Ciekawi goście

Dziś mieliśmy okazję w naszej malutkiej wspólnocie gościć 5 osób z Torunia, które "usłużyły" nam, tym co Bóg włożył w ich serca. A że było to fascynujące postanowiłem się podzielić swoimi wrażeniami z czytelnikami Tezeusza.
Nabożeństwo jak co niedziele 10,00 spotykamy się w nowym miejscu, wynajmujemy na czas jakiś. Po rozpoczęciu przeze mnie i przywitaniu gości, podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami z IV Mojż. 17:6-14, gdzie zauważyliśmy zbuntowanych Izraelitów, gotowych wrócić do Egiptu i Boga, który zdecydował ich zgubić, w tym wszystkim ujmująca była postawa Mojżesza i Aarona, którzy stanęli w. 13 pomiędzy żywymi a umarłymi. Myślę, że dziś taką rolę ma odgrywać Kościół, modlitwa, aby wołać za tymi, którzy idą na śmierć wieczną, a budować i wspierać tych, którzy zmierzają do Królestwa Bożego.
 
Myślę jednak, że na podzielenie się tym fragmentem Słowa jeszcze przyjdzie czas, ale ja chciałbym dziś napisać o tym co przeżyliśmy z naszymi gośćmi.
 
Pierwsza wystąpiła Małgorzata, piękna młoda kobieta, która opowiadała o tym, że można być anorektykiem duchowym, unikać działania Boga, Jego Słowa, Jego mocy. Sama była anorektyczką, narkomanką i alkoholiczką, wie, co to znaczy. Jej historia niebywale nas poruszyła.
 
Poniżej przedstawiam artykuł z Gazety Pomorskiej o niej :
 
Opowieść prawie wigilijna
Adam Willma, adam.willma@pomorska.pl
Gosia wyszła z anoreksji, lekomanii i alkoholizmu. Ale najtrudniej wyjść z rodzinnego domu.
(Fot. Archiwum)
Z ojcem zobaczyła się na pogrzebie babci. Spojrzał, powiedział: – Szkoda, że to nie ty umarłaś.

To było już po spotkaniu u sądowego mediatora. Jakiś czas wcześniej ojciec uderzył ją w głowę, pękł jej bębenek. Gosia nie wytrzymała, wezwała policję, prokurator spisał akt oskarżenia, ale w sądzie zgodziła się na mediację.

Jedna z najważniejszych chwil w jej życiu: musiał wysłuchać, co ma do powiedzenia. Nie mógł przerwać.

Opowiedziała o dzieciństwie. O tym, jak z domu uciekła w ciążę i w małżeństwo, żeby nie być dłużej z ojcem. O tym, jak urzekła ją rodzinna atmosfera w domu męża. I jak rozczarowała samotność w małżeństwie. O anoreksji, próbach samobójczych, leczeniu depresji w psychiatryku.

Musiał wysłuchać.

Co się stało, pani Gosiu
Wcześniej nie słuchał. Gdy Gosia traciła na wadze, wozili ją do kolejnych terapeutów. Wyglądała jak szkielet – 47 kilogramów. Każdy z psychologów dochodził do podobnych wniosków, że problem leży w stosunkach z rodzicami: osobowość ojca przytłaczająca córkę, "chory system rodzinny" – odnotowywali.

Gdy ojciec czytał te rzeczy, ponosiły go nerwy, szukał następnego specjalisty.
Gosia prowadziła z mężem mały sklepik. Ludzie pytali: co się stało, pani Gosiu, pani tak zeszczuplała.

Ale po co jeść? Wystarczyły tabletki. Później alkohol – nic rzucającego się w oczy, dwa drinki, wieczorem, gdy już wszystko uprała i ugotowała na następny dzień. Lepiej jej się spało. Aż do kolejnej samobójczej próby.

Któryś z psychologów powiedział o ośrodku w Broczynie prowadzonym przez zielonoświątkowców. Drakońska dyscyplina, rok wyjęty z życiorysu, ale najwyższa skuteczność terapii. Rodzicom się spodobało. Małgorzata nie mogła sobie wyobrazić rozłąki z dziećmi, ale ojciec nalegał. Zadzwoniła. – Proszę przyjeżdżać – słyszała w słuchawce.

