Zdrada – „jądro ciemności” naszych serc

 
 
Rozważanie na Wielki Wtorek
 
  
 

Jezus w czasie wieczerzy z uczniami swoimi doznał głębokiego wzruszenia i tak oświadczył: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi. Spoglądali uczniowie jeden na drugiego niepewni, o kim mówi. 

Dzisiejsza Ewangelia zaprasza nas do spojrzenia w jądro ciemności naszego serca. Czym bowiem jest zdrada tych, których kochamy? Zaparcie się tych, którzy nam ufają zupełnie? Doświadczenie zdrady Judasza i zaparcia się Piotra to archetypy zaprzeczenia i niesprostania miłości do Jezusa, ale też do drugiego człowieka. Chciałbym zaproponować sobie i Wam dzisiaj trudną rzecz: spojrzenie na swoje życie, w głąb swego serca i zobaczenie w sobie pokus Judasza i Piotra. Przypuszczam, że prawdopodobnie każdy z nas podobne pokusy miewa, a wielu z nas ma za sobą doświadczenie zdrady Judasza i zaparcia się Piotra. Nie myślmy o nich: to ONI. Przeciwnie: Judasz i Piotr to też MY. Dzisiejsza Ewangelia jest opowieścią o nas, o mnie i o Tobie. Miejmy dość pokory i odwagi, by przyznać to, z nadzieją, że dzięki łasce Bożego miłosierdzia uleczone i przebaczone zostaną nam grzechy zdrady, zapierania się Boga i człowieka.
 
Obaj, Judasz i Piotr, należeli do ścisłego grona uczniów Mistrza. Doświadczyli Jego miłości, czystości, boskości. Choć wybrani przez Jezusa, obaj przyjęli w wolności łaskę apostolskiego powołania. Obaj – w różnym stopniu – w chwili próby utracili wiarę w swojego Mistrza. Judasz uznał, że Jezus nie sprostał jego oczekiwaniom wobec Mesjasza. Być może uważał, że jego Mistrz ostatecznie przyniesie Żydom więcej szkody niż pożytku i narazi ich na prześladowania ze strony Rzymian. Motyw finansowy zdrady świadczy o tym, że Judasz przy okazji spełniania swojego obywatelskiego i religijnego obowiązku chciał jeszcze nieco zarobić. Bardzo ludzkie. Nasze.Nie wiemy, czy Judasz wiedział, że wydaje swego Mistrza na śmierć, ale realistycznie – z uwagi na wrogie, a nawet mordercze nastawienie żydowskiego establishmentu do groźnego Proroka – musiał przewidywać najgorsze. Dla Jezusa zdrada Judasz była ogromnie bolesnym przeżyciem – gdy o tym mówił, „doznał głębokiego wzruszenia”.
 
Kiedy możemy mówić o zdradzie? Filologicznie pojęcie „zdrady” ma trzy podstawowe znaczenia: 1) przejście na stronę nieprzyjaciela, wydanie kogoś, czegoś wrogowi lub osobie niepowołanej; 2) niedochowanie wierności małżeńskiej lub wierności w uczuciach; 3) odstąpienie od jakiś zasad, wartości, idei. Każda forma zdrady jest w swej istocie niewiernością wobec miłości, zerwaniem ważnej więzi z innymi osobami. A nawet więcej: zdrada jako niewierność wobec miłości najczęściej jest też aktywnym szkodzeniem wobec tych, którzy dotąd mogli być pewni naszej miłości i lojalności.
 
Zdradzając Ojczyznę czy to jako szpieg obcego państwa, czy w ustroju komunistycznym jako tajny współpracownik SB, przyczyniam się do jej zguby: utraty suwerenności, śmierci swoich rodaków, ich zniewolenia czy prześladowań itd. Przechodzę na stronę wroga, który źle życzy mojej Ojczyźnie.
 
Podobnie, zdradzając swoją żonę, odmawiam jej prawa do mojej miłości i wierności, które obiecałem jej na całe życie. Swoją zdradą niszczę, a przynajmniej bardzo osłabiam więź miłości między nami, a nawet zabijam wiarę w miłość u swojej żony, ale tez i w sobie. Pojawia się nowa partnerka, której dążenia są przeciwne mojej żonie, która na pewno nie jest zdolna pragnąć jej dobra, a swoimi czynami dowodzi, że realnie działa wrogo wobec osoby, której przyrzekłem miłość. Moja kochanka jest wrogiem mojej żony, cokolwiek by mówiła. Moimi Judaszowymi srebrnikami za łzy żony i jej tragedię, a niekiedy śmierć, są egoistyczne doświadczane powaby uczuciowe i zmysłowe innej partnerki. (Oczywiście, sprawa dotyczy tak samo kobiet, jeśli zdradzają swoich mężów).
 
