Religia, rozum, człowiek

W stronę filozofii miłosierdzia

Spread the love

W stronę filozofii miłosierdzia

Władysław Stróżewski

W pierwszym rozdziale swej ostatniej książki: Drogi i bezdroża miłosierdzia ks. Józef Tischner dokonał precyzyjnych rozróżnień dotyczących sensów “miłosierdzia”, “współczucia” i “litości”. Współczucie określił jako sposób uczestnictwa w życiu uczuciowym innego człowieka, litość – jako wstrząs uczuciowy, który rodzi się na widok cudzej nędzy, miłosierdzie natomiast jako “objawienie miłości”, jako tę jej odmianę, “poprzez którą miłujący kieruje się w stronę ludzkiej biedy” (s. 20)1.

Jak wiemy, miłość niejedno ma imię. “Miłosierdzie” ma w języku polskim ten sam rdzeń znaczeniowy co “miłość”. Miłosierdzie jest niewątpliwie najbliższe tej odmianie miłości, którą nazywamy caritas. A może z caritas po prostu się utożsamia. Między nią a miłością w podstawowym i bodaj pierwotnym znaczeniu zachodzi jednak zasadnicza różnica. Miłość rodzi się z fascynacji pięknem. Tę prawdę znajdujemy już w Biblii: “Jakżeś ty piękna, przyjaciółko moja, jakżeś ty piękna! Oczy twoje jak gołębice. / Jakżeś ty piękny, Miły mój i nadobny!” (Pnp 1, 15-16; tłum. Cz. Miłosz).

W filozofii połączenie miłości i piękna, jej przedmiotu i celu jej dążenia, zawdzięczamy Platonowi, który takie jej rozumienie narzucił jako swoisty paradygmat całej kulturze europejskiej. Piękno, przejawiające się czy to w postaci cielesnej, czy to jako wartość duchowa, czy wreszcie jako idea, jest tym, co pociąga ku sobie i sprawia, że miłujący pragnie się nie tylko zbliżyć do niego, ale z nim wręcz utożsamić. To samo prawo odnajdujemy także w przeżyciach religijnych, zwłaszcza w mistyce. Bóg jawi się oto jako mysterium fascinans, tajemnica pociągająca ku sobie, której dusza nie jest w stanie się oprzeć. Bóg jest Pięknem, piękno – jak objawił Pseudo-Dionizy Areopagita, jest jednym z najważniejszych imion Boga2. “Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie, bezładnie chwytając rzeczy piękne, które stworzyłaś. (…) Skosztowałem – i oto głodny jestem i łaknę. Dotknęłaś mnie – i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim” – oto jeden z najbardziej przejmujących fragmentów Wyznań św. Augustyna3.
Do Boga – najwyższego Piękna – zwraca się także w miłosnym uniesieniu święta Siostra Faustyna:
O Piękności niestworzona, kto Ciebie raz pozna, ten nic innego kochać nie może. Czuję otchłań swej duszy bezdenną i nic jej nie wyrówna – jeno Bóg sam. Czuję, że tonę w Nim jako jedno ziarenko piasku w bezdennym oceanie” (Dzienniczek, 343).
Bóg odwzajemnia się miłością za miłość, więcej, swą miłością wyprzedza miłość człowieka:
Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna. Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie (tamże, 16).
Istnieje analogia między miłością ku Bogu i miłością do człowieka. Tu także pociąga, a nieraz porywa nas piękno drugiego, niekiedy autentyczne, kiedy indziej nieledwie zmyślone. I także tu oczekujemy jakiejś wzajemności, która jednak może się nie ziścić. Na tym polega ułomność zasygnalizowanej tu analogii.

Ale nie różnice między miłością Boską i ludzką mamy rozpamiętywać w dalszym ciągu. Chodzi o różnicę między miłością a miłosierdziem. A jest ona wyraźna i głęboka. Przedmiotem miłosierdzia nie jest piękno, lecz bieda. A tym, czego chcielibyśmy być może oczekiwać, nie jest jakakolwiek wzajemność czy wdzięczność. Do istoty miłosierdzia należy absolutna bezinteresowność.

