,

Medytacje szarodzienne o Wielkiej Nocy

Święta dla mnie zaczynają się w Środę Popielcową. Wielki Post to dla mnie to czas wielkiego skupienia, czuwania, moditwy i walki. Przede wszystkim walki.

Około tygodnia przed Niedzielą Palmową święta zaczynają się po raz drugi, bo wtedy startuję też z różnymi zadaniami domowymi – sprzątanie, planowanie świątecznego rozkładu jazdy, zakupy itp. itd.

A kiedy przychodzi Wielki Czwartek, święta zaczynają się po raz kolejny – duchowo i wewnętrznie. To wtedy tak naprawdę wiem, czy poprzednie etapy minęły w sposób prawidłowy i czy dobrze przygotowałam się do tego najważniejszego okresu świąt i do kulminacji, czyli Nocy Zmartwychwstania.

Tak było dotychczas. Ale w tym roku stało się inaczej.

W tym roku nic mi się nie chciało. Im bliżej było Wielkiego Postu, tym bardziej źle się z tym czułam. Jakbym w ogóle nie chciała, żeby był taki czas w roku. Jak nigdy nie miałam żadnej, totalnie żadnej motywacji do podjęcia jakiegokolwiek postanowienia, zobowiązania do dodatkowych praktyk religijnych czy do czegokolwiek, co zazwyczaj kojarzy mi się z Wielkim Postem. Jedyne co drążyło mnie od środka jak natrętna melodia, która się czasem przyplącze i się nie chce odczepić to: trzeba iść do spowiedzi. Od kilku lat korzystam z kierownictwa duchowego i weszło mi w krew, żeby przynajmniej raz na 2-4 tygodnie przeżyć sakrament pokuty. Czas od ostatniej minął, czułam, że trzeba iść, że potrzebuję ratunku.

I przyszła chwila tej spowiedzi – w przeddzień Środy Popielcowej. I to było olśnienie, szok i niesamowity początek Wielkiego Postu. Jakbym dostała w głowę pokaźną paczką, prezentem od samego Stwórcy. Przesłanie było nietypowe jak dla mojej osoby: "Nie musisz nic robić ponad to, co i tak robisz. Tylko rób to spokojnie i rzetelnie. Z uwagą. I módl się, żeby szatan nie miał do Ciebie dostępu. Modlitwa ma być Twoją tarczą i murem."

Szczegółowo oznaczało to, że mam walczyć ze złem: z niepokojem, z nieuporządkowaniem szczegółów codzienności, z poddawaniem się podszