Niecodziennik 2005 r.

Czasem notuję. Opisuję zdarzenia, interpretuję swoje życie, tak jakby było wierszem. To tylko kawałek – jak część tortu. Dlatego nazwałam takie  teksty Niecodziennikiem. Kiedy patrzę na nie z perspektywy czasu – mogę wrócić pamięcią do chwil danych mi przez Boga. I zrozumieć je, wpleść w kontekst rozważań nad Jego wolą w moim życiu. Dopiero teraz po latach nauczyłam się medytacji Słowa Bożego z moją codziennością w tle. Oto kilka chwil roku 2005. Roku wielkich zmian w moim życiu. Ale o tym wtedy nie wiedziałam…

23 lipca
Noc zarwana, w moim ogrodzie wyrosły nieznane kwiaty. Boję się ich zapachu, który wypełnia przestrzeń. Budzą się dawne demony. Każą mi znów stawiać czoła. „O Boże stwórz we mnie serce czyste…”
Udowodnię całemu światu, ze Bóg daje siły do walki o prawdę. Że przyjaźń między ludźmi różnej płci nie musi być dwuznaczna. A te wszystkie lęki niech u stóp Ci leżą i już się na mnie nie sczerzą.

Czasem czytam kobiece pisma. Kiedyś regularnie, ale zerwałam romans: zbyt feministyczne zbyt wulgarne, i ta "kobiecość" – zbyt manifestowana jak na mój gust. Kobieta według mnie powinna mieć tajemnice. I raczej czasem milczeniem i konsekwencją działania zdobywać pozycję prawdy niż szokującymi przemowami na temat symboliki menstruacji czy odezw z piedestałów na temat antykoncepcji i aborcji. Może jestem za mało nowoczesna? Ale mimo wszystko wracam do tych gazet co jakiś czas. To jak dialog z drugim człowiekiem, z którego poglądami nie do końca się zgadzam, ale ze względu na sympatię i może też fascynację – spędzam z nim czas. Dzięki temu jestem bliżej ludzi, bliżej ziemi. A nie ciągle gdzieś w chmurach.

24 lipca
Czasami na drodze wojownika rośnie kwiat. I czasem udaje się go nie zadeptać. Czasem wojownik ma odwagę zdjąć przyłbicę i zatrzymać się, aby go obejrzeć, nie zrywać. Uśmiecha się do niego, poznaje jego zapach – schyla się, siada obok. Czasami taki kwiat to przelotna znajomość z pociągu, innym razem tekst wyłowiony z morza artykułów prasowych, czasem audycja radiowa, kilka zdań a telewizji. Dziękować warto każdemu kto nas inspiruje. Wysyłać listy do autorów książek. Do tych, którzy być może nie wiedzą, że ich praca może dać komuś siłę, radość, nadzieję.

25 lipca
Serdecznie pozdrowienia z urlopu. Nuda, cisza, dzieci i deszcz, mąż przed laptopem… a ja mimo wszystko zrelaksowana. Odnalazłam drogę do samej siebie, rodzina mi nie przeszkadza w tym procesie.
Czasem przeraża mnie prawda o moim sercu – wiecznie w kimś zadurzonym, wciąż buntującym się pod presją woli. Ale to ja – wulkan pełen emocji pod spokojną powierzchnią głębokiego oceanu. Podziemne rzeki drążą pozornie stały ląd… „W dobrych związkach każdy robi swoje, każdy się realizuje, i owoce tego przynosi do domu” A. Wiśniewski

26 lipca
Noc… Wysłałam książkę  o przyjaźni nieznajomej osobie, którą spotkałam we śnie. To szalone, mało rozsądne, ale wiem że szczere. Nawet jeśli się zawiedziemy warto dla tego, co obudziło wiarę i nadzieję, w dawno zakurzoną, wręcz zapomnianą wartość – przyjaźń…

Uczucia i emocje… jakbym wylądowała na nieznanej wyspie!