Bieda ma różne rodzaje i różne wymiary. Można upatrywać jej już w samej kondycji ludzkiej, w kruchości, przygodności naszego bytu, w niepewności ludzkiego losu. Jest bieda materialna i bieda duchowa, ta, która jest rezultatem zła, i ta, która sama w złu się pogrąża przez grzech. Bieda nie wymaga miłości, choć jej nie wyklucza. Ważniejsze jest jej doświadczenie, wiedza o niej. “Miłosierdzie pochyla się nad tym, co wie. Miłosierdzie wie nawet wtedy, gdy nie widzi i nie słyszy” (J. Tischner, Drogi i bezdroża…, s. 21). Ksiądz Tischner odwołuje się do przypowieści o synu marnotrawnym i stwierdza, że “po to, aby się urzeczywistniło miłosierdzie, potrzeba dwu warunków: otwarcia ojca i nawrócenia syna” (s. 22). A także tego, by syn ojcu zaufał.

Wydaje się jednak, że niezbędne są tu jeszcze pewne warunki przedwstępne. Ten, kto potrzebuje miłosiernej pomocy, musi uświadomić sobie tę potrzebę. I przyjąć ją z pokorą. Jeśli zasklepi się w sobie, jeśli uzna, że żadna pomoc nie jest mu potrzebna, każda bowiem poniży go w jego godności, miłosierdzie nie znajdzie w nim możliwości swego spełniania. Rozpoznanie własnego stanu wymaga niejednokrotnie odwagi. Trzeba stanąć twarzą w twarz wobec prawdy o sobie, więcej: trzeba osądzić się sprawiedliwie. Bo właśnie tu jest miejsce na tę szczególną dialektykę sprawiedliwości i miłosierdzia. Nie dotknie mnie miłosierdzie, jeśli żyję w fałszu, jeśli nie chcę się przyznać, sam przed sobą, do swej biedy.

Taki stan umysłu widoczny jest bardziej w przypadku biedy duchowej niż materialnej. Łatwiej przyznać się nam do niedostatku niż do ułomności charakteru: podłości, niesprawiedliwości, zawiści, nienawiści. A także do tego, że trwoniliśmy i trwonimy dary, jakie były nam dane.

Czy jest więc w ogóle możliwe podejście w duchu miłosierdzia do człowieka przewrażliwionego w swej godności albo człowieka złego, albo grzesznika niezdającego sobie sprawy ze swego stanu?4 Wydaje się, że to może tylko Bóg, zwłaszcza gdy ową ludzką biedą jest grzech. Od strony drugiego człowieka droga jest inna: uświadomienie sobie biedy po stronie tego, kto gotów jest świadczyć miłosierdzie. Jeśli nie ma we mnie świadomości własnej biedy, nie ma we mnie miłosierdzia. Współczucie nie jest warunkiem wystarczającym miłosierdzia, jest jednak jego warunkiem koniecznym. A jeśli sam nie wiem, czym jest bieda, nigdy nie dostrzegę jej w drugim człowieku. I nigdy nie będę mu naprawdę współczuł.

