Wiadomości KAI

Nie bójcie się śmierci

Spread the love

ROZMOWA KAI

Nie bójcie się śmierci, bo śmierć jest początkiem

O kapelanach Powstania Warszawskiego

Z dr. Karolem Mazurem, kierownikiem Działu Edukacyjnego Muzeum Powstania Warszawskiego rozmawiał Tomasz Królak

Mija 70. rocznica Powstania Warszawskiego. Porozmawiajmy o powstańczych kapelanach. Kim byli?

– Duchownymi, którzy znaleźli się w Warszawie i postanowili służyć tutaj ludziom w warunkach wojny. Tak jak państwo polskie odradzało się w Powstaniu Warszawskim, wychodząc z podziemia, tak i Kościół katolicki – choć oczywiście podczas okupacji mógł działać jawnie – chciał służyć państwu polskiemu. Dążył do dostosowania swoich struktur do odradzającego się państwa..

A co ci kapelani robili przed wojną? Zajmowali się zapewne zwyczajną pracą duszpasterską w Warszawie i okolicach?

– Tak, byli zwyczajnymi duchownymi, niemniej w wielu ich życiorysach obecny był epizod 1920 r., to znaczy zaangażowania wojskowego w wojnie polsko-bolszewickiej na różnych poziomach. Niektórzy z przyszłych księży brali urlop w seminarium, żeby trafić do wojska. Widać więc wśród duchownych potrzebę służby, nie tylko na rzecz Kościoła, ale i państwa polskiego. Później ci ludzie w różny sposób się rozwijali: niektórzy robili kariery naukowe, inni widzieli swoje powołanie w zakonach itd.

Którzy z nich szczególnie zasługują na wydobycie z szeregu przez współczesnych historyków?

– Kiedy śledzi się losy ich wszystkich, na plan pierwszy wybijają się szczególnie trzej duchowni – wszyscy zginęli śmiercią męczeńską, dwaj zostali beatyfikowani.

Pierwsza z tych postaci to pallotyn, ks. Józef Stanek. Kapelanem został przypadkowo. Urodził się na pograniczu polsko-słowackim, w Łapszach Niżnych. Podczas okupacji mieszkał w domu swojego zgromadzenia w Ołtarzewie pod Warszawą, studiował na tajnym uniwersytecie. 1 sierpnia miał zajęcia z socjologii i po prostu nie zdążył wrócić. Na początku był w Śródmieściu na ul. Hożej, potem sprawował posługę na Koszykach. Po jakimś czasie okazało się, że na Czerniakowie brakuje kapelanów i szef duszpasterstwa Powstania Warszawskiego, ks. Stefan Kowalczyk ps. Biblia wysłał go właśnie tam. Ks. Józef w pełni zaangażował się w pracę wśród żołnierzy, chociaż wcześniej nie należał do struktur konspiracyjnego duszpasterstwa. Nie rozstawał się ze stułą ani z sutanną, otwarcie pokazując, że jest osobą duchowną. I to rozwścieczyło Niemców.

Którzy wyłowili go z szeregu.

– Tak, to było w końcu września, kiedy powstanie na Czerniakowie już padło. Oprawcy, którzy wpadli na Czerniaków, nie mogli znieść zachowania ks. Stanka. Znamy relacje bezpośrednich świadków tamtych chwil. Jeden z esesmanów krzyczał do księdza: „Jesteś najgorszy ze wszystkich, już wolę Polaków i Żydów, jesteś diabłem”. Tak, nawet tak przewrotnie go nazwał.

Ks. Stanek, który znał niemiecki, próbował negocjować z esesmanami, żeby zachowywali się godnie wobec ludności cywilnej. Trafił jednak na najgorszych oprawców Powstania, czyli esesmanów z oddziałów Oskara Dirlewangera.

Ks. Józef najpierw został brutalnie pobity w obecności grupy zatrzymanych cywili, a następnie powieszony na stule… Świadkiem jego śmierci był ks. mjr Józef Warszawski ps. Paweł, który stał w mundurze wojskowym. Opisał później to zdarzenie i, jak wyznaje, zastanawiał się, dlaczego ominął go podobny los. Niemcy wiedzieli, że jest księdzem, no ale nie kłuł ich w oczy sutanną… „Paweł” był zresztą znakomitym kapelanem w „Zośce” i „Parasolu”, niósł otuchę walczącym harcerzom, wspomina o nim Kamiński w „Kamieniach na szaniec”. Zmarł w 1997 r.

