Ukryty wymiar ŚWIATŁA…

Porażający rozbłysk wschodu słońca nad Ustrzykami…

W trakcie adwentowych medytacji, inspirowanych również niektórymi Waszymi komentarzami, zastanowiłem się nad symboliką roratniego światła, w którym jest nie tylko wymowa oczekiwania i rozświetlenia ciemności – znajduję tu również coś, co wiąże się wyłącznie z samym światłem. Kiedy zastanowić się nad paradoksem niewyobrażalnej bliskości i zarazem odczuwanej odległości (czy wręcz nieobecności) Boga, można wpaść na kilka obrazów: 1) własną TWARZ, którą dostrzec możemy wyłącznie w lustrze (lub przekonać się o jej obecności wpatrując się w twarz drugiego człowieka) – twarz jest tak bliska, że nie jesteśmy w stanie jej ujrzeć… 2) POWIETRZE, którym oddychamy – wypełnia każdy zakamarek naszego otoczenia, napełnia nasze płuca, krąży w krwiobiegu, ale nie daje się zobaczyć; i wreszcie 3) ŚWIATŁO, którego obecność stwierdzić możemy jedynie wtedy, gdy ono coś oświetli – lub gdy nas porazi.

 

Światła nie widać w ciemnej przestrzeni pozbawionej jakichkolwiek obiektów, ale już za każdym razem, kiedy w powietrzu unosi się kurz, powstaje wyraźny snop promieni. Światło nie jest też w stanie rozświetlić idealnej czerni, która pochłania wszystko (obraz skrajnego egoizmu?), ani też kosmosu, który przez swe odległości nie daje wielkich szans na jego odbicie (symbol zimnej obojętności i duchowej odległości?). Światło się nie narzuca, rzadko kiedy przybierając obraz sam w sobie – najczęściej tworzy obrazy poprzez odbicia w rzeczach i osobach: w świecie fizyki i międzyludzkich relacji. Nawet kolorowa tęcza jest ekspresją tego światła w miliardach kropelek wody. Świat jest wielobarwny – również ten świat naszych ludzkich spraw – i dopiero kolory dają jakby uzasadnienie czerni. Obecność zła (czerni) staje się jakby usprawiedliwiona przez obecność dobra – wielobarwnej, oświetlonej słońcem, natury człowieka (nie samo zło jest usprawiedliwione, lecz jego przejawy, które zostają jakby wkomponowane w obraz życia).

 

Wczoraj podziwialiśmy z dziećmi w trójwymiarowe obrazy, jakie powstają poprzez długie wpatrywanie się w specjalne kompozycje plam na kartce papieru. Kiedy przez dłuższą chwilę próbuje się patrzeć w kartkę tak, jakby się widziało coś w pewnej odległości poza jej płaszczyzną, powoli wyłania się przestrzeń. I właśnie ten moment wyłaniania się kształtów graniczy z cudem! To jakby akt stworzenia – lub odkrycie nieznanego wymiaru, niewidzialnej dotąd istoty… Tylko 10-letnia dziewczynka denerwowała się coraz bardziej, kiedy każdy z nas już coś widział, a ona wciąż pozostawała na poziomie chaotycznych plam. Przyszło mi na myśl, że podobnie muszą się czuć ludzie „niewierzący”, którzy pragną wierzyć, a nie potrafią (znałem i znam takich). Daje to do myślenia, że przecież nie fakt UJRZENIA postaci staje się wiarą, lecz samo jej WYPATRYWANIE, próba nieustannego wchodzenia w tę niewidoczną przestrzeń – słowem: podjęty wysiłek i ufność, że w końcu coś się musi pojawić, skoro inni to widzą. Myślę, że sporo jest na świecie osób, które nie widzą, a jednak podejmują nieustanny wysiłek wypatrywania – oni zapewne nawet nie wiedzą, jak głęboka jest ich wiara – z pewnością o wiele głębsza, niż tych, którzy wchodzą w tę przestrzeń za jednym spojrzeniem.

 

36 Comments

  1. eskulap

    W pańskiej refleksji

    W pańskiej refleksji odnalazłem odbicia myśli św. Augustyna i ks.Tischnera.

    Kiedy jednak przeczytałem jej ostatnie zdanie, uśmiechnąłem się, bo jest bardzo przyjemne i przypomniały mi się słowa Mistrza Eckharta : "Ten, którego szukamy jest tym który patrzy".

    pozdrawiam,

    Eskulap 

     

     
    Odpowiedz
  2. beszad

     Zastosował Pan bardzo

     Zastosował Pan bardzo trafne odwołania – dodałbym tu jeszcze tylko o ks. Tomasa Halika. 🙂 Myślę, że Mistrz Eckhart czeka jeszcze na swoje odkrycie…

    Pozdrawiam i dziękuję!

     
    Odpowiedz
  3. Halina

    Beszad

     ŚWIATŁO, którego obecność stwierdzić możemy jedynie wtedy, gdy ono coś oświetli – lub gdy nas porazi.

    Albo obejmie. Ciemność otacza, światło obejmuje. Lub zamieni się w ogień i  nas pochłonie. Działanie Ducha Św. porównywane bywa do działania rozpalonego ognia.

    Już jako dziecko nauczyłam się wykorzystywać szkło powiększające, by skierować wiązkę światła słonecznego na kartkę. Papier w końcu się zapalał, najpierw,  bardzo wolno, w środku, aż stopniowo cały zostawał pochłonięty. Kiedy spoglądam wstecz, rozpoznaję jak Bóg potrafił działać we mnie głęboko, żeby mnie uwolnić. Jak szkło powiększające, wiercił dziurę na wskroś mojego chaosu, pozwalając, by choćby najmniejszy promyk światła świecił, aż zostałam przez to światło pochłonięta i rozpalona miłością, delikatnością i współczuciem. To zajmuje lata..

     

    Światła nie widać w ciemnej przestrzeni pozbawionej jakichkolwiek obiektów, ale już za każdym razem, kiedy w powietrzu unosi się kurz, powstaje wyraźny snop promieni. Światło nie jest też w stanie rozświetlić idealnej czerni, która pochłania wszystko (obraz skrajnego egoizmu?),

    Bo czym jest ciemność? Niczym. Światła jednej zapałki -żadna ciemność nie zasłoni, dopóki ta się pali , rozświetlając ciemność.

     

    Obecność zła (czerni) staje się jakby usprawiedliwiona przez obecność dobra – wielobarwnej, oświetlonej słońcem, natury człowieka (nie samo zło jest usprawiedliwione, lecz jego przejawy, które zostają jakby wkomponowane w obraz życia).

    Mistrz Eckhart usprawiedliwiał istnienie zła obecnością dobra, ponieważ jak powiadał; kto pragnie przebaczyć, musi mieć grzesznika, któremu można  przebaczyć..Dobro, tylko wobec zła ( grzechu), może tylko okazać swą szczególną  naturę-własnie naturę dobra. Stając wobec dobrego, sprawiedliwego człowieka, dobro najwyższe , może okazać co najwyżej to, że jest sprawiedliwe. Stając wobec zła, wobec grzesznika, dobro najwyższe może pokazać również, że jest miłosierne.

     

     Przyszło mi na myśl, że podobnie muszą się czuć ludzie „niewierzący”, którzy pragną wierzyć, a nie potrafią (znałem i znam takich). Daje to do myślenia, że przecież nie fakt UJRZENIA postaci staje się wiarą, lecz samo jej WYPATRYWANIE, próba nieustannego wchodzenia w tę niewidoczną przestrzeń – słowem: podjęty wysiłek i ufność, że w końcu coś się musi pojawić, skoro inni to widzą.

    A możne należy zmienić okno, żeby coś się pojawiło. Czasami widac tylko fragmenty gałęzi i prostych pni, z korzeniami dobrze pochowanymi-wszystko przez mgłe. Mgła , moze oddzielać nas od łaski, albo być może  wierzymy w niewłaściwego Boga lub Go nie poznalismy nigdy. Łaska Boża potrafi wprowadzić do życia bogate lasy kolorów. Najpierw inicjatywa Boga, a potem nasza otwartość na Jego Łaskę.

    Dziękuję za inspirujący tekst. pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  4. beszad

    Wpisując się w tok rozważań Haliny…

    Halino, dziękuję Ci bardzo za Twoje rozważania w tym temacie. Zaciekawiło mnie to zestawienie światła z ogniem – efekt szkła powiększającego, które ogniskuje wszystkie promienie na jednym punkcie. Tutaj można podążać dalej, bo takie porównanie otwiera wiele ścieżek do odrębnych refleksji. Napisałaś, że Światło może nas objąć lub zamienić się w ogień. Sam ogień może mieć tu podwójną wymowę – jako żar miłości i jako palący ogień winy (choć jeden obraz nie wyklucza drugiego).