Z tego warunku zdawali sobie doskonale sprawę wielcy założyciele tzw. zakonów żebraczych. “Siostra Bieda” towarzyszyła św. Franciszkowi z Asyżu, odkąd uświadomił sobie i zaczął realizować swoje powołanie. O wyzbyciu się wszystkiego pisał w swych notatkach święty Brat Albert5. Niezwykle ostrą świadomość swojej biedy miała także św. Siostra Faustyna: “Bez Ciebie jestem słabością samą, bez łaski Twojej czym jestem, jak nie otchłanią nędzy mojej. Nędza jest moją własnością” (1630). Wtedy dochodzi do odkrycia najgłębszej prawdy o miłosierdziu: jeśli ja, napiętnowany brakiem, świadom swej biedy, spełniam uczynki miłosierdzia, to w gruncie rzeczy nie ja to czynię, lecz Ten, który działa we mnie – Ojciec miłosierdzia, jedyny “Dives in misericordia”.
Przypomnijmy tu słowa św. Anzelma z Canterbury:
Zaiste, w najwyższej i najbardziej tajemnej głębi Twej dobroci ukrywa się źródło, z którego wypływa strumień Twego miłosierdzia. Chociaż bowiem jesteś bezwzględnie i w najwyższym stopniu sprawiedliwy, to jednak nawet w stosunku do złych jesteś łaskawy dlatego, ponieważ jesteś bezwzględnie i w najwyższym stopniu dobry. Byłbyś bowiem mniej dobry, gdybyś nie był łaskawy wobec nikogo, kto jest zły6.

Podejście z najgłębszą, autentyczną pokorą do drugiego człowieka nie powinno go zranić. Nie wolno mi jednak nawet pomyśleć w jego obecności, że jestem jakoby wysłannikiem Boga, dostrzeże bowiem we mnie najzuchwalszą pychę. Z drugiej strony nie wolno wpaść wobec drugiego w fałszywą pokorę. Postawa prawdziwej pokory jest darem, który zdobyć najtrudniej. Zwróćmy się raz jeszcze do Siostry Faustyny:
Nigdy się przed nikim nie płaszczę. Nie znoszę pochlebstw, a pokora jest tylko prawdą, nie ma w prawdziwej pokorze płaszczenia się; choć się uważam za najmniejszą w całym klasztorze, to z drugiej strony cieszę się godnością oblubienicy Jezusa (1502).

Tej prawdziwej pokory uczy nas sam Chrystus. Powiedzieliśmy, że przełamać opór wobec miłosierdzia może tylko Bóg. Jeśli prawdą jest, że od strony człowieka może to uczynić tylko ten, kto sam doświadcza biedy, to czyż przykład Chrystusa, Jego cierpienia, Jego tragicznego opuszczenia na krzyżu nie wskazuje wręcz ekstremalnej drogi, jaką iść może autentyczne miłosierdzie?

Bieda, nędza, grzech, zło nie mogą stać się “same w sobie” przedmiotami miłości. Miłość jednak na nich się nie zatrzymuje. Idzie i szuka głębiej. Dostrzega, że istnieje podmiot tych przejawów zła, że istnieje człowiek, który jest transcendentny wobec nich, mimo że one go dotknęły albo że im uległ. W polu widzenia pojawia się kontrast między tym, co jest, a tym, co być powinno. Rodzi się ból i żal, że stało się nie to, co być powinno, lecz zło, którego powinno nie być. Jednakże tego, co być powinno, samej idei człowieczeństwa, człowiek, choćby najbardziej napiętnowany złem, nie może zatracić.

Czoło ma w cierniu? czy w brudzie? –
Rozeznać tego nie można;
Poszepty z Niebem o cudzie
W wargach… czy? piana bezbożna!

Rzekłbyś, że to Biblii księga
Zataczająca się w błocie –
Po którą nikt już nie sięga,
Iż nie czas myśleć… o cnocie!7

Nie istnieje piękno zła, istnieje piękno człowieka. Nawet człowieka dotkniętego moralnym złem, grzechem. Miłosierdzie potrafi nie tylko to piękno dostrzec, nie tylko zadumać się nad losem, który je spotkał, ale pragnie ten los przezwyciężyć, a przynajmniej pomóc w jego przezwyciężaniu. Ewangeliczny Samarytanin nie stałby się archetypem człowieka miłosiernego, gdyby jedynie zapłakał nad obrabowanym i poranionym bliźnim i przekazał mu wyrazy współczucia: miłosierdzie urzeczywistniło się wtedy, gdy obmył mu rany i zawiózł do gospody, by mu zapewnić opiekę. Ale w imię czego to uczynił? W imię ratowania dobra, w imię uznania wartości, której nie wolno zatracić. Chrześcijanin doda: w imię Chrystusa, którego widzieć trzeba w każdym, absolutnie każdym człowieku.

