Inaczej się nie da

 
 
Rozważanie na XXIV Niedzielę Okresu Zwykłego, rok A

Dzisiejsze czytania

Podczas pierwszego tygodnia Ćwiczeń Duchowych prowadzący rekolekcje powtarzał wciąż, że nie da się przejść tego etapu bez nieustającego wpatrywania się w krzyż. Miał rację, nie da się. Człowiek, gdy ma się zmierzyć z własnymi słabościami, grzechami i zdradami – a I tydzień ma temu służyć – traci grunt pod nogami, jest w rozsypce. Nagle całe jego wyobrażenie o sobie, o wierze rozsypuje się jak domek z kart.

Tak było i ze mną. Przez pierwsze kilka dni rekolekcji doświadczyłem swojej słabości i grzeszności, która wprowadzała mnie z godziny na godzinę w coraz większą rozpacz. Czułem się fatalnie, zwłaszcza gdy stawałem z tym wszystkim przed obliczem doskonałego Boga. Gdy powiedziałem o tym mojemu kierownikowi duchowemu, powiedział mi, abym przestał patrzyć na siebie, na moją małość i grzeszność. Zachęcił mnie do podjęcia tego, o czym wciąż mówił na konferencjach: przenieś swój wzrok na krzyż i na Jezusa na nim. Inaczej nie dasz rady.

I tak do końca rekolekcji postawiłem sobie przed oczyma krzyż i Jezusa, który dał się do niego przybić wraz z moimi zdradami i świństwami. Zrozumiałem wtedy, że nie muszę dźwigać tego ciężaru sam, ale jest miłosierny Bóg, który mimo wszystko pozwala się zbliżyć do siebie i zabiera całe moje zło. To wielka Dobra Nowina, która dosłownie pozwala przeżyć, tak jak wywyższony na pustyni wąż ratował od śmierci Izraelitów.

Gdy tak jak Izraelici grzeszę pychą, mam do Ojca pretensje. Gdy nie chce mi się dostrzegać Jego obecności w moim życiu, wtedy umieram. Nie widzę sensu. No bo czym jestem bez Niego? To całe moje działania są bez sensu. To całe moje dążenie do „zrobienia czegoś” w życiu, w zderzeniu z moimi brakami, niedostatkami i słabościami rozbija się o mur.

Tak często zapominam, że droga do zbawienia i do życia w obfitości wiedzie przez krzyż Tego, który istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postaci sługi…, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej. Tylko jeśli w Nim będę pokładał moją ufność, jeśli będę miał wzrok utkwiony tylko w Niego, nie rozbije się o samego siebie. Tylko wtedy, gdy w chwilach kryzysów i powątpiewań będę trzymał się Chrystusa jak pijany płotu, dojdę do celu mej wędrówki, do Nieba. Tylko tak ocalę moje życie.

Gdyby nie krzyż Jezusa, nie byłbym w stanie przeżyć trudnych chwil, nie mógłbym przeżyć doświadczenia moich grzechów i słabości. Sam skazałbym się na śmierć. Jednak Bóg tak umiłował świat, że syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępić, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony.

Wysławiam Cię, Ojcze nieba i ziemi, za to, ze dałeś mi swego Syna, który nauczył mnie, jak żyć i kochać. Wysławiam Cię za Jego krzyż, bo dzięki niemu zbawienie jest dla każdego, ono leży na ziemi, wystarczy je podnieść!

Alleluja!

Krzyz02.jpg

Rozważania Niedzielne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code