Drugi obok ks. Stanka błogosławiony kapelan Powstania, także przypadkowy, to dominikanin, o. Michał Czartoryski. Przebywał w klasztorze na Służewiu, który nie został objęty działaniami powstańczymi. Były tam koszary niemieckie, a część budynków klasztornych Niemcy oddali dominikanom.

1 sierpnia ojciec Michał zjawił się na Powiślu u lekarza okulisty, odwiedzał też bliskiego znajomego i tam zastało go Powstanie. Także on bez reszty zaangażował się w działania duszpasterskie. Pełnił posługi religijne, m.in. odprawiał Msze – zresztą podczas walk księża odprawiali po kilka mszy dziennie, bo taka była potrzeba. Dominikanin zasłynął jako duszpasterz pracoholik. Był kapelanem w szpitalu na Powiślu, urządzonym w piwnicy budynku na rogu ulic Smulikowskiego i Tamka. Na początku września dopadli go tam niemieccy oprawcy, którzy rozstrzelali chorych i ich kapelana, a następnie spalili ciała zamordowanych.

Gdyby chciał, o. Michał mógłby się – w gruncie rzeczy – uratować, ale uznał, że nie może zostawić swoich podopiecznych. Świadek, któremu udało się uratować, relacjonował, że Niemcy wyciągnęli o. Michała ze szpitala i zapytali, kim jest. Był w sutannie, nie chciał nawet rozmawiać, pokazał tylko dokumenty. Kazali mu zdjąć sutannę, ale kategorycznie odmówił. Wtedy go zabili.

Przed wojną o. Michał słynął z praktykowania radykalnego ubóstwa. Podkreślał, że musi być ono tak radykalne jak u św. Franciszka. Swojego miejsca szukał długo i w różnych zakonach.

W końcu znalazł?

– Nie znalazł. Ostatecznie namówili go, żeby wstąpił do dominikanów. Wchodził w różne konflikty z przełożonymi czy współbraćmi, bo bardzo radykalnie rozumiał ewangeliczne wezwanie do ubóstwa.

Zarówno ks. Stanek, jak i o. Czartoryski znaleźli się w gronie 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez Jana Pawła II w Warszawie w 1999 r.

A ten trzeci, szczególnie wart przypomnienia powstańczy kapelan?

– To logik UJ, ks. prof. Jan Salamucha, który należał do wybitniej szkoły matematyczno-logicznej w Krakowie. Godził działalność naukową z duszpasterstwem. Został aresztowany wraz z grupą profesorów krakowskich podczas słynnej akcji SS, w listopadzie 1939 r. i jak wszyscy pozostali wywieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Upomnieli się o niego włoscy naukowcy i w styczniu 1941 r. ks. Salamuchę uwolniono. Po powrocie do Polski został wikarym w parafii św. Jakuba na warszawskiej Ochocie.

Jan Salamucha (notabene: tuż po gimnazjum sanitariusz w wojnie polsko-bolszewickiej) w przeciwieństwie do o. Czartoryskiego i ks. Stanka był w konspiracji. Bardzo też angażował się politycznie na rzecz zjednoczenia AK i Narodowych Sił Zbrojnych. Był szanowany przez obydwa środowiska. Wiele tajemnic tych negocjacji zabrał do grobu, bo jak każdy porządny konspirator był bardzo dyskretny.

Zginął na Ochocie, w Reducie Wawelskiej. Wyglądało to podobnie jak w sytuacji o. Czartoryskiego. Gdy oddziały RONA otoczyły Redutę, powstańcy zaproponowali księdzu wycofanie się kanałami. Prosili, by szedł z nimi, ale on odpowiedział, żartując oczywiście, że jest za duży i nie zmieści się w kanale. Wiadomo było, że nie chce zostawić rannych bez opieki. Został rozstrzelany.

Trzy niezwykłe i bardzo ciekawie zapowiadające się życiorysy duchownych, którzy przypadkowo zostają kapelanami Powstania i płacą za to najwyższą cenę – całkiem świadomie i dobrowolnie…

– Osoba religijnie zaangażowana spojrzy na męczeństwo kapelanów przez pryzmat Opatrzności. Będzie widziała w nich postacie, których moc wyrastała z wierności Chrystusowi, których On do tego przeznaczył, wybrał spośród innych. Jeśli przyjrzymy się biografiom Stanka czy Czartoryskiego, to coś w tym jest – są to osoby radykalne, którym Chrystus powiedział: tak, to ty masz dać świadectwo.