    Dlaczego płomień raz ukazywany jest jako symbol Ducha Świętego, innym razem pojawia się w kontekście płomieni piekielnych? Myślę, że obydwa odniesienia zespalają się tu w jakąś jedną całość – tak jak wspomniany przez Ciebie, zogniskowany przez soczewkę snop światła, który może oświetlać treść kartki papieru, ale może też ją spalić. Czy jednak w tym przypadku ogień jest rodzajem zewnętrznej przemocy? Czy piekło jest miejscem kaźni, jakim posługuje się Pan stworzenia wobec niepokornych? Słowem, czy zniszczenie ma charakter totalny i wymierzone jest w samego grzesznika? Nie sądzę…

    Trzeba mieć na względzie, że samo zogniskowanie tej wiązki Światła (rozumianego tu jako obecność Ducha Świętego) ma miejsce w głębi naszego serca, a więc źródło jest jak najbardziej WEWNĘTRZNE. Zatem zarówno doświadczenie świetlistej radości nieba, jak też palących płomieni piekła, ma to samo pochodzenie – jest wynikiem pełnego uświadomienia sobie swej relacji wobec Boga i drugiego człowieka. Oczywiście istota piekła i nieba do końca pozostanie w tym życiu dla nas tajemnicą i nie roszczę tu sobie prawa do jednoznacznego jej odsłonięcia. Piszę raczej to, co wewnętrznie czuję, żywiąc przy tym głęboką nadzieję, że dla Boga NIGDY nie ma rzeczy niemożliwych i jednoznacznie straconych.

     
    Odpowiedz
  5. Halina

    Światło Życia

     Wczoraj podziwialiśmy z dziećmi w trójwymiarowe obrazy, jakie powstają poprzez długie wpatrywanie się w specjalne kompozycje plam na kartce papieru. Kiedy przez dłuższą chwilę próbuje się patrzeć w kartkę tak, jakby się widziało coś w pewnej odległości poza jej płaszczyzną, powoli wyłania się przestrzeń. I właśnie ten moment wyłaniania się kształtów graniczy z cudem! To jakby akt stworzenia – lub odkrycie nieznanego wymiaru, niewidzialnej dotąd istoty… Tylko 10-letnia dziewczynka denerwowała się coraz bardziej, kiedy każdy z nas już coś widział, a ona wciąż pozostawała na poziomie chaotycznych plam. Przyszło mi na myśl, że podobnie muszą się czuć ludzie „niewierzący”, którzy pragną wierzyć, a nie potrafią (znałem i znam takich). Daje to do myślenia, że przecież nie fakt UJRZENIA postaci staje się wiarą, lecz samo jej WYPATRYWANIE, próba nieustannego wchodzenia w tę niewidoczną przestrzeń – słowem: podjęty wysiłek i ufność, że w końcu coś się musi pojawić, skoro inni to widzą. Myślę, że sporo jest na świecie osób, które nie widzą, a jednak podejmują nieustanny wysiłek wypatrywania – oni zapewne nawet nie wiedzą, jak głęboka jest ich wiara – z pewnością o wiele głębsza, niż tych, którzy wchodzą w tę przestrzeń za jednym spojrzeniem.

     

    Adamie, może odniosę się jeszcze do tego fragmentu Twojego tekstu. Ten sposób patrzenia, jest oczywiście bardzo ciekawy , a nawet fascynujący. Jednak patrzenie w ten sposób niesie ze sobą poważne niebezpieczeństwa zniekształceń. Dlatego odwołałam się do działania Boga w nas, które jest bardziej odczuwalne niż widoczne.  Patrzący- w zaproponowany przez Ciebie sposób widzą to, co pragną zobaczyć, albo to , co zostanie im zasugerowane. Patrzący, chce zobaczyć przedmioty o określonych właściwościach postrzeżeniowych. Chłopiec, który czeka na ulicy na dziewczynę, będzie ją widział w każdej zbliżającej się kobiecie. Poprzez wytworzenie u odbiorcy pragnienia ujrzenia czegoś, można mu to pokazać. Tylko, że to co widzimy, nie jest wcale tym, co rzeczywiście istnieje, ale tym, w czego istnienie chce  wierzyć nasz mózg. Widzimy to, co chcemy zobaczyć i na tym opieramy nasze sądy, opinie i postawy, ponieważ w takie patrzenie zaangażowane są emocje ( zobaczę ?, nie zobaczę?, dlaczego inni widzą, a ja nie? etc. ) Obrazy trafiające tym torem do podświadomości, nie są niestety weryfikowane przez korę mózgową. Dlatego w odniesieniu do Boga zaproponowałam inny sposób doświadczalnego "patrzenia."

    Oczywiście, płomień, ogień, światło-wywołują wiele biblijnych skojarzeń. Ogień, ma zawsze moc oczyszczającą. Ogień doświadczeń na przykład, wypala w nas zło. Biblia określa to jako ( łajanie w płomieniu ognia). " Ażeby wypróbowana wasza wiara okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi nasz Pan Jezus Chrystus" 1 Ptr. 1.6 -7.

    Można też zastanowić się co to znaczy chodzić w światłości i łasce, pamiętając o tym jednak, że nasza budowla wyjdzie na jaw w dniu sądu: "..gdyż w ogniu się objawi, a jakie jest dzieło, wypróbuje ogień"-1 Ptr. 3.13-15

    Albo też i nad tym: " ..Przeto oddawajmy Bogu cześć tak , jak to jest  Mu miłe, z nabożnym szacunkiem i bojaznią.( . ..) Albowiem Bóg nasz jest ogniem trawiącym" Hebr. 12;28, 29

    Tak, nasz Bóg ma zamiar strawić zło tego świata, nie jest na szczęście Bogiem mściwym, ale miłosiernym i sprawiedliwym. 

    Pamiętam film Krzysztofa Zanussiego " Iluminacja" i głównego bohatera Franciszka Retmana, młodego intelektualistę, który z uporem poszukiwał sensu ludzkiego bytowania i śmierci. Ponieważ byłam wówczas  młodą  dziewczyną, szczególnie wstrząsnęła mną scena, kiedy to Franciszek przy świetle zapałki oglądał okaleczone zwłoki młodego taternika, który spadł w przepaść. Zapałczany płomyk rzucał tylko księżycowe blaski, cienie prawdy o tym, czym jest życie i śmierć. Za jakiś czas zginał w górach odtwórca roli Franciszka- Stanisław Latałła. Również spadł w przepaść.  Każda śmierć jest straszna i boli, lecz mimo wszystko przepaść beznadziei gorsza jest od wszystkiego. Bo wymiar człowieczeństwa stanowi bezmiar nieba. Tam czeka muśnięcie skrzydeł anioła i Światło, które budzi z najgłebszego snu. Już wiem. Wierzę.

     
    Odpowiedz
  6. Jadzia

    tak prozaicznie…

    światło jest niczym innym jak falą elektromagnetyczna, która przemieszcza się z najwiekszą mozliwą predkościa zwaną właśnie predkościa światla 300 000 km/ sek. Fala ta moze miec rózna czestotliwość, i od tejże zależy postrzeganie kolorów. Czestotliwisć  nie mieszczącą sie w widmie widzialnym – podczerwień odbieramy innym zmysłem mianowicie  jako ciepło. Innych czestotliwości nie odbieramy wcale naszymi zmysłami – jak np mikrofale, promieniowanie rentgenowskie., promieniowanie gamma. Swiatło to zycie, gdyż fale elektromagnetyczne oddziaływują na organizm , który na skutek tegoż wytwarza odpowiednie hormony, powoduje budzenie sie wiosenne roslin. Ale częsc tego promieniowania elektromagnetycznego moze być tez zabójcze jak np promieniowanie gamma – wszystko zaley od częstotliwości. Tak naprawdę swiat, który postrzegamy jest tylko ułamkiem swiata rzeczywistego, gdyz nawet tę fale postrzegamy tylko w waskim pasmie częstotliwości tzw światła widzialnego. Gdybysmy "widzieli" cała gamę fali wszelakich czestotliwosci – swiat nasz wyglądalby calkowicie inaczej ( wyobraźmy sobie "widzialnośc" promieni rentnena albo nawet ciepła, czy fal radiowych) – może byłby okropny, a może…piekniejszy? 

     
    Odpowiedz
  7. beszad

     Jadziu, dziękuję za to

     Jadziu, dziękuję za to przyrodoznawcze dopowiedzenie w kwestii światła. Osobiście nie zatrzymywałem się tu zbytnio nad samą naturą fizyczną światła, traktując je w tym wpisie jedynie w kategoriach obrazowej metafory. Jednak wgłębiając się w fizykalne właściwości fal elektromagnetycznych, faktycznie można odnaleźć znacznie więcej ciekawych odniesień – zarówno w zakresie myśli metaforycznej, jak i w samej kontemplacji bezpośredniej natury otaczającego nas świata… Pozdrawiam ze zmrożonych i wciąż śniegiem zawiewanych Bieszczadów! 🙂 Adam.

     
    Odpowiedz
  8. beszad

    Ponadreligijny wymiar zbawienia

     Halino, spróbuj jeszcze raz uważnie wczytać się w ten tekst. Nie bardzo wiem, jak to inaczej wyjaśnić, abym był bardziej zrozumiały… 

    Rozumiem, co chcesz powiedzieć, wskazując na zagrożenie ulegania różnym iluzjom w chwili, gdy zbyt swobodnie podejdziemy do kwestii wiary. Powyższym wpisem wcale nie miałem na uwadze forsować jakiejś totalnie uniwersalistycznej koncepcji wiary, która wpisywałaby się w każdy światopogląd. Chciałem tylko uwypuklić rolę samego KORZENIA wiary, którym, jak sądzę, jest postawa UFNOŚCI – a ta ze swej natury zawsze będzie miała charakter ponadreligijny.

