Oblicza patriotyzmu

Wczoraj wieczorem siedziałem w studiu z Tomaszem Łubieńskim ? pisarzem, publicystą, niezwykle interesującym myślicielem. I rozmawialiśmy o patriotyzmie, o symbolach narodowych, o tym, co one mają znaczyć w naszym życiu. I wreszcie dziennikarz prowadzący z nami rozmowę zadał pytanie: ale po co nam w ogóle te symbole? Nie można żyć bez nich? Łubieński odpowiedział, że pewnie można. A ja patrzyłem się na swoją obrączkę i powiedziałem, że może i można, ale że to właśnie takie symbole jak obrączka przypominają w ważnych, a czasem krytycznych chwilach pomagają uobecnić to, co pozostaje niewidoczne na pierwszy rzut oka.

I tak jest właśnie z symbolami narodowymi. W naszej tradycji nie są one tak eksponowane jak w Stanach Zjednoczonych czy nawet krajach skandynawskich. Flagi nie powiewają przed naszymi domami, a herb nieczęsto spotkać można w domach. Ale nie zmienia to faktu, że biały i czerwony kolory przypominają czym jest polskość, czym jest ojczyzna. A jest ona najpierw rodziną: rodzicami, dziadkami, wujami i ciotkami, potem ? jak pisał mój ukochany poeta (przepraszam, ale nie jest to Herbert, a Różewicz) ? to ?miasto, miasteczko, wieś, ulica dom podwórko, pierwsza miłość, las na horyzoncie, groby?, potem język, bez którego nas nie ma.

Wracając ze spotkania zastanawiałem jaki obraz widzę pod oczami, gdy dostrzegam biało czerwoną flagę. I to dziwne, ale najpierw rodziców i dziadków, potem żonę i córeczkę (co jakoś pokazuje, że naród to wspólnota pokoleń, w której pewne wartości są po prostu przekazywane, a zaraz potem moje szarobure warszawskie osiedle ?Za żelazną bramą?, gdzie się wychowałem, i gdzie na każdym kroku widać pozostałości Getta i przedwojennego życia żydowskiego. A gdy już to wszystko przewaliło mi się przed oczami ? to jako kwintesencja językowej polskości stanęła przede mną ?Trylogia?. Czytana od 8 do 18 roku życia chyba ze trzydzieści razy. I nawet nie kontestowana, nie odrzucana (choć oczywiście wypadałoby, żeby filozof z niesmakiem skrzywiał się na Sienkiewiczowskie teksty, ale tak nie było). A teraz wracająca w obrazach, słowach, zdaniach i nieco przesłodzonej, niemożliwej, ale jednak autentycznej miłości Ojczyzny. Ojczyzny ? wcale nie jednonarodowej, wcale nie jednowymiarowej, ale pełnej smaku, zapachu i radości.

I dlatego, choć wiem, że dobrego smaku nie da się nauczyć, że miłości czy choćby szacunku dla symboli nie da się wymusić prawem, to jest mi autentycznie smutno, że to, co w nas najważniejsze, to bez czego nas nie ma (a ludźmi nie stajemy się pomimo konkretnej kultury, ale zawsze w niej) jest obrażane i poniewierane. I mam poczucie, że wbrew pozorom prawo ma tu do odegrania swoją rolę. Byle tylko bez ośmieszania się.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code