Podobnie można spojrzeć także na biografię Stefana Wyszyńskiego. Był kapelanem zgrupowania „Kampinos” i szpitala powstańczego w Laskach. Przecież gestapo szukało go przez całą okupację, on tymczasem zawsze się wymykał, jakby Opatrzność miała dla niego bardzo konkretne plany na czas powojenny. Niekiedy mają miejsce sytuacje nieprawdopodobne, np. gdy gestapo spotyka go w Kampinosie i pyta, czy… jest gdzieś tutaj ks. Wyszyński. A on odpowiada: tak, tak, o, właśnie tam. I unika aresztowania. Są więc zdarzenia, których nie da się wyjaśnić naukowo…

Naczelnym kapelanem AK był ks. płk Tadeusz Jachimowski ps. Budwicz. To on wyznaczał kapelanów, którzy mieli towarzyszyć powstańcom?

– Powstanie zastało księdza Jachimowskiego na Elektoralnej. 7 sierpnia w ten rejon wkroczyli Niemcy i aresztowali go wraz z grupą cywilów. Wraz z innymi zostali poprowadzeni przez Wolę. Następnego dnia jeden z esesmanów, prawdopodobnie z oddziałów Dirlewangera, zobaczył sutannę, czego nie mógł znieść… Wyciągnął księdza z kolumny cywilów i zastrzelił przy wszystkich. Jeden z zastępców ks. Joachimowskiego też był na Woli, ale nie mógł się zaangażować w działalność wśród powstańców, a drugi był na Pradze, gdzie Powstanie bardzo szybko się zakończyło.

W tej sytuacji głównym odpowiedzialnym za duszpasterstwo podczas Powstania był ks. Stefan Kowalczyk ps. Biblia, który stał na czele kapelanów AK w okręgu warszawskim. Dobrze wywiązał się ze swojego zadania. Był świetnym organizatorem, potrafił w tych trudnych okolicznościach zadbać o to, żeby każdy oddział powstańczy miał swoich duszpasterzy. A nawet więcej: znamy przypadek jednego z kapelanów, ks. Antoniego Czajkowskiego, który przeżywał ogromny kryzys swojego powołania i ks. Kowalczyk jakoś go naprostował.

Ks. Czajkowski sam zresztą całą swoją historię później opisał. 1 sierpnia został kapelanem oddziału powstańczego. Jeden z żołnierzy, ps. Rola, podawał mu broń, kolbą i spustem do siebie. Ks. Czajkowski niechcący wystrzelił, bardzo ciężko tego mężczyznę raniąc. Głęboko to przeżył, przejął po rannym pseudonim i odtąd jako „Rola II” stał się zwyczajnym powstańcem – biegał i strzelał do Niemców jak każdy inny żołnierz. Na szczęście po kilku dniach ks. Kowalczyk przywołał go do porządku. Z własnej woli porzucił broń i został kapelanem zgrupowania Chrobry II, w Śródmieściu Północnym.

Praca kapelanów podczas Powstania to oczywiście odprawianie mszy, najczęściej kilku dziennie, i towarzyszenie umierającym…

– Bardzo powszechne było zbiorowe rozgrzeszenie in articulo mortis, czyli w obliczu śmierci, udzielane po spowiedzi powszechnej. Czyli: jeśli nie przeżyjesz, to masz odpuszczenie grzechów, a jeśli powrócisz po walce, to przed przyjęciem komunii św. musisz się z nich wyspowiadać.

Czy kapelani także chwytali za broń i szli do walki?

– Nie. Bardzo rygorystycznie przestrzegano zasady, że duszpasterz ma pozostać duszpasterzem i nie może biegać z bronią. On jest od tego, by pilnować spraw duchowych.

Ks. Czajkowski jednak walczył, używał broni…

– Na pewno wbrew ogólnie przyjętym regułom.