    Ostatnio prowadzę intensywny dialog z pewnym umierającym lekarzem, znajdującym się w fazie terminalnej nowotworu mózgu – agnostykiem, jednak głęboko ufającym w Boże Miłosierdzie. Ktoś mógłby tu rzec, że to niespójne – jak to: agnostyk i wiara w Miłosierdzie? A jednak – on nie chce nazywać swej wiary po imieniu, uczciwie na każdym kroku przyznając się do totalnej niewiedzy i chcąc pozostać uczciwym w deklarowaniu swej życiowej drogi. Jednocześnie – po wcześniejszym doświadczeniu śmierci klinicznej – lekarz ów głęboko wierzy w realność życia po śmierci. Powiem nawet, że w tym zakresie to ja się uczę od niego żywej wiary. Może w świetle tego wyjaśnienia moja poprzednia wypowiedź będzie bardziej zrozumiała?

    No i tutaj zachodzi pytanie: jak mamy postępować wobec takiego człowieka? Niektórzy brutalnie zarzucają mu uporczywe trwanie w ciemności czy lekceważenie spraw ostatecznych, nawołując przy tym do nawrócenia. Osobiście jednak mam duże uprzedzenie do podobnych technik "ewangelizacyjnych". Myślę, ze wobec takiej sytuacji umierającego człowieka, jedynym, co nam pozostaje, jest towarzyszenie mu w ostatniej drodze, oczywiście połączone z dawaniem osobistego świadectwa – ale przede wszystkim z głębokim zasłuchaniem się w to, co ma nam do powieedzenia. Bo człowiek stający przed ostateczną bramą zycia i śmierci może nam przekazać wiele niezwykle ważnych doświadczeń. To właśnie ów umierający lekarz uświadomił mi, gdzie jest właściwy korzeń naszej wiary. Oczywiście cieszyłbym się, gdyby w ostatnich dniach przyjął sakramenty, wchodząc na łono Kościoła, jednak nawet gdy do tego nie dojdzie, mam w sobie jakąś głęboką ufność, że i bez sakrementów, z taką autentyczną i pełną nadziei postawą, zostanie ogarnięty przez naszego Zbawiciela.

     
    Odpowiedz
  9. Halina

     Halino, spróbuj jeszcze

     Halino, spróbuj jeszcze raz uważnie wczytać się w ten tekst. Nie bardzo wiem, jak to inaczej wyjaśnić, abym był bardziej zrozumiały…
     

    Odniosłam się w sposób bardzo konkretny do Twojego tekstu, ukazując swój punkt widzenia. Czy Twoim jedynym argumentem w dyskusjach, gdy ktoś sie z Tobą nie zgadza, lub ma inne subiektywne przemyślenia- jest zarzucanie mu braku rozumienia?

     
    Odpowiedz
  10. beszad

    Przepraszam

     > Czy Twoim jedynym argumentem w dyskusjach, gdy ktoś sie z Tobą nie zgadza, lub ma inne subiektywne przemyślenia- jest zarzucanie mu braku rozumienia?

    Halino, najmocniej przepraszam, jeśli w czymkolwiek Cię uraziłem. Bynajmniej nie chciałęm Ci zarzucać braku zrozumienia – odniosłem tylko wrazenie, ze zbyt pospiesznie przeczytałaś ostatnią moją odpowiedź – być może podyktowane to było bardzo lakoniczną postacią Twojego komentarza. Ale pewnie to niewłaściwie odebrałem. Jeszcze raz przepraszam.

     
    Odpowiedz
  11. elik

    Granica między dobrem, a złem.

    Adamie serdeczne dzięki za kolejny wyjątkowo refleksyjny tekst i Twoje życzliwe odpowiedzi na wpisy (komentarze) czytelników. 

    Zapewne doskonale orientujesz się, że kwestia wrogów, w tym złoczyńców (winowajców) i ich zła zawsze była i nadal jest tematem kontrowersyjnym, a nawet spornym. Ludzie prawi i dobrej woli nie wobec nich, lecz ich czynów zwykle są lub starają się być w opozycji, a ich dobro (indywidualne, czy zbiorowe) wobec zła jest nie tylko alternatywą, lecz wielce pożądaną ofertą i wartością przeciwstawną.

    Ponieważ zło, w tym jego źródła tj. pokusa, fałsz, pozorne dobro swoistym testem, dla rozumu ludzkiego, a przede wszystkim woli człowieka. A w swoich rozważaniach rozpatrujesz świat w kategoriach dobra i zła, obecnych w postaci światła i ciemności, oraz chyba ukazujesz przychylność wobec zwolenników manicheizmu?…..

    Ponadto starasz się znaleźć powód, a nawet usprawiedliwienie, dla powstającego i istniejącego zła. Wypada więc zapytać, a nawet razem ustalić – czym nie wrogowie lub złoczyńcy, lecz ich zło różni się od dobra?….

    Wg. mnie różni się w sposób diametralny, ponieważ Jezus Chrystus jest Bogiem i Synem Człowieczym, a Jego dobro, które usiłują urzeczywistniać przede wszystkim ludzie światli, prawi i dobrej woli nie jest zjawą, ani pozorem, złudzeniem, czy mistyfikacją, bądź urojeniem.

    Natomiast zły Duch i jego zła wola, oraz intencje i czyny (owoce) jego sług, bądź sojuszników  tzn. wszelkie zło na świecie występujące, jako mara albo pokusa, czy trucizna, fałsz, pozór dobra – przeszkadza człowiekowi w drodze do dobra, będącego jego przeznaczeniem. Czyli szatan i jego kamraci również dzisiaj nadzwyczaj przebiegle tzn. profesjonalnie przeszkadzają przede wszystkim poprzez ich kuszenie, zwodzenie i zastraszanie.

    Ewidentne, potencjalne zagrożenie, czy świadomość istniejącego zła, w tym agresji, groźby, a nawet manipulacji powodują u człowieka odruch obronny, bądź ucieczki, a pokusa tj. pozorne dobro przeciwnie – zbliżanie się. Obie formy oddziaływania zła są ze sobą ściśle powiązane. Jednak pozytywnym i budującym jest to, że  Pan Bóg nauczył chrześcijan odróżniać prawdziwość i dobro, od fałszu i zła.

    Istotą w tym rozważaniu, czy wspólnej dyskusji wydaje się nakreślenie wyraźnej granicy między światłością i dobrem, a ciemnością i złem. Natomiast rozdźwięk między nimi, czy w/w różnice dają możliwość wskazania czytającym jasnej, właściwej i bezpiecznej drogi, przez życie doczesne. A w dalszej konsekwencji umożliwiają uświadomienie i uznanie, które niosą zbawienie duszy, poprzez nie usprawiedliwienie, lecz nawrócenie i wyzwolenie się ze zła utożsamionego z ciałem.

    Pozdrawiam serdecznie Ciebie i wszystkich aktywnych uczestników dyskusji  – Zbigniew

    Szczęść boże!

     
    Odpowiedz
  12. Halina

    Beszad

     Rozumiem, co chcesz powiedzieć, wskazując na zagrożenie ulegania różnym iluzjom w chwili, gdy zbyt swobodnie podejdziemy do kwestii wiary. Powyższym wpisem wcale nie miałem na uwadze forsować jakiejś totalnie uniwersalistycznej koncepcji wiary, która wpisywałaby się w każdy światopogląd. Chciałem tylko uwypuklić rolę samego KORZENIA wiary, którym, jak sądzę, jest postawa UFNOŚCI – a ta ze swej natury zawsze będzie miała charakter ponadreligijny.

     Halino, spróbuj jeszcze raz uważnie wczytać się w ten tekst. Nie bardzo wiem, jak to inaczej wyjaśnić, abym był bardziej zrozumiały…

    Moim zdaniem Adamie wiara jako taka, i wiara chrześcijańska wspólnego korzenia nie posiadają. Całe nasze życie opiera się na wierze. Większość rzeczy robimy " na wiarę." Ludzie graja w Totolotka, ponieważ wierzą, że mogą wygrać, wpatrują sie póżniej w tabele wyników, a do czasu wygranej czy raczej przegranej -wiara ich nie opuszcza. Zydowska piosenka o Rebece pokazuje dramat sentymentalnej ufności i jałowego czekania. Dlatego Jezus poprzez przypowieści starał się zmusic słuchaczy,  do konfrontacji z tym w co wierzymy, zamiast z tym, co -jak nam się wydaje-ufamy, że nastąpi.. Otaczająca człowieka rzeczywistość może być różnorodnie postrzegana, oceniana i wyjaśniana, To tylko mitologiczny obraz świata cechował brak refleksji i dyskursu. Inaczej świat postrzega buddysta, ateista, agnostyk czy chrześcijanin.