Niezwykłym “zmysłem” takiego właśnie widzenia człowieka obdarowana była Matka Teresa z Kalkuty:

Zdarzyło mi się kiedyś, że zabrałam z ulicy człowieka pokrytego brudem i robactwem, które zjadało go żywcem. Tylko jego twarz pozostała czysta. Po całym jego ciele pełzało robactwo. Zabrałam go do naszego domu. Wtedy to powiedział: “Żyłem na ulicy jak zwierzę. Umrę jak anioł, otoczony miłością i troską”. Trzy godziny zajęło nam doprowadzenie go do porządku, usunięcie brudu i robactwa z jego ciała. “Siostro, idę do domu Boga” – powiedział, po czym skonał. Rzeczywiście, musiał pójść do domu Boga z tak pięknym uśmiechem na twarzy. Nigdy nie widziałam takiego uśmiechu. Był to właśnie człowiek, który żył na ulicy niczym zwierzę, zjedzony żywcem przez robactwo. A jednak miał odwagę. I patrzył w przyszłość z nadzieją. Na jego twarzy malowały się spokój i radość, ponieważ ktoś okazał mu miłość, ktoś go chciał, ktoś pomógł mu umrzeć w pokoju z Bogiem8.

Wszystko, co powiedzieliśmy do tej pory, uświadomić możemy sobie raz jeszcze, czytając najpiękniejszy w poezji polskiej wiersz o miłosierdziu: Ruszaj z Bogiem Cypriana Norwida:

I
Przyszedł ktoś kiedyś i stanął pod progiem,
Mówiąc: “bez chleba dziś jestem!…”
– Lecz odrzeczono mu słowem i gestem:
“Ruszajże z Bogiem!…”

II

Więc dalej ruszył po takiej nauce,
Westchnąwszy w sobie:
“Zaprawdę, nie wiem, co teraz już zrobię,
Tu zaś – nie wrócę…”

III

I lata przeszły; chleb znowu był tanim –
Raz księdza w drodze spotyka,
Który – szedł z Bogiem do paralityka;
Rusza on za nim.
IV

Idzie – a drogę wskazują im wprawni
Ludzie (bo duża parafia) –
Aż oto patrzy, że w miejsce utrafia,
Gdzie żebrał dawniej…

V

Więc nie wszedł w dom ów, tylko kląkł na progu,
Wołając: “Wszechmocny Panie!
Zmiłuj się nad nim, może nie był w stanie;
Któż równy Bogu?…”

VI

Nie powiem dalej, bo może przelęknę –
To nadmienię tylko jeszcze:
Że – nie zmyślili sobie tego wieszcze…
Bo – zbyt jest piękne!9

Na kilka rzeczy warto w tym wierszu zwrócić uwagę. Przede wszystkim na zmieniający się sens wyrażeń, w których występuje słowo “Bóg” – bezmyślnie, lekceważąco w: “ruszajże z Bogiem”, z pełną powagą we wzmiance o Najświętszym Sakramencie, za którym żebrak “rusza” (jak mu kazano pierwej!), wreszcie w modlitwie, zakończonej słowami “któż równy Bogu”.
Druga rzecz to opis stanu tego nieznanego człowieka, określonego w pierwszym wersie jako “ktoś” (co może znaczyć “każdy”; słynny Norwidowski Quidam!): wyznanie, w pełni pokory, że jest głodny, a więc uświadomienie sobie biedy i ufne stanięcie przed progiem człowieka bogatego…
Trzecia, a zarazem najważniejsza rzecz to owo “może nie był w stanie”. Z góry dane tu zostaje rozgrzeszenie – w imię Boga, któremu nikt nie jest równy w miłosierdziu! A modlitwa błagalna o miłosierdzie jest zaiste chrześcijańską odpowiedzią na brak miłosierdzia…