Ale przynajmniej część kapelanów miała zapewne dylemat: pozostać wyłącznie duszpasterzem czy walczyć, jak cały oddział…

– Wiemy, że prowadzono rozważania natury moralnej. Intensywnie rozmyślał nad tym ks. Salamucha. Stwierdził, że miłość chrześcijańska jest czymś fundamentalnym, ale w okresie wojny właśnie w imię tejże miłości musimy zabijać wrogów. A nawet więcej: z miłości do tych wrogów. Salamucha stworzył tę koncepcję i bardzo się jej trzymał, jako filozof i logik próbując wytłumaczyć to bardzo precyzyjnie.

Walczący w Powstaniu mieli wyrzuty sumienia z powodu zabijania Niemców?

– Powstańcy byli w pełni rozgrzeszani, z uwagi na sytuację wojenną. Powstawały natomiast pytania, czy można dobić rannego wroga.

Wiele zależy od intencji, z jaką to robiono…

– Z pewnością każdy powinien był sobie odpowiedzieć w sumieniu, czy dokonuje aktu zemsty, czy litości. W każdym razie ustawodawstwo wojskowe usprawiedliwiało takie zachowanie. Jeśli widziano wroga w agonii, którego odejście z tego świata pozostawało kwestią czasu, to po prostu go dobijano. Taka właśnie scena jest w naszym filmie „Powstanie Warszawskie”, wykorzystującym kroniki filmowe. Oczywiście były to poważne dylematy moralne. W warunkach wojennych nie ma ani łatwych pytań, ani łatwych odpowiedzi.

Żołnierzom AK towarzyszyły też inne, bardzo praktyczne rozważania moralne, zwłaszcza dotyczące samobójstwa i dopuszczalnych metod walki z wrogiem.

W przypadku samobójstwa chodziło o sytuacje ekstremalne: wiemy, co robiło gestapo… Duszpasterze AK ostatecznie stanęli na stanowisku, że samobójstwo jest dopuszczalne, ale w sytuacji absolutnej ostateczności.

Drugi dylemat dotyczył takich pytań jak dopuszczalność trucia wroga, bo były pomysły, by zatruwać pokarm. Ale takie postępowanie całkowicie odrzucono.

Fakt, że żołnierze AK zwracali się z takimi dylematami do kapelanów, świadczy o tym, że próbowano całą tę walkę prowadzić w ramach norm zgodnych z duchem chrześcijaństwa.

A sami kapelani nie mieli osobistych dylematów związanych z walką, a więc i potencjalnym zabijaniem, bo po prostu nie mogli takiej walki prowadzić. Czy tak?

– Tak. Natomiast podczas Powstania były rozkazy dowódcy powstania, Antoniego Chruściela „Montera” wydane we współpracy z ks. Kowalczykiem, które dokładnie normowały obowiązki kapelana wojskowego. Chodziło o błogosławieństwo, o święcenie dewocjonaliów, które mają pomagać żołnierzom, o dokładne uściślenie procedury powstańczych pogrzebów i ślubów.

Ks. Kowalczyk za pośrednictwem „Montera” prosił też kapelanów, zwłaszcza tych liniowych, by sporządzali raporty. Miały one uwzględniać m.in. morale powstańców, by w zależności od sytuacji podejmować adekwatne działania.

Co wynika z tych raportów?

– Niestety, te materiały się nie zachowały. Niewykluczone, że informacje i uwagi przekazywano wyłącznie ustnie.

Uważa się, że spośród 150 powstańczych kapelanów około 40 zginęło.

– Tak, ale kapelani to jedna sprawa, a osobna to całe duchowieństwo ówczesnej stolicy, zwłaszcza na Woli. Duchownych, szczególnie z zakonów męskich, Niemcy nie oszczędzali. Tu, w pobliżu naszego Muzeum, przy ulicy Karolkowej jest klasztor redemptorystów. Około 30 zakonników zostało tam wymordowanych przez oddziały SS. Ciekawe, że siostry karmelitanki z pobliskiego klasztoru klauzurowego zostały przez Niemców oszczędzone. I to pomimo tego, że schronili się tam mężczyźni. Jedna z sióstr wyjaśniała to faktem, że jeden z dowódców SS miał w Niemczech siostrę karmelitankę.

Tak więc zginęło około 40 kapelanów, nie wszyscy oczywiście śmiercią męczeńską, niektórzy podczas działań militarnych czy na przykład zasypani w piwnicy, gdzie sprawowali posługę w urządzonym tam szpitalu polowym.

A co można powiedzieć o powstańczej religijności, praktykach, stosunku do wiary?