Udręka
Cud
Zobowiązanie
UWAGA!
Ciekawość Czułość
Intuicja
Asertywność

Empatia
Miłość MĄŻ
Opanowanie
Ciekawie
Jest mocno
Ewolucja

29 lipca
Co za dzień!!!
Rano zmarł wujek a ojciec dostał nową lepsza pracę. Żałoba i radość w domu jednocześnie. Chaos emocjonalny. Bo jutro moi rodzice jadą na pogrzeb, a ja ze swoją rodzinką nad morze. Bo inaczej się nie da. Czuję rozterkę. Bo wszyscy na tym pogrzebie, a ja do Ustki nad morze, w ten tłum rozśpiewany i rozebrany, wystawiający twarze i ciała na słońce kończącego się lata. Na urlop z dala od smutku i rozpaczy rodziny, którą los każe prędzej czy później opuścić. Mąż i dzieci to moja rodzina, no ale matka, ojciec, siostra i brat to też rodzina. Mieszkamy teraz 500 km od siebie. Nie umiem się nadal w tym znaleźć.
Po głowie chodzi piosenka…  To chyba „Smak Jabłka”.

Mam jeszcze dosyć wiary
W ciebie w siebie i w nas
Wziąłem ją z swojej gitary
tego nauczył mnie czas
Ty ze swej drogi nie wracaj
Choćby cię dobiegł krzyk
Słowa nic przecież nie znaczą
To tylko umarł nikt

Co mam zaśpiewać jeśli nie to?
Czuję wielką wszechobecną pustkę, i jakąś taką dziwną samotność. Czy to jest właśnie to Źródło?

13 listopada
Się staram. Na serio się staram.
Rano wstałam, zrobiłam całej rodzinie jajecznicę. Obudziłam dom zapachem jajecznicy. Chorego męża, brata i dwoje małych dzieci. Mimo że córcia swymi biegunkami i wymiotami nad ranem wyrwała mnie ze spokojnego snu, postarałam się nie być zmęczona od samego rana. Wszyscy zaczęliśmy dzień wspólnym śniadaniem. Zrobiłam też herbatkę. Każdemu posłodziłam i pocytryniłam według uznania. Przełknęłam, że kilka razy musiałam wołać do stołu. „A niech tam, w końcu niedziela. Niech będzie miło”.
Potem zadzwonił telefon. Teść chory, nie może nas zawieźć… Planowałam od miesiąca, że dziś wszyscy pojedziemy na wycieczkę. Zaprasza nas znajomy ksiądz, przyjadą też harcerze. Wspólna wędrówka z rodziną i ze starymi przyjaciółmi.
Najpierw rozchorowała się mała, teraz mąż i teść. Wszyscy którzy mieli tam ze mną jechać. Na szczęście nikt mnie nie zatrzymał w domu. Chorzy mogli zostać, zdrowi mogli jechać…

Nic to, pobiegłam na przystanek sprawdzić PKS. Okazało się, że za godzinkę będzie autobus. Super. Pognałam z powrotem do domu. Spakowałam plecak, słodycze owoce, piciu w butelce małego z ulubionym korkiem…
Wycieczka udała się. Mały trochę wariował, ale w końcu przeszedł te 6 kilometrów, częściowo niesiony przez chłopaków na tzw. barana. Pola i łąki jesienią napawają mnie tęsknotą z podróżą, tam gdzieś za horyzont gdzie nie ma obowiązku wstawania o 6.00 i robienia śniadania dla rodziny, która i tak zjada zimne i to po kilku awanturach… Tam gdzie człowiek nie jest zmęczony już o 9.00 rano.

W domu zastałam cudowną atmosferę. Wróciliśmy, zjedliśmy obiad. Dzieciaki obejrzały nową baję, którą tata przyniósł od kolegi. Było sielsko.

I potem coś się popsuło. W nasze dzieci wstąpił jakiś szał. Od 17.00 do 21.00 non stop prawie się na nich darłam. Latały, skakały, wrzeszczały, kłóciły się i wciąż marudziły. Apogeum osiągnęły przy kolacji kiedy dokładnie na każdą moją propozycję miały zupełnie odwrotne riposty. „Masz tu herbatkę”, „Nie, ja chcę soczek”, „Zjedz kanapki”, „Nie ja chcę cukierki”, „Hej zostaw siostrę, nie bij jej”, „Ale ona jest niegrzeczna i muszę jej dać karę” itp. Boże, dlaczego dzieci są tak okrutnie złośliwe? Skąd one w sobie tyle przekory mają? Staram się słuchać, rozmawiam do upadłego, nawet jak jestem wściekła, to uczę się im to tłumaczyć. Niektórzy zwracają mi uwagę: nie tłumacz im, daj w tyłek i pogoń, nauczą się moresu. Bla bla… myślę, ale czasem na serio nie ma innej metody jak wyrzucić gówniarzy za drzwi i dać im się wywrzeszczeć. Bo ile można gadać? Zęby umyły po 10 minutowej gonitwie ze mną po pokojach, aż w końcu wydarłam się ekstremalnie, wlałam w tyłki solidnego klapsa. Wtedy od razu poszły do łazienki. Ale i tak po 20 sekundach zaczęły znów mi z tymi szczoteczkami do zębów hece wyczyniać… RATUNKU!!!

Jest 21.30. Mały już padł, ale młoda nadal próbuje sił. W ciągu godziny od czasu jej położenia do łóżka już dwa razy robiła siku, nawet udało się jej kupę. Wychodzi z łóżka i biega po przedpokoju. Kiedy ruszam rozjuszona do niej, ucieka i chowa się pod kołdrą (koludlą jak to ona mówi)…
W końcu mój ledwo żywy mąż przejął inicjatywę i zagonił gnojka do wyrka. Nareszcie upragniona cisza…
I czas dla siebie. Tylko że ja już nie mam siły na nic teraz. Kiedy i jak mam pisać ten doktorat i te wszystkie książki, które mi pod piórem siedzą, kiedy czuję się bez sił? Moje muzy mają podarte skrzydła, poszarpane włosy. Straciły głos, źle wyglądają… Dzieci im siedzą na karku i szczerzą zęby w radosnej swawoli.
Co jest ważniejsze niż dzieci?
A co z moimi planami? Przecież nie umiem pracować w biurze, mimo że moja szefowa twierdzi, iż jestem doskonała. Nie umiem być etatowym nauczycielem. Mimo iż dzieciaki w szkole pytają kiedy następna etyka. Jakoś w to nie wierzę…. Chcę pisać, i tak mi życie nie pozwala, że aż boli.
Ale nie dam się. I będę pisać. A jak moje małe szkraby w końcu urosną i sobie pójdą na dwór na pół dnia, to wtedy muzy zmartwychwstaną. Czekajcie cierpliwie moje kochane. Czeszcie włosy potargane wichrem dziecięcych wrzasków, wytrwajcie w nastawieniu, iż dla Was moja ambicja, nie dla świata i jego korzyści.
Piszę dla Was moje kochane, moje piękne. Aby opisać świat, dzięki któremu nadal mogę wierzyć w ideały i w ich realność na tym łez padole – świat mojej wewnętrznej krainy. Jak ją nazwę jeszcze nie wiem. Ale będzie to cudowny ogród pełen niespodzianek i przygód fantastycznych bohaterów.

No dobra, to idę robić obiad na jutro. Jakieś schaby może, albo co?
(moje muzy w tym momencie złamały skrzydła 😉

Ale cóż, proza życia to woda na młyn naszych marzeń… no nie?

P.S.Mamy  rok 2009 – doktorat napisałam i obroniłam, zmieniłam pracę, mam jescze jednego syna i piszę!!!! Kto by wtedy pomyślał jakie Pan Bóg prezenty ma dla mnie w przyszłości. Więcej zaufania kobieto!

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code