Benedykt XVI

Logika naszego Boga

Spread the love

Logika naszego Boga

Szymon Gurbin

Jest pewien obraz, który często spotyka się w polskich kościołach. Przedstawia w pastelowych barwach i promieniejącej jasności Chrystusa, pod którym widnieje napis: „Jezu, ufam Tobie”. Przyznam, że szczerze nie znoszę akurat tego wizerunku Zbawiciela. Podobno pierwowzór był jednak jeszcze gorszy i na jego widok siostra Faustyna Kowalska rozpłakała się… Rozpłakała się tym bardziej, że jej było dane w sposób szczególny doświadczyć, czym jest Miłość Boga i dzięki jej pośrednictwu dziś możemy klęknąć z naszymi wszystkimi ułomnościami pod ułomnym wyobrażeniem Chrystusa i szeptać: Tobie jedynemu, Panie, naprawdę ufam. Właśnie do tego miejsca, gdzie kilka lat przed rozpętaniem piekła II wojny światowej Bóg do wybranej przez siebie osoby mówił o swoim miłosierdziu, przyjechał Benedykt XVI by spotkać się, dosłownie na chwilę, z ludźmi dotkniętymi cierpieniem.

Łagiewnicki kościół jest nowoczesnym, przestronnym i pełnym światła gmachem, który na długo przed przyjazdem Benedykta XVI był wypełniony po brzegi wiernymi i dziennikarzami. Ci pierwsi przyszli tu, przed oblicze Miłosiernego Boga, przybici cierpieniem do swoich inwalidzkich wózków. Niektórzy stali na własnych nogach, ale nie składali do modlitwy rąk, bo albo urodzili się bez nich, albo stracili je w jakiś straszliwych wypadkach. Byli też tacy, przyprowadzeni przez swoje rodziny, którzy mieli zdrowe ręce i nogi, ale stopień ich psychicznego niedorozwoju nie daje nawet cienia nadziei, że kiedykolwiek na tym świecie będą mogli żyć normalnie. Może właśnie patrząc szczególnie na nich, właśnie w tym miejscu, które ma świadczyć o Bogu – Miłości – człowiek zastanawia się czym jest ta bezkresna Miłość? Gdzie w tym człowieku, który jest tylko szeregiem odruchowych reakcji, który jest nieustannym bełkotem i wyciem, gdzie w nim jest miejsce na godność ludzkiej osoby? Właśnie w tym miejscu, które ma uczyć miłosierdzia, nie można było patrzeć na kilkuletnie dzieci zdeformowane i wręcz zmiażdżone kalectwem i nie pytać: Co to znaczy ufać Tobie, Panie? Bo przecież nie wierzymy w Boga – sadystę; nie wierzymy, w Boga, który może wszystko, ale wybrał, by niewinny człowiek cierpiał… Nie wierzymy nawet w Boga biurokratę, który na swoim rajskiej maszynie liczącej skrupulatnie rachuje bilans tkwiącego w nas dobra i zła, a potem wypłaca stosowną należność… Tamtego dnia, w otoczeniu cierpiących, czekanie na papieża ze słowami modlitwy „Jezu, ufam Tobie” było okazją do weryfikacji dojrzałości własnej wiary. Było dotknięciem tego wszystkiego, co znamy ze stron księgi Hioba.

Kiedy papież witał się z rzeszą wiernych, stojących na polanie wokół łagiewnickiego kompleksu, w samym kościele zapanował szmer. Drgnęły wózki, rodzice wzięli swoje chore dzieci wyżej na ręce. Niektóre maluchy, czując atmosferę napięcia i bojąc się zbitego tłumu, zaczęły płakać. Jednak na wielu twarzach osób dotkniętych cierpieniem albo własnym, albo kogoś bardzo bliskiego, na chwilę zagościła radość. Oto zbliża się ten, który mówi w Imię Pana, który jest Piotrem, który daje świadectwo Ewangelii. Ewangelia natomiast, Dobra Nowina o Chrystusie, który kochał tak, że dał się przybić do krzyża, ale zmartwychwstał, pozwala mieć nadzieję, że to wszystko może mieć swój wymiar dobra, że znaczenie można nadać nawet absurdalnemu, niewyobrażalnemu cierpieniu, które samo w sobie przecież nie ma żadnej logiki, żadnej wartości. Jest tylko i wyłącznie odrażające. Człowiek, swoją pokorą, może nadać przeżywaniu cierpienia sens i nie wiąże się to z żadnym aktem masochizmu. Bo człowiek, w co głęboko wierzę, jest czymś o wiele więcej, niż tylko tkanką, niż tylko szeregiem biochemicznych reakcji. Być może właśnie to „więcej” ukazuje się wyraźnie w konfrontacji z cierpieniem…

Cierpienie jest złem. Zło nie może uszlachetniać. Ale człowiek nie jest zwierzęciem. Jest w oczach Boga istotą wyjątkową. Jednak istotą, która nieustannie zrywa owoce z zakazanego drzewa, nieustannie chce stawać w miejscu Boga. Dlatego jesteśmy tu, na ziemi, skonfrontowani z tym wszystkim, co jest tylko biologią, fizyką. Tkwimy w mechanizmach przyrody, ale powołani jesteśmy do tego, by wznieść się ponad nie. I to wznoszenie się jest aktem uszlachetniającym, a nie samo cierpienie.

