Ojczysty język wiary

Rozważanie na Poniedziałek III tygodnia Adwentu, rok C1

tezeusz_adwent_2012.jpg

 
„Wszystkie religie wypowiadają w swoim języku imię Pana. Przeważnie lepiej człowiekowi nazywać Boga w swoim języku ojczystym niż w obcym. Pomijając wyjątki, dusza jest niezdolna oddać się w zupełności, z chwilą gdy musi narzucić sobie nawet niewielki wysiłek szukania słów w obcym, choćby nawet dobrze znanym języku.
Pisarz, którego mowa ojczysta jest uboga, niezbyt giętka i mało znana na świecie, podlega silnej pokusie posługiwania się innym językiem. Było kilka wypadków świetnych osiągnięć, jak na przykład Conrad, ale to należy do rzadkości. Pomijając wyjątki, taka zmiana wychodzi na ogól na złe, obniża myśl i styl. Pisarz nie wychodzi poza przeciętność i źle się czuje z mową, którą przyjął.
Zmiana religii jest dla duszy tym, czym zmiany języka dla pisarza”.
Simone Weil, Formy nieuświadomionej miłości Boga
 
„Dlaczego nie zmienić wyznania? Wierzę w Boga, ale po co mi właściwie Kościół? A jeżeli już, to czy koniecznie musi być ten, do którego chodzili moi rodzice?” Wśród ogromnego bogactwa współczesnych religijnych i światopoglądowych ofert chyba każdemu z mniejszą lub większą siłą przychodziły do głowy takie pytania. Niektórzy czytający te słowa zdecydowali się zapewne rozstać z Kościołem katolickim, w którym zostali ochrzczeni, wybierając ostatecznie religijną niezależność, inną chrześcijańską denominację albo pozachrześcijańską drogę ku Absolutowi. Czy macie poczucie, że podążacie we właściwym kierunku? Odpowiedzcie sobie uczciwie na to pytanie. Może właśnie komuś z Was udał się ten trudny i niebezpieczny zabieg zmiany religii, o którym pisze w zacytowanym powyżej fragmencie Simone Weil.
 
Opowiem krótko swoją historię. Jak większość Polaków zostałam ochrzczona w Kościele katolickim. Rodzice dbali o moje religijne wychowanie, a sami, choć bez przesadnej gorliwości, dawali jednak przykład religijnych praktyk. Duży wpływ na kształtowanie się mojej religijnej wrażliwości miała również babcia ze strony mamy oraz brat mamy, z których prostą wiejską pobożnością, przejawiającą się raczej w konkretnym działaniu niż w słowach, stykałam się podczas wakacji. Później przyszły własne religijne poszukiwania, bunty, dramatyczne pytania stawiane Bogu i ludziom…
 
Podczas studiów interesowałam się różnymi religijnymi wspólnotami zarówno teoretycznie, pochłaniając mnóstwo religioznawczej literatury, jak praktycznie, uczestnicząc w najrozmaitszych religijnych spotkaniach. Naukowa ciekawość odgrywała w moim wypadku raczej drugoplanową rolę, bo w gruncie rzeczy szukałam właściwego miejsca dla siebie. „Ty nawet w teatrze szukasz wyłącznie Objawienia” – napisał w recenzji mojej semestralnej pracy jeden z wykładowców. Nie był to komplement, a praca, która miała być rzeczowym opisem przedstawienia teatralnego, nie została zaliczona, lecz słowa utkwiły mi w pamięci, bo dobrze oddawały mój ówczesny stan ducha.
 
Buddyzm, który zafascynował wielu moich znajomych, mnie również pociągał swoją egzotyką, ale jednocześnie odpychał niesamowitym chłodem. Dość blisko zetknęłam się z antropozofią, ale ani ona, ani rozmaite propozycje z gatunku New Age, choć mocno przemawiające do wyobraźni, nie zawładnęły nigdy ostatecznie moim sercem – zbyt wyraźnie czułam swoją niewystarczalność i ograniczenie, aby łatwo dać się przekonać do drogi samozbawienia. Najbliżej mi było do zmiany wyznania na luteranizm. U moich luterańskich przyjaciół podziwiałam umiejętność przekładania wskazówek Pisma św. na codzienne decyzje, współtworzyłam luterańskie liceum w Krakowie, uczestniczyłam w życiu luterańskiej parafii.
 
I wtedy pojawiła się Simone Weil ze swoim ostrzeżeniem. „Coś w tym jest” – pomyślałam sobie, bo przecież czułam, że nawet uczestnicząc w luterańskim nabożeństwie, modlę się inaczej niż w Kościele katolickim. To nie były modlitwy, których nauczono mnie w dzieciństwie i które wraz z tłumem wiernych mogłam powtarzać machinalnie nawet wtedy, gdy moje myśli uciekały gdzieś bardzo, bardzo daleko. Nauczenie się tych nowych modlitw na pamięć byłoby tylko powierzchownym zabiegiem. Szybko zauważyłam, że najbardziej ożywiałam się, gdy w zborze śpiewano pieśni wspólne dla obydwóch wyznać: luterańskiego i katolickiego…
 
Wzięłam słowa Simone Weil poważnie i postanowiłam, że mimo różnych zastrzeżeń do Kościoła katolickiego, nie będę zmieniać wyznania. A jeżeli miałam jeszcze jakieś wątpliwości, to rozwiały się one całkowicie w przepięknej genewskiej katedrze kalwińskiej. Chcąc pomodlić się przez chwilę, poczułam tam nagle jakiś inny klimat, inną atmosferę niż w zwiedzanych przeze mnie parę dni wcześniej katolickich kościołach. Czegoś mi dotkliwie brakowało. Nie od razu zorientowałam się o co chodzi. Dopiero później ktoś, komu bardziej dopisywał refleks, podpowiedział, że przecież w tej katedrze nie było tabernakulum z Najświętszym Sakramentem. Gdybym tego sama nie doświadczyła, nie przypuszczałabym nigdy, że niejako całym ciałem można przeżywać katolicką teologiczną naukę o transsubstancjacji.
 
