Nad Jezusem wychodzącym z wody odezwał się głos Ojca: ”Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” Mk 1,11. Gdy w chwili chrztu Duch Święty uczynił nas dziećmi Bożymi, o każdym Ojciec powiedział: „Ty jesteś moim dzieckiem umiłowanym” (por. Ef 1,5).
Przypomnijmy sobie więc przy okazji, po co nam właściwie rodzina. Ano po to, aby przychodziły w niej na świat dzieci, które później pod opieką rodziców będą rosły, nabierały mocy i napełniały się mądrością. I nie jest to wyłącznie prywatna sprawa takiego czy innego człowieka. Nie jest to kwestia zaspokajania egoizmów czy indywidualnych ludzkich potrzeb.
Nasze maleńkie miłości rodzą się w miejscach najmniej oczekiwanych jak narodzone w stajence Boskie Dzieciątko, które wkrótce przywitamy. Nie bądźmy dla nich okrutnymi Herodami. Naśladujmy raczej trzech Mędrów ze Wschodu, którzy przełamując własne obawy i pokonując liczne trudności, udali się w daleką drogę, by spotkać Jezusa.
W dzisiejszej Ewangelii Zwiastowania Maryja wypowiada swoje pokorne i zdecydowane Tak”: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa! i Jej zgoda jest momentem poczęcia Jezusa. Wiemy, że w każdy i każdej z nas Ojciec rodzi swojego Syna, bo to w istocie oznacza bycie stworzonym „na obraz i podobieństwo Boże”.
To najtrudniejsze błądzenie – takie, w którym Bogu nie dajemy cienia szansy, bo po prostu jesteśmy całkowicie wyjałowieni i wydaje nam się, że już nigdy na naszym życiowym niebie nie pojawi się słońce. Żadne słowa i argumenty wówczas nie pomogą. Pomóc mogą tylko czyny.
Słowa życia, które słyszymy w kościele, od innych osób, które odczytujemy na kartach księgi życia – Pisma Świętego – mogą pewnego dnia uratować mnie i Tobie życie wieczne. Wierzę, że słowa, które przeczytam, usłyszę, są już moje, noszę je ze sobą na zawsze. Wierzę, że w ważnych momentach mojego życia dobry Bóg poruszy moje serce, przypominając słowo, które kiedyś było bez kontekstu i znaczenia, a teraz stanie się jasne.
Jeżeli obecność Boga w nas niesie pamięć o tych dobrych emocjach, to łatwiej jest zobaczyć w bliźnim Jezusa. Zacznijmy od Świąt Bożego Narodzenia. Maleńki Jezus czuł miłość rodziców i innych ludzi od samego początku, teraz możemy ją przesłać dalej samotnym, smutnym, niechcianym dzieciom. Nie smućmy się, że Dzieciątko nie miało kolebeczki ani sukieneczki….
Myślimy, że jesteśmy jeszcze młodzi i mamy czas na poprawę swojego życia, na zbliżenie się do Boga. Na co dzień żyjemy daleko od Niego, zapominamy o Nim, a gdy pojawi się jakaś myśl o nawróceniu, o radykalnym zwrocie w stronę Jezusa, kombinujemy: „zrobię to po pracy”, „dzisiaj jestem już zmęczony”, „jutro pójdę do spowiedzi”.
Bóg jest na pierwszym miejscu, za Nim wszystko inne. Dla kogoś, kto „nie wydoskonalił się w miłości”, nie ma relacji z Bogiem, nie kocha Go – zbiór przykazań może być męką i nieporozumieniem. Dla kogoś, kto żyje w przyjaźni z Bogiem, przykazania są drogowskazem i ten człowiek będzie się ich trzymać, bo kocha, ufa i wierzy.
W relacjach z bliźnimi stosunkowo łatwo nam określić obszary, gdzie potrzeba jeszcze wiele pracy nad sobą i łaski, mojej i Bożej cierpliwości. Wskazówka jest jasna – czynić dobrze bliźniemu i to bezinteresownie.