Chrześcijanie wierzą, że Bóg jest Tym, który daje życie, ale jednocześnie to On decyduje o momencie naszej śmierci. Człowiek dostaje ziemskie życie w depozyt oraz obietnicę wieczności. Na cierpienie patrzymy zatem przez pryzmat wiary w Zmartwychwstanie. A do Zmartwychwstania musimy dorastać. Nie, zapracować na nie, ani zasłużyć. Ani też nie je sobie wycierpieć. Nasze życie na ziemi jest czasem wrastania. Wzrastania w konkretnych sytuacjach naszej codzienności. Czasami zastanawiam się nad tym, dlaczego jednych dotyka większe cierpienie, innych zaś mniejsze. Może nie byłbym w stanie pisać teraz tych słów, gdybym doświadczył, dajmy na to, grozy Holocaustu i widział absurd ludzkiej nienawiści do drugiego człowieka zredukowanego nawet nie do zwierzaka, ale do rzeczy, śmiecia… Może bym jednak zwątpił…

Cierpienie, to nie tylko fizyczny ból, albo śmierć. Cierpienie, to również ewangeliczne wyrzekanie się samego siebie w sytuacjach, kiedy do kieszeni trzeba schować swoją dumę, aspiracje, swoje dobre mniemanie o sobie, swoje zachcianki… Cierpienie to pokora krzyża i tylko w takim znaczeniu można ból, fizyczny albo duchowy, łączyć ze szlachetnością. Natomiast samo w sobie cierpienie i śmierć są odrażające. Są rzeczywistością, na którą przede wszystkim chrześcijanin godzić się nie może, bo rzeczywistością chrześcijanina jest życie w ramionach Stwórcy. Bóg Ewangelii jest Bogiem życia i Miłości.

Nasze życie na ziemi jest czasem dialogu z Bogiem. Jest czasem danym nam na to, byśmy powiedzieli Bogu „amen”, albo „nie”. Jesteśmy wolni. Kto wie, czy nawet samo piekło, jeśli istnieje, nie jest również wyrazem szacunku Boga dla człowieka. Bo przecież Bóg mógłby, gdyby tylko chciał, zbawić każdego na silę. Ale tego nie zrobi. Nie zrobi z nikogo z nas bezwolnej kukiełki. Dlatego ostatecznie piekło też jest wyborem. I piekła nie widzę jako pomieszczenia, gdzie jest pierwszy stopień zasilania w gaz, tudzież inne substancje ropopochodne, i w kotłach jaszczuropodobne stwory widłami mieszają grzeszników. Piekło jest rzeczywistością negacji Stwórcy.

Bóg stworzył świat. W ten świat, przez szczelinę wolnej woli, którą zostały obdarzone anioły, ale też ludzie, wkradł się grzech – to on jest dysharmonią. To on zaburza pierwotny stan dobra. Pozostaje nam jednak dialog ze Sprawiedliwym i wybór między „amen” a „nie”. Pozostaje pokorna zgoda no to, że bez Boga jesteśmy pyłem. Z Bogiem jesteśmy podobni Bogu. W cierpieniu chyba najbardziej. Bóg sam poddał się regułom tego świata i został przez świat ukrzyżowany. Ale zmartwychwstał. Wierzymy, że śmierć straciła swój oścień… Wierzymy w sens Krzyża. Nie w sens cierpienia jako takiego, ale w sens pokory wobec cierpienia. Tak samo, jak w sens pokory wobec nieprzyjaciół. Pokory sięgającej miłości. Cóż.

Taka jest logika naszego Boga. Skoro On tak mówi, można to przyjąć za dobrą monetę. Można, ale nie trzeba. W każdym razie On na Krzyżu nie cierpiał dlatego, że był winny. Cierpiał dlatego, że był konsekwentnie niewinny, do końca pokorny. Bóg pokorny wobec ludzi… Przed tym Bogiem, w Łagiewnikach, otoczony bezmiarem cudzego cierpienia, które trudno zaakceptować, czekając na przyjazd Benedykta XVI, szeptałem: „ufam Tobie”.

Autor pracuje obecnie w londyńskiej “Gazecie Niedzielnej”

Rozmowa o pielgrzymce na forum. Dodaj swój komentarz

____________

Zobacz także:

Przemówienie Benedykta XVI na spotkanu z chorymi w Łagiewnikach

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code