Zdrada ma charakter Judaszowy, jeśli staje się trwałym zerwaniem więzi. Trzeba wyraźnie odróżnić ludzką słabość i upadek – który zdarzyć się może każdemu – od trwałej zdrady małżonki lub małżonka poprzez zerwanie więzi z nią lub nim. A nawet tutaj są gradacje winy: nie zawsze pierwsze małżeństwo było związkiem w pełni wolnym i odpowiedzialnym. Jeśli jesteśmy katolikami i zawarliśmy małżeństwo sakramentalne, najlepiej jest w takiej sytuacji – jeśli są wiarygodne racje ku temu – starać się o uznanie nieważności pierwszego małżeństwa, by móc naprawić wcześniejszy błąd i stworzyć nową poprawną relację małżeńską.
 
Dlatego, nazywając rzeczy po imieniu, warto jednak ostateczny sąd zostawić miłosiernemu Bogu, który najlepiej zna ludzkie serca i konkretne sytuacje, a my sami nie powinniśmy nigdy takich osób potępiać, ale przeciwnie, pragnąć zachować własną wierność, modlić się i wspierać tych, którzy przeżyli dramat nieudanej miłości. A jeśli jesteśmy jeszcze przed małżeństwem, warto też poświęcić więcej czasu i odpowiedzialnej uwagi przed zawarciem związku małżeńskiego, by trafnie rozpoznać, czy rzeczywiście jesteśmy powołani do bycia razem na zawsze.
 
Zdradzam Boga, gdy w złej wierze odmawiam Mu boskości i dobroci, gdy chcę osłabić albo zniszczyć wiarę w Niego u innych osób. Gdy szydzę z Niego i Jego praw. W jakimś sensie zdradzam Jezusa w każdym moim grzechu ciężkim i śmiertelnym, bo okazuję Jego miłości do mnie moją niewierność. Ale w sensie bezpośrednim zdradzam Boga, gdy z własnej winy i poczynionych grzechów tracę wiarę i aby stłumić wyrzuty sumienia, w różny sposób szerzę niewiarę, sceptycyzm czy aktywną agresję wobec Boga, chrześcijaństwa i religii. Nierzadko osoby zdradzające Boga czerpią z tego tytułu profity polityczne i finansowe. Odpowiednikiem zdrady rozwodu u osób świeckich tutaj jest niewierność kapłańska czy zakonna: porzucenie powołania ze względu na utratę wiary w jego sens z powodu osobistych grzechów czy zaniedbań. Ale i tutaj, podobnie, jak w przypadku małżeństwa, ostateczny sąd należy pozostawić Bogu, a duchownym, którzy nie sprostali wierności swojemu powołaniu, okazać wielkoduszne miłosierdzie, modląc się za nich i wspierając na nowym etapie życia.

 
Zdrada rzadko jest aktem zupełnie zaskakującym, który nie ma wcześniejszej historii. Zwykle całe nasze życie przygotowuje nas do niesprostania próbie. Każdy moment, w którym odpuszczaliśmy sobie wierność różnymi mniejszym i większym zobowiązaniom wobec siebie, Boga i innych osób, przygotowywał nas do zdrady w poważniejszej materii. Nie bądźmy naiwni: zdradzamy dziś, bo zdradzaliśmy od dawna, zwykle w sposób mniej widoczny czy spychany do naszej nieświadomości. Judasz już wcześniej wykazywał się swoją pouczającą pychą wobec swojego Mistrza, nieczułością wobec Jego wielkodusznej miłości grzeszników i zwykłą chciwością. To właśnie Judasz skarcił swojego Mistrza za to, że ów zaakceptował akt wylania drogocennego olejku na jego głowę przez skruszoną prostytutkę. Jak sugerują Ewangeliści, to Judasz podbierał pieniądze ze wspólnego apostolskiego trzosa.
 
