A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Czy będzie zwlekał w mojej sprawie? Jeżeli modlę się, jeżeli proszę, to Bóg powinien spełnić swoje obietnice i pomóc, poukładać moje sprawy tak, jak tego najbardziej pragnę. Jak pomógł izraelskim wojskom, gdy Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry. Automatycznie – mówisz i masz.
Bóg powinien… A jeżeli nie spełnia moich oczekiwań? Jeżeli nie spieszy się z pomocą? Jeżeli mimo próśb i modlitw wciąż tkwię w trudnej sytuacji, a wszystko wskazuje raczej na jej pogorszenie, niż na pozytywne rozwiązanie? Jeżeli moi bliscy cierpią? Jeżeli na świecie toczą się wojny, w których giną niewinni ludzie? Jeżeli wokół jest wiele zła, z którym trudno się pogodzić, a jeszcze trudniej mu zaradzić?
Od kilkudziesięciu lat słychać rozpaczliwe pytanie: „Gdzie jest Bóg po Holokauście?” Trudno byłoby je zlekceważyć, choćby nasza wiara była niewzruszona jak skała i gorąca jak rozpalone żelazo. Cynizmem byłaby tu każda próba dawania łatwej, logicznie spójnej odpowiedzi. To na pewno jedno z najważniejszych pytań naszych czasów. Ale podobne w istocie pytanie od wieków pobrzmiewa w każdym ludzkim życiu, przybierając postać wołania o sens cierpienia, choroby, śmierci, niegodziwości, upokorzeń…?
Gdzież jest ten Bóg, skoro… (tutaj każdy może sobie wybrać własny problem)? Co człowiek, dla którego jedną z naczelnych wartości jest skuteczność działania, może myśleć o takim Bogu? Czy w ogóle warto traktować Go poważnie? Po co Bóg niemający odpowiedniej siły i władzy, którą można instrumentalnie wykorzystać?
Podczas lektury przeznaczonego na dziś fragmentu Ewangelii przyszło mi na myśl, że często w naszej relacji z Bogiem przedziwnie układają się role: człowiek bywa nieczułym sędzią, a Bóg jak bezsilna, skrzywdzona wdowa stara się zdobyć ludzkie zainteresowanie i przychylność. To Bóg naprzykrza się człowiekowi, który najchętniej dla własnego spokoju zapomniałby o Jego istnieniu.
„Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę” – tak brzmi w skróci hasło współczesnego człowieka, który w różnych sferach życia domaga się wolności. Wolności od trudnych obowiązków, od poświęceń dla innych, od społecznych norm, od instytucji, od trwałego aksjologicznego porządku… Wolności dla ciała, dopóki jest silne i zdrowe oraz dla myśli i słów, dopóki nie powodują dyskomfortu.
Do takiego człowieka – do mnie i do ciebie, do nas pędzących z szaloną prędkością przez aleję rozmaitych konsumpcyjnych albo ideowych ofert – uparcie przychodzi słaby Bóg. Ten Bóg, który nie przeszkodził w rozpadzie małżeństwa, nie zapobiegł lotniczej katastrofie, nie pomógł załatwić kolejnego kredytu… Nie zrobił żadnej z tych pożytecznych rzeczy ani też wielu innych co najmniej równie pożytecznych. Ten Bóg, który dał nam wolność podejmowania dobrych i złych wyborów, sam pozostawiając sobie tylko jeden wybór: cierpienie i śmierć za nasze złe wybory. Bóg, który niepokoi, przypominając o sobie poprzez swój krzyż. I poprzez nasze krzyże, które już dziś niesiemy albo których możliwość dopiero przeczuwamy.
Czy mimo tak wielu pozornie atrakcyjniejszych propozycji potrafię uwierzyć w sens Bożego cierpienia i Bożej słabości? A jeśli już uwierzę, to czy potrafię wziąć słabego Boga w obronę – nie w ideologicznej czy politycznej walce, lecz poprzez takie życie, które nie będzie powiększać Jego (i moich) ran? Czy wreszcie, ciesząc się swoją wiarą, chcąc się nią dzielić z innymi, będę potrafiła nastawać w porę i nie w porę – bez obawy, że zepsuję komuś dobre samopoczucie?
Co mi przyszło na myśl?…….
A mnie po wysłuchaniu Słowa Boźego w Kościele RK i przeczytaniu nie tylko Pani tekstu m.in. przyszło na myśl, źe:
Owszem trzeba mieć własny pomysł i plan na źycie, oraz moźliwie często rozmawiać z Panem Bogiem o własnym źyciu, takźe doznawanych krzywdach i cierpieniach. A więc nie ustawać w modlitwach, takźe innych nie tylko wzniosłych wysiłkach i staraniach, lecz i codziennych czynach, przedsięwzięciach, ale miłych Jemu i podejmowanych osobiście, bądź rodzinnie, czy wspólnotowo.
Ponadto sądzę, źe nie tylko wg. mnie trzeba i warto zawsze Jemu ufać bezgranicznie i bezwarunkowo, ale z tym zakończeniem, jakie nadał swej modlitwie Jezus Chrystus – Syn Boźy. Prosząc o to, aby Ojciec oddalił od Niego ten kielich, następnie modlił się, ale niech stanie się nie moja, lecz Twoja wola.
@ALL – ku rozwadze:
Natomiast odnośnie wszelkich w dziejach ludzkości doznawanych krzywd i cierpień, a szczególnie podczas aktów ludobójstwa, bądź terroru, czy największych na świecie wojen, czy kataklizmów, a nawet dopustów Boźych z powodu cięźkich win (grzechów) człowieka – w całym świecie, a nie tylko na terenie RP zaistniałych, bądź aktualnie występujących i owego wówczas formułowanego pytania: Gdzie był Bóg?…….
Chyba dobrze przypmnieć, a nawet uświadomić – szczególnie tym nie koniecznie doświadczającym owych krzywd i cierpień, lecz w takich tj. w/w okolicznościach pytającym, źe: Pan Bóg na świecie był, jest i będzie zawsze, oraz jest nie tylko Wszechmocnym, ale równieź jedynym miłującym, a nawet miłosiernym, no i sprawiedliwym Bogiem Ojcem, Synem i Duchem Świętym wobec wszystkich istot ludzkich na świecie powołanych, do – nie tylko źycia doczesnego, lecz i wiecznego w niebie.
Ps. Pani Małgorzato dziękuję za inspirację i czekam na odpowiedź równieź na wcześniej formułowane pytania i przedstawione kwestie.
Szczęść Boźe!