Moc słowa, moc oceny…(duchowa apostazja)

Rozważanie na Piątek II tygodnia Adwentu, rok C1
 

tezeusz_adwent_2012.jpg

 
 
„Tak mówi Pan, Twój Odkupiciel…” – tak zaczyna się mowa Boga do człowieka… Bóg bez względu na to, czy to sobie uświadamiam, czy nie, czy chcę tego, czy nie, jest Panem.

Gdy wybieramy Boga na swojego Pana i Zbawiciela, należy wyznać to ustami. Tylko czy to jest to, po czym inni mają poznać, że jesteśmy wierzący?

Twoje słowo wyryte w moim sercu…

Po czym inni mają poznać, że Ty jesteś moim Panem?

Jest zimno, pada śnieg, ludzie spieszą się z zakupami w sobotni ranek. I ja biegnę jak zwykle spóźniona na wykład. Jak zwykle bez czapki, więc w drodze już czuję ból zatok od wiejącego wiatru. Przy podziemnym przejściu na wózku siedzi prawdopodobnie bezdomny mężczyzna. Krzyczy coś, wymachuję rękoma. Wszyscy mijają go, byleby nie spojrzeć w jego stronę. Współczesny niewidomy, błagający o pomoc? Wyminęłam go, biegnąc na tramwaj, który właśnie mi uciekał…

”Błogosławiony człowiek,

który nie idzie za radą występnych,

nie wchodzi na drogę grzeszników

i nie zasiada w gronie szyderców.

Lecz ma w Prawie Pańskim upodobał sobie 

i rozmyśla nad nim dniem i nocą”. Ps 1

Nie dawał mi spokoju, zadzwoniłam na policję. Bałam się, że zamarznie, że coś mu się stanie… Czy to było Twoje działanie we mnie? Wierzę, że tak, choć nie rozmyślam nad Twoim słowem dniem i nocą. A może właśnie o to chodzi, by dostrzegać Cię nawet w naszych ułomnych i czasem błahych wyborach? Tak niewiele mnie to kosztowało – kilka słów… 

Czekam na powrót do Poznania, skończyłam wcześniej zajęcia. Ponieważ jestem wcześniej, to pytam o najbliższy pociąg. Za półtorej godziny expres do Poznania. Nie stać mnie, więc proszę o bilet na regio, który jedzie następny. Pani informuje, że jak podejdę do kasy za trochę więcej niż godzinę, to sprzeda mi bilet w promocyjnej cenie i dojadę expresem za małe pieniądze, zdążę na Liturgię i ogółem będzie super. Już widziałam komfort jazdy bez ścisku, ciepło, krótszą jazdę…, nie wiedząc jeszcze, jaki koszmar czeka mnie podczas powrotu do domu. Czekam zatem w zimnej poczekalni, w końcu ustawiam się w sznurku do okienka. Są problemy, jakiś pan krzyczy na panią w okienku, spędza przy nim dużo czasu, a do odjazdu mojego pociągu coraz bliżej. W końcu jestem, pani szuka promocji, ale jej nie ma. Ze złością krzyczy na mnie, że kolejna osoba ma pretensje, a nie jej wina, że przy okazji zmiany rozkładu w systemie nie ma promocji. Jestem zła, rozżalona, wkurzona… Ale czy tak naprawdę coś się stało? Przecież pojadę tym pociągiem, który planowałam. Rozbudzono jednak we mnie pragnienie komfortu – a coś, co miało stać się dostępne dla mnie, nie istnieje. Pani chce sprzedać mi bilet za 100zł. Nie stać mnie, wracam zimnym, zatłoczonym regio, który przyprawia mnie w efekcie o przeziębienie.

Ile razy ja coś komuś obiecuję i jak tego nie spełnię, to myślę, że jest ok, bo przecież nic się nie stało? W swojej wolności pozwalam sobie na rzucanie słów na wiatr, niedotrzymywanie obietnic i tłumaczenie się, że przecież to nie było tak istotne. Ile razy wściekam się na kogoś bez powodu, ile razy tak łatwo przychodzi mi źle mówić o innych? Jak jest kogo bić, to i kij się znajdzie… „Z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom…”. Tak łatwo komuś ciągle coś zarzucać i Tobie też Boże, bo przecież wiemy lepiej, co nam się należy i jak być powinno. Minęły dwa tysiące lat, a my ciągle tacy sami, a może jednak gorsi?