Każda nasza zdrada przygotowuje się w sposób dla niej właściwy. I w tym sensie jesteśmy odpowiedzialni za nasze zdrady, nawet jeśli subiektywnie nieraz zaskakują nas one, wydają się być powodowane przez czynniki zupełnie zewnętrzne i przemożne wobec naszej woli. W swojej istocie zdrada zalęga się w nas, przygotowując swój kwaśny owoc, jeśli nie żyjemy w duchu miłości, daru i wierności. Czym więcej w naszym życiu egoizmu, kalkulacji, pychy, próżności, nadmiernych ambicji, wygodnictwa, pogardy i niewrażliwości wobec innych, również tych powierzonych naszej odpowiedzialności, tym trwalej w naszym sercu zakorzenia się skłonność do zdrady. I w chwili próby zawodzimy. Największą pomocą dla naszych słabości kuszonych zdradą jest współpraca z łaską Bożą tak, abyśmy coraz bardziej otwierali się na dar miłości i życia w jej duchu. Czym bardziej stajemy się pokorni, czyści, bezinteresowni, dotrzymujący zobowiązań wobec siebie, Boga i innych, czym bardziej rozmodleni, tym trudniej zdradzie zagościć w naszym sercu.
 
W duchu wiary wiemy też, że każdy akt ludzkiej zdrady, zwłaszcza poważnej, jest jakąś formą współpracy z wrogiem, czyli złym duchem, szatanem. Jak wprost mówi dzisiaj Jan Ewangelista: „A po zjedzeniu chleba wszedł w niego [Judasza] szatan”. Szatan jest nie tylko ojcem kłamstwa, ale tez ojcem zdrady. Cały sens istnienia szatana, jako upadłego anioła, polega na tym, aby wspierać nas, ludzi, w naszych grzechach i aktach zdrady. Aktywność szatana rozpoznajemy po tym, że nasza dotychczasowa wierna miłość staje się poprzez zdradę jakąś formą niszczenia tej miłości i konkretnych osób, a wobec Boga przyjmuje postać żywej niechęci, a nawet nienawiści. Najbardziej podatni na wpływy złego ducha są ci, którzy zaprzeczają jego istnieniu, nie rozumiejąc skali jego mocy i wpływu na nas. Żeby wierzyć w istnienie szatana, trzeba żyć w wierze i bojaźni Bożej, uznanie jego istnienia wypływa i przynależy do łaski wiary w Boga. Choć szatan wspiera nas w każdej pokusie zdrady, nigdy jednak nie przestajemy być osobami odpowiedzialnymi za własne czyny, a moc Boża zawsze jest większa niż moc szatana.
 
Jeśli jednak przydarzy nam się zdradzić, nie popadajmy w rozpacz, jak Judasz, nie wieszajmy się czy to faktycznie, czy w jakimś udręczonym samopotępieniu lub cynizmie. Judasz, gdy zrozumiał zło własnej zdrady, „że wydał człowieka niewinnego”, z rozpaczy zabił się. Oznacza to, że człowiek może zrozumieć swój grzech zdrady Boga i człowieka, wziąć za niego odpowiedzialność, poczuć autentyczną skruchę, a jednocześnie zamknąć się na Boże miłosierdzie. Judasz, pomimo że był uczniem Jezusa, świadkiem Jego męki i śmierci, nie dostrzegł w Nim najważniejszej cechy: miłości miłosiernej wobec grzeszników. Dla nas los tego, o którym Jezus powiedział, że „lepiej, by się nie urodził” niech będzie przestrogą nie tylko przed naszymi zdradami, ale jeszcze bardziej chyba, przed utratą wiary w Boże miłosierdzie. Na dnie naszej zdrady, w jądrze ciemności naszych serc wciąż możliwe jest nawrócenie i przebaczenie. W każdej naszej zdradzie Jezus „wzruszony wzdycha głęboko” z miłości do nas i gotowością do przebaczenia, jeśli tylko otworzymy się na Jego miłosierdzie. Zdrada nigdy nie jest i nie musi być ostatnim słowem i czynem człowieka. Żyjmy z nadzieją, że zawsze ostatnim słowem Boga, czynem, który przywraca nam zdolność do miłości i wierności, jest Jego miłość miłosierna i radość z powrotu grzesznika do „domu Ojca”.

 
Przyjrzyjmy się teraz – nieco krócej – Jezusowej zapowiedzi zaparcia się Piotra.
 
Powiedział Mu Piotr: „Panie, dlaczego teraz nie mogę pójść za Tobą? życie moje oddam za Ciebie”. Odpowiedział Jezus: ”życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Kogut nie zapieje, aż ty trzy razy się Mnie wyprzesz”.
 