Jest jeszcze jedna myśl ukryta w tym wierszu. Miłosierdzie jest tajemnicą, należy do tajemnicy Boskości. Nikt nie wie, czy zasługuje na miłosierdzie czy nie, jest ono bowiem darem łaski, nie zasługi. Dlatego bohater tego wiersza może powiedzieć, myśląc o zmarłym, który za życia nie uczynił mu miłosierdzia: “Któż równy Bogu?”. Tylko Bóg nie myli się w swym miłosierdziu. A przypowieść o bogaczu i Łazarzu każe z lękiem i trwogą myśleć o możliwości niedostąpienia go.

Rozważaliśmy dotąd problem miłosierdzia w skali indywidualnej. Ale papieskie przesłanie z Łagiewnik każe nam na nie spojrzeć w wymiarze globalnym. Orędzie o miłosierdziu ma dotrzeć do wszystkich mieszkańców ziemi, ma rozchodzić się na Polskę i na cały świat. “Trzeba – mówił Ojciec Święty – tę iskrę Bożej łaski rozniecać. Trzeba przekazywać światu ogień miłosierdzia”.
W świecie, w którym dokonują się nieodwracalne procesy globalizacji, przede wszystkim ekonomicznej, ale także politycznej i kulturowej, nie może zabraknąć procesu globalizacji ducha. Przejawiać się on może w różnych postaciach, ale bodaj najważniejsze jego urzeczywistnienie dokonuje się w duchu miłosierdzia. By jednak do tego doszło, świat sam uświadomić sobie musi potrzebę miłosierdzia. A uczynić to może jedynie w duchu prawdy: poprzez uświadomienie sobie panującej w świecie niesprawiedliwości.

Przytoczmy raz jeszcze słowa Papieża:
To Duch Święty, Pocieszyciel i Duch Prawdy, wprowadza nas na drogi Bożego miłosierdzia. Przekonując świat “o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (J 16, 8), równocześnie odsłania pełnię zbawienia w Chrystusie.
Stan świata niejednokrotnie przedstawiał Ojciec Święty z największą troską i bólem. Pisał o tym w encyklice Dives in misericordia. Na Błoniach mówił wręcz o misterium nieprawości, mysterium iniquitatis. Przezwyciężenie zła nie dokona się bez uświadomienia sobie tej tajemnicy. Dokonać się to musi w skali globu, tak jak dokonuje się w sercu człowieka. Ogromne, nieporównywalne z żadną epoką osiągnięcia, które stały się udziałem naszego czasu, nie mogą przesłonić niedostatków ducha.

Znów przypominają się słowa Norwida:
– O! nie skończona jeszcze Dziejów praca,
Nie-prze-palony jeszcze glob – Sumieniem!10
“Przepalenie sumieniem” – oto co wydaje się najważniejsze, a zarazem jedyne, na co może nas stać. Przepalanie sumieniem jest zadaniem wszystkich ludzi wrażliwych na dziejące się w świecie nieprawości, ale spoczywa, jako szczególny obowiązek, na tych, którzy za sprawy świata ponoszą największą odpowiedzialność.

Prawda o miłosierdziu, należąca integralnie do owej globalizacji ducha, pozwala żywić nadzieję, że “przepalanie sumieniem” przyniesie oczekiwane owoce. Jeśli nawet nie uda się nam prowadzić wszystkiego ku dobru, jeśli nie poradzimy sobie do końca z niesprawiedliwością, mamy prawo wierzyć, że uczyni to Boskie miłosierdzie.

Miłosierdzie jest bowiem nieodzownym wymiarem miłości, jest jakby drugim jej imieniem, a zarazem właściwym sposobem jej objawiania się i realizacji wobec rzeczywistości zła, które jest w świecie, które dotyka i osacza człowieka, które wdziera się również do jego serca i może go “zatracić w piekle” (Dives in misericordia, V, 7).

