Tygodnik "Echo Katolickie"

Szczęściem jest być blisko

Spread the love

Szczęściem jest być blisko Boga

Z dr. Tomaszem Berentem, wykładowcą Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i byłym analitykiem giełdy londyńskiej rozmawiała Agnieszka Wawryniuk

Panie Doktorze, jest Pan zapraszany na wiele spotkań, podczas których mówi Pan o poszukiwaniu własnej drogi życia, o zamianie londyńskiej giełdy na polską uczelnię. Zapewne wielu ludzi dziwiło się, iż zrezygnował Pan z bardzo intratnej posady i powrócił do Polski, która przecież pod wieloma względami różni się od Wielkiej Brytanii…

Pytanie o zamianę giełdy na życie w Polsce sugeruje, że mój wybór można uznać za dramatyczny i poprzedzony długim oraz trudnym rozeznawaniem. Ja zawsze powtarzam, że ta decyzja była dla mnie prosta, choć nie mówię, że łatwa. Nie liczyłem plusów i minusów dotyczących mojego wyjazdu z Londynu. Przyszedł jednak taki moment, że liczba argumentów przemawiających za powrotem stała się przeważająca.

Razem z małżonką doszliśmy do wniosku, iż zarówno dla naszego małżeństwa i dzieci, a także dla mnie samego będzie lepiej, jeśli odejdę z biznesu. Wiele osób dziwiło się, że wracamy do Polski, ale przecież nie było moim obowiązkiem tłumaczyć się z tego, co tak naprawdę dzieje się w moim sercu i w relacjach z moją małżonką. Decyzja była dużo prostsza, niż mogłoby się to wydawać.

Jak doszło do tego, że znalazł się Pan na londyńskiej giełdzie?

Jeszcze przed zmianą systemu studiowałem w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (dzisiejsza SGH). Jako kierunek wybrałem handel zagraniczny. Kiedy kończyłem studia, doszło do transformacji. Wielu moich kolegów zdecydowało się na pracę w biznesie. Pamiętam, że w tamtym czasie znacząco wzrosło zapotrzebowanie na specjalistów z dziedziny ekonomii; możliwości były ogromne. Ja, ku mojemu zaskoczeniu, odkryłem w sobie pragnienie dalszego studiowania.

Zapragnąłem dowiedzieć się, na czym tak naprawdę polega zarządzanie finansami. Miałem o nich blade pojęcie. Postanowiłem poszukać jakiegoś stypendium zagranicznego. Chciałem poszerzyć swoją wiedzę. Otrzymałem dwie propozycje. Jedna dotyczyła Oksfordu, ale tamten wyjazd był krótki i miał charakter jedynie prestiżowy. Kolejna oferta wiązała się z konkretnymi studiami na Uniwersytecie Walijskim. Wybrałem więc tę drugą opcję. Po skończeniu studiów magisterskich w Wielkiej Brytanii otrzymałem ofertę zrobienia doktoratu. Tytuł zdobyłem na tej samej uczelni. Do Polski wróciłem w 1995 r.

To był mój pierwszy powrót do kraju. Zacząłem pracować na giełdzie, bardzo szybko awansowałem. W pewnym momencie poczułem, że chcę wracać do Londynu. Chciałem pracować na tamtejszej giełdzie. Zapragnąłem uczyć się od najlepszych. Miałem sporo ofert. Przyjąłem propozycję jednego z zagranicznych banków. Do Wielkiej Brytanii przeniosłem się już z własną rodziną. Na ostateczny powrót do Polski zdecydowaliśmy się po kolejnych czterech latach spędzonych w Londynie.

Wspinając się po szczeblach kariery, zdążył Pan jeszcze założyć rodzinę…

Moją małżonkę poznałem podczas studiów w Wielkiej Brytanii. Ona trafiła tam jako studentka biologii. Pobraliśmy się po powrocie w 1995 r. Wracając do Anglii, mieliśmy już jedną córkę, druga była w drodze, trzecia także urodziła się w Londynie. Kolejna trójka przyszła na świat po powrocie do Polski.

Jak wyglądało życie w Londynie? Mam na myśli drugi pobyt w Wielkiej Brytanii.

Zasadniczo było ono proste, ale nie łatwe. Miałem ściśle określone zadania. Pracowałem od poniedziałku do piątku po 10-12 godzin dziennie. Kiedy trafiały się większe kontrakty, przebywałem poza domem jeszcze dłużej. Mój bank był bardzo dobrze wyposażony. Mieliśmy świetną salę gimnastyczną, wspaniale zaopatrzoną stołówkę i wiele innych udogodnień.

Do pracy przychodziłem na 7.00, wracałem po 19.00. Chcę jednak zaznaczać, że prawie nigdy – poza czasem kontraktów i wyjazdów służbowych – nie pracowałem w sobotę i niedzielę. To duża różnica, biorąc pod uwagę obecną rzeczywistość. Jestem zaskoczony, gdy moi studenci mówią mi, że dziś wymaga się pełnej dyspozycyjności od poniedziałku do niedzieli włącznie.

W moim przypadku sobota i niedziela były przeznaczone tylko dla rodziny. Wieczory w dni powszednie także starałem się poświęcać swoim bliskim, ale ten czas był bardzo ograniczony. W każdy weekend jechaliśmy do jakiegoś muzeum, bywaliśmy w wesołych miasteczkach i parkach. To był czas całkowicie oddany rodzinie. Trudno mi nawet opisać to wspólne przebywanie razem. Mieliśmy wtedy mnóstwo zabawy. Moja małżonka nigdy nie miała wątpliwości, że to ona jest dla mnie numerem jeden, że jest ważniejsza niż kariera, kasa czy jeszcze inne rzeczy.