Piotr wielkodusznie kocha swojego Mistrza, w uniesieniu składa obietnice poświęcenia swojego życia dla niego, gdyby trzeba było. Wiemy, że Piotr wcześniej też ulegał pokusom złego ducha i próbował karcić Jezusa, jak choćby wówczas, gdy na kolejną zapowiedź śmierci Mistrza odpowiedział Mu: „Nie przyjdzie to na Ciebie”. Na co Jezus mocno odpowiedział: „Zejdź mi z oczu szatanie, bo nie mówisz tego, co Boże, ale to, co ludzkie”. Piotr jednak, przeciwnie niż Judasz, nie był zdolny do aktywnej zdrady swojego Mistrza. Nie wszystko rozumiał, ale z charakterystyczną dla siebie zapalczywością i gorliwością wielokrotnie dał wyraz pokory, oddania i wierności Jezusowi. Wierzymy, że słowa o oddaniu swojego życia za Jezusa – gdy wszyscy uczniowie zdawali sobie sprawę, że elita żydowska poluje na ich Mistrza, a tym samym oni też są w niebezpieczeństwie – Piotr wypowiedział z głębi miłującego serca, świadom realnego zagrożenia życia.
 
Potrafimy bez trudu znaleźć we własnym życiu podobne doświadczenia: ileż to razy zapewnialiśmy Boga albo siebie, albo bliskie nam osoby, że jesteśmy gotowi poświęcić dla nich wszystko, że nigdy ich nie zawiedziemy itd. Składaliśmy obietnice, zwłaszcza pod wpływem szczególnych uniesień miłości, zapału, pełni wiary, że wypełnimy je i sprostamy każdej próbie. Życie niejednokrotnie pokazywało, że stawało się inaczej. Być może wstydziliśmy się Boga i swojej wiary w różnych sytuacjach, gdy wyśmiewano katolików, chrześcijan czy krytykowano Kościół? Może ci spośród nas, którzy pamiętają czasy PRL może nieraz z powodu oportunizmu, dla kariery czy zarobku, udawali, że są niewierzącymi albo nie przyznawali się do praktyk religijnych? We współczesnej Polsce, w wielu nowoczesnych i wyzwolonych środowiskach trzeba wielkiej odwagi cywilnej, by przyznać się do wiary w Boga i bycia chrześcijaninem. A jeszcze większej odwagi i wierności, wymaga stosowanie przez nas norm moralnych inspirowanych wiarą, zwłaszcza wówczas, gdy wszyscy wokół woleliby przymknąć oko na różne złe czyny. Ile to razy zaniechaliśmy dania wyraźnego świadectwa swojej wiary w Boga, przynależności do Kościoła, poważnego traktowania doktrynalnego i moralnego nauczania Kościoła, bo tak nam było wygodniej lub baliśmy się utracić opinię w środowiskach, na których nam zależy?
 
I na głębszym poziomie: ile w nas bywa lęku przed Bogiem, byle z Nim nie związać się zbyt mocno – i dlatego nie wchodzimy w głębszą osobistą modlitwę, za rzadko korzystamy z sakramentów, nie pogłębiamy duchowo i intelektualnie swojej wiary? Można powiedzieć, że każdy lęk przed Bogiem, przed przyznaniem się do Niego w chwili próby jest aktem niewiary w miłość jako moc kształtującą ludzkie życie. Piotr, mimo gorliwej miłości i oddania, upadł, bo myślał, że swoją wierność i zdolność poświęcenia życia za Mistrza zawdzięcza sile swego charakteru, miłości, po prostu bardziej sobie, niż Jezusowi. I z naszymi zaparciami się Jezusa jest podobnie. Gdy próbujemy oprzeć się na sobie, sile swego charakteru, prestiżu, władzy, pieniądzu, uzdolnieniach, planach itd., zapominamy, że wierność Bogu i temu, co najlepsze w człowieku zawdzięczamy jedynie łasce Boga, że nigdy sami nie zdołamy „zabezpieczyć” własnych zobowiązań i obietnic z obszaru życia nadprzyrodzonego.
 
