W Niedzielę Palmową usłyszałam proste i krótkie, ale bardzo przejmujące swoją głębią kazanie. Jego przewodnią myśl można by streścić następująco: Wielki Tydzień pokazuje drogę, jaką przez całe życie zmierzamy do Jerozolimy, w której ma zmartwychwstać nasza miłość.
Jakie są nasze drogi miłości? Nie tej z tanich romansideł czy melodramatów. Nie tej, którą chcą nam sprzedać producenci niewinnych walentynkowych serduszek albo twórcy ostrej pornografii. Nie tej nawet, która dokarmia bezdomne koty i przygarnia do pustego mieszkania psa ze schroniska.
Wyobraźmy sobie przede wszystkim, że na tej drodze spotykają się dwie osoby z całym swoim tajemniczym bogactwem i nieodgadnioną wolnością. Dwoje ludzi albo niekiedy człowiek i Bóg. Odtąd mają być razem, bo tego właśnie chcą.
A potem dzień po dniu i noc po nocy akty naszej woli, nasze najwspanialsze decyzje podjęte w chwilach uniesień zostają zweryfikowane. Pozytywnie lub negatywnie. Za sprawą naszych własnych słabości i okoliczności zewnętrznych.
Na naszej drodze spotykamy nieuchronnie Judasza i Piotra, którzy na różne sposoby przypominają nam o związku miłości ze zdradą – o zdradzie tych, których kochaliśmy i może nadal kochamy oraz o naszych własnych większych lub mniejszych zdradach; o zdradach wyrafinowanych, popełnianych z premedytacją albo o takich, które wynikają ze strachu i nieznajomości samych siebie.
Dziś chyba nic tak bardzo nie zagraża miłości jak cynizm rozmaitych Piłatów. Takich, którzy z bezdusznością cyborgów realizują biznesowe czy polityczne cele, jakie by one nie były, wytykając innym ludziom, że wciąż emocjonalnie reagują na dobro i zło. Takich, którzy kryją się w zaciszu estetyzmu i duchowości, by przypadkiem nie poczuć własnego, a zwłaszcza cudzego bólu. Takich również, którzy nie angażują się na wszelki wypadek w żadne poważniejsze działania i relacje, aby ich nie wykorzystano czy nie zinstrumentalizowano, aby nie stracić dobrego mniemania o samych sobie albo nie nabawić się kłopotów. Takim czy innym Piłatem bywa też każdy z nas – codziennie.
Łzy naszych matek, napomnienia ze strony ojców, obawy i przestrogi bliskich – nieraz właśnie one zagradzają drogi miłości i stanowią przeszkody nie do pokonania. Ulegamy emocjonalnym szantażom, zarażamy się cudzym lękiem, sami próbujemy ograniczać wolność drugiego człowieka w imię własnych pragnień i przyzwyczajeń.
Są także inne łzy, mniej niebezpieczne, bo nie tak bardzo obezwładniają, ale za to mocno skupiają na sobie uwagę i mogą okrutnie irytować. Łzy niewiast jerozolimskich, którym udało się zdenerwować nawet Jezusa. Dobrze znamy takie osoby, które uciekają od własnych problemów w rozmaite spektakularne zaangażowania, byle tylko niezwiązane z odpowiedzialnością. Może nawet sami należymy do tego rodzaju osób.
Próbą na drodze miłości bywa również przyjmowanie i udzielanie pomocy. Nie zawsze potrafimy godzić się, że jesteśmy słabi, bezsilni, zdani na innych i trudno nam zachować spokój, nie mówiąc już o wdzięczności, gdy ktoś chce pomóc nam w dźwiganiu krzyża lub ociera chustą naszą zmęczoną twarz. Nie zawsze potrafimy wspierać tak, by ktoś potrzebujący wsparcia nie czuł się ubezwłasnowolniany lub upokarzany.
Wokoło ciekawski tłum. Ten sam od stuleci: uwielbiający oglądać egzekucje, czekający na krwawe newsy w wieczornych telewizyjnych dziennikach, łapczywie przeglądający kolorowe plotkarskie czasopisma. Dziś doczekał się naukowych analiz jako społeczeństwo spektaklu, do którego zresztą chcąc nie chcąc należymy.
Wreszcie nasze własne słabości, z którymi każdemu najtrudniej się skonfrontować. Nasze ograniczenia, z którymi trudno się pogodzić. To, co powoduje nasze upadki nawet wówczas, gdy wydaje się, że potrafimy radzić sobie z wszelkimi innymi trudnościami. Także słabości naszych bliskich, które sprawiają, że czujemy się bezradni.
I rozpaczliwy okrzyk „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”, gdy wydaje się, że miłość ostatecznie przegrała i życie przegrało z bezsensownym wszechogarniającym złem…
Czy jeszcze mimo wszystko mamy siłę zmierzać do Jerozolimy, w której nasza miłość zmartwychwstanie?
A tam pusty grób. Przeszkody i mordercze trudy, zdrady, rozterki, ograniczenia nie zrodziły zgorzknienia i cynizmu. Zniknęły jak złowrogie nocne mroki, pozostawiając o poranku miejsce dla dyskretnego blasku chwały. Bożej i ludzkiej.
Czy wierzysz w to? Czy czujesz, że w Twoim sercu wśród popiołów rozbłysła znów na nowo iskierka Miłości? Czy chcesz dostrzec podobne iskry, rozbłyskujące właśnie w wielu innych ludzkich sercach?
Droga miłości chrześcijańskiej
Rozmawiać, czy pisać moźna o wszystkim, co się wydarzyło, bądź usłyszało, czy osobiście doświadczyło i doznało – tak często zachowujemy się i czynimy. Jednak aspirując do tego, aby być prawym człowiekiem, a tym bardziej wiernym wyznawcą Jezusa Chrystusa – Syna Człowieczego i w drodze źycia doczesnego, chyba warto:
Szczęść Boźe!