W dzisiejszej Ewangelii czytamy o rodowodzie Jezusa, którego ziemski los, podobnie jak historia każdego z nas, nie zaczyna się w momencie narodzenia. Czy nam się to podoba, czy nie, przyszliśmy na świat w określonej kulturze, wychowujemy się wśród ludzi mówiących określonym językiem, mających pewne poglądy religijne czy światopoglądowe. Możemy się spierać ze swoją tradycją, w czym zresztą Jezus jest dla nas znakomitym przykładem, ale nie wolno nam jej lekceważyć, udawać, że jej nie ma. Wchodząc natomiast w krąg innych tradycji, powinniśmy pamiętać, że dużo czasu musi minąć, zanim zapuścimy tam swoje korzenie… i że może się to nie zdarzyć nigdy, a wówczas pozostaniemy w gruncie rzeczy tylko ciekawskimi obserwatorami, religijnymi turystami, którzy nigdzie nie są u siebie.
 
Z podziwem i sympatią patrzę na religijne poszukiwania obecnych dwudziestoparolatków, których kilkoro jest także autorami Tezeuszowych rekolekcyjnych rozważań. Wierzą, ale nie są jeszcze pewni co do wyboru wspólnoty, w której chcieliby wyznawać swoją wiarę. Jeżdżą po Polsce, a nawet po Europie, uczestniczą w nabożeństwach różnych denominacji, podejmują teologiczne studia na katolickich lub protestanckich uczelniach. Krótko mówiąc, wkładają dużo wysiłku, aby odkryć właściwy język, którym będą wypowiadali Boże imię. Bardzo to wszystko rzetelne i uczciwe. I jest dobrym wykorzystywaniem energii młodości, która stanowi naturalny czas poszukiwań.
 
Sama natomiast stwierdzam, że ten czas religijnych poszukiwań mam za sobą i odchodzi on z dnia na dzień w coraz odleglejszą przeszłość. Owszem, chciałabym być codziennie bliżej Boga. Interesują mnie drogi, jakimi inni zmierzają ku Bogu czy ogólniej mówiąc, ku Absolutowi. Myślę, że od osób innych wyznań mogę się wiele dobrego nauczyć albo choćby zobaczyć dzięki nim moją wyznaniową wspólnotę w innym świetle, niż do tego jestem przyzwyczajona. Wiem już jednak, że językiem mojej rozmowy z Bogiem pozostanie język Kościoła katolickiego. Tego Kościoła, w którym mnie ochrzczono i w którym w dzieciństwie uzyskałam porządne religijne wychowanie. Przydałoby mi się tylko ten język coraz lepiej poznawać, studiować, zgłębiać. Bo nawet dobre posługiwanie się ojczystym językiem wymaga nieustannego żywego kontaktu z najrozmaitszymi jego odmianami.
 

josephs_dream.gif

Rozważania Rekolekcyjne

 

12 Comments

  1. ancysko

    zgadzam się,

     Muszę przyznać, że miałam podobne doświadczenie. 

    Gdy jeszcze mieszkałam w Krakowie weszłam do świątyni luterańskiej (chyba na Grodzkiej). Stojąc na środku poczułam się źle i na głos, z żalem jakby mnie ktoś zawiódł powiedziałam: "ale tu nie ma Boga!"
    Jednak myślę, że w tych poszukiwaniach jest jakaś metoda, bo człowiek może sobie uświadomić, co/kto? liczy się w życiu…
     
    Odpowiedz
  2. Jadzia

    Anna

    Gdy jeszcze mieszkałam w Krakowie weszłam do świątyni luterańskiej (chyba na Grodzkiej). Stojąc na środku poczułam się źle i na głos, z żalem jakby mnie ktoś zawiódł powiedziałam: "ale tu nie ma Boga!" 

    Bóg jest WSZEDZIE. Nie tylko i wyłącznie w danym Kościele – ze tam jest a tu nie ma to nasze subiektywne uczucie – chyba…podszepnięte przez zło, aby…zniekształcić słowa Ewangelii…… Bo w Ewangelii JASNO powiedziano ( Mt 18 – 20) Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.

     
    Odpowiedz
  3. Kazimierz

    Nie ma Boga

    No tak to jest, kiedy od małego jesteśmy indoktrynowani, że tam w szafce jest Bóg, bo pali się czerwone światełko. Ja równiez tak myślałem i wierzyłem. Księża przestrzegali nas, kiedy byliśmy młodzieńcami, "jeśli w jakimś kościele, nie ma taberakulum i światełka, które się pali, to uciekajcie z tamtąd, bo to nie Boży Kościół" . Tak było, a ja wierzyłem, dopóki nie oddałem swego życia Panu i zrozumiałem, jakie to było kłamstwo.

    Tym razem zgodzę się z Jadwigą, Jezus jasno naucza, gdzie dwaj lub trzej są zgromadzeni w moim Imieniu tam jestem pośród nich, nie tam, gdzie lampka się pali. Poza tym, Bóg mieszka w chwałach swojego ludu Ps. 22,4 i inne. I tam, gdzie imię Pańskie jest wychwalane, tam On jest. W waszych wypowiedziach widać indoktrynację katolicką jak na dłoni, w moim życiu również to było, musiałem poprzez głębokie poznanie Pana , Jego łaski i miłości zrozumieć kim On jest, a kim nie jest. Kiedyś rozmawiałem z nawróconym księdzem, to się śmiał, że nawet w kinie kiedy przechodził przed wyświetlanym obrazem przyklękał, no to taki mechanizm. Człowiek może tak mieć zakodowane zachowania, że to one determinują jego działanie i myślenie. Pracuję z DDA, o, jak wielkiej pracy potrzebują, aby zmienić swoje myślenie, które ich zżera jak zaraza.

