wojna zamieszkała na stałe w Pańskim ciele i od lat wiernie oczekuje, że dojrzeje Pan do jej poznania. Ci, którzy przy Panu polegli, nie mieli czasu, aby ukryć swój los pod błahymi i ulotnymi myślami.

Wszyscy, którzy wrócili nietknięci, zabili swoją przeszłość przez zapomnienie, nawet jeżeli pozornie o niej wspominali, ponieważ wojna to niedola, a dobrowolnie kierować myśl ku niedoli jest równie łatwo, jak bez uprzedniej tresury przekonać psa, aby wszedł w ogień i dał się spalić. Aby myśleć o niedoli, trzeba nosić ją w swoim ciele, wbitą bardzo głęboko jak gwóźdź, i to nosić długo, aby myśl miała czas dostatecznie umocnić się, zanim będzie ją oglądać. Oglądać ją z zewnątrz, zdoławszy opuścić ciało, a nawet w pewnym sensie duszę. Ciało i dusza zostają nie tylko przebite, lecz także przygwożdżone w określonym miejscu. Niezależnie od tego, czy niedola narzuca dosłownie bezruch, czy też nie, istnieje w każdym razie bezruch wymuszony w tym sensie, że część duszy jest zawsze, bez przerwy, nierozdzielnie związana z bólem. Dzięki temu bezruchowi rzucone w duszę nieskończenie małe ziarno Bożej miłości może swobodnie wzrastać i przynosić owoce w oczekiwaniu, en hypomenê, zgodnie z cudownie pięknym wyrażeniem Ewangelii. Tłumaczy się je jako in patientia, ale hypoménein to coś zupełnie innego. Znaczy to: pozostawać na miejscu nieruchomo, w oczekiwaniu, nie podlegając wstrząsom ani nie przemieszczając się pod wpływem żadnego zewnętrznego ciosu.

Szczęśliwi, w których ciało wstąpiła niedola będąca niedolą świata z ich epoki. To oni mają możliwość i zadanie poznawać we własnej prawdzie, kontemplować we własnej rzeczywistości niedolę świata. To właśnie jest zadanie odkupicielskie. Przed dwudziestoma wiekami w Cesarstwie Rzymskim niedolą epoki było niewolnictwo, którego ostateczny wyraz stanowiło ukrzyżowanie.

Lecz nieszczęśni ci, którzy mając to zadanie, nie wypełniają go.

Gdy mówi Pan, że nie czuje branej dosłownie różnicy między dobrem i złem, nie jest to poważna wypowiedź, ponieważ mówi Pan o innym człowieku w sobie, który jest oczywiście Pańskim wewnętrznym złem. Pan dobrze wie – a w razie niepewności uważne badanie może najczęściej dostarczyć wiedzy – co w Pańskich myślach, wypowiedziach i działaniach żywi tego innego Pańskim kosztem, a co żywi Pana jego kosztem. Znaczy to, że nie zgodził się Pan jeszcze uznać tej różnicy za różnicę między dobrem i złem.

Ta zgoda nie jest łatwa, ponieważ bezpowrotnie zobowiązuje. Istnieje pewnego rodzaju związane z dobrem dziewictwo duszy, które nie pojawia się już nigdy po udzieleniu zgody, jak dziewictwo kobiety, gdy uległa ona mężczyźnie. Taka kobieta może stać się niewierna i cudzołożna, ale nigdy już nie będzie dziewicą. Dlatego boi się, gdy ma powiedzieć „tak”. Miłość triumfuje nad tą obawą.

Dla każdej ludzkiej istoty istnieje nieznana nikomu, a przede wszystkim jej samej, lecz całkowicie określona data, poza którą dusza nie może już dłużej zachowywać dziewictwa. Jeżeli przed tą właśnie odwiecznie zaznaczoną chwilą nie zgodziła się, aby zagarnęło ją dobro, to potem natychmiast wbrew niej zagarnie ją zło.

