W przekazach biblijnych Jezus wielokrotnie przypomina, że żyje w naszych bliźnich. Ten ponadczasowy przekaz, jest z jednej strony zrozumiały ale równocześnie trudny do przyjęcia. Stosowanie się do niego literalnie w każdej epoce było i będzie rozumiane inaczej. Zmuszanie kogoś do przyjęcia chrześcijaństwa może być zadaną krzywdą lub ratunkiem dla duszy. Kontrola czynów pod kątem 10 przykazań może być przyczynkiem do szczęśliwego życia lub naruszeniem prawa do wolnej woli.
Być może należy z innej perspektywy spojrzeć na relację z bliźnimi. Czy nawracając, mamy na uwadze bardziej własny cel – jakkolwiek byłby szczytny – czy dobro bliźniego? Jednak dlaczego łączenie własnego celu, jakim na przykład może być radość z pomocy dzieciom, miałoby być zduszone jako interesowne? Nie ma nic gorszego niż poświęcający się cierpiętnik. Jego dobre uczynki wracają do beneficjentów echem poczucia winy, a o to właśnie chodzi cierpiętnikowi.
Dlatego też wierzę, że pobyt wśród ludzi przyniósł Jezusowi również radość. W polskich pieśniach o tematyce religijnej – nawet w kolędach – wybrzmiewa element poczucia winy z powodu krzywdy, jakiej Bóg-Człowiek doświadczył z naszym udziałem. A przecież Święta Rodzina przedstawiana jest jako ikona dobrej rodziny. Krewni młodego Jezusa to radośni i poczciwi ludzie, a uczniowie darzą Go szacunkiem i miłością.
Jeżeli obecność Boga w nas niesie pamięć o tych dobrych emocjach, to łatwiej jest zobaczyć w bliźnim Jezusa. Zacznijmy od Świąt Bożego Narodzenia. Maleńki Jezus czuł miłość rodziców i innych ludzi od samego początku, teraz możemy ją przesłać dalej samotnym, smutnym, niechcianym dzieciom. Nie smućmy się, że Dzieciątko nie miało kolebeczki ani sukieneczki…. Cierpienie i tak nas dopadnie prędzej, czy później. Widocznie jest potrzebne, bo bez niego może nie wiedzielibyśmy, kiedy spotyka nas szczęście.