    Kazik

     
    Odpowiedz
  4. ancysko

    a jednak

     Niestety Wasze myślenie sprowadza się właśnie do tego, że ludzie twierdzą: po co mi kościół Bóg jest wszędzie! Tylko,że są miejsca szczególnej obecności Boga! Ja zdecydowanie z bliską mi osobą wole porozmawiać bezpośrednio "to face" niż powiedzmy przez telefon. Tak samo w Kościele, gdzie Bóg jest obecny, w takiej postaci. 

     
    Odpowiedz
  5. Malgorzata

    @Kazimierz

     Kazimierzu!

    Zacznę od tego, że to, co Ty nazywasz katolicką indoktrynacją, ja wolę nazywać katolickim wychowaniem. Indoktrynacja ma w języku polskim pejoratywne znaczenie i kojarzy się z wpajaniem wrogiej i/lub niebezpiecznej ideologii, z praniem mózgu, przemocą itp. Nie wykluczam, że katolickie wychowanie może niekiedy przybierać takie formy wskutek błędu konkretnych wychowawców, ale nie wskutek leżących u jego podstaw antropologicznych zasad. Nie wykluczam też, że może być ono przez ludzi odbierane jako opresywne. W moim przypadku jednak tak nie było. Poza tym jako katoliczka szanuję mój Kościół i jego naukę (co nie znaczy, że zgadzam się ze wszystkim) i dlatego proponuję, aby dalszą dyskusję prowadzić w atmosferze wzajemnego szacunku.

    Jeżeli chodzi o kwestię tabernakulum, to w opisanym przeze mnie przeżyciu z genewskiej katedry nie zadziałał bynajmniej prosty odruch dobrze wytresowanego psa Pawłowa. Taki obraz zaburza prosty fakt, że akurat ja ani w kościele katolickim, ani w żadnej innej świątyni na ogół nie widzę tego czerwonego światełka – tak już mam. To, o czym pisałam, nie było odczuciem braku Boga w ogóle, lecz odczuciem braku Jego szczególnej Obecności.

    Zgadzam się całkowicie z Tobą i z Jadwigą, że Bóg jest nie tylko w kościele i nie tylko w tabernakulum. Jest we wspólnocie, możemy Go odczuwać w pięknie przyrody, w muzyce, w eleganckim matematycznym dowodzie itp. Możemy odczuwać Jego obecność w każdej chwili życia. Spotkanie z Bogiem obecnym w Eucharystii jest jednak szczególnym rysem katolicyzmu, jednym z najgłębszych rysów katolickiej toźdsmoci. Tak, tego nauczyliśmy się jako katolicy, nie jest to coś uniwersalnego dla wszystkich religii czy choćby wszystkich chrześcijańskich denominacji – zgoda. To właśnie jeden z podstawowych elementów naszego katolickiego języka porozumiewania się z Bogiem. Jeżeli ktoś przyjął tę naukę nie tylko powierzchownie, ale ma ją głęboko zinternalizowaną, to nie powinno dziwić, że w niekatolickich świątyniach będzie mu takiej Obecności brakowało. 

    Zgadzam się z Tobą, że zakodowane w nas zachowania (dodałabym: i poglądy) determinują nasze działanie i myślenie. Można podjąć próbę sformatowania i zakodowania na nowo, ale to właśnie nie zawsze musi się skończyć powodzeniem. Choć jest możliwe i może Ty właśnie, Kazimierzu, jesteś przykłądem kogoś, komu powiodło się tak dobrze ze zmianą wyznania jak Conradowi ze zmianą języka w pisarstwie.

    Jeżeli jednak terapia DDA jest bezdyskusyjnie dobra, cenna i potrzebna, to czy takiej terapii wymagają na pewno osoby wychowane w duchu katolickim? Moim zdaniem nie. Jeśli ktoś chce podejmować ryzyko zmiany swojego kodowania, to jego wolność. Ja tylko ostrzegam, idąc za myślą Simone Weil (która zresztą nie była katoliczką), że takie przekodowanie jest niebezpieczne.

    I jeszcze dodam rzecz naprawdę bardzo ważną: każde religijne wychowanie – czy będzie ono katolickie, czy jakiekolwiek inne – wiąże się z zakodowaniem nam pewnych zachowań. Zakodowanie może nastąpić w dzieciństwie albo w późniejszym wieku, ale nie udawajmy, że może go w ogóle nie być.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    M. F.

     
    Odpowiedz
  6. aaharonart

    Papuas z Nowej Gwinei i rozmowa z Papieżem

     

    Czytając Małgorzatę Papuas z Nowej Gwinei podrapał się w głowę . 

    Przeczytał jej słowa w których napisała :

    Jeżeli chodzi o kwestię tabernakulum, to w opisanym przeze mnie przeżyciu z genewskiej katedry nie zadziałał bynajmniej prosty odruch dobrze wytresowanego psa Pawłowa. Taki obraz zaburza prosty fakt, że akurat ja ani w kościele katolickim, ani w żadnej innej świątyni na ogół nie widzę tego czerwonego światełka – tak już mam. To, o czym pisałam, nie było odczuciem braku Boga w ogóle, lecz odczuciem braku Jego szczególnej Obecności.