Słowo rani jak miecz obosieczny

Ocenianie, wyśmiewanie, poniżanie to coś, co staje się codziennością dla bezdomnych. Wszyscy wiedzą „lepiej od nich”, dlaczego są na ulicy, dlaczego jest, jak jest. Tak jak uczeni w Piśmie wiedzieli, dlaczego ślepiec nie widzi… A i oni czekają na swoje uzdrowienie. Ostatnio znów byłam na pogrzebie jednego z nich. Nie było bliskich, rodziny.

Wierzę jednak, że wydarzyło się coś więcej. Wierzę, że ten ktoś dostał dom, w którym czeka prawdziwa rodzina, czeka Jezus wyzwalający ze ślepoty, słabości, kamuflażu, który za życia nakładamy wielokrotnie. Tylko czy ja dostrzegam swoją ślepotę? Czy pośród hałasu, innych głosów potrafię rozpoznać Twój?

Panie, wierzę, ale w kogo wierzę? Kim Ty właściwie jesteś? Czy wierzę w Ciebie takiego, jakim jesteś naprawdę, czy raczej w pewną imaginację Ciebie, w pewien obraz, który łatwo lub trudno mi jest przyjąć, jednak inaczej na Ciebie spojrzeć nie umiem? Czy ja potrzebuję odkupienia? Od czego masz mnie odkupić? Czyim stałem się niewolnikiem? Przecież jestem wolny, mądry, samodzielny, wszystko wiem najlepiej, a że czasem upadam? Nie umiem zapanować nad swoim językiem…

Dojeżdżam do Poznania. W pociągu ścisk, hałas, ludzie są zmarznięci, wściekli, niemili dla siebie… Ojcze nasz… już za chwilę Liturgia… Czy jeszcze czekają? Przecież spóźniam się już godzinę! Błogosławieństwo małej wspólnoty – czekają na syna, córkę marnotrawną…

Ojcze, a jakim Ty Bogiem jesteś? Czy jesteś tym, który ciągle będzie mi wypominał moje grzechy? Czy jesteś tym, który oskarża i rozlicza? Czy takim właśnie jesteś? Odpowiedź mi, proszę: Kim jesteś i kim chcesz być dla mnie? Czy Ty kiedykolwiek coś mi wypomniałeś, czy raczej moje serce, sumienie, a często moje chore ambicje są moim oskarżycielem?

Denerwuję się, gdy mówisz, że potrzebne mi pouczanie. Pouczać można dziecko – rodzi się we mnie myślenie pełne niezgody. Przecież ja wiem, jaki jestem i jaki być powinienem. Czy musisz mi przypominać, że potrzebny mi jest Odkupiciel? Czy muszę rozważać Twe przykazania? Przecież mam sumienie, więc po co mi poznawać Twoje Słowo? Czy muszę je rozważać w swoim sercu?

Jezu, nakazałeś mi wypełnianie Prawa. Słowo Boga ma ogarnąć całe moje życie: ono reguluje więzi (Mk 3,35), ono uczy, jak unikać zła (Mk 9,43.47), ono wskazuje najważniejsze z Praw, któremu należy podporządkować wszystko inne (Mk 12,30-31). To z miłości do Boga i człowieka powinny być przestrzegane wszelkie inne przepisy Prawa. Ale czy ja znam Prawo?

