Grecki archetyp przejścia od miłości „eros” ku „agape”

 Gdy Afrodyta wyłoniła się z morskiej piany, towarzyszyły jej wesołe bóstwa – beztroskie Igraszki, Wdzięki i Uśmiechy. Za sprawą cudownej przepaski bogini podbijała wszystkie serca. Jednak i ona sama uległa strzałom Erosa, bez pamięci zakochując się w Adonisie. Raniąc się dotkliwie, towarzyszyła mu w leśnych polowaniach, aby tylko być razem z nim. Tam właśnie wydarzyła się tragedia – umiłowanego rozszarpał dzik. Zrozpaczona Afrodyta polała jego rany nektarem i w ten sposób z krwi młodzieńca wyrosły zawilce…

 

Piękno płynące z wrażliwości i delikatności rodzi się dopiero z doświadczenia cierpienia połączonego ze słodyczą prawdziwej miłości, która już nie ogląda się na przyjemność i uwielbienie. Kiedy Afrodyta uprosiła Zeusa, by ten uwolnił jej ukochanego z hadesu, stało się to tylko połowicznie, to znaczy Adonis mógł każdego roku wracać tylko na sześć miesięcy, by kolejne sześć ponownie zanurzać się w królestwie śmierci. Czyż to nie piękny obraz, jak bardzo w tym egzystencjalnym wymiarze życia miłość spleciona jest z cierpieniem, życie ze śmiercią, a bliskość z rozstaniem? Ale to nie wszystko, co przychodzi mi na myśl – gdy krążę wokół tego intrygującego mitu, jeszcze bardziej zastanawiająca wydaje się być jego oprawa związana z dawnym kultem…

 

Ośmiodniowe święto Adoniów, ustanowione na cześć powrotu Adonisa, czczone było w dwóch częściach: pierwsze cztery dni opłakiwano posąg boga w grobie, by następne cztery triumfalnie obnosić jego figurę, jako wyraz przywrócenia młodzieńca do życia. Doświadczenie w miłości cierpienia, przez które dopiero przychodzi wyzwolenie z oków śmierci, stało się jak gdyby przeczuciem tego, co dopiero miało się światu objawić…  I jeszcze krótki epilog: gdy król Cypru wyrzeźbił posąg Afrodyty, bardzo cierpiał z tego powodu, że to, co dla niego najpiękniejsze, pozostawało zimne i niewzruszone. Wtedy właśnie stał się cud – posąg ożył, przybierając postać kochającej Galatei, z którą Pigmalion się ożenił…  Odczytując wszystkie te obrazy, odnoszę wrażenie, że Afrodyta stała się niejako archetypem miłości przedzierającej się przez piękno i cierpienie – ku ożywieniu wszystkiego, co zimne i przemijające.

 

http://beszad.blog.onet.pl/files/2013/04/2013_04_zawilec_.jpg

 

Zawilec gajowy na połoninie Kińczyka i zawilec żółty w buczynie – bieszczadzki kwiecień minionego roku był bardziej łaskawy w kobierce kwiatów….

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code