– Statystyki są nieznane, a nawet gdyby były, mogłyby być zwodnicze. Różni ludzie mogli mieć podczas Powstania różne fazy…

Mówi się: jak trwoga, to do Boga. Karol Ludwik Koniński, dywagując nad wojenną religijnością, notował w swoim dzienniku: „Czyż nasza wiara ma zależeć od komunikatów wojennych”?

– Sam poznałem powstańca, który wtedy stracił wiarę. Mówił tak: „Przyjąłem komunię in articulo mortis i już później się nie wyspowiadałem”. Nie wiem, czy ten pan jeszcze żyje, rozmawiałem z nim kilka lat temu. Nie mógł sobie wytłumaczyć całego ogromu cierpienia i pogodzić istnienia Boga z okrucieństwem, które zobaczył w Powstaniu.

Świadectwa ludzi, którzy doświadczyli ekstremalnych sytuacji, dowodzą, że może być różnie. W obozach koncentracyjnych byli tacy, którzy wiarę zachowywali, inni ją tracili. W Powstaniu było podobnie?

– Tak. Oczywiście, można mówić, że i tu zadziałał mechanizm „jak trwoga, to do Boga”, ale nie sprowadzałbym całego spektrum zachowań do tego syndromu. Ogromną rolę odegrali właśnie duszpasterze. Wiemy, że było bardzo dużo Mszy św. Oczywiście nie odprawiano ich zawsze w kościołach, bo były szczególnie narażone na ataki, ale w mieszkaniach czy przy podwórkowych kapliczkach. Ciekawe, że te kapliczki powstawały właśnie podczas okupacji. Warszawa nie była bowiem miastem szczególnie religijnym – przed wojną słynęła raczej ze swoich tendencji liberalnych czy nawet libertyńskich.

W czasie okupacji i Powstania nastąpił zwrot ku religijności. Oczywiście, dowództwo Powstania doskonale zdawało sobie sprawę, że to podtrzymuje morale, zarówno wśród ludności cywilnej, jak i powstańców. Szły więc dyrektywy, by umożliwiać praktyki duszpasterskie: spowiedź, Msze św., nabożeństwa czy tworzenie adekwatnych do sytuacji, nowych modlitw, które mogły podtrzymywać na duchu.

Mamy też biskupów zaangażowanych w duszpasterstwo powstańcze. Na zrealizowanym ostatnio przez nas filmie „Powstanie Warszawskie” jest bardzo ładna scena z Mszy św. odprawianej przez bp. Stanisława Adamskiego – biskupa katowickiego, który został stamtąd wysiedlony, bo nie podpisał volkslisty i w czasie okupacji przebywał w Warszawie. Na podstawie ruchu warg odtworzyliśmy fragmenty jego kazania.

Co mówił?

– To było ładne, duszpasterskie kazanie, prawdopodobnie z 15 sierpnia, wielkiego święta Maryjnego. Biskup Adamski próbował wlać w powstańców otuchę, zamienić twarde doświadczenie wojennego okrucieństwa w jakąś wizję nadprzyrodzoną; przekonywał, że to ma jakiś sens. Mamy świadectwa mówiące o tym, że w obydwa wielkie święta Maryjne: właśnie 15 sierpnia i w dniu Matki Bożej Jasnogórskiej, 26 sierpnia, na masową skalę odprawiano Msze św. i spowiadano.

Wlewanie otuchy i ukazywanie powstańczego tu i teraz w perspektywie metafizycznej było lejtmotywem warszawskiej homiletyki tamtych dni?

– Tak. Oczywiście, były dodatkowe niuanse, ale generalnie starano się odnaleźć i ukazać jakiś sens tego, co wokół się dzieje; że to, co nas tu spotyka, jest częścią jakiegoś Bożego planu i że śmierć nie jest końcem. Powtarzano: nie bójcie się śmierci, bo w kontekście chrześcijańskim śmierć jest początkiem. Ten motyw widać także w różnych relacjach powstańczych, a zatem to do walczących docierało.

Oddziaływał też przykład własny duszpasterzy. Jeśli widzę, że taki kapelan się nie boi, to reaguję inaczej. Taki był np. ks. Stanek, który z pierwszej linii ognia wyciągał rannych powstańców. Widok księdza, który z biało-czerwoną opaską na rękawie sutanny, z krzyżem, nie bojąc się i – czasami sam ranny czy umorusany – służył powstańcom, dodawał otuchy, nadziei, motywując do własnych działań.