    No tak …
    Jeśli jednak człowiek dajmy na to taki Papuas z Nowej Gwinei pochodzący z rasy negroidalnej charakteryzujący się wełniastymi włosami oraz sklepionym nosem , posługujacy się językiem kreolskim , taki praktukujący kanibalizm Papuas, znalazłby się w Kościele Katolickim a ktoś powiedziałby mu że tam w Tabernakulum jest Ciało do spożycia to zapewne poczekałby aż ktoś otworzy ową skrzyneczkę aby się tym ciałem posilić . Jakież zdziwienie musiałoby go spotkać , w chwili gdy po otwarciu Tabernakulum nie zobaczył by tam nic oprócz małego białego opłatka? Jego oczom ukazałby się jedynie mały biały krążek a we wspólnotach Protestanckich kawałek chlebka prześnie wypiekanego . Z pewnością popukałby się w głowę i poczuł by się obrażony że ktoś go okłamał . Taki Papuas z wełniastymi włosami nie widział by tam nic co przypomina wierzącym ludziom Osobę Pana Jezusa. Być może gdy spożyje wino nasyci się smakiem krwi ? Niestety i tym razem Papuas z Nowej Gwinei ten od lat spożywający ludzkie mięso i znający smak ludzkiej krwi zawiódł by się bo nie poczuł by smaku ludzkiej krwi . I znów poczół by się obrażony że ktoś go okłamał. Jednak dla człowieka wierzącego w Kosciele Katolickim ów smak chleba i ów smak wina są uobecnieniem ciała i Krwi rzeczywistego Chrystusa . Nasz Papuas podrapał się po głowie i poczuł się niezwykle wyróżniony . Pomyślał sobie bowiem że jego doznanie jest o wiele większe niż przeciętnych Katolików a to z powodu że on juz kiedyś smakował ciało ludzkie a oni tylko mogą to sobie wyobrażać .

    Na soborze Trydenckim napisano że
    Kanon 2. Gdyby ktoś mówił, że w Najświętszym Sakramencie Eucharystii pozostaje substancja chleba i wina wraz z ciałem i krwią Pana naszego Jezusa Chrystusa, i przeczył tej przedziwnej i jedynej w swoim rodzaju przemianie całej substancji chleba w ciało i całej substancji wina w krew, z zachowaniem jedynie postaci chleba i wina, przemianie, którą Kościół katolicki bardzo trafnie nazywa przeistoczeniem – niech będzie wyklęty…

    Papuas z Nowej Gwinei już wiedział że to co spożywa niczym nie przypomina smaku ludzkiego ciała i krwi . Jakże miałby więc wierzyć w te słowa?
    Dziwni z nich ludojady . U nas w Nowej Gwinei to gdy się spożywało człowieka to czuło się że to człowiek a nie chleb z ziarna wypiekany a jak się piło krew to się czuło że to krew a nie sok z owoców …

    Odezwał się więc Paweł VI w swoim misteriu fidei i rzekł do Papuasa :
    Pod wspomnianymi postaciami chleba i wina nie kryje się już to, co było przedtem, lecz coś zupełnie innego, a to nie tylko ze względu na przeświadczenie wiary Kościoła, ale w rzeczy samej, ponieważ po przemianie substancji, czyli istoty chleba i wina w ciało i krew Chrystusa człowieka i Boga , nie pozostaje już nic z chleba i wina poza samymi postaciami, pod którymi przebywa Chrystus cały i nieuszczuplony, w swej fizycznej "rzeczywistości", obecny nawet ciałem, chociaż nie w ten sam sposób, w jaki ciała są umiejscowione w przestrzeni. (Misterium fidei, 3 września 1965 r.)[1]

    Papuas o wełniastych włosach podrapał się po głowie i ni jak nie mógł pojać znaczenia słów Papieża. Jak to ?
    To wy jecie człowieka w chlebie ? Jak ciało człowieka może być w chlebie a krew w soku z winnej latorośli ?

    Paweł VI papież odezwał się więc znów do Papuasa w te słowa :
    niezależnie od naszej świadomości chleb i wino po konsekracji rzeczywiście przestają istnieć, tak że po niej godne uwielbienia Ciało i Krew Pana Jezusa są prawdziwie przed nami obecne pod postaciami sakramentalnymi chleba i wina, jak życzył sobie tego sam Pan, aby dać nam siebie na pokarm i aby nas zespolić w jedności swego Ciała Mistycznego. Jedyne indywidualne istnienie Chrystusa Pana w chwale niebieskiej nie uwielokrotnia się przez Sakrament, lecz staje się obecne w różnych miejscach świata, gdzie odprawia się ofiara eucharystyczna; oto mamy owo misterium wiary i bogactw eucharystycznych, które winniśmy bezwarunkowo uznać.

    Przepraszam . Odezwał się Papuas z Nowej Gwinei, nie potrafię uznać chleba za ciało człowieka bo je już kiedyś spożywałem i wiem jak smakuje . Nie potrafię uznać krwi człowieka w winie bo wiem jak smakuje ludzka krew.
    Papież uśmiechnął się i przytulił Papuasa do swojej piersi . Oczywiście że nie potrafisz tego uznać bo twoja wiara opiera się na zmysłach smaku a to są smaki duchowe o których Ci mówię.