Czy oznacza to, że nigdy nie powinniśmy składać Bogu i ludziom, również sobie, ważnych obietnic? Nie iść za głosem serca i ofiarnej miłości? Bo można zawieść? Nie, takie obietnice są niezwykle ważne, są one świadectwem naszej miłości wobec Boga, Ojczyzny, naszych Ukochanych itd. Taka obietnica, zwłaszcza na całe życie, czy to chrzcielna, czy małżeńska, czy kapłańska ma wielką moc formowania serca i umysłu, i otwiera nas ona na łaskę Bożą, która wspiera nas, słabych, w dotrzymaniu tych dobrych zobowiązań. Ale warto, byśmy pamiętali, że nasza wierność wobec dużych obietnic jest sprawdzana na co dzień przez wierność wobec małych spraw i zobowiązań. A poważne całożyciowe obietnice czy to wobec drugiego człowieka, czy Boga, czy Kościoła i siebie należy składać po starannym rozeznaniu i namyśle, wystarczającym okresie próby i dobrego przygotowania. A jeśli – z różnych powodów – podobnie jak Piotr, pomimo dobrych chęci, upadniemy ze słabości czy lęku, pamiętajmy, że to nie koniec. Człowiek, wobec którego zawiedliśmy, może nam przebaczyć, zwłaszcza jeśli uczciwie przyznamy się do błędu i niesprostania złożonej wobec niego czy wspólnej sprawy obietnicy. Tym bardziej dobry Bóg zawsze nam przebaczy – jak Piotrowi – jeśli tylko będziemy żałować swego upadku i pozostaniemy zasadniczo wiernie naszej wobec Niego miłości.
 
Podczas rekolekcji powierzajmy osobiste jądra ciemności Bożemu miłosierdziu. Szczerze ufajmy w moc ofiarnej miłości ukrzyżowanego Jezusa, który umarł i zmartwychwstał, byśmy mocą Jego łaski mogli podnosić się z upadków zdrady czy wyparcia się Boga i człowieka w naszym życiu.

 

Rekolekcje Wielkopostne 2010

Rozważania niedzielne

Warto przeczytać:

Benedykt XVI, Orędzie na Wielki Post 2010

Michał Kuźmiński, Michał Olszewski, Przepis na pustynię

Dariusz Kowalczyk SJ, Spowiedź, czyli przekonywanie o grzechu i miłości

Andrzej Miszk, Rozmowa z Przyjacielem, czyli codzienny rachunek sumienia

 

 

6 Comments

  1. jorlanda

    Zdrada – nie zbliżać się do Boga?

    Zastanawiałam się kiedyś nad tym. Czy to zdrada ten strach przed wejściem gdzieś dalej i wyżej czy też bliżej Boga? Czy nieustanne odsuwanie bliskości z Nim jest normalną reakcją istoty ludzkiej na kontakt z istotą absolutną. Z jednej strony jest to norma, potwierdzają to nawet biografie wielkich mistyków każdej religii. Ale z drugiej ten strach w którymś momencie staje się pokusą i prowadzi do czegoś niedobrego. Do zagłuszenia głosu powołania. I nie chodzi o powołanie do stanu duchownego tylko o powołanie do bycia blisko Boga, by pełnić Jego wolę. Tak blisko jak tylko możliwe, by nigdy nie pomylić zadań do wykonania, by nie zgubic swego przeznaczenia.

    Dziękuję Ci Andrzeju za ten tekst, zwłaszcza za ten akapit: "ile w nas bywa lęku przed Bogiem, byle z Nim nie związać się zbyt mocno". Wróciło do mnie pytanie, które dawno już przestało dręczyć 😉

    Wczoraj przygotowywałam ostateczny kształt wykładu o Mahomecie (w ramach pracy zawodowej). I znalazłam zdanie, które mnie tak powaliło, że aż  je przepisałam wielkimi literami na wielkiej kartce. Powiesiłam na tablicy nad stołem, przy którym najczęściej pracuję. To zdanie dziś zabrzmiało nowym znaczeniem po przeczytaniu Twojego tekstu. I powiedz mi, że to przypadek 😉

    Jakie to zdanie?

    "Szczęście, owo dobrowolne ograniczenie, entuzjastyczna lub spokojna akceptacja, owo pogodzenie się z istniejącą sytuacją, nie jest stworzone dla tych, którzy zawsze wybiegają dalej poza to, co mają, poza to, kim są, dla tych których nienasycona, ciekawa wszystkiego natura pragnie zawsze tego, czego tylko można zapragnąć. (….) Jedynie wyjątkowe sukcesy, nadludzkie można by powiedzieć, są w stanie to pragnienie zaspokoić." Maxime Rodine, Mahomet

    Wyrwane z kontekstu brzmi może przerażająco, ale w kontekście wydarzeń z życia Mahometa brzmi powalająco…

    A dziś po lekturze Miszkowego "jądra ciemności" jakoś tak mi to wszystko się układa w wiadomość tylko dla mnie… Pomyśleć, że to co uznaję czasem za prawidłowe po jakimś czasie okazuje się zdradą… Rekolekcje, rekolekcje…. 🙂

    Pozdrawiam z "jądra ciemności" JŁ

     
    Odpowiedz
  2. jadwiga

    moze troszkę nie w temacie

      To właśnie Judaszskarcił swojego Mistrza za to, że ów zaakceptował akt wylania drogocennego olejku na jego głowę przez skruszoną prostytutkę.