Na miejsce w Broczynie trzeba zwykle czekać miesiącami, ale akurat ktoś zrezygnował. Dziś o tym mówi w kategoriach cudu.

Przed wyjazdem psychiatra ostrzegał, że umrze z powodu anoreksji, jeśli pojedzie.
Trudno, niejeden raz chciała umrzeć.

Mama kocha ćpunów
Gdy rodzice po miesiącu przyjechali w odwiedziny, długo kiwali głowami ze zdziwienia. Szkielet odzyskał ludzkie kształty, a duch – radość życia.

Kolejnym razem nie było już tak różowo. Ojciec zakomenderował, że dość już tej terapii, bo ćpuny i żule to nie jest odpowiednie towarzystwo. Tym razem Gosia powiedziała "nie".

Tylko że dla ojca takie słowo nie istnieje.

W ośrodku zaczęła czytać Biblię. Oświadczyła rodzicom, że odnalazła Boga, że nic nie będzie już takie jak wcześniej.

Ojca to zdenerwowało. W domu powiedział wnukom, że matka już ich nie kocha, teraz kocha ćpunów. Chłopcy nie uwierzyli. Dwa tygodnie wakacji mogli spędzić z Gosią w ośrodku, wszystko widzieli na własne oczy.

Dyrektor ośrodka zaprosił męża Małgorzaty na dwutygodniową terapię dla współmałżonków. Bez odzewu. Za każdym razem, gdy Małgosia proponowała wspólną wizytę u psychologa, mąż uśmiechał się tylko – że da pieniądze, ale przecież nie on ma problem.

Gosia wróciła do domu. Położyła Biblię na stole, mąż zrzucił ją na podłogę. Nie miała złudzeń, że się ułoży.

Żeby poprawić sobie humor, pojechała do pani psychiatry ze szpitala. Ta nie mogła uwierzyć własnym oczom. Sądziła, że Gosia nie żyje, że się na śmierć zagłodziła. Na odchodnym przyznała, że powinna odejść z zawodu – bo nie wierzyła, że to możliwe.

Ile ci sekta płaci?
Mąż zostawiał na stole otwartą butelkę wódki, chuchał papierosowym dymem w twarz – "żeby Gosię sprawdzić". – Jehowce, koty – mruczał pod nosem. Pytał, ile sekta jej płaci za każdego zwerbowanego.

Pił tylko w weekendy, ale za to ostro. Któregoś razu Gosia miała dość – policja zawiozła go do izby wytrzeźwień.

W sądzie toczyła się już sprawa rozwodowa. Ojciec, który nie akceptował tego małżeństwa, teraz stanął w jego obronie. Wieczorami spotykał się z zięciem, żeby jakoś "doprowadzić Małgosię do porządku". Pomysły mieli różne. Na przykład wezwać księdza, żeby Gosię nawrócić.

I ksiądz przyszedł. Wikariusz zaproponował rozmowę, gadali tak kilka godzin z jednego teologicznego tematu przeskakując na drugi. Z nawracania nic nie wyszło, ale zostali przyjaciółmi, do tej pory czasem do siebie dzwonią.

Testem dla Gosi miała być komunia młodszego syna. Na mszy wpatrywały się w nią dziesiątki oczu – "przechrzta", szeptali ludzie, gdy się nie przeżegnała w wyznaczonym momencie. Zaprosiła proboszcza na przyjęcie i znowu to ksiądz był jedyną osobą, która wystąpiła w jej obronie.

Próbowała mieszkać w domu, ale terapeuta obawiał się, że konflikt z mężem wepchnie ją ponownie w nałóg. Podjęła pracę przy sprzątaniu w Toruniu, przyjaciele z Kościoła zielonoświątkowego pomogli znaleźć mieszkanie. Do dzieci dojeżdża.