    Ach tak ! Krzyknął z radością Papuas . Więc chodzi o Cargo !
    My Papuasi też wierzymy że w zamian za odprawianie specjalnych rytuałów można otrzymać od duchów różne dary. Wierzymy że siekiery, amunicja, broń palna, samoloty, samochody, towary handlowe, pieniądze, są darami od przodków przeznaczonymi dla nas papuasów . Według ich logiki, biali ludzie zostali zesłanie przez bóstwa po to, aby dostarczyć tubylcom dary. Wiara w cargo miała specyficzne znaczenie w odniesieniu do przybywających na wyspę misjonarzy. Różnili się oni od pozostałych przybyszów, gdyż o wiele chętniej dawali Papuasom cargo. Jednak działalność misyjna polegała głównie na przekazywaniu im Słowa Bożego. Nie udało się przetłumaczyć na ich język całej Biblii, więc Papuasi byli przekonani, że właśnie w tych fragmentach biali ukrywają sekret cargo.

    Szczególne znaczenia Papuasi przywiązują do samolotów i statków, które są dostawcami dóbr materialnych. Początkowo wierzyli, że to żywe stworzenia i próbowali je w jakiś sposób zwabić w konkretne miejsca. W tym celu budowali ich atrapy. Kult cargo ma dla Papuasów wymiar zarówno duchowy jak i materialny: wiąże się z silną wiarą w związek żywych z ich przodkami, którzy mogą zsyłać różne dobra materialne.
    Dla nich duchy są „żyjącymi zmarłymi”, którzy poprzez śmierć przeszli metamorfozę. Papuasi odczuwają silny związek ze swoimi przodkami, bardzo im zależy na utrzymaniu z nimi jak najlepszych stosunków. Wierzą, że ich krewni również po śmierci mogą się kontaktować z żyjącymi, jak również że mogą pomagać im w załatwieniu różnych spraw. Aby usatysfakcjonować duchy i nastawić przychylnie do siebie, Papuasi podejmują wiele działań. Wychodzą z założenia, że duchy nigdy nie są do końca zadowolone, dlatego powtarzają rytualne czynności i składają dary wielokrotnie. Zazwyczaj proszę duchy o pomyślność w bitwie, zdrowie, bogactwo, urodzaj. Nie każdy ma specjalną moc, która umożliwia kontaktowanie się z zaświatami, przywilej ten należy jedynie do wybrańców. Uważają, że duchy nie słuchają każdego, a nawet zdarza się, że chcą kogoś ukarać, dlatego zsyłają na niego nieszczęście. Często jest to kara za nieprecyzyjne odprawienie ceremonii czarów.
    Cały świat zarówno zwierzęta, jak i rośliny ma w sobie życie, czyli duszę. Nie posiadają jej jedynie owady i płazy. Papuasi są bardzo wyczuleni na różnorakie sygnały przekazywane im przez przyrodę: mogą one ostrzegać ich przed niebezpieczeństwem lub zwiastować karę za złe traktowanie duchów. Bardzo ważne jest życie w harmonii z przyrodą – jest to ideał, do którego dążą wszystkie plemiona. Ten, kto prowadzi, „dobre życie”, utrzymuje przyjazne stosunki z innymi ludźmi, odnosi sukcesy w życiu osobistym oraz podczas walki. Niezwykle ważna dla Papuasów jest poczucie wspólnoty. Największą natomiast karą jest poczucie izolacji od grupy. Życie razem to głównie umiejętność dzielenia się z innymi 0 zarówno dobrami materialnymi, jak i uczuciami, myślami. Wierzą, że pozytywna energia, jaka się między nimi wytwarza, jest silniejsza nawet od śmierci.

    Papież uśmiechnął się i powiedział :
    Tak coś na łączy . Wiedzę mój przyjacielu że zaczynasz nas Katolików rozumieć . Tak to jest że w chlebie który tak poważamy jest obecne życie i to co spożywamy podczas wieczerzy Pańskiej ma w sobie ducha Tego który nas wszystkich stworzył .
    Więc i ja Jestem Katolikiem ! Wykrzyknął Papuas o wiełniastych włosach .
    Papież poklepał Papuasa po ramieniu i powiedział mu na ucho . Tak . Od dziś jesteś Katolickim Papuasem który spożywając chleb będzie czuł coś więcej niż tylko smak chleba . Będziesz czuł smak całego Bożego stworzenia .
     

     

    tekst aharon*

     
    Odpowiedz
  7. Jadzia

    szczególna obecnosć Boga

    1. Anna i Małgorzata określiły "szczególna obecnosc Boga".Zapytuje co to znaczy szczególna? To znaczy, że gdzieś indziej w innym miejscu –  jest nieszczególna – czyli "pół Boga" czy "ćwierc Boga"? Czy Jezus mówiac, ze jest obecny tam gdzie jest dwójka, lub trójka zgromadzonych w Jego imieniu (Mt) – ma na mysli, że jest jego tylko cząstka – jakas nieszczególna część obecności? Nie rozumiem. 
     
    Odpowiedz
  8. elik

    Czy tylko zmiana?…..

    Pani Małgosiu serdecznie dziękuję za poruszenie m.in. wyjątkowo doniosłej i brzemiennej w skutkach kwestii zmiany wyznania, a ściślej osobistej decyzji mniej lub bardziej świadomego odejścia, wyłączenia (ekskomuniki) i definitywnego zerwania dotychczasowej więzi ze wspólnotą Kościóla RK, oraz uczestnictwo w dyskusji. 

    W przypadku oceny, takiej decyzji chyba nie bez znaczenie oprócz tradycji, czy tożsamości narodowej jest aspekt moralny, oraz wszystkie istotne okoliczności, także jakość zmiany, oraz jej  konsekwencje i następstwa, a szczegónie te wobec innych. A zatem wpływ osoby dorosłej, która jest lub winna być wzorem tzn. roztropnym, prawym i odpowiedzialnym ojcem/matką lub wychowawcą, opiekunem dzieci i młodzieży.