    Zapewnim Cię , ze nie czuję się w niczym urażona.  Posiadam umiejętność przyjmowania perspektywy innych osób, zarówno emocjonalnej, wizualnej czy też intelektualnej. Zadałam Ci proste pytanie, czy możemy komunikować w inny sposób. Z doświadczenia wiem,  że zarzuty typu: Ty mnie nie rozumiesz ( nie wiem-nie chcesz, nie jestes w stanie, badz Ty mnie nie słuchasz).- w zasadzie..kończą każdą dyskusję, poniewaz cała argumentacja od tej chwili musi koncentrować sie na udawadnianiu, że jednak Cię rozumiem, tylko może inaczej to widzę. Gdybym czegoś nie rozumiała, zapytałabym Cię o to wprost. Adamie. i poprosiła o wyjaśnienie.

     
    Odpowiedz
  13. beszad

    W trosce o jednoznaczne postrzeganie zła

     

     Zbigniewie, cieszę się, że wychodzisz tutaj z pewnymi opozycjami do mojej myśli, pogłębiającymi temat i zarazem pozwalającymi go doprecyzować. Zadumałem się przez chwilę, gdzie w mojej wypowiedzi mogłem dać powód do manichejskiej interpretacji zła. Jeśli zastosowałem obraz światła, to właśnie uciekłem się do symboliki antymanichejskiej, gdzie ciemność staje się zwyczajnym brakiem jasności, a wszystko co znajduje się w ciemności przybiera kształt deformacji przez sam fakt braku światła – nie z tytułu jakiegoś przeciwstawnego biegunu w postaci zła, które w takim rozumieniu miałoby istnieć jako integralny byt. Krócej to ujmując, zło jest wyłącznie wypadkową mojego oddalenia od Boga, błądzenia w grzechu, zatracenia się w pustce, czy – jak to słusznie ująłeś – w pozornych, bo przemijających, dobrach.

    Druga sprawa – nie staram się usprawiedliwiać zła, a jedynie jego fakt zaistnienia. To subtelna, jednak zasadnicza, różnica. Niedawno wpadła mi w rękę odświeżona książeczka ks. prof. Tadeusza Dajczera, który zmarł przed trzema laty. Jeden jej rozdział poświęcony był właśnie uzasadnieniu SKUTKÓW zła, które Bóg dopuszcza, aby tym większe dobro dla grzesznika wyprowadzić. Jeśli np. pokłóciłbym się z kimś, kto wykazałby mi głupotę (o co w moim przypadku nie jest trudno) 😉 kłótnia mogłaby przynieść chwilową złość, ale po ochłonięciu będzie z niej wynikało jeszcze większe dobro, bo relacja ta, z Bozą pomocą, doprowadzi mnie do pokory wobec wypowiadanego słowa i wobec drugiego człowieka. Zaistnienie chwilowego zła zyskuje w ten sposób swoje uzasadnienie. Oczywiście nie znaczy to, że powinienem do niego świadomie dążyć. Żaden cel nie uświęca środków, a więc zło zawsze pozostanie złem, czyli odwróceniem się od mojego Zbawiciela.

    Bardzo trafnie zidentyfikowałeś zło, wskazując na kilka pojęć, jakie są z nim związane – określiłeś zło mianem: mary, pokusy i trucizny… Pierwsze pojęcie wskazuje na odrażającą deformację, jaką nadaje zło wszelkiemu bytowi. Drugie daje do myślenia nad pozorną jego atrakcyjnością. Trzecie zaś ujawnia ostateczny, niszczycielski efekt. Dlatego zgadzam się z Tobą, że niezwykle ważne jest wytyczenie bardzo wyrazistej granicy między dobrem a złem, co na koniec swej wypowiedzi postulujesz. Wiara w tą granicę to właśnie ufność, że nie ma czegoś takiego, jak relatywne rozmycie między dobrem a złem, światłęm i ciemnością. Żyjemy zanurzeni w realnym stworzeniu, które jest w całej swej rozciągłości dobre. Tylko deformacja jego widzenia jest zła. Jeśli więc ktoś powie, że zabijanie dzieci nienarodzonych jest tylko technicznym zabiegiem na nieświadomym, a zatem na wskroś przedmiotowym bycie, popełnia zło, ulegając deformacji postrzegania godności ludzkiego życia. Jednoznaczność wyznacza nam wewnętrzna wrażliwość, sumienie, czy tchnienie Ducha Świętego – słowem wszystko, co znalazło wydźwięk w nauczaniu Kościoła.

     

     
    Odpowiedz
  14. beszad

    Do Haliny i Artura 🙂

     Halino, mogę tylko rzec o sobie krótko: JESTEM GŁUPI. 😉 Naprawdę nie potrafię zrozumieć Twojego pytania, choć kilkakrotnie wczytywałem się w Twój komentarz. Ale ufam w Twą cierpliwość. 🙂  …I proszę, nie denerwuj się na takiego patentowanego matołka, który próbuje udawać mądralę! 😉 Jeśli natomiast chodzi o rozróżnienie wiary, to oczywiście w tym znaczeniu, jakie tu nakreśliłaś ("wiara w wygraną w totolotka"), w moim mniemaniu nie mamy do czynienia z żadną wiarą, choć powszechnie tak się zwykło mówić. Podobnie jak optymizm nie będzie miał nic wspólnego z nadzieją. 🙂

    Arurze – gratuluję zdolności graficznych! (bo domyślam się, że to dzieło Twojego autorstwa). W dodatku wstrzeliłeś się doskonale w temat z tym "ukrytym wymiarem", soczewką i wychodzącym spod niej dymem 🙂  Tak, soczewka ogniskuje światło, dając możliwość głębszego poznania tego, co ukryte, ale też wypala to, co nietrwałe…

     
    Odpowiedz
  15. Halina

    Beszad

      Halino, mogę tylko rzec o sobie krótko: JESTEM GŁUPI. 😉 Naprawdę nie potrafię zrozumieć Twojego pytania, choć kilkakrotnie wczytywałem się w Twój komentarz. Ale ufam w Twą cierpliwość. 🙂  …I proszę, nie denerwuj się na takiego patentowanego matołka, który próbuje udawać mądralę! 😉 Jeśli natomiast chodzi o rozróżnienie wiary, to oczywiście w tym znaczeniu, jakie tu nakreśliłaś ("wiara w wygraną w totolotka"), w moim mniemaniu nie mamy do czynienia z żadną wiarą, choć powszechnie tak się zwykło mówić. Podobnie jak optymizm nie będzie miał nic wspólnego z nadzieją. 🙂

     

    Widocznie, wszystko o czym pisałam w oczach Twoich głupie jest, skoro nie znalazłeś ze mną żadnego wątku do dyskusji. Wiem czym jest wiara  chrześcijańska-przeżywam ją całym sercem od dziecka.I to mi wystarcza. Wiem tez, czym jest wiara pozorna w tzw. siły wyższe. Nie rozumiem. Po co miałabym denerwować się na kogoś kogo wogóle nie znam:)  Otaczam się raczej spokojnymi ludzmi,  a młodzież wręcz  kocham, więc nie jestem takim typowym nauczycielem jak Ty:)  

    Pytaniem o  nadzieję zaczynał swą filozofię Paul Ricoeur. Ponieważ jest to filozofia pomostu między człowiekiem , a człowiekiem- niedawno prowadziłam zajęcia w tym temacie. Pomostem miedzy człowiekiem, a człowiekiem jest słowo, jest język, jest mowa. Zarazem jest to również filozofia zła. W kontekście tym rodzi się pytanie o dobro. i nadzieję. Ricouer jest chrześcijaninem , więc szczerze polecam. Okazuje się, że żeby zrozumieć drugiego człowieka nie wystarczy tylko chcieć. Do tego aby zrozumieć potrzeba jeszcze czegoś więcej.  Ale czego? Właśnie -czego?

    Wszystkiego dobrego Adamie!

     
    Odpowiedz
  16. okopirma

    Ciekawa wpis i

    Ciekawa wpis i dyskusja…obraz i patrzenie. Przyznam się, że doznałem kiedyś niesłychanie dla mnie intrygującego  uczucia jedności, pełni, bycia poza czasem, no nie będę się rozpisywał, ale było to uczucie – jak mogę się tylko domyślać – bliskie zapewne osobom religijnym. A stało się to podczas oglądania zdjęcia. Czarno biała fotografia amerykańska z lat 40  przedstawiała niekończący się potok ludzkich postaci- maszerujących jeńców. Cały kadr  to ludzie, mężczyźni w różnym wieku i ,,stopniu zużycia’’. Przeróżne grymasy  i mundury. Z racji, że byli  już jakiś czas w niewoli  przegląd wszystkich możliwych fryzur i eksperymentów z zarostem. Fotografia ostra, twarze bardzo bliskie, rzeczywiste.  Świadomość, że wszystkich tych ludzi (z drobnymi wyjątkami) już nie ma, w połączeniu z ich masą i realnością obrazu…no, niesłychanie dla mnie ważne doświadczenie. Nigdy wcześniej żaden obraz na mnie tak nie oddziaływał. Obraz mógł zachwycać, rozśmieszać, podniecać, przerażać ale nie wywoływał tego typu uczuć. Od tamtego czasu wiem, że tak lekceważone przeze mnie np. obrazy religijne mogą być dla innych czymś ważnym, że w ogóle patrzenie – obraz może nas niesamowicie zaskoczyć.