Sprawa rozwodowa w sądzie nadal się toczy. Młodszy syn chce zamieszkać z Małgosią, starszy wybrał ojca. Sąd zadecydował, że na razie dzieci nie należy rozdzielać. Więc zostaną u ojca, żeby nie zerwać więzi.

Z zagadnienia więzi dziadek zrobił im praktyczną lekcję. Przyjechał samochodem i zabrał chłopaków do toruńskiego ośrodka terapii uzależnień. Pokazał ludzi zmierzających na terapię. Wytłumaczył, co to jest heroina. Powiedział, że tak wygląda matka, kiedy nie ma jej w domu. Taka matka.

Stres z Gosią
Święta spędzi bez rodziny, jak co roku, od czasu gdy wyszła z odwyku. I to samo pytanie co zwykle zada sobie patrząc na talerz z karpiem: dlaczego pogrążona w piekle uzależnień warta była miłości? Dlaczego nie zasługuje na nią dziś?

A może ze strony ojca to nadal jest miłość. Tyle, że zła. Nie ta, o której mówi apostoł Paweł: która nie unosi się pychą ani gniewem, nie pamięta złego. Nie szuka swego.
Prawo ojcowskiej miłości jest takie, że Małgosia ma wrócić do katolickiej wiary, zrezygnować z rozwodu. Przeprosić się ze starym światem.

No i zaakceptować rodzinę taką jaka jest. Bo człowiek strudzony ma prawo wypić pod koniec ciężkiego tygodnia. Tym bardziej, że ma duży stres. Znaczy stres z Gosią.

W wypisie z ośrodka uzależnień psycholog napisała: "Skuteczne leczenie osoby uzależnionej to leczenie układu rodzinnego. Rodzina pacjentki nie jest przygotowana na zaakceptowanie zmian, które dokonały się w trakcie terapii".

Dlatego po ludzku nie da się tej sprawy rozwikłać. Gosia modli się, żeby Bóg rozwiązał ją po swojemu, bo przecież nie takie sprawy rozwiązywał, nawet z apostołem Pawłem. Marzy, żeby wszystko zaczęło się od nowa, żeby zaczęli się nawzajem uczyć siebie.

Wie swoje – że nie o religię ojcu chodzi i nie o rozwód. Ale o jej dzieciństwo, do którego nie ma już powrotu.

 
Następna była Edyta, mówiła o strachu przed służbą dla Boga, o lenistwie czy też braku determinacji. Stwierdziła, że gdy robimy kroki wiary Pan otwiera dla nas to, co było niemożliwe i dziś prowadzi we wspólnocie gorliwą modlitwę, w której uczestniczy wielu członków i sympatyków, modlitwę, która znacząco wpływa na rozwój wspólnoty i na jego kondycję duchową.
 
Następnie wystąpił 18 letni Tymoteusz, który radośnie dzielił się swoim przeżywaniem Boga i potrzeba determinacji w życiu, potrzeba radości i ekspresji.
 
Następna była Ania, jej historia była bardzo poruszająca, mówiła o potrzebie przebaczania, o miłości w trudnych relacjach. Nie mówiła konkretnie w czym był problem, ale ona jest teraz w tej sytuacji, która wymaga od niej niesłychanego wysiłku przebaczenia osobie bliskiej. Poniżej przedstawiam wam jej świadectwo uzdrowienia z 2005 roku, niesłychane, że dziś nawet śladu nie ma po tamtej tragedii – Pan Jest Wieki!
 
Na koniec Halinka podsumowała ich posługę, i pomodliliśmy się o większość członków naszej wspólnoty. Był to piękny czas, czas wspierania się ciała Chrystusa.
 
Z niecierpliwością czekamy znów na ich lub innych osób wizytę, aby posłuchać o Bogu cudów, o naszym Panu Jezusie Chrystusie, który jaki był wówczas, kiedy chodził po ziemi, taki jest i dziś.
 
Pozdrawiam serdecznie Kazik Juszczak

http://www.youtube.com/watch?v=eckskOzB1-Y&feature=PlayList&p=BF71AD6DA21007F5&index=12&playnext=2&playnext_from=PL

 

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code