    Jednak usiłując doszukiwać się podobieństwa, czy analogii między zmianą wyznania, a języka w pisarstwie. Wypada chyba dokładnie ustalić czym w rzeczywistości jest owa zmiana wyznania, a czym zmiana ojczystego języka w pisarstwie?

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  9. Kazimierz

    Artur, Małgorzata

    Arturze –  Ciekawie to przedstawiłeś, tak twórczo i inspirująco.

    Dla mnie obecność Jezusa w komunikantach również jest szczególna, gdyż symbolizują one Jego ciało i Jego krew , które za nas oddał. Myślę, że w szczególny – duchowy sposób Jezus Jest obecny aby nas posilać i aby nas błogosławić. W naszej Wspólocie, aby Wieczerza nie była tuzinkowa i aby to był doniosły moment – uczestnicwo w Wieczerzy, robimy to w każdą pierwszą niedzielę miesiąca. Jest to czas wspominania, tego co stało się na krzyżu Golgoty, jest to czas, kiedy przeżywamy na nowo łaskę zbawienia. Biorąc ten chleb i to wino (Wieczerza jest zawsze dla wszystkich –  w dwóch postaciach) będąc świadomi, ze własny sąd jemy i pijemy – jeśli czynimy to niegodnie – 1 Kor. 11. 27-29. 

    Nie jest dla mnie problemem, podniosłość chwili i błogosławieństwo wypływające z uczestniczenia u stołu Pańskiego, ale problemem jest to, ze chleb (opłatek) jest nazywany i traktowany jako Jezus – i jest mu oddawana cześć i klęka się przed w końcu wypieczonym przez człowieka opłatkiem, tym bardziej , ze ksiądz sprawujący Eucharystię moze  to robić fałszywie, czy sam żyć w grzechach – bo niby sukcesja.

    Uczestniczenie w ciele i krwi Pańskiej, jest niesłychanym wyróżnieniem dla mnie i dlatego tez, po czterech miesiącach od mojego nawrócenia prosiłem pastora aby mnie ochrzcił, gdyz tylko ochrzczeni i świadomie wierzący mogą przystępować do Wieczerzy  (we wspólnotach ewangelikalnych). 

    Małgosiu – przepraszam, ze cię uraziłem, na pewno, gdybyśmy przedstawili to w co wierzymy a pro pos Wieczerzy Pańskiej czy tez Eucharystii byłoby bardzo podobne, choć sam kult Eucharystyczny dla mnie jest nie do przyjęcia. Moim zdaniem należy przygotować tyle chleba i tyle wina aby to zjeść i wypić do końca i nie ma wówczas problemu z magazynowaniem "obmodlonych" komunikanów. 

    Dla mnie Wieczerza za każdym razem jest równiez ogromnym przezyciem, tym bardziej, ze jako pastor ją prowadzę i nadzoruję jej roznoszenie do wiernych. Zawsze tez staram się równiez prowadzić ludzi do pojednania przed przystąpieniem do Wieczerzy i zachęcam do modlitw pokutnych i otwarcia serca na Jezusa. 

    Pozdrawiam was serdecznie Kazik

     
    Odpowiedz
  10. wykeljol

    Ustanawiając sakrament w tej a nie w innej kulturze

    Pan Jezus odnosił swoje słowa do ludzi w tej kulturze zakorzenionych, pozostawiając przyszłym pokoleniom trud przełozenia ich na języki innych kultur, do których to kultur zostali przez Niego posłani. Aharonek, jako Misjonarz wybrałby droge "Pawła VI"-mówiac, że Jezus pod postacią chleba Papuasowi może dac odczucie duchowe kontaktu z całym Bozym światem.

    Czy tak jest czy nie- o to nie będziemy się kłócic z Papuasem. Może tylko powiedzielibysmy tak: róznica, najmilszy Papuasie polega na tym, ze ciało i krew jedzonego przez Ciebie człowieka nalezała do wroga, lub jeńca, i on wcale nie chiał byc zjedzony przez Ciebie. A jadłes go chyba nie z głodu(masz obfitość zwierząt), ani nie dla smaku(są lepsze jedzonka), ale jadłeś go, gdyż tak nakazywał Ci Twój rytuał religijny. Jadłeś go, by posiąść jego moc. No więc to by było podobieństwo- Jezus chciał nas wspomóc cielesnie Swoja Moca. Róznica polega na tym, że to On sam chciał. Że to On nam sie dał. Nie trzeba była ani polowac na niego, ani się z Nim szarpać-sam oddał się w rece katów. Akt spozywania nie jest więc aktem zwycięstwa i pochłaniania mocy wroga, ale aktem przyjmowania pokarmu, jako podarunku.  I jeszcze jedno: gdyby pozostawił nam się do spożycia w tej dosłownej, cielesnej postaci to po pierwsze, ona jest zniszczalna i szybko by się wyczerpała, a On chce byc w ten sposób z nami do konca świata; po drugie- tam, gdzie się urodził nie było ludożerców; powiem więcej, na świecie w tym, a nawet  w tamtym czasie, jesli wogóle sa(byli) jacys ludożercy, to jest ich baaardzo maleńko; a cała reszta ma obrzydzenie, awersję, lęk, wstręt i straszliwe zahamowania przed ludożerstwem. (Choc Cię to może dziwi, ale tak jest). Tak więc Bóg, który moze wszystko (ABSOLUTNIE WSZYSTKO), jeszcze zanim umarł  zrobł takie czary, że  ciało zamienił w chleb) a krew w wino- żeby ludzie mogli to jesc bez obrzydzenia. To tak potęzny Bóg, że mógł przyjąc takie ciało, jakie chciał. I przyjał takie, chlebowe…a Ty drogi Papuasie(na pewno masz nie tylko wełnistą głowę, ale także Imię), gdy zaczniesz się tym Przemienionym Tajemniczym Ciałem posilać, sam zobaczysz, doświadczysz o co chodzi…

     
    Odpowiedz
  11. wykeljol

    Języki, wychowanie, obecnośc

    @ Małgorzata.

