Coraz częściej myślę – po co ten cały rytuał, blichtr i powtarzane w kółko formuły w obrzędach religijnych?
Czuję się nimi zmęczony coraz bardziej z upływem lat.
Jesteś, Jezu, żywym Człowiekiem i często mam odczucie, że to wszystko jest sztuczne, nienaturalne.
Przecież nie rozmawiamy z bliskimi przez recytacje tekstów wyuczonych na pamięć!
Przychodzę do kościoła, aby być z Tobą, z moimi siostrami i braćmi. Aby jednoczyć się z Tobą w tajemniczym sakramencie Komunii świętej.
Może jednak te dziwne, staromodne formuły są w jakiś sposób potrzebne. Może mamy odbijać się od nich jak od trampoliny. Może mają pobudzać tęsknotę za Tobą żywym.
A Ty jesteś żywy w ludziach. W nas samych, w naszych bliskich, w dalekich – nieznanych osobiście.
Wyprowadzasz nas do nich z kościołów pełnych złota i kadzideł.
Tak jak sam wyprowadziłeś się z tak zwanego nieba, aby żyć wśród nas.
Przez tę przeprowadzkę uczysz, że nie możemy nikomu tak naprawdę pomagać, dopóki nie zaczniemy razem żyć i spędzać czas.
Żyjąc mamy pozostać wierni temu, co odkrywamy jako wartość i prawdę, choćby było to niewygodne dla ludzi wokół, łącznie z duchownymi.
Mamy być wierni jak Ty, mimo że jak Ty boimy się spodziewanej męki. Mówimy – jeśli się da, niech jej nie będzie. Ale jeśli musi być – niech umiemy ją przyjąć, łącznie z załamaniem i zwątpieniem w sens tego, co robimy.
Uczysz nas dzielności i godności. Myślę, że właśnie w ten sposób zbawiasz nas – zarówno wierzących w Twoje Bóstwo, jak i niewierzących.
To właśnie godność i dzielność w obronie miłości i wartości nadają sens życiu. Miłość jest źródłem życia.
A wieczność… nie wiemy jak wygląda, ale myślę że jak mikrokosmos jest zawarta w każdej chwili – kropli wypełnionej miłością.