     
    Odpowiedz
  17. aaharonart

    Hali , Beszad i Pan Krzysztof

    Tak . To marne dzieło (obrazek z lupką 🙂 udało mi się wczoraj wykonać poniważ bardzo spodobała mi się, myśl , którą za sprawą rozmowy z Tobą Beszadzie , napisała Halinka. Wasza piękna wymiana myśli natchnęła mnie do zamyślenia sie na  dłużej nad tym co do siebie piszecie . Pomyślałem  sobie wtedy że ludzie mogą się pięknie uzupełniać  . Wymiana myśli z drugim człowiekiem ma wielką wartość . Można wtedy poprostu przy kimś pobyć . I to jest dobre.  

    Dzieło Blogowania jest jakąś formą sztuki współczesnej  którą wspólnie tworzymy, i takim jest również  Twój Blog Beszadzie, jest troszkę wspólnym dobrem poprzez ludzkie komentarze  . Popatrzmy na  blog jak na  "dzieło twórcze" w którym możemy pobyć i coś zrozumieć, coś z siebie zostawić ,  nie tylko w oparciu o swoje myśli i tylko swoje myśli , ale również poprzez myśli innych i spotkanie z "TY" drugiego człowieka  , które zresztą jest widoczne w obrazku który Ci podesłałem na bloga , ten z lupką " tam widać w lupce jak wzrok patrzącego kieruje sie do "TY "…Spotkanie z TY drugiego człowieka zawsze mnie fascynowało …

    Hali napisała że cytuję :

    Już jako dziecko nauczyłam się wykorzystywać szkło powiększające, by skierować wiązkę światła słonecznego na kartkę. Papier w końcu się zapalał, najpierw, bardzo wolno, w środku, aż stopniowo cały zostawał pochłonięty. Kiedy spoglądam wstecz, rozpoznaję jak Bóg potrafił działać we mnie głęboko, żeby mnie uwolnić. Jak szkło powiększające, wiercił dziurę na wskroś mojego chaosu, pozwalając, by choćby najmniejszy promyk światła świecił, aż zostałam przez to światło pochłonięta i rozpalona miłością, delikatnością i współczuciem. To zajmuje lata..

    Czyż nie są to piękne słowa Beszadzie ? Prawda że piękne ? To właśnie te słowa zatrzymały mnie nad grafiką z lupką …oraz nad światłem w Twoim blogu . To dzięki Hal otrzymałem bodziec aby skupić swoje szkło powiększające nad Twoim dziełem . Nad Twoim pięknym blogiem . Wasza wymiana spowodowała we mnie przypomnienie jak piękne może być światł skupione w soczewce..zresztą 

    chciałbym coś opowiedzieć ….wszystko zaczęło się od małego otworu w okiennicy. Było to gdzieś we Włoszech, już w średniowieczu. Jak zwykle w tym kraju, słońce świeciło ostro i silnie. Jego promienie przedostały się przez otwór do zaciemnionego pokoju (łac. camera obscura). Promienie słońca przebiegały przez ciemny, pusty pokój, aż do przeciwległej, wybielonej wapnem ściany, która dopiero wstrzymała ich dalszy bieg. Również ściana była pusta, gdyż pokój ten należał do biednego zapewne malarza. Promienie nie mogły już zawrócić, musiały pozostać na białej ścianie do chwili, kiedy słońce, które je zrodziło, nie zaszło wieczorem.Zanim jednak to się stało, do pokoju wszedł malarz. Być może szukał w nim resztek sera lub butelki wina. Któż to wie? Kiedy tak zajęty był szperaniem w pokoju, zatrzasnęły się drzwi. Biedny człowiek siedział posępny w ciemności, aż nagle zdumienie.

     

    Na przeciwległą ścianę promienie światła rzucały obraz znajdującego się naprzeciw jego domu kościoła. Obraz kościoła był obrócony. Wzrok malarza powędrował od ściany do okiennicy, w której ujrzał maleńki otworek i smugę światła skupioną w nim, jak w soczewce, która ponownie się rozszerzała, aby na ścianie "wymalować" odwrócony do góry nogami obraz kościoła, znajdującego się na zewnątrz. "Malować" – pomyślał malarz. W ciągu kilku minut ołówkiem przerysował kontury świetlnego obrazu. Rysunek był bardziej dokładny od tych, które dotąd nanosił na płótno.

    Był to pierwszy "aparat fotograficzny", a malarzem wielki Leonardo da Vinci, który informację o swoim odkryciu przekazał potomnym. Nie ma więc człowieka, który mógłby powiedzieć, że to on wymyślił, a zatem wynalazł pierwszy aparat fotograficzny. Aparat fotograficzny przypadkowo sam pojawił się człowiekowi, który potrafił go zauważyć.

     

    Fajni jesteście wszyscy … 

    artaharon*

     

    ps . Wpis Pana Krzysztofa Galińskiego w tym blogu  o foto czarno białej  fotografii amerykańskiej z lat 40 był dla mnie małą ucztą 🙂 Dziękuję za podzielenie się …

     

     

     
    Odpowiedz
  18. beszad

    Krzysztofie, dziękuję, że

    Krzysztofie, dziękuję, że podzieliłeś się z nami tym, niemal mistycznym, doświadczeniem pewnego obrazu – i tu od razu pragnę i ja podzielic się własnymi przeżyciami, jakie mi towarzyszą przy oglądaniu starych zdjęć (kocham stare fotografie). Kiedy spoglądam na moich dziadków – w mundurach wojskowych lub przy zwykłych, życiowych czynnościach, czasami sięgając jeszcze ich beztroskiego dzieciństwa,chwilami czuję, jakbym wchodził w ten ICH wymiar czasu – do tego stopnia, że nagle wracając do współczesności, czuję zdziwienie, jakby coś nagle rzuciłomnie w przyszłość. I wtedy przychodzi podobne odczucie do Twojego: wejście w wymiar ponadczasowości. Zwykle jest to ułamek sekundy, w którym spotykają się wszystkie czasy w jednym punkcie. Uczucie, którego nie jest w stanie oddać żadne słowo – mam tylko wtedy głębokie przeświadczenie, że nic nie przemija, że czas jest tylko jakąś deformacją naszego widzenia rzeczywistości…

    Tak, wszyscy podążamy w jakimś marszu wojennych jeńców w jedną stronę, gdzie czeka nas śmierć. Podobny obraz przypomniał mi się ze stronic "Najeźdźców" Dobraczyńskiego – dobrze nie pamiętam, bo czytałem jakieś 30 lat temu, ale była to chyba wizja któregoś z niemieckich oficerów, gdy zdał sobie sprawę z beznadziejności całej wojny. Podążamy ku nieuchronnej śmierci – ale właśnie uświadomienie sobie tego faktu jest przełamaniem granicy między płytkim optymizmem (który stara się nas pocieszać, że jakoś to będzie) a NADZIEJĄ, która każe zawsze wpatrywać się w linię horyzontu, bo to ona kryje wyczekiwaną tarczę Słońca – tam własnie ma nastąpić wschód, który ma odsłonić prawdziwą OBECNOŚĆ poza wszelkim czasem… Dziękuję za inspirujące podzielenie się własnym doświadczeniem i serdecznie pozdrawiam z mocno dziś zmrożonych Bieszczadów! Adam.

     
    Odpowiedz
  19. beszad

    Stając przed JEDYNYM Autorem…

    Arturze – przywołana przez Ciebie opowieść w piękny sposób oddaje istotę Prawdy, która nie może być przez nikogo zawłaszczona. Tak jak nikt nie może powiedzieć, że jest wynalazcą rzutowania realnych obrazów, tak też nikt nie jest w stanie przypisywać sobie autorstwa metafizycznych olśnień – bo jedynym Autorem JEST Ten, KTÓRY JEST i ku Któremu zwraca się każde istnienie, znajdując w nim swoje Źródło – i jak rzeka, szukając w Nim ujścia.

     
    Odpowiedz
  20. beszad

    Paul Ricoeur i pozawerbalne doświadczanie Prawdy

    > Pytaniem o  nadzieję zaczynał swą filozofię Paul Ricoeur. Ponieważ jest to filozofia pomostu między człowiekiem , a człowiekiem…

    Paul Ricoeur znajduje się w czołówce myślicieli, którzy są dla mnie bardzo osobistą inspiracją do rozważań nad znaczeniami słów, dlatego dziękuję Ci, Halino, że przywołałaś tu tę właśnie osobę. Zajmował się też często problematyką zła – w jednej ze swoich książek napisał tak: "Problem zła w sposób najintensywniejszy prowokuje do myślenia, a zarazem w sposób najbardziej podstępny zachęca do mówienia byle czego; jak gdyby zło było zawsze niedojrzałym problemem, gdzie cele rozumu przekraczają środki". Być może to właśnie jest odpowiedzią na pytanie o źródło naszych nieporozumień, bo istota zła zawsze będzie nas w jakiś sposób przekraczała. Można zła doświadczać, ale nie sposób go pojąć.