Posługa kapelanów Powstania mocno związana była ze śmiercią, ale niekiedy wręcz przeciwnie, bo także błogosławili oni nowożeńców.

– Powstańcze śluby to ciekawe zjawisko, także z uwagi na ich dużą skalę: było ich około 300.

Nadzwyczajne wojenne okoliczności mogły być swoistym katalizatorem decyzji o małżeństwie?

– Dużo na to wskazuje. Ale ks. Kowalczyk („Biblia”) widział też pewne niebezpieczeństwa. Zalecał więc kapelanom, by badali, czy ci młodzi nie poznali się aby wczoraj (śmiech). Wskazywał, że należy wymagać niezbędnych do zawarcia małżeństwa dokumentów, żeby później nie było jakichś problemów, domagania się orzeczenia nieważności itp. „Monter” wydał nawet oddzielny rozkaz, aby dbać o to, by powstańcze śluby nie były przypadkowe, a więc wybadać kandydatów i sporządzić odpowiednie papiery. Część takich dokumentów zachowało się w urzędzie stanu cywilnego. Można np. odnaleźć wpisy, że małżonkowie nie zdążyli podpisać dokumentów, bo akurat był nalot, ale ksiądz potwierdził, że ślub jest ważny…

Zdarzało się, że dowódcy powstańczy zachęcali pary do decyzji o małżeństwie. Zależało im, żeby po paru pogrzebach nastąpił też ślub, dlatego mówili młodym: jesteście przecież parą, znacie się, może byście się pobrali. A oni sami zdawali sobie przecież sprawę, że jeżeli mają zginąć, to lepiej ten związek sformalizować.

Ślub podczas powstania zawarł np. Jan Nowak-Jeziorański. Bardzo dobrze udokumentowany fotograficznie, a także w powstańczej kronice filmowej jest ślub państwa Biegów. Żyją do dziś, w Kalifornii.

O Powstaniu Warszawskim wiemy bardzo dużo, ale wiedza o różnych aspektach tego wydarzenia wciąż jest wzbogacana: pojawiają się nowe listy, dokumenty, przedmioty, fotografie…

– Tak, ale ze względu na to, że, niestety, przez całe dziesięciolecia Powstaniem nie zajmowano się naukowo, pewne rzeczy zostały nieodwracalnie stracone. Przede wszystkim nie spisano wielu relacji. Dokumenty, zwłaszcza Armii Krajowej, zostały poukrywane. Ci, którzy znali skrytki, przez lata, z oczywistych powodów, nikomu o tym nie wspominali i zabrali te tajemnice do grobu.

A jeśli chodzi o szeroko pojmowaną religijność czasów Powstania Warszawskiego… jest coś, co pozostaje wyzwaniem dla historyków czy też wszystko już zostało odkryte i wyjaś­nione?

– Myślę, że przydałoby się jakieś solidne opracowanie zawierające różne zestawienia analityczne. Badając wspomnienia z Powstania, można byłoby zapytać o obraz utrwalonej w nich duchowości, tego, jak się przejawiała, czy też o wątek utraty wiary. Na razie znamy pojedyncze relacje czy świadectwa, ale brakuje opracowań syntetycznych, w których można by pokusić się także o jakieś choćby szacunkowe zestawienia statystyczne. Obawiam się bowiem, że na podstawie pojedynczych relacji historyk Kościołowi przychylny będzie wyciągał swoje wnioski, krytyczny zaś – zupełnie odmienne. Myślę, że nie mamy jeszcze pełnego obrazu tej sfery powstańczej rzeczywistości. To jest zadanie do wykonania. Inna rzecz, czy byłoby to możliwe do zrealizowania na podstawie zachowanych źródeł.

Z dr. Karolem Mazurem rozmawiał Tomasz Królak

_______________________________________________________________

Dr Karol Mazur, absolwent Instytutu Historycznego UW, stypendysta Uniwersytetu Notre Dame w USA. Od 2006 r. kieruje Działem Edukacyjnym Muzeum Powstania Warszawskiego. Autor licznych scenariuszy lekcji i innych materiałów dydaktycznych o Powstaniu Warszawskim.
_______________________________________________________________

Tekst pochodzi z Wiadomości KAI

Zaprenumeruj ekai-tygodnik!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code