„Przed zachodem słońca”
Zakochani są wśród nas
Estera Ewa Lisiak
Każdy, kto śledzi karierę Ethana Hawke’a i Julie Delpy, na pewno pamięta, że tych dwoje aktorów grało już kiedyś razem. Śmiem nawet twierdzić, że grali tych samych bohaterów, tego samego Amerykanina i tą samą Francuzkę. Ich relacja zdaje się także zawierać pewne podobieństwa.
Oto dwoje młodych dwudziestolatków spotyka się w pociągu między Budapesztem a Wiedniem. Urok chwili, dziwna intuicyjna bliskość? Nie wiadomo. Widzimy jednak, że wiedeńska noc spędzona razem pośród głębokich rozmów i romantycznych spacerów przynosi ukojenie im obojgu. Wszystko jest takie piękne, rześkie jak pierwsza i prawdziwa miłość. Bohaterowie jednak muszą się rozstać. Obiecują sobie, że spotkają się w tym samym miejscu za pół roku…Było to przed wschodem słońca.
Ponownie spotykamy ich 9 lat później. Słońce chyli się ku zachodowi. Tym razem odwiedzamy Paryż, kolejną europejską, równie wyjątkową stolicę. Jesse, nasz filmowy „zakochany”, promuje swą najnowszą powieść o…dwojgu młodych, którzy poznali się w podróży w pociągu relacji Budapeszt-Wiedeń. Na spotkaniu z prasą nagle pojawia się Ona…
Historyjka niby banalna. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Uważajcie.
Film jest trochę „przegadany”, bo moglibyśmy z powodzeniem stwierdzić, że ci trzydziestolatkowi tylko spacerują i rozmawiają. Ale na pewno nie poruszają tematów banalnych. Trochę tam żartów, trochę sprzeczek, trochę smutku i ogrom życzliwości. Bije naturalne ciepło, pokój i radość istnienia.
W pierwszej części spacerowania wszystko jest idylliczne, nostalgiczne, rozmarzone. Nadchodzi jednak moment bardziej głęboki. Przed planowanym rozstaniem (przecież Jesse musi zdążyć na samolot) im obojgu udaje się wydobyć z siebie cały swój autentyzm, ból, cierpienie. Bo przecież są ludźmi. A każdy człowiek ma prawo odczuwać ból, zagubienie, lęk. Na koniec widzowi zostaje pozostawiona nadzieja, że jednak świeża i prawdziwa miłość ma szansę istnieć. Mimo ogromu różnic, jakie dzielą i ją, i jego.
Jesse raczej pozostanie w Paryżu. A nawet jeśli nie, to nie pozwoli, by jego urocza nieznajoma opuściła go znowu nie pozostawiając numeru telefonu. I dobrze, bo nie życzyłabym sobie kolejnej części tej historii. Serialowość zabiłaby jej autentyzm i oryginalność, a to ostatnia rzecz, jakiej chciałabym dla moich ulubionych aktorów i świetnie przez nich zagranej niebanalnej, miłosnej historyjki.
Estera Ewa Lisiak