Człowiek może się w każdym momencie swojego życia poddać złu, ponieważ poddajemy się mu nieświadomie i nie wiedząc, że wprowadzamy do swojego wnętrza zewnętrzną władzę. Dusza wypija narkotyk, zanim powierzy jej swoje dziewictwo. Niekoniecznie trzeba było powiedzieć „tak” złu, aby zostać przez nie schwytanym. Ale dobro zagarnia duszę tylko wtedy, gdy powiedziała „tak”. Lęk przed ślubnym zjednoczeniem jest bardzo duży, toteż żadna dusza nie jest w stanie powiedzieć „tak”, dopóki nie popędza pilnie bezpośrednia bliskość granicznej chwili, gdy jej los zostanie na wieki ustalony. U jednych graniczna chwila może występować w wieku pięciu lat, a u innych w wieku sześćdziesięciu lat. Zresztą ani przed jej przekroczeniem, ani później nie można jej umiejscowić, ponieważ widać tylko zakrzywienie tego natychmiastowego i wiecznego wyboru w trwającym czasie.

U tych, którzy na długo przedtem pozwolili się zagarnąć złu, graniczna chwila straciła rzeczywistość. Największa rzecz, jaką ludzka istota może zrobić, to chronić w sobie nietkniętą zdolność mówienia „tak” dobru aż do czasu, gdy znajdzie się całkiem blisko tej chwili.

Według mnie graniczna chwila dla Pana zapewne jeszcze nie nadeszła. Nie mam możności zgłębiania serc, ale są już, jak mi się wydaje, znaki, że nie jest ona odległa. Pańska zdolność wyrażania zgody pozostaje na pewno nietknięta.

Myślę, że gdy zgodzi się Pan na dobro, to po pewnym okresie być może, ale niewątpliwie krótkim, przebije Pan jajko. W chwili, gdy będzie Pan na zewnątrz, zostanie wybaczone tej kuli, która kiedyś weszła w środek Pańskiego ciała, a przez nią całemu wszechświatu, który nią pokierował.

Rolą umysłu jest przygotowywanie ślubnej zgody na Boga. Chodzi o to, aby przyglądać się złu w samym sobie i nienawidzić je. Nie próbować uwolnić się od niego, a po prostu je dostrzegać i nawet zanim powie się „tak” jego przeciwieństwu, utkwić w nim spojrzenie wystarczająco mocno, aby poczuć odrazę.

Sądzę, że być może u wszystkich, lecz zwłaszcza u tych, których dotknęła niedola i zwłaszcza, jeżeli niedola jest biologiczna, korzeń zła to marzenie. Ono jest jedyną pociechą, jedynym bogactwem nieszczęśliwych, jedyną pomocą w dźwiganiu straszliwego ciężaru czasu, pomocą bardzo niewinną, a skądinąd niezbędną. Jak można byłoby obejść się bez niej? Ma ona tylko jedną wadę: nie jest rzeczywista. Wyrzeczenie się jej z powodu miłości do prawdy to w istocie porzucenie wszystkich swoich dóbr z powodu szaleństwa miłości i pójście za tym, kto jest Prawdą we własnej osobie. To w istocie niesienie krzyża. Czas to krzyż.

Nie należy tego czynić, dopóki nie zbliża się graniczna chwila, ale należy uznawać marzenie za to, czym ono jest i nawet wspierając się na nim, nie zapominać ani na chwilę, że pod wszystkimi swoimi postaciami pozornie najmniej szkodliwymi przez ich dziecinność, pozornie najbardziej godnymi szacunku przez ich powagę i związki ze sztuką albo miłością, albo przyjaźnią (i dla wielu z religią), pod wszystkimi swoimi postaciami bez wyjątku jest ono kłamstwem. Wyklucza ono miłość. Miłość jest rzeczywista.