    Nie znałam tego przepieknego cytatu z Simone Wiel, albo zapomniałm, bo to juz tak oddalona lektura, ale chyba wrócę. Jest coś na rzeczy; choć moje nawrócenie i chrzest miał miescje, gdy byłam juz dorosła, a wyrosłam w całkiem ateistycznej rodzinie, nie znałam na pamięc żadnych modlitw(oprócz Ojcze nasz) i nie miałam żadnych nawyków obrzędowych, co mnie bardzo krępowało w pierwszym roku nawrócenia(z jednej strony nadżarliwośc i nadgorliwośc, a z drugiej- nie wiedziałam co odpowiedziec, albo kiedy uklęknać, ani nie znałam formułki spowiedzi, a mój katecheta machnał na to rekę, mówiąc,że skoro znam pisma Teresy Wielkiej i Małej, Jana od Krzyża i pare innych lektur- dam sobie radę- to nie była prawda. Bardzo mi było trudno bez dziecięcego katechizmu- i do dzis mam problemy.) A więc- choć tak własnie jest- tu wzrosłam, tu się wychowałam, widywałam procesje, czasem ktos zaprowadził mnie do kościoła więc jakos byłam oswojona z tą, a nie z inną religią. I choć mam przyjaciół protestantów(jedną z najgorętszych przyjaciółek, która bardzo przyczyniła się do mojego nawrócenia i podziwiam ją cały czas), i przez jakis czas(przed chrztem) praktykowałam troszkę buddyzm dzen, to w kościele katolickim poczułam się jak w domu. I co do języka- to jeszcze jedna tajemnicza sprawa. Mój ojciec był Żydem, ale wychowany w świeckim Domu Dziecka i nie miał pojecia ani o religii żydowskiej, ani o obrzędach, ani o świętach, ani o języku. To ja, czytając Biblię, opowiadałam Mu o Stworzeniu, wyprowadzeniu z Egiptu, o Esterze i Judycie i identyfikowałam żydowskie święta przez chrzescijańską perpektywę! I cos niesamowitego! Gdy słyszę(widzę) słowa hebrajskie, których poznałam bardzo niewiele, a które odnoszą się do Boga, przeżywam coś w rodzaju coup de foudre- jakby nagle przede mną stanał kochanek dawno nie widziany, albo ktoś, kogo kocham od pierwszego wejrzenia! Skąd ta miłośc do melodii, a nawet kształtu liter, a wtórnie do całej mistyki języka hebrajskiego? Gdzie się to rodzi? Ani z wychowania, ani z nawyku. Przyszło niespodzianie w dojrzałym życiu i jest moje, jak nic na świecie! Tajemnica, prawda?

    @Jadzia: I jeszcze Najświętszy Sakrament. Też nie widzę lapmek, zresztą późno się dowiedziałam jaki jest związek między nimi a Obecnością w Tabernakulum. Od pczątku jednak adoracja Jezusa Eucharystycznego dawała mi siłę i szczęśćie.

    Jeden przykład: Byłam kiedyś z mężem w Paryżu(raz w zyciu, bardzo krótko). On bywał tam często na stypendiach. Poprowadził mnie przez uliczkę pełną kramów, rózności , harmidru i muzyki na Montemartre. Wspinaliśmu się na kolejne tarasy, kazdy z inną atrakcją- jakze to było zajmujące i ciekawe- chciałam się zatrzymac i tu i tam, ale mąż spokojnie szedł do przodu, więc jakoś tak szłam za nim z żalem ogladajac się na karuzele, teatrzyk kukiełkowy i inne cuda. Weszlismy z tłumem na dziedziniec kościoła Sacre Ceur. Tłum wepchnął nas do ciemnego wnetrza. Wszyscy jak rzeka płyneli za głosem przewodnika wzdłóż ścian bocznych, słuchając opowiesci o ozdobach, rzeźbach, obrazach, a ja nie wiem czemu wymknełam sie z tej rzeki(uwaga, zapomniałam, że jestem z mężem, ale na chwilke tylko. bo okazało się, że on jest blisko mnie, własciwie wiedziałam, że tak wlasnie jest) – szłam jak zahipnotyzowana ku centrum koscioła. Byłam bardzo zmęczona wspinaczką(i nie tylko) i czułam, jak z każdym krokiem mija moje zmęczenie,staję się lekka i wypełnia mnie cos w rodzaju ciepła, światła, bombelkujacego takiego, wypełnia mnie jakaś coraz bardziej pociągająca, euforyjna radość, niecierpliwość- nie wiedziałam dlaczego.Ale szłam coraz prędzej.Tłum się przerzedził, przeszlismy pod sznurami ,które okalały centrum i tam na kilunastu ławkach siedziało może 20 ludzi wokół – ach, jak podskoczyło moje serrce! Z trudem powstrzymałam się od okrzyku i tanca!! Upadłam na kolana i łzy popłynęły-łzy szczęścia. Tam był Najświętszy Sakrament – biały opłateczek w srebrenej oprawie, który skupił na sobie całe moje serce, wszystkie moje mysli i przepełnił mnie niebotycznym szczęściem . Ryczałam jak głupia. I długo nie mogłam ani wstać, ani nic powiedziec, tylko być tam…to była taka Cudowna Niespodzianka!!!!!