W stosunkach międzyludzkich nie można kierować się tylko sprawiedliwością. Nie można stosować jedynie zasady “oko za oko, ząb za ząb”: tragizm sytuacji na Bliskim Wschodzie dowodnie przekonuje o jej niewystarczalności. Przebaczanie jest jedną z form miłosierdzia. Póki się tego nie nauczymy, nigdy nie dojdziemy do kresu zła.

Jeśli prawdą jest to, co zauważyliśmy poprzednio: że miłosierdzie międzyludzkie wymaga podejścia w duchu ubóstwa nie tylko przez tego, komu jest świadczone, ale i tego, kto je spełnia, możemy mówić o swoistej solidarności miłosierdzia. W swej najgłębszej istocie miłosierdzie jest darem wzajemnym: ubogaca zarówno przyjmującego, jak i dającego. Wspólna jest bieda, której dzięki miłosierdziu staramy się zaradzić. Wspólny jest nasz los w człowieczeństwie. I wspólna ostateczna ufność, że w naszej biedzie wspomoże nas Ktoś większy od nas pod każdym względem, większy niż nasza miłość i nasze miłosierdzie – “Dives in misericordia”. Pisze Siostra Faustyna: Jak bardzo musisz kochać tego człowieka, kiedy Twa miłość tak czynna dla niego. O Stwórco mój i Panie, wszędzie widzę ślady Twej ręki i pieczęć Twego miłosierdzia, które otacza wszystko, co jest stworzone (1749).
Orędzie miłosierdzia zostało przypomniane światu za sprawą kogoś z najpokorniejszych naszego czasu – za sprawą Siostry Faustyny.
O, jak gorąco pragnę, aby miłosierdzie Twoje wysławiała każda dusza. Szczęśliwa dusza, która wzywa miłosierdzia Pańskiego; doświadczy tego, co powiedział Pan, że bronił jej będzie jako swej chwały, a któż się ośmieli walczyć z Bogiem? Wszelka duszo, wysławiaj miłosierdzie Pańskie przez swą ufność w miłosierdzie Jego, przez życie całe, a szczególnie w godzinę śmierci, i nie lękaj się niczego, duszo droga, kimkolwiek jesteś… (598).

Do tego przesłania nawiązał Ojciec Święty w Łagiewnikach. Siostra Faustyna, Łagiewniki, Kraków, Polska… Stąd więc wyszła ta iskra, która ma rozpłomienić cały świat. A więc nowe zadanie dla Polski? Czy pytając o to, nie popadamy raz jeszcze w narodową megalomanię, w nową odmianę mesjanizmu?
Sądzę, że jeśli potrafimy zgłębiać istotę tego przesłania, megalomania nam nie grozi. Znamy swoje wady. Siostra Faustyna i Łagiewniki są darem, na który z całą pewnością nie zasłużyliśmy. Tak samo jak nie zasłużyliśmy na to, by jeden z nas został powołany na Stolicę Piotrową i stał się apostołem miłosierdzia. To wszystko dzieje się niejako ponad nami i jest taką tajemnicą jak sama tajemnica miłosierdzia.

Jedno jest pewne: jeśli świadczący miłosierdzie winien sam być świadom swojej biedy – my jesteśmy. Mamy świadomość naszej słabości i win. Odsłaniają się przed nami zapomniane karty naszej historii, nie zawsze chwalebne i godne podziwu, a niekiedy wręcz przerażające. Ale potrafimy wyciągnąć z tego wnioski, co więcej: potrafimy dać nawet przykład światu. Myślę tu – właśnie tytułem przykładu – o tych wielkich, a zarazem najprostszych słowach, które polscy biskupi skierowali do episkopatu Niemiec, w czasie gdy wręcz pewnikiem było przeświadczenie, że winą obarczona jest tylko jedna strona: “Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Ten gest był przecież także wyrazem miłosierdzia.