    Lekturę Ricoeura zacząłem od klasyki – "Egzystencji i hermeneutyki", w której Autor bardzo systemowo podchodzi do problemu interpretacji tekstów, rozumienia symboli… Jednak prawdziwe zgłębienie najważniejszych problemów przyniosło mu samo życie: samobójcza śmierć syna, wobec której chyba do końca życia zmagał się ze swoją bezradnością, a potem własne umieranie, które utrwalał krok po kroku. Te rwane zapiski, pośmiertnie wydane w książce "Żyć aż do śmierci", stoją właśnie na półce ponad moim łóżkiem. Nie da się ich czytać jak zwykłą książkę, bo stanowią strzępy myśli człowieka cierpiącego, łapiącego z każdym haustem powietrza jakąś kroplę Prawdy… Kto wie, może to właśnie jest czymś, co dla nas powinno być drogą autentyczności – otwierać usta do każdej spływającej z nieba kropli, a nie pożądać całego oceanu… Dziękuję za Twoją myśl i pozdrawiam!

     
    Odpowiedz
  21. elik

    Jego doświadczenie i próba

    Adamie dziękuję przede wszystkim za wyczerpującą odpowiedź na mój wpis, oraz okazywaną troskę w jednoznacznym artykułowaniu myśli i jestem zadowolony, że doskonale odczytujesz moje intencje. A nawet tolerujesz wątpliwości, czy nie zawsze słuszne stwierdzenia, bądź uwagi, które przede wszystkim mają interlokutora i pozostałych uczestników dyskusji, a nawet czytelników zachęcać, insprować, do dialogu tj. wzajemności, otwartości, oraz możliwie szczerej wymiany myśli, doświadczeń, doznań i odczuć.

    Rzeczywiście zło jest konsekwencją, następstwem oddalenia się od Boga, a tym bardziej świadomego i dobrowolnego zlekceważenia, zignorowania Jego Miłości, czy definitywnego zerwania więzi z Nim i Jego Kościołem. Czy w takim przypadku chrześcijanin może usprawiedliwiać fakt zaistnienia zła?……

    Natomiast rzeczywiście istotną i brzemienną w skutkach jest kwestia właściwego, bądź zupełnie innego odczytania, rozumienia i interpretowania słów z modlitwy: Ojcze Nasz….nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw..…., także owych skutków zła, które Bóg dopuszcza , czyli rozumienia pojęcia dopustu Bożego tj. Jego doświadczenia i próby.

    @ALLproszę zauważyć, że Adama tj. autora tekstu wiodącego wzorcowe zaangażowanie, oraz życzliwość i dialogiczna postawa wobec wszystkich uczestników dyskusji – powoduje, że moje chyba, czy inne wybrane stwierdzenia, zastrzeżenia lub wątpliwości stają się bezpodstawne. Natomiast myśli razem artykułowane, czy odpowiednio zmodyfikowane, zweryfikowane albo formułowane konkluzje stają się jednoznaczne lub bardziej czytelne i zrozumiałe.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  22. Halina

    Od słów i myśli.. do rzeczywistości..

     Paul Ricoeur znajduje się w czołówce myślicieli, którzy są dla mnie bardzo osobistą inspiracją do rozważań nad znaczeniami słów, dlatego dziękuję Ci, Halino, że przywołałaś tu tę właśnie osobę. Zajmował się też często problematyką zła – w jednej ze swoich książek napisał tak: "Problem zła w sposób najintensywniejszy prowokuje do myślenia, a zarazem w sposób najbardziej podstępny zachęca do mówienia byle czego; jak gdyby zło było zawsze niedojrzałym problemem, gdzie cele rozumu przekraczają środki". Być może to właśnie jest odpowiedzią na pytanie o źródło naszych nieporozumień, bo istota zła zawsze będzie nas w jakiś sposób przekraczała. Można zła doświadczać, ale nie sposób go pojąć.

    Francuski filozof  w " Symbolice zła"-zwracał też uwagę  i  na to, że dzięki wierze możliwe jest zrozumienie i wyjaśnienie  sensu zła. Gdy dyskurs o złu uwzględnia religijny wymiar etyki, gdy dotyka promienia obietnicy i rozwija pod znakiem nadziei, jest możliwe przezwyciężanie tego zła. Wskazując na postawę przebaczania i mądrości jako drogę do wyrwania się spod zła i cierpienia. Postawa mądrości polega na tym, iż zło powinno być przeżyte na płaszczyznie emocjonalnej. Mądrość taka ma za zadanie przekształcenie jakościowe lamentu i skargi, które są naturalną reakcją na doznawane  czy uczynione zło. W ten sposób ukazuje on możliwy proces "uduchowienia" tego lamentu-przykład Hioba. Wiara nie rozmyśla też nad zródłem cierpienia. Jej problemem nie jest początek zła, ale koniec. Czynić zło to wg. Ricoeura sprawiac cierpienie komuś innemu. Innemu w sensie drugiego człowieka, ale też w sensie tej immanentnej mi części siebie, którą odczuwam jako nie -moją. W książce tej  Ricoeur bierze pod uwagę " mowę zła", czyli najstarszy język, jakim człowiek opowiadał o dotykającym go złu. Język najstarszy to język mitów; sumero-akadyjskich, mitów judeochrześcijańskich, mitów greckich. Pod piórem Ricoeura mity zaczynają odsłaniać głębszy sens.

     

    Lekturę Ricoeura zacząłem od klasyki – "Egzystencji i hermeneutyki", w której Autor bardzo systemowo podchodzi do problemu interpretacji tekstów, rozumienia symboli… 

    Nadać słowu sens symboliczny, to jakby zmusić słowo, by znaczyło więcej niż normalnie znaczy. Np. słowo "plama", oznacza zwykle zabrudzone miejsce na ciele lub przedmiocie. Ale słowo może to być użyte jako znak winy i nie tylko. Plama znaczy więcej niż plama…W symbolu jest wszystko powiedziane, ale powiedziane tak, że musi być odczytane na nowo, na nowo zrozumiane. Dlatego symbol daje do myślenia, ale nie zmusza, by domyśleć sprawę do końca.. Przyjrzyjmy się przez chwilę naszej mowie. Spójrzmy na nasze rozmowy z najbliższymi. Ale nie te przelotne, urywkowe, w których coś im nakazujemy lub zakazujemy. Raczej na te, w których chcemy powiedzieć coś istotnego, jakbyśmy chcieli przekazać im zbawienie. Właśnie w takich rozmowach pojawia się mowa symbolu. Im bardziej intymnie mówimy, tym bardziej potrzebujemy mowy symbolu.

    Wg Ricoeura dopiero reakcja odbiorców nadaje tekstowi ważność. Hermeneutyka zaczyna się tam, gdzie kończy się dialog. W dyskursie, a konkretnie w sytuacji dialogu dokonują się tkwiące w języku możliwości wymiany doświadczeń, czyli widzenie swojego świata, swoją własną perspektywę, której nie można zastąpić żadną inną. Nazywa on ten problem " aporią umocowania", wiążącą się z pytaniem; jak połączyć jednostkowego mówcę z wieloma przypadkami jego wypowiadania się. Każdy człowiek jest swoją historią, chcącą opowiedzieć-wyrazić tą historię. Drugim ważnym zagadnieniem z punktu widzenia Ricoeura jest umiejętne zetknięcie ze sobą świata tekstu i świata czytelnika ze sobą oraz przeniesienie korzyści jakie odnalezc można w teorii narracji na poziom życia i odnieść je do samego siebie..

     

    Jednak prawdziwe zgłębienie najważniejszych problemów przyniosło mu samo życie: samobójcza śmierć syna, wobec której chyba do końca życia zmagał się ze swoją bezradnością Kto wie, może to właśnie jest czymś, co dla nas powinno być drogą autentyczności – otwierać usta do każdej spływającej z nieba kropli, a nie pożądać całego oceanu…

    Przyszedł taki dzień, w którym jego ukochany syn wraz ze swą żoną popełniają samobójstwo. Oto tragedia człowieka i myśliciela; chcieć dać nadzieję całemu światu, a nie móc jej dać własnemu dziecku. Dlaczego tak jest? Dlaczego tak trudno porozumiec się nawet z tak bliskim człowiekiem? Dalsze życie to czas walki; wzlotu i upadku, czas walki o nadzieję i nieustannego powrotu do beznadziei.  Dramat ojca i syna, dramat rzeczywisty-słowa o nadziei i nadzieja rzeczywista. Dramat, który nikomu z nas nie jest całkiem obcy..

     Dziękuję za Twoje myśli i również pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  23. beszad

    Wobec prowokacji ZŁA i tajemnicy DOBRA

     Zbigniewie, dziękuję za te bardzo budujące dla mnie słowa. Przy okazji dotknąłeś problemu, z którym – muszę przyznać – długo się borykałem. Chodzi o Modlitwę Pańską, a konkretnie o wskazane przez Ciebie słowa "i nie wódź nas na pokuszenie". Do tego stopnia trudno mi było zrozumieć ich tajemnicę, że odmawiając tę modlitwę w ciszy, używałem sformułowania "i nie dopuszczaj, byśmy ulegali pokusie". Teraz już wyzbyłem się tego mojego biblijnego skrupulanctwa – dzięki właśnie takiemu rozumieniu tych słów, jak to wyłożyłeś. Oczywiście nadal wierzę, że to nie Bóg kusi do złego, ale też wiem, że obecność zła jest dla nas tajemnicą i nie powinniśmy zanadto wnikać w jego naturę – ważne, aby każde zło zaistniałe traktować jako dopust Boży, zaś to, które jest złem potencjalnym (niezaistniałym) zdecydowanie od siebie odrzucać. 