Nie odważyłabym się nigdy tak do Pana mówić, gdyby mój umysł wypracował wszystkie te myśli. Ale chociaż nie chce w żaden sposób ufać takim wrażeniom, naprawdę mam wbrew sobie poczucie, że Bóg z miłości do Pana przekazuje to wszystko Panu przeze mnie. Tak samo jest obojętne, czy konsekrowaną hostię robi się z mąki najgorszej jakości, nawet w trzech czwartych stęchłej.

Mówi Pan, że za swoje moralne zalety płacę nieufnością wobec samej siebie. Ale wyjaśnienie mojej postawy wobec samej siebie, która nie jest nieufnością, lecz mieszaniną pogardy, nienawiści i odrazy, znajduje się niżej, na poziomie biologicznych mechanizmów. To fizyczny ból. Od dwunastu lat zamieszkuje we mnie ból usytuowany wokół centralnego punktu systemu nerwowego, punktu połączenia duszy i ciała, ból, który trwa nawet we śnie i nigdy nie został przerwany ani na sekundę. Przez dziesięć lat był on tak duży i towarzyszyło mu takie poczucie wyczerpania, że najczęściej moje uważne wysiłki i umysłowa praca były prawie tak beznadziejne jak w wypadku skazanego na śmierć, który ma być stracony następnego dnia. A często o wiele bardziej, gdy okazywały się całkowicie jałowe i natychmiast bezowocne. Podtrzymywała mnie zdobyta w wieku czternastu lat wiara, ze nigdy żaden naprawdę uważny wysiłek nie jest stracony, nawet jeżeli nie miałby nigdy ani bezpośrednio, ani pośrednio żadnego widocznego rezultatu.

Jednakże nadeszła chwila, gdy uwierzyłam, że jestem zagrożona przez wyczerpanie i wzmaganie się bólu, i tak straszliwie upadłam na duchu, że przez kilka tygodni z niepokojem zadawałam sobie pytanie, czy śmierć nie jest dla mnie najbardziej naglącym obowiązkiem, chociaż wydawało mi się potworne, że moje życie musi się skończyć wśród okropności. Jak Panu opowiedziałam, jedynie decyzja o warunkowej śmierci w określonym terminie przywróciła mi spokój.

Nieco wcześniej, będąc już od lat w tym stanie fizycznym, pracowałam przez prawie rok jako robotnica w zakładach mechanicznych okręgu paryskiego. Połączenie osobistego doświadczenia i sympatii dla nieszczęsnej ludzkiej masy, która mnie otaczała i z której nie wyróżniałam się nawet we własnych oczach, wprowadziło tak głęboko w moje serce niedolę społecznego poniżenia, że odtąd czuję się zawsze niewolnicą w takim znaczeniu, jakie to słowo miało u Rzymian.

Przez cały ten czas nawet słowo „Bóg” nie znajdowało sobie miejsca w moich myślach. I nie znalazło go aż do dnia sprzed mniej więcej trzech i pół roku, gdy nie mogłam mu go odmówić. W chwili ostrego fizycznego bólu, podczas gdy usiłowałam kochać, ale nie sądziłam, że mam prawo nadawać nazwę tej miłości, poczułam, nie będąc na to w żaden sposób przygotowana – ponieważ nigdy nie czytałam mistyków – obecność bardziej osobistą, pewniejszą, realniejszą niż obecność człowieka, niedostępną i dla zmysłów, i dla wyobraźni, podobną do miłości, która prześwieca przez najtkliwszy uśmiech ukochanej istoty. Od tej chwili imię Boga i Chrystusa są ze sobą coraz bardziej nieodwołalnie zmieszane w moich myślach.

Moja jedyna wiara dotychczas to stoicki amor fati, który w rozumieniu Marka Aureliusza zawsze wiernie praktykowałam. Miłość do rzeczpospolitej wszechświata, rodzinnego kraju, ukochanej z całej duszy, drogiej ze względu na swoje piękno ojczyzny, w całkowitej pełni porządku i konieczności, które stanowią jej substancję, wraz ze wszystkimi zachodzącymi zdarzeniami.