    Tak, Pan Bóg jest wszędzie.Odczuwam jego obecnośc w przyrodzie, w zatłoczonym tramwaju, w rozmowie z przyjaciółmi- tak. Ale w tajemniczy sosób, którego ja też nie rozumem, Jadziu, porywa mnie i przykuwa do Siebie i napełnia szcześciem , gdy patrzę na NIego w Eucharystycznej Postaci. Tak chciał i tak jest- i nic się na to nie poradzi. Więc doskonale rozumiem Małgorzatę w tym protestanckim kościele. I takie doświadczenie mam za soba.

     

     

     
    Odpowiedz
  12. aaharonart

    Jola

     Pięknie  wyłuskałaś prawdę  z tej opowieści o Papuasie. 

    Tak to prawda że Pan Jezus odnosił swoje słowa do ludzi w tej kulturze zakorzenionych, pozostawiając przyszłym pokoleniom trud przełozenia ich na języki innych kultur, do których to kultur zostali przez Niego posłani. Aharonek, jako Misjonarz wybrałby droge "Pawła VI"-mówiac, że Jezus pod postacią chleba Papuasowi może dac odczucie duchowe kontaktu z całym Bozym światem.

    Tak właśnie myślę . Ubrałem to troszkę w obraz  teatralny o Papuasie i Papieżu … 

    Przeczytałem również Twój "korzeń żydowski".

    Jakież to ludzkie życie jest niezwykłe. Iloma to  drogami nas prowadzi do najistotniejszego celu … 

    Osobiście , tak poprostu uważam że czym prościej tym lżej się żyje. Ludzie bardzo gmatwają pewne proste prawdy i wtedy nie pozostaje nic innego jak doprowadzić świat do kryzysu …Ktoś powiedział a ja usłyszałem , że cały ten nasz świat idzie poprzez kryzysy właśnie dlatego by poczuć pragnienie spotkania z tym, co dla nas ludzi najistotniejsze, byśmy poprzez niepowodzenia mogli nauczyć się co dla nas najwłaściwsze. 

    Myślę że we współczesnym świecie żyje bardzo dużo ludożerców:) oczywiście nie pożeramy się dosłownie , jednak bardzo chcemy się pochłaniać …

    Można to zobaczyć np w historii religii chrześcijańskich. One ciągle  się zmieniają , jedna pochłania drugą, ciągle ktoś kogoś "zjada"…Dochodzi do konsumpcji członków jednej społeczności przez inną. Powstające nowe ruchy religijne pożerają umysły ludzi . Nie mi oceniać czy to zjawisko doprowadzi nas ludzi do istotnych wniosków w przyszłości…Uważam jednak, że czemuś to wszystko służy. Być może ma to jakiś głębszy sens , gdy giną umysły starych kultur by te nowe mogły się pojawiać. Współczesność , tak myślę żywi się przeszłością. Coś z umysłu naszych przodków umiera aby mogło pojawić się to nowe spojżenie na rzeczywistość w której żyjemy. Mam jakieś takie odczucie że stary świat powoli zaczyna umierać. Jest pochłaniany przez coś co nadchodzi. Mówi się coraz częściej o nowej erze ludzkości, O nowym stanie umysłu do którego wszyscy zmierzamy czy tego chcemy czy nie. Ta zmiana następuje i choć słabo ją widzimy to jednak ona się pojawia jak zwiastun . Ludzie będą się zmieniać . Ich umysły będą się konsumować tzn zjadać na wzajem . Właściwie to nawet na Tezeuszu dochodzi do ludożerstwa:) np czytając czyjeś słowa , tak naprawdę zjadam czyjeś myślenie :), żywię się myślami innych ludzi. Być może dlatego pustelnicy chcieli żyć w milczeniu i oddaleniu od innych by żywić się jedynie słowem które pochodzi z ust Bożych czyli umysłem samego Chrystusa…Być może gdybyśmy zdali sobie sprawę z tego jak pożeramy siebie wzajemnie , przestalibyśmy do siebie pisać 🙂 zwłaszcza jeśli to co piszemy jest oddalone od myśli Chrystusowej natury , którą On w chlebie dla nas zaznaczył. Nie samym chlebem żyje człowiek ale każdym słowem które pochodzi z ust Bożych. 

    W Apokalipsie świętego Jana jest takie miejsce gdzie mówi się o niewieście która idzie na pustynię by się schronić . Tam będzie żywiona . 

    Na obrazku który przedstawiają Inkowie a który związany jest z datą 21 grudnia 2012 roku widnieje wąż smok starodawny który wylewa z paszczy wodę na ziemię …Nie mam tego manuskryptu ale widziałem go. Po lewej stronie jest smok albo wąż z którego paszczy wylewa się wielki strumień wody w kierunku ziemi …

    oczywiście piszę to tylko jako osobiste spostrzeżenie

     

    A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga, aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
    I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie,
    ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło.

    A kiedy ujrzał Smok, że został strącony na ziemię, począł ścigać Niewiastę, która porodziła Mężczyznę.
    I dano Niewieście dwa skrzydła orła wielkiego, by na pustynię leciała do swojego miejsca, gdzie jest żywiona przez czas i czasy, i połowę czasu, z dala od Węża.

    A Wąż za Niewiastą wypuścił z gardzieli wodę jak rzekę, żeby ją rzeka uniosła.

    Lecz ziemia przyszła z pomocą Niewieście i otworzyła ziemia swą gardziel, i pochłonęła rzekę, którą Smok ze swej gardzieli wypuścił.
    I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa.
    I stanął na piasku [nad brzegiem] morza.

    apokalipsa świętego Jana rozdział 12

     

    Choćmy wszyscy na pustynię 🙂

    aharonek*

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code