Ale co robić teraz? Jak nieść światu prawdę o Bożym miłosierdziu? I czy naprawdę my mamy to czynić? Mamy w naszych rękach wielki skarb: słowa Dzienniczka świętej Siostry Faustyny, zalążek mistyki miłosierdzia. Mamy encyklikę Dives in misericordia, homilie i rozliczne wypowiedzi Ojca Świętego. Uczyńmy ten skarb przedmiotem naszych przemyśleń, teoretycznych i praktycznych i dzielmy się nim z innymi. Contemplata aliis tradere… Stwórzmy w Łagiewnikach ośrodek międzynarodowych studiów nad myślą Siostry Faustyny i chrześcijańską nauką o miłosierdziu. O miłosierdziu jako imieniu Boga.

Pozostaje rzecz najważniejsza: realizowanie miłosierdzia czynem. W dniu wyjazdu Ojca Świętego z Polski zginął tragicznie człowiek, który czynieniu miłosierdzia oddał swoje życie: Marek Kotański. Jego dzieło, podobnie jak działalność takich osób jak Janina Ochojska, ks. Arkadiusz Nowak, siostra Małgorzata Chmielewska utorowało drogi, którymi trzeba iść dalej. Miłosierdzie nie spełnia się w słowach, lecz w czynach. Zamiast wznoszenia spiżowych pomników budujmy domy dla starców, dla bezdomnych, dla opuszczonych matek i porzuconych dzieci, dla ludzi dotkniętych nieuleczalnymi chorobami i tragicznymi nałogami. Bez rozróżniania ich na dobrych i złych. Fala miłosierdzia, która ma się rozlewać na cały glob, przyjmie wtedy kształt, jakiego wymaga rzeczywistość tego świata, rzeczywistość naszego czasu. Sprawmy, by właśnie to stało się skutkiem owej iskry, która rozpłomienić się ma z Łagiewnik.

WŁADYSŁAW STRÓŻEWSKI, ur. 1933, prof. dr hab., kierownik Zakładu Ontologii Instytutu Filozofii UJ, redaktor naczelny “Kwartalnika Filozoficznego”, członek PAU, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Ostatnio wydał: Wokół piękna (2002), O wielkości człowieka (2002).

Tekst opublikowany za zgodą miesięcznika “Znak”.
——————————————————————————–
Przypisy:
1 Por.: “Miłość ta w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą historyczną ťludzką kondycjąŤ, która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną. Właśnie ten sposób i zakres przejawiania się miłości nazywa się w języku biblijnym ťmiłosierdziemŤ” (Jan Paweł II, Dives in misericordia, II, 3).
2 Imiona Boskie, IV, 7, w: Pisma teologiczne, tłum. M. Dzielska, Kraków 1997.
3 X, 27, tłum. Z. Kubiak.
4 “Nieraz (…) dostrzegamy w miłosierdziu nade wszystko stosunek nierówności pomiędzy tym, kto je okazuje, a tym, który go doznaje. I z kolei gotowi jesteśmy wyciągnąć wniosek, że miłosierdzie uwłacza temu, kto go doznaje, że uwłacza godności człowieka” (Dives in misericordia, IV, 6).
5 “Wyjść przez upodobanie (przywiązanie) i wolę ze wszystkiego, co stworzone, tak aby wszystkie stworzenia były, jakby ich nie było, tak głębokie ma być skupienie, w którym dusza wchodzi do swego środka” (cyt. według: “Nasza Przeszłość”, t. XI, Kraków 1965, s. 183).
6 Proslogion, r. 9; cyt. za: Monologion, Proslogion, przeł. T. Włodarczyk, Warszawa 1992, s. 152.
7 C. Norwid, Larwa, z tomu Vade mecum, oprac. J. Fert, Wrocław 1990, s. 38-39.
8 Na każdy dzień. Myśli Matki Teresy, wybór i zestawienie Angelo Devananda, przekład R. Grzybowska, U. Łada-Zabłocka, Warszawa 1992, s. 52.
9 C. Norwid, op. cit., s. 65-67.
10 Socjalizm, cyt. według C. Norwid, op. cit., s. 22

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code