    Halino, pozwól, że jeszcze na chwilę wrócę do Twojej wcześniejszej wypowiedzi, żeby nie pozostało między nami jakieś niedomówienie. Jeśli wcześniej pisałem, że czegoś nie rozumiem, dotyczyło to wyłącznie ponawianego przez Ciebie PYTANIA – nie treści Twych wypowiedzi, które za każdym razem wnoszą w nasz dialog wiele ciekawej inspiracji. Ale przejdźmy do spraw bieżących. Chciałbym raz jeszcze przywołać tu Twoje słowa: "Mądrość taka ma za zadanie przekształcenie jakościowe lamentu i skargi, które są naturalną reakcją na doznawane  czy uczynione zło. W ten sposób ukazuje on możliwy proces "uduchowienia" tego lamentu – przykład Hioba. Wiara nie rozmyśla też nad zródłem cierpienia. Jej problemem nie jest początek zła, ale koniec." Wyakcentowałem tutaj tę wypowiedź, bo wydaje mi się ona warta głębszej medytacji – szczególnie, że doskonale wpisuje się w temat poruszany wcześniej przez Zbigniewa. Wspomniane "uduchowienie lamentu" to pogodzenie się ze skutkami zła, nie wnikanie w jego źródło – ale jednocześnie to troska o to, co my dalej z tymi skutkami uczynimy…

    I jeszcze na chwilę zatrzymam się nad tymi słowami: W symbolu jest wszystko powiedziane, ale powiedziane tak, że musi być odczytane na nowo, na nowo zrozumiane. Dlatego symbol daje do myślenia, ale nie zmusza, by domyśleć sprawę do końca. To bardzo ważne, żeby w odkrywaniu Dobra nikogo do tego nie przymuszać. Myślę, że tutaj stajemy przed największą Tajemnicą relacji Stworzyciela do swego stworzenia. Często słyszymy pytanie, dlaczego Bóg się ukrywa? Może właśnie dlatego, aby nikogo do siebie nie przymuszać?…

     
    Odpowiedz
  24. elik

    Kuszenie – poddawanie próbie

    Adamie cieszę się, że mogę być może nie tylko Tobie pomocny, lecz to absolutnie nie jest tak, że: każde zło zaistniałe należy traktować jako dopust Boży. 

    Ponieważ Bóg zawsze respektuje naszą wolną wolę, a doświadcza się i próbuje kogoś po to, aby uzyskać wiedzę o nim.

    W takim przypadku nie każde kuszenie musi być złe. A zatem złem nie jest dopust Boży tj. samo poddawanie próbie, ale intencja, powód i cel, dla którego się to robi.

    Podstawowym celem Pana Boga, kiedy dopuszcza kuszenie jest przekonanie nas, że jeżeli współpracujemy z Jego łaską możemy skutecznie bronić się, przed złą intencją i odrzucać pokusy, czyli pokonywać, a nawet zwyciężać złego Ducha.

    Ponadto nie ma nic bardziej utwierdzającego człowieka w ufności w wszechmoc Bożą, niż zwycięstwo nad swoją największą wadą, czy nałogiem, uzależnieniem. 

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  25. beszad

    > (…) absolutnie nie jest

    > (…) absolutnie nie jest tak, że:każde zło zaistniałe należy traktować jako dopust Boży. 

    Tutaj chętnie podjąłbym z Tobą dyskusję, Zbigniewie. 🙂 Otóż zło, które już się stało, nie może się cofnąć – może jedynie dać podstawy do jeszcze większego dobra, przeciwko któremu było wymierzone. Tak więc jeśli na przykład ktoś kogoś zabił, po uświadomieniu sobie swego czynu może wybrać dwie drogi: KŁAMSTWA (oszukiwania samego siebie, ze nic się nie stało) i EKSPIACJI (wejścia w przestrzeń nadziei przebaczenia, a jednoczesnie całkowitej przemiany swojego życia poprzez oddanie go na służbę innym). W ten sposób ZŁO ZAISTNIAŁE staje się wyłącznie wyzwaniem do podjęcia właściwej decyzji. Ono już jako ZŁO nie istnieje – istnieją tylko jego skutki, które mogą prowadzić do jeszcze większego zła lub …rosnącego dobra.

    Doskonale oddaje to przytoczony przez Ciebie przykład wyzwolenia z nałogu – świadomy alkoholik, który z pomocą Boga wygrał ze swym nałogiem, staje się człowiekiem zdolnym do jeszcze większego dobra (wrażliwości na drugą osobę, heroizmu wobec sytuacji krytycznych), niż był nim, zanim poopadł w uzależnienie…

     
    Odpowiedz
  26. elik

    Dwie diametralnie różne drogi

    ADAMIE to, co napisałeś wg. mnie jednak potwierdza to, że nie każde zaistniałe zło ostatecznie należy traktować jako dopust Boży.

    Ponieważ stwierdzasz, że zaistniałe (pierwotne) zło wobec istoty ludzkiej jest, a raczej winno być wyzwaniem, czy inspiracją, bądź doświadczeniem i ostrzeżeniem, do podjęcia właściwej decyzji, bądź dokonania słusznego wyboru. Natomiast chyba nadal nie uwzględniasz, że człowiek mając rozum i wolną wolę może wybrać dwie diametralnie różne drogi tj. dobrą, bezpieczną, zbawienną i pożądaną tzn. właściwą lub zupełnie inną tzn. złą, wręcz zgubną, fatalną, tragiczną, szkodliwą etc. i brzemienną w negatywne skutki.

    Czy wg. Ciebie w/w druga droga np: uporczywego trwania w błędzie, czy celowe zgorszenia lub wiele istotnych zaniedbań tj. złe (naganne) ludzkie bytowanie to wyłącznie dopust Boży?……

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  27. beszad

    Zło a dopust Boży

     Zbigniewie, klucz do zrozumienia tego, co pisałem znajdziesz w stosunku do przeszłości i przyszłości. Zło zamknięte w przeszłości staje się dopustem, podczas gdy zło, które dopiero może się wydarzyć za moją przyczyną pod wpływem pokusy jest jedynym realnym złem, jakie mi zagraża. W takim ujęciu problemu nie może być mowy o jakimkolwiek zaprzeczeniu istnienia wolnej woli i odpowiedzialności, Uporczywe trwanie w grzechu jest ciągle na nowo podejmowanym wyborem – jest więc bezapelacyjnie złem.

     
    Odpowiedz
  28. elik

    Jego wola i tajemnica

    Adamie zgadzam się m.in. z tym, że zło zamknięte w przeszłości staje się dopustem Bożym, kiedy owocuje dobrem teraz lub w przyszłości, lecz są i takie sytuacje, przypadki, których Bóg w ogóle nie dopuszcza, a to jest Jego wola i tajemnica.

    Jednak proponuję poprzestać na tym, że: Bóg postępuje w najlepszy sposób i chwała MU za to, aby definitywnie zakończyć rozstrzyganie wcześniej podnoszonych spraw.

    Pozdrawiam serdecznie Ciebie i czytających nasze wpisy  – Zbigniew

    Szczęść Boże!

     

     
    Odpowiedz
  29. beszad

    Konkluzja

     > Bóg postępuje w najlepszy sposób i chwała MU za to

    Podpisuję się pod tymi Twoimi słowami, które również mi odpowiadają jako najlepsza konkluzja podjętego tematu. 🙂 Dziękuję za ciekawą dyskusję i pozdrawiam ze słonecznych Ustrzyk!

     
    Odpowiedz
  30. Halina

    Wierzymy Bogu-wbrew złu.

     "Mądrość taka ma za zadanie przekształcenie jakościowe lamentu i skargi, które są naturalną reakcją na doznawane  czy uczynione zło. W ten sposób ukazuje on możliwy proces "uduchowienia" tego lamentu – przykład Hioba. Wiara nie rozmyśla też nad zródłem cierpienia. Jej problemem nie jest początek zła, ale koniec."

     Wyakcentowałem tutaj tę wypowiedź, bo wydaje mi się ona warta głębszej medytacji – szczególnie, że doskonale wpisuje się w temat poruszany wcześniej przez Zbigniewa. Wspomniane "uduchowienie lamentu" to pogodzenie się ze skutkami zła, nie wnikanie w jego źródło – ale jednocześnie to troska o to, co my dalej z tymi skutkami uczynimy…

    Z cierpienie nauka, ale nauka czego? Z samego lamentuu, skargi, czy zadawania pytań: dlaczego ja? dlaczego moi bliscy?-nie znajdę żadnego, realnego wyjaśnienia i uzasadnienia zła, cierpianego ( w odróżnieniu od zła moralnego)  Rzeczywiście fakt, ze istnienia zła, bedącego zródłem cierpienia nie da się ostatecznie wyjaśnić nie ułatwaia cierpiącemu -zgody na cierpienie. Jednakże umieętność godnego przyjęcia cierpienia, powoduje wewnętrzny wzrost, rozwój, dojrzewanie -do człowieczeństwa w cierpieniu. Zło doznawane jako cierpienie-zostaje " uduchowione". Proces ten, to konkretne sposoby na przezwycieżanie tego stanu w ten sposób, że gdy kolejny raz  zetkniemy się z cierpieniem, bedziemy gotowi podjąć zmagania z nim. A zatem wierzymy Bogu-wbrew złu.