    Nie będę się powtarzac, że Judasz jest tylko u Jana a Marek i Mateusz pisza i innych uczniach, którzy się  tak zachowali i oni "skarcili Jezusa".

    To juz napisałam w poprzednim komentarzu. Teraz – moze odbiegajac od tematu zajme się słowami "skruszoną prostytutkę". Czyzby to była ta sama jawnogrzesznica której Jezus grubo wczesniej powiedział : "Ja cię tez nie potepiam idz i nie grzesz wiecej"?

    A wiec – albo rzeczywiscie nie grzeszyła juz wiecej po tym epizodzie – a wiec prostytutką od jakiegoś czasu juz nie była ( nie mozna wiec pisac "przez prostytutkę" tylko "nawróconą kobiete") albo…wczesniejsze słowa Jezusa miała za nic – grzeszyła cały czas, była dalej prostytutką, zarobiła na ten olejek, który sama wylała na głowę Jezusa. Kim była ta kobieta? Prostytutką, która za nic miała wczesniejsze słowa Jezusa,a wiec tez Go w jakis sposób zdradziła –  czy zwyczajna kobieta?

     
    Odpowiedz
  3. arturhei

    Jadwigo może skorzystasz z tego…

    Spór o tożsamość Świętej Marii Magdaleny istniał od wczesnego chrześcijaństwa. W Ewangeliach są trzy szczególne „postaci” włączone w ten spór: Maria Magdalena, uczennica naszego Pana (J 20, 11-18); bezimienna jawnogrzesznica (Łk 7, 36-50); Maria z Betanii, siostra Marty i Łazarza (Łk 10, 38-42). Na Zachodzie zwłaszcza od czasów papieża Grzegorza Wielkiego, te trzy postaci były utożsamiane ze Świętą Marią Magdaleną. Jednak na Wschodzie były one i są traktowane jako różne osoby, z odrębnymi świętami. Święty Ambroży, św. Hieronim, św. Augustyn, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu nie zajmowali w tej kwestii ostatecznego stanowiska.

    A zatem, dlaczego papież św. Grzegorz Wielki łączy te wszystkie „postaci” w jedną? Po pierwsze – powinniśmy zbadać odrębne odniesienie się do kobiety, nazwanej „Marią Magdaleną”, zapisane w Ewangelii. Ona była jedną z kobiet, które towarzyszyły Chrystusowi i Apostołom: „Chodziło z Nim Dwunastu oraz kilka Niewiast, uwolnionych od złego ducha i od chorób: Maria, zwana Magdaleną, z której wyszło aż siedem duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy majątków Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im służyły, tym, co posiadały.” (Łk 8, 1-3). (Ewangelia św. Marka potwierdza to, że nasz Pan wypędził z Marii Magdaleny siedem złych duchów (16, 9).)
     

     

     – czy Maria Magdalena może być również tą kobietą, która weszła do domu Szymona faryzeusza. Ona zapłakała przy stopach Jezusa i zaczęła obmywać je łzami; potem wycierała je własnymi włosami, całowała i namaszczała olejkiem. A faryzeusz, który Go zaprosił, widząc to, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, to wiedziałby zapewne, kim i jaka jest ta kobieta, która Go dotyka; (wiedziałby, że ona jest grzesznicą). Na koniec – Jezus odpuszcza jej grzechy. Ta scena jest częścią działalności Jezusa w obszarze Galilei. Więc – zaraz po oświadczeniu o odpuszczeniu grzechów – w 7 Rozdziale Ewangelii według św. Łukasza – Marii Magdalenie, jest wzmianka o niej jako o uczennicy Jezusa. Jest określana jako ta, „z której wyszło siedem złych duchów” (Łk 9, 1-3). Należy pamiętać o tym, że słowo „Magdalena” pochodzi od „Magdala.” Magdala była znana jako bogate miasto z dobrze prosperującymi rybakami. Rzymianie zniszczyli to miasto z powodu zepsucia obyczajów i uczestnictwa w żydowskiej rewolcie. Interesującym jest to, że w Talmudzie, od słowa „Magdalena” pochodzi wyrażenie: „kręcone włosy kobiety”, co oznacza „cudzołożnicę”. Chociaż jawnogrzesznica z 7 Rozdziału Ewangelii św. Łukasza nie jest identyfikowana z Marią Magdaleną „z której wyszło siedem złych duchów” (Rozdział 8 Ewangelii św. Łukasza), to można wyciągnąć stąd wniosek, taki jak św. Grzegorz. Co więcej – tradycja wczesnego chrześcijaństwa również przyjmowała istnienie tego związku.
     