Skutek był taki, że mnóstwo nie dającej się zmniejszyć, związanej z cierpieniem oraz niedolą nienawiści i odrazy od nowa spadało w całości na mnie. A jest tego bardzo wiele, ponieważ chodzi o cierpienie obecne u podstaw każdej myśli bez żadnego wyjątku.

Jest tego tyle, że nie potrafię absolutnie wyobrazić sobie, jak ktoś mógłby odczuwać dla mnie przyjaźń. Jeżeli wierzę w Pańską przyjaźń, to tylko dlatego, że skoro Panu ufam i otrzymałam od Pana zapewnienie tej przyjaźni, rozum każe mi w nią wierzyć. Ale dla mojej wyobraźni pozostaje ona tak samo niemożliwa.

Ze względu na to nastawienie mojej wyobraźni muszę okazywać tym tkliwszą wdzięczność ludziom, którzy dokonują czegoś niemożliwego. Przyjaźń bowiem jest dla mnie bezmiernym, niezrównanym dobrodziejstwem i nie metaforycznie, lecz dosłownie źródłem życia. Skoro cierpienie zatruwa całkowicie nie tylko moje ciało, ale też moją duszę tak, że nie może w nich zamieszkiwać moja myśl, musi się ona przenosić gdzie indziej. Może zamieszkiwać w Bogu tylko na krótko. Zamieszkuje często w rzeczach. Ale byłoby to wbrew naturze, gdyby ludzka myśl nie zamieszkiwała nigdy w czymś ludzkim. Zatem przyjaźń dosłownie daje mojej myśli z życia wszystko, czego nie czerpie ona od Boga albo z piękna świata.

Może Pan sobie wobec tego wyobrazić, jakie dobrodziejstwo wyświadczył mi Pan swoją przyjaźnią.

Mówię Panu o tych rzeczach, bo może Pan je zrozumieć, ponieważ w Pańskiej ostatniej książce jest dotyczące mnie chyba również zdanie na temat błędu, jaki popełniają Pańscy przyjaciele, gdy sądzą, ze Pan istnieje. To nastawienie wrażliwości zrozumiałe tylko dla tych, którzy bezpośrednio i nieustannie odczuwają samo istnienie jako zło. Im na pewno łatwo uczynić to, o co prosi Chrystus: zaprzeć się samego siebie. Być może zbyt łatwo. Nie ma w tym być może żadne zasługi. Sądzę jednak, że ta łatwość to niezmierny przywilej.

Jestem przekonana, że niedola z jednej strony, a z drugiej strony radość jako całkowite i czyste złączenie z doskonałym pięknem pociągają obydwie za sobą utratę osobistego istnienia i obydwie stanowią jedynie klucze, dzięki którym wchodzimy w krainę czystą, w krainę umożliwiającą oddech, w krainę rzeczywistości.

Ale jedna i druga musi być bez domieszki: radość bez żadnego śladu niezadowolenia, a niedola bez żadnej pociechy.

Pan mnie dobrze rozumie. Ta doświadczana w najgłębszej niedoli boska miłość, która przypomina zmartwychwstanie Chrystusa poprzez ukrzyżowanie i stanowi nieodczuwalną istotę oraz rdzeń radości, nie jest pociechą. Ból pozostaje przez nią całkowicie nietknięty.

Chcę Panu powiedzieć o czymś, co trudno pomyśleć, a jeszcze trudniej powiedzieć, niemal nieznośnie trudno powiedzieć temu, kogo się kocha. Dla każdego człowieka w niedoli jako zło można chyba określić to wszystko, co sprowadza pociechę.

Czyste radości, które w różnych wypadkach albo zastępują przez pewien czas cierpienie, albo nakładają się na nie, nie są pociechą. Wprost przeciwnie, często można znaleźć pociechę w pewnego rodzaju chorobliwym powiększaniu cierpienia. To wszystko jest dla mnie jasne, ale nie wiem, czy wyrażam się odpowiednio.

