Troska

 

Troska
 
            Przedmiotem troski jest święta ciemność, niewidzialna światłość. Światłość głębsza od cienia. Łagodny uśmiech w uścisku-jedności z ciemnością (błędnie i potocznie utożsamianą z cieniem – brakiem światła). Cień idealny to tylko antymateria dla słonecznych fotonów. Kuriozalna przestrzeń ludzkiej jeszcze-nie-wiedzy. Cień i światło widzialne są jak twarz ukochanej istoty w jej zmienności, nieprzewidywalności. Cień ów prześwietla jednak najgłębsza światłość, która pośród wielu afektów tak ciężkiej i odpowiedzialnej drogi, jaką jest miłość, pozwala podjąć trud dalszej wędrówki. Wraz z ciemnością nakłaniającą do zmian na korzyść ukochanej osoby stanowią o istocie troski.
 
Uśmiechnąć się. Dotknąć dłonią jej twarzy. Spojrzeć w oczy i zorientować się, że nawet w rozległym cieniu prześwituje ta uniwersalna myśl, że nikt, nigdy, nie może zostać porównany… Dlaczego człowiek jest tak nieprzewidywalny, a twarz jego i wzrok zmieniają konsystencję, natężenie, układ w każdej chwili, tak rozdartej, miotanej multiwersalnością swoich możliwości? Ponieważ każdy jest Innym. Twarz Twoja tworzy potężne zagięcia w strukturze tożsamości. Tańczy w rzece czasu z przepływającymi po skórze mojej twarzy światłami i cieniami, błyskiem w oku i jego zaciemnieniem… Przeformułowuje kontekst wszechświata i objawia Inność absolutną… Twarz człowieka stanowi epifanię. Ta niepowtarzalność odsyła w odmienność, cień i światło, przenikające się w codzienności, są tak otwarte na światłość i ciemność; możliwości najwyższe, będące przedmiotem ostatecznej troski. Nie-wiedza o drugim człowieku; ów mrok, jakże niepokojący, lecz nakazujący podjąć dalszą wędrówkę. Miłość to imperatyw kategoryczny. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla istoty, która miłości się nie podejmie…
 
Wybłyski wiedzy spajające wielkie przestrzenie tajemnicy budują przestrzeń, gdzie światło postrzegalne jest na innym poziomie; wciąż jest to światło, wedle języka teologów zaliczane do rzeczy widzialnych; w języku filozofii ich strukturę określilibyśmy jako fenomenalną, poddawaną ontologizacji i podległą sferze episteme. Światłość Boska należy w dużej mierze do rzeczy niewidzialnych, więc rozpędem logiki – ale i intuicji – musi ona tkwić również w największych ciemnościach, ciemniejszych od cienia i aż tak, że aż bardziej świetlistych – w znaczeniu teologicznym. Taka ciemna światłość / święta ciemność stanowią 
 
            Światło widzialne byłoby wedle Platona tylko cieniem światłości / ciemności. Bardziej współcześnie: Fenomenem postrzeganym w czasie, dzięki czasowi. Powierzchnią. Światło i cień są jakoś tożsame. Mowa o Schellingiańskiej tożsamości współwarunkującej się z różnicą, która umożliwia zbliżanie się do wspólnego mianownika, jakim jest czas. Światło i cień przenikają się wzajemnie w czasie. Czas jest krzykiem łamanego światła. Światło w swym locie – jest najszybsze, a jego fala zmiata z pustyni wszelkie życie. 
 
            Egzystencja, która nie utożsamia siebie z czasem, transcenduje ponad życie. Przyjmując jako realność również elementy symboliczne, takie jak anioły, mistyczną realność złotej aureoli w Ikonie, a więc elementy subsystujące, znajdujące się wedle klasycznej prozy filozoficznej średniowiecza, od emanacji Augustyna po byty subtelne czy anioły Tomasza z Akwinu na Tamtym Świecie lub na pograniczu, a współcześnie – w zbiorze znaczeń sensotwórczych (choć ontologicznie nieuzasadnionych), pośród fenomenów egzystencji człowieka na Ziemi.
 
            Życie w czasie jest porażką. Leszek Kołakowski twierdził, że życie w ogóle jest porażką. Jest. Wystarczy zwiększona doza spostrzegawczości, aby to stwierdzić. Porażką jest nauka, kultura, sztuka i każdy dzień w ogóle. Żyjemy a najgorszym z możliwych światów, tak czarnym, że aż białym, a więc w świecie najlepszym. Życie jest sukcesem. Ale prawda to: Życie umrze. Wyschnięta od światła powłoka upadnie w cień. Egzystencja nie przełamująca światło-cienistego czasu i nie dążąca poza dualizm wynikających z takiej symboliki konotacji, upada w czas.
 
            Dostrzeżenie światłości głębszej od światła, zarazem bardziej przenikliwej od ciemności: Czyż w ciszy takiej nie spływa wówczas na człowieka łaska? Cisza. Nie słychać miejskiej gonitwy. Ciemność totalna, chatka wciśnięta w zbocze góry, na polanie, w lesie, na naprzeciwległych stokach wokół nie ma żadnych świateł, żadnych zabudowań, nie słychać nic poza wyciem wilków od czasu do czasu; miejsce, w którym wzrok, podnosząc się, spotyka światłość odbitą w oczach bliźniego, nawet nieobecnego.
 
            Światło, zesłane / narodzone w ciemności Betlejem, aby dać człowiekowi zrozumienie, a przez to i uwolnienie od winy, którym jest realizacja powinności dążenia w kierunku złamania światła i przełamania cienia; ku światłości-ciemności tak doskonałej, że nie z Tego Świata. Nieśmiertelność – czyż nie jest otwarciem chwili tak doskonałym w szacunku do jej ulotności, że aż zrzekającym się wszelkich, jakże do rozpuku śmiesznych, że aż żałosnych prób unieśmiertelnienia? Czym jest nieśmiertelność? Trwaniem wbrew śmiertelnemu piętnu, ideałem realizowanym w walce-pogodzeniu z materialnym aspektem upadku ciała. Wbrew temu, co mówią inni. Kochać bezmiernie i bez kresu. Któż odważy się na taką nieśmiertelność? Cichutko…        
 
Sonia Delaunay, Prismes Electriques, 1914.
 
 
 
 
 
 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code