    – czy Maria Magdalena mogłaby być Marią z Betanii. Po Rozdziale 8 Ewangelii św. Łukasza, ta Ewangelia w Rozdziale 9 i 10 przedstawia takie wydarzenia, jak: cud rozmnożenia chleba, Przemienienie Jezusa, uzdrowienie opętanego. Nasz Pan zatem podróżował do „wioski” (tj. Betanii, chociaż nie jest to określone przez Łukasza) do domu Marty, która „miała siostrę Marię” (Łk 10, 38-42). Tam Marta przygotowała posiłek naszemu Panu.

    Podczas gdy Ewangelia św. Łukasza nie identyfikuje Marii Magdaleny z Marią z Betanii, to Ewangelia św. Jana pomaga rozwiązać tę kwestię. Według Jana 12, 1-11 – Jezus przybył do Betanii, „gdzie mieszkał wskrzeszony przez Niego Łazarz.” Marta podała posiłek. Maria wzięła funt prawdziwego olejku i namaściła Jezusowi nogi, po czym otarła je swoimi włosami. Trzeba mieć na uwadze to, ze jest to zupełnie inna sytuacja niż namaszczenie olejkami przez jawnogrzesznicę stóp Jezusa w domu faryzeusza Szymona w Rozdziale 7 Ewangelii św. Łukasza; niemniej ten sam rodzaj czynności w obu scenach pozwala zasugerować tę samą działającą osobę, to znaczy Marię Magdalenę.

    Co więcej – w Rozdziale 11 Ewangelii św. Jana, wcześniejsza jest scena, w której Jezus wskrzesił Łazarza. Według Ewangelii: „Był pewien chory człowiek imieniem Łazarz, mieszkający w Betanii razem z Marią i jej siostrą Martą. To właśnie ta Maria namaściła Pana olejkiem i swoimi włosami otarła jego nogi.” (J 11, 1-2). Tutaj Maria jest określana jako ta, która „namaściła Pana”. Gdy niektórzy rozważają, że to utożsamienie przez Jana z Rozdziału 11 odnosi się kolejnego namaszczenia w Rozdziale 12, dlatego Jan potrzebował uczynić takie odniesienie, gdyż ta historia przechodzi w historię z Rozdziału 12 Ewangelii Św. Jana. Bardziej prawdopodobne, że ta identyfikacja odnosi się do poprzedniej czynności, mianowicie historii w domu faryzeusza Szymona.

     

    Jeżeli ten argument utrzyma się, wtedy Maria Magdalena, jawnogrzesznica, i Maria z Betanii są tymi samymi osobami. Przyjmijmy, że pozostaje nam jednak trochę tajemnicy. Mimo wszystko zgadzam się z papieżem Grzegorzem Wielkim, który doszedł do wniosku: „Ta, którą Łukasz nazywa grzeszną kobietą, którą Jan nazywa Marią (z Betanii), wierzymy, że jest Marią, z której zostały wyrzucone złe duchy według Marka”. Św. Maria Magdalena, skruszona jawnogrzesznica, która znalazła odpuszczenie i przyjaźń z naszym Panem, która stała pełna wiary u krzyża, i która ujrzała zmartwychwstałego Pana, jest pełnym przykładem dla każdego wierzącego.
     

     

    A+

    PS. a jeśli chodzi o telepatię? Telepatię z Marią z Magdali to …przecież istnieje miłość o której jak narazie możemy sobie jedynie pomarzyć. Miłość prawdziwie łzawa. 

    http://www.youtube.com/watch?v=HOHy-vVq7LE

    "I łzawisz ….dziewczyno"

    2010 aharon*. 