Jestem dzieckiem, które często nie rozumie skutków, nie szuka przyczyn, a obraża się lub buntuje, że jest, jak jest. Mam pretensje, że znów coś nie wyszło. Złoszczę się, że w moim życiu tyle cierpienia, smutku, ale nie szukam odpowiedzi, czy może jednak nie sam zawiniłem. Oczekuję wolności, traktowania mnie jak dorosłego, samodzielnego, ale zawalam na każdym kroku i gdy już odczuję tego efekty, to wtedy mam pretensje, dlaczego zostałem z tym sam. Czy nie tego chciałem? Kroczę w ciemności, oczekuję przyjścia wybawienia… Gdzie podziało się światło w moim życiu? Czy podążam za wskazówkami, które mi zostawiłeś? Czy jestem jak dłoń, która wie, że wiele potrafi, więc uznała, że ramię i reszta ciała do niczego się nie przyda? Gdy ją odciąć staje się wyschła, bezużyteczna i umiera. „Błogosławiony człowiek, który nie idzie za radą występnych”, „dasz radość życia idącym za Tobą”.

By iść za Tobą, muszę Cię rozpoznać, lecz moje oczy nie widzą. Czy i uszy mam zamknięte? Wiara rodzi się ze słuchania. Czy jestem gotów usłyszeć, gdy inni mówią, że nadchodzisz? Czy jestem gotów krzyczeć do Ciebie i przyznać się, że sobie nie radzę, że ginę w ciemności mojego lęku, słabości, nierealnych oczekiwań? Czy usiądę na rogu i będę płakał w swej niedoli lub uznam, że przecież świetnie sobie radzę, zbierając ochłapy ludzkiej życzliwości, litości… Na jak długo zaspokoję swój głód „rzuconym groszem tego, co innym zbywa”? Czy jednak w końcu jestem gotów zawalczyć, przyznać się przed sobą, że jednak Cię potrzebuję…? Czy będę krzyczał, choć wstyd, choć może inni mnie uciszą, bo może będę komuś niewygodny, bo ktoś mnie wyśmieje, nazwie naiwnym? Daj mi mądrość widzenia mojego życia takim, jakie jest naprawdę. Naucz mnie patrzeć na innych Twoimi oczami, bez oceniania, nazywania grzesznikami, celnikami, wyciągania pochopnych wniosków, ucz mnie jak dziecko i miej cierpliwość dla mnie… I spraw, bym i ja miał cierpliwość dla innych, a zwłaszcza dla siebie! Oczekuję Ciebie, Panie…

Posłuchaj:

Rekolekcje Adwentowe Tezeusza 2011

 

photo_medium.jpg

Rozważania Rekolekcyjne

 

Komentarze

  1. beszad

    Bezradność…

    Przyznaję, że i ja wielokrotnie odczuwam wobec takich bezdomnych kompletną bezradność. Rzucony pieniądz pali sumienie (że to coś na odczepnego, a może jeszcze na alkohol pójdzie?), jakaś kanapka (dla uspokojenia sumienia?) chwilowe pochylenie się, zamiana kilku słów (a może on przez to ma jeszcze większe poczucie swojego położenia?). Raz zaprosiłem do domu na ciepłą herbatę i śniadanie, ale żona śmiertelnie się przestrzaszyła i obiecałem, że już tego nie powtórzę. Nie wiem, jestem kompletnie bezradny. A może ten palący wyrzut też jest NA COŚ?…

     
    Odpowiedz
  2. doris

    a może czasami wystarczy

    a może czasami wystarczy dostrzec w Nim człowieka? Może wystarczy chcieć usłyszeć co on ma do powiedzenia i czego naprawdę chce? Ja czasami kupuję jedzenie, nigdy nie daję pieniędzy, ale nigdy nie daję jedzenia bez słowa. Zawsze staram się wtedy przemycić kilka słów o możliwości zmiany, o wartości człowieka, o tym w jakim on właściwie miejscu się obecnie znajduje…Stawać w prawdziwe…dobrze być czasem "oświeceniem" dla kogoś. Wtedy jest szansa na wybudzenie z letargu, który tylko udaje życie!

     

     
    Odpowiedz
  3. doris

     ciężko,a przede

     ciężko,a przede wszystkim nie godnie mówić o niebie, gdy ktoś chleba łaknie..

    co nie oznacza,że musimy zapraszać kogoś do domu 🙂

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code