Lenistwo, popadanie w bezruch – pokusa, jakiej ulegam bardzo często, prawie codziennie, mogłabym nawet powiedzieć, że co godzinę – to szczególnie godna pogardy forma pociechy. Zmusza mnie to do pogardzania sobą.

Widzę, że nie odpowiedziałam na Pański list, a przecież miałam w związku z nim dużo napisać. Zostanie na następny raz. Teraz tylko podziękuję Panu za niego.

Your most truly

Simone Weil

Załączam angielski wiersz Love, który Panu recytowałam. Odegrał on wielką rolę w moim życiu, ponieważ recytowałam go sobie wówczas, gdy po raz pierwszy Chrystus przyszedł mnie posiąść. Sądziłam, że tylko powtarzam piękny wiersz, a choć o tym nie wiedziałam, była to modlitwa.

P.S. Ponieważ mogę zabrać ze sobą tylko bardzo niewiele książek, przesyłam Panu spośród tych, które zostawiam, mogące według mnie zainteresować Pana. T. E. Lawrence, 1 który stał się dla mnie od chwili, gdy otworzyłam jego książkę, tkliwie, namiętnie kochanym przyjacielem i który, jak sądzę, będzie nim jeszcze bardziej dla Pana. Ewangelia po grecku, która jest największym z klejnotów, Graal, 2 Swinburne. 3
Przesłałabym Panu G. Herberta, 4 gdyby był mój,
ale pożyczyłam go od Grosa. 5 Może Pan to dostać od niego.

Love

Love bade me welcome; yet my soul drew back,
Guiltie of dust and sin.
But quick-ey’d Love, observing me grow slack
From my first entrance in,
Drew nearer to me, sweetly questioning
If I lack’d anything.

A guest, I answer’d, worthy to be here.
Love said,You shall be he.
I, the unkinde, ungrateful? Ah, my deare,
I cannot look on thee.
Love took my hand and smiling did reply:
Who made the eyes but I?

Truth, Lord; but I have marr’d them; let my shame
Go where it doth deserve.
And know you not, says Love; who bore the blame?
My deare, then I will serve.
You must sit down, says Love, and taste my meat.
So I did sit and eat.

George Herbert
1593 – 1633

[W wydaniu francuskim znajduje się przekład Jeana Mambrino. Przekład polski Stanisława Barańczaka, w: G. Herbert, Wiersze wybrane, Kraków 1989, s. 141]

MIŁOŚĆ (III)

Miłość drzwi mi otwarła; lecz dusza nieśmiała
Cofa się, pełna winy.
Więc miłość bystrooka, gdy tylko ujrzała,
Że zwlekam bez przyczyny,
Podchodzi do mnie bliżej i pyta grzesznego,
Czy mi brakuje czego.

„Cnót takich, bym był godzien przestąpić Twe progi.”
„Przestąpisz”, odpowiada.
„Ja, nieczuły, niewdzięczny? Na przepych Twój błogi
Patrzeć mi nie wypada.”
Miłość na to z uśmiechem argument wytoczy:
„Wszak wiesz, kto stworzył oczy?”

„Ty; ale ja zmąciłem czystość ich widzenia
Grzechów haniebnych kurzem.”
„Czyż nie wiesz, kto był sprawcą i tego zmącenia?”
„O, niech Ci więc usłużę.”
„Oto czeka posiłek”, rzekła, „siądź za stołem.”
Siadłszy więc, jeść począłem.

Przypisy:

1 Zob. wyżej, s. xxx, przyp. 5.
2 La Queste del saint Graal, wyd. Pauphilet, 1923.
3 Algernon Charles Swinburne (1837 – 1909), poeta angielski.
4 George Herbert (1593 – 1633). Zbiór jego wierszy The Temple, wydany rok po jego śmierci jest arcydziełem angielskiej poezji religijnej.
5 Léon-Gabriel Gros, ksiądz i anglista, jeden z najstarszych i najważniejszych współpracowników Cahiers du Sud.

tłum. Małgorzata Frankiewicz

Inne teksty Simone Weil

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code