    "Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła"

    Ew. Marka 14:9

    I tu jest sens całej opowieści o namaszczeniu, w pamiątce się kryje ta jedność. W całej Brit hadaszy – nowym przymierzu są dwie pamiątki. Jedna to ta o której wszyscy pamiętamy przyjmując komunię w Kościele a druga to jest ta " cicha pamiątka" jak na Żydowską kobietę przystało. Pamiątka miłości z Pieśni nad pieśniami. Pamiątka czystej jak łzy  miłości,  o której póki co możemy sobie tylko pomarzyć.  

     

    A+

     

     
    Odpowiedz
  4. teze

    Panie Andrzeju – bardzo dziękuję……….

    Uważam, że świetnie Pan ujął w dzisiejszym rozwążaniu wiele wątków. Jestem pod dużym wrażeniem i chciałabym podzielić się kilkoma myślami z tym związanymi…..
    Choć zacznę od tego co w moim wyobrażeniu mi się nie zgadza: otóż, czy Judasz był – ” ….świadkiem Jego męki i śmierci,” – czy skończył ze sobą wcześniej……….. Tego nie wiem i dlatego piszę o moim wyobrażeniu, a nie wiedzy, gdyż nie jestem teologiem, a inżynierem ( na emeryturze).
    Natomiast myślę, że następna część tego samego zdania – ” nie dostrzegł w Nim najważniejszej cechy: miłości miłosiernej wobec grzeszników.” Była powodem właśnie takiego zakończenia.
    Przyglądając się teraz temu co we mnie wzbudza zarówno fragment ewangelii, jak i Pański komentarz, to dochodzę do wniosku, że by przyglądać sie zakamarkom swojego serca, czy tak jak Pan to ujął wejść do “jądra ciemności” serca i to oczywiście swojego, to warto mieć najpierw doświadczenie miłości i to bezwarunkowej, czyli czuc się umiłowanym dzieckiem samego Boga.
    Dopiero wtedy, wiem to po sobie, można wybrać się w podróż wgłąb siebie. Mało tego należy sobie zpewnić “towarzyszenie” i to najlepiej w postaci kierownictwa duchowego, dobrych przyjaciół, którzy idą razem z nami, czasem jest potrzebna nawet pomoc fachowa – psycholog.
    Oczywiście do tego, a właściwie przede wszystkim EUCHARYSTIA. Wtedy mam pewność i wiem, że Bóg jest ze mną, a jeśli On jest ze mną , to któż może być przeciwko mnie????????
    Nawet jak jest przeciwko mnie, to jeśli tego nawet nie czuję w danym momencie, to WIEM, że nie może mieć mocy nade mną………….

    Bardzo dobrze ujął Pan również, że;
    “Zdrada rzadko jest aktem zupełnie zaskakującym, który nie ma wcześniejszej historii. Zwykle całe nasze życie przygotowuje nas do niesprostania próbie. Każdy moment, w którym odpuszczaliśmy sobie wierność różnymi mniejszym i większym zobowiązaniom wobec siebie, Boga i innych osób, przygotowywał nas do zdrady w poważniejszej materii.”
    Jest tak również z każdym innym grzechem i bycie wiernym w drobnych sprawach przygotowuje nas na to by nie ulec pokusie w sprawach większych.

    Ale pragnę dodać również to, że może być również tak, gdzie w naszym nieuleganiu pokusie objawia się wyłącznie Boża moc, a my sami jestśmy tym zaskoczeni – choć otwarci na współpracę z łaską. Jest to niesamowite czasami, gdy w swojej bezsilności i niemocy przyznamy się najpierw przed samym sobą, a potem przed Bogiem, że nie mamy siły, nie wiemy jak, czy że nie potrafimy………….
    I wtedy Bóg może w nas działać……….. Mało tego nie możemy sobie przypisać nic oprócz tego, że nie popsuliśmy Bogu tego co dla nas przygotował, albo za nas zrobił…………..

    I to jest najbardziej niesamowite. Wtedy “Moc w słabości się doskonali”. Warto to nie tylko zauważać, ale i dziękować Bogu za jego działanie w naszym życiu.

    Dziękuję więc po raz kolejny Bogu za dar tych rekolekcji i za wszystkich, którzy się dzielą swoim doświadczeniem wiary i miłości.

    Pozdrawiam

    ps. O tolerancji, dla tych którym życie się pogmatwało pisać już nie będę, ale podpisuję się pod tym wszystkim co Pan napisał.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code