Londyński etap można nazwać wygodnym? Polska rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej…

Praca na londyńskiej giełdzie wiązała się z atrakcjami życia biznesowego. Od poniedziałku do piątku mogłem przebywać w najlepszych hotelach, centrach SPA itp. Wszystko dzięki karcie kredytowej mojego banku. To prawda, że przez jakiś czas nawet mi to imponowało, ale muszę przyznać, iż takie atrakcje były dla mnie czymś wtórnym.

Nie przywiązałem się do tych przyjemności, więc późniejsza decyzja o powrocie do Polski nie była aż tak dramatyczna. Nigdy jej nie żałowałem, nie rozmyślałem czy dobrze zrobiłem wyjeżdżając z Londynu. Najważniejsza była dla mnie małżonka i dzieci. Zasze się z nią modliłem, wspólnie staraliśmy się rozeznawać nasze życie. Wierzę, że wszystko działo się z Bożą pomocą.

Kiedy poczuł Pan, że powinien zmienić swoje życie, że trzeba wracać do Polski?

Swój powrót rozumiałem wieloaspektowo. Z jednej strony był to powrót do własnego kraju, z drugiej – do życia akademickiego, z czym wiązał się także m.in. spadek dochodów. Polska kultura, architektura czy literatura były mi zawsze bardzo bliskie. Jeździłem po całej Wielkiej Brytanii, zwiedzałem Anglię i bardzo dobrze znałem Londyn, ale wolałem to, co polskie. O wiele bliższe było mi muzeum w Skierniewicach, w Łowiczu czy Zielonej Górze. Wolałem zwiedzać młyny wodne na Świdrze i oglądać nasze figury św. Jana Nepomucena. Wiedziałem, że mój świat był gdzie indziej, że kulturowo należę do Polski, że wyznaję inny system wartości. To pierwszy argument.

Kiedy wyjeżdżaliśmy do Wielkiej Brytanii po raz drugi, planowaliśmy, że za granicą zostaniemy na kilka lat. Mieszkaliśmy tam przez cztery lata. Zawsze nosiliśmy w sobie decyzję o powrocie. Wyjeżdżając, wiedzieliśmy, że wrócimy. Nie wydłużaliśmy zbyt mocno naszego zagranicznego pobytu. Dziś prawie wszyscy, którzy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii mówią, że wrócą, ale nie określają kiedy, a potem zostają tam na stałe. My wiedzieliśmy, że wrócimy. Pielęgnowaliśmy nasz kontakt z Polską.

Podjąłem decyzję o powrocie, bo miałem poczucie, że nauczyłem się już wszystkiego, czego mogłem się nauczyć, że dalsze przebywanie poza własnym krajem już niczego nie da. Brakowało mi kontaktu z dziećmi. Tego nie da się do końca opowiedzieć, dla mnie było to oczywiste. Pamiętam, jak w pewnym momencie wstałem od wspólnej modlitwy. Poczułem, że to, co robię jest absurdalne. O mojej pracy myślałem także na modlitwie; nie byłem w stanie skupić się i wyciszyć. Przez głowę przelatywały setki myśli. Wiedziałem, że czas wracać.

Pomimo wielu obowiązków nie zapomniał Pan o Bogu. Świadectwo, którym podzielił się Pan na Jerychu Młodych w Pratulinie poruszyło wiele osób…

W moim życiu cenię sobie prawdę. Przemawia ona do mnie nawet bardziej niż miłość czy piękno. Priorytetem była dla mnie rodzina i małżonka. To dla mnie oczywiste. Przez cały czas starałem się być wdzięczny Bogu; zdumiewało mnie, iż jestem szczęśliwym małżonkiem, tatą i finansistą. Miałem świadomość, że to wszystko nie było moją zasługą. Nie miałem też zbytnich złudzeń, co do swojej kruchości, grzeszności, wiedziałem, że życie nie płynie ze mnie, ale od Pana Boga. Do tej pory żywię przekonanie, iż wszystko zależy tylko i wyłącznie od Niego, choć – jako głowa rodzina – muszę działać tak, jakby zależało ode mnie.

Podczas spotkań przekonuje Pan swoich słuchaczy, że pieniądz jest czymś dobrym.

Tak, nie mam wątpliwości, co do dwóch rzeczy. Rzeczywiście, pieniądz uważam za genialny wynalazek, ale jest on także potężną siłą, która korumpuje. Sformułowania „pieniądz, władza i seks” nie uznaję za slogan. To ogromne siły, które są w stanie zniszczyć wszystkich, którzy lekceważąco czy nierozumnie będą używać tych darów. Tak, zgadza się – darów! Te trzy rzeczy są czymś pięknym, ale zarazem niebezpiecznym. Trudno bym tego nie dostrzegał i się tym się nie zachwycił i jednocześnie… nie był uważny.

Co dziś, według Pana, jest źródłem szczęścia i radości?

To bardzo trudne pytanie. Mógłbym napisać całą litanię zachwytów i zadziwienia. Byłoby ciągle to samo, że mam wspaniałą małżonkę, niesamowite dzieci… tylko, że to wszystko może brzmieć cukierkowo i tak naprawdę jest trudne. Ludzie mogą tego nie zrozumieć. Szczęście, według mnie, wiąże się z doświadczeniem podejmowania krzyża i trudu. Człowiek jest w różny sposób atakowany i upokarzany. Szczęście to być blisko Boga, kochać, chociaż się nie umie i przebaczać, chociaż się nie potrafi.

Dziękuję za rozmowę.

Z dr. Tomaszem Berentem rozmawiała Agnieszka Wawryniuk

Źródło: Tygodnika „Echo Katolickie”(Nr. 29. 2013)

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code