    Zło obejmuje takie fakty jak : niesprawiedliwość, przemoc, zbrodnia, ale też choroba, kataklizmy, smierć Różni je niejednorodność przeżywania i zródła cierpienia. Dlatego wielkim wyzwanie dla wiary jest cierpienie. Nie każde cierpienie przychodzi za naszą sprawą (Hiob), niektóre spadają na nas ( choroby, ułomnosci ciała etc). Zło, którego się dopuszczamy również wywołuje cierpienie w nas samych i w drugim człowieku. Poczucie winy będzie tu pomostem pomiedzy złem popełnionym, a złem doznanym ( cierpieniem). Grzech, skupia na sobie zło moralne i czyni człowieka winnymi odpowiedzialnym za wyrządzanie zła sobie i drugiemu. 

     

    Często słyszymy pytanie, dlaczego Bóg się ukrywa? Może właśnie dlatego, aby nikogo do siebie nie przymuszać?..

    Myślę, ze to człowiek  już od zarania dziejów w sposób dość skuteczny ukrywa się przed Bogiem ( Ewa i Adam, Kain)

    Boga możemy zobaczyć oczyma wiary. Twórcę życia i smierci możemy zobaczyc sercem przepełnionym miłością. Wiara w Boga wymaga aktu woli. Sami decydujemy o tym, czy wierzymy w Boga, czy też w samorzutne lub przypadkowe powstanie naszego wszechświata. Skoro jednak szklanka nie może sie sama napełnić, trudno uwierzyć, że świat sam z siebie wypełnił się tymi wszystkimi cudami jak: galaktyki, planety, drobnoustroje, Ziemię z całą jej nieprzebraną obfitością życia, gwiazdami i ludzkim umysłem? Wiara jest pomostem miedzy tym, co ludzki rozum może osiagnąć, a tym, co przekracza jego możliwości.

    Choć istota Boga jest ostatecznie nieosiągalna dla umysłu ludzkiego, istnienie Boga jest dla mnie faktem, który znajduje potwierdzenie w każdej chwili życia. To przecież dzięki wierze i modlitwie wznosimy się ponad ograniczenia kondycji ludzkiej. Mamy święte prawo poszukiwać w sobie królestwa Bożego, a znalezienie go jest naszym, najwiekszym przywilejem: Proście, a bedzie wam dane;szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam-Mt 7.7

     
    Odpowiedz
  31. beszad

    Ubranie się Adama i pojęcie intencjonalnego zła

     Istotnie, Halino, ważne jest, abyśmy na pozorną nieobecność Boga spoglądali z dwóch stron. Jedną naświetliłem już wcześniej w postaci obrazu Boga delikatnego, nie narzucającego się człowiekowi i nie przymuszającego nas do niczego. Drugi aspekt przedstawiłaś w powyższym komentarzu – często nie możemy poczuć Bożej obecności tylko za sprawą tego, że sami się przed Bogiem ukrywamy. Ks. Tischner ujął to bardzo obrazowo, sięgając do biblijnej metafory przyodziania się człowieka po uświadomieniu sobie swej nagości. Pisał, że człowiek "ubrał się" w świat rzeczy – przy czym przedmioty należy tu rozumieć w najszerszym ich ujęciu. Ubieramy się przecież na co dzień w swoje funkcje, tytuły, aspiracje…

    Tischner rozróżnił też wyraźnie zło od nieszczęścia. Złem jest wyłącznie grzech, nieszczęściem – choroba, wypadek czy śmierć. Wiem, że to kwestia osobistego definiowania pojęć, niemniej odpowiada mi bardzo to oddzielenie zła od zjawisk obiektywnych. Wskazuje to na subiektywność zła, czyli na jego zaistnienie dopiero po uprzednim ODCZYTANIU INTENCJI. Dlatego zwierzęta nie noszą w sobie pojęcia zła, nie potrafiąc oddzielić nieszczęścia od zdarzenia intencjonalnego. To od nas zależy, czy zło przeniesiemy w sztafecie dalej, czy je zneutralizujemy własną zgodą na krzyż… Dziękuję, Halino, za te inspirujące słowa.

     
    Odpowiedz
  32. Halina

    Subiektywność zła

    Tischner rozróżnił też wyraźnie zło od nieszczęścia. Złem jest wyłącznie grzech, nieszczęściem – choroba, wypadek czy śmierć. Wiem, że to kwestia osobistego definiowania pojęć, niemniej odpowiada mi bardzo to oddzielenie zła od zjawisk obiektywnych. Wskazuje to na subiektywność zła, czyli na jego zaistnienie dopiero po uprzednim ODCZYTANIU INTENCJI. Dlatego zwierzęta nie noszą w sobie pojęcia zła, nie potrafiąc oddzielić nieszczęścia od zdarzenia intencjonalnego. To od nas zależy, czy zło przeniesiemy w sztafecie dalej, czy je zneutralizujemy własną zgodą na krzyż…

    Tak, Tischner rozróżniał zło w sensie ścisłym ( na poziomie stosunku człowieka do człowieka) i zło w sensie szerszym. Ciekawi mnie co konkretnie masz na myśli pisząc o subiektywności zła ?, ponieważ nie jestem pewna czy własciwie odczytałam Twoje intencje.  Zwierzęta nie potrafią działac w sposób świadomy i wolny. Nie programują swoich zachowań i nie przewidują ich skutków. Obce są im działania etyczne:)

    Podobno Schopenhauerowi zarzucali jego uczniowie, że potrafi wprawdzie pieknie mówić o moralności, ale jej w praktyce nie stosuje. Filozof bronił się: " A czy widział ktoś, by drogowskaz wędrował do miasta?"

    Człowiek się myli i łudzi, przeważnie nie wie co czyni, gdy czyni zło. I tak widzenie zewnętrzne i wewnetrzne wchodzi w konflikt. Czy w takim razie człowiek ma sam decydować o własnej strukturze wartości dobra i zła? Wg. mnie dobro jest wartością obiektywną, a zło jest dla dobra jego obiektywną przeszkodą. Właściwa intencja nie czyni dobrym zachowania, które w efekcie powoduje zło. Tak samo istnieją niedozwolone, bliżej nieokreślone czyny, choćby z ich popełnienia mogło wynikać jakieś bliżej nieokreślone dobro.

    pozdrawiam.

     

     

     
    Odpowiedz
  33. beszad

    Subiektywność wobec obiektywności

    "Ciekawi mnie co konkretnie masz na myśli pisząc o subiektywności zła ?, ponieważ nie jestem pewna czy własciwie odczytałam Twoje intencje.  Zwierzęta nie potrafią działac w sposób świadomy i wolny. Nie programują swoich zachowań i nie przewidują ich skutków. Obce są im działania etyczne:)"

     Dziękuję za to pytanie, postaram się odpowiedzieć tak, jak osobiście to rozumiem. Otóż jeśli zwierzę spotka jakaś krzywda, ono nie szuka winowajcy, traktując każde nieszczęście jako dopust losu. Rozpoznać to można u zwierząt po braku skłonności do zemsty. Oczywiście zwierzę potrafi być agresywne bardziej niż wymaga tego potrzeba (potrafi np. zabijać dla samego zabijania, a nie tylko dla zdobywania pokarmu), jednak nie czyni tego z zemsty – nie ma więc w sobie percepcji intencji zadanego mu zła.

    Ludzka subiektywność zła polega więc na tym, że nosimy w sobie wewnętrzną skłonność do nadawania zjawiskom intencji wobec mojego "ja" – rodzimy się z tym, dlatego już małe dziecko bije stół, o który sie uderzyło, rzuca ze złością zabawkę, która się zepsuła… Człowiek nie może więc przejśc obojętnie nad doznawanym nieszczęściem, zawsze doszukując się jego źródła – i własnie obraz tego źródła znajdowany jest w naszej subiektywności. Nigdy do końca nie będziemy mogli w 100 % wskazać na sprawcę tego, że jestem kaleką, że mam takie a nie inne życie, że ktoś mnie okradł. Nawet w tym ostatnim przykładzie nie ma jednoznaczności – jest tylko moje domniemanie złodzieja.

    Piękne jest to powiedzenie z drogowskazem. 🙂 Tischner bardzo je lubił i chętnie przytaczał… Oczywiście masz absolutna rację, Halinko, że zło i dobro istnieje w wymiarze OBIEKTYWNYM. Jeśli powyżej wspominałem o subiektywności, to tylko w tym znaczeniu, że my jako ludzie nigdy nie jesteśmy w stanie ujrzeć pełnej prawdy (czyli rozpoznać w pełni obiektywnego kształtu zdarzeń) – możemy tylko ZAKŁADAĆ jej istnienie. Niestety zbyt łatwo ulegamy iluzji, że zło da się "wytropić", dlatego tak często popełniamy błąd w pośpiesznym wydawaniu sądów… Pozdrawiam cieplutko, ze nowu zamarzniętych Bieszczadów. Adam.

    PS. Tak mnie ta Twoja wypowiedź zainspirowała, Halino, że proponuję przenieść dalszy tok dyskusji do specjalnie na ten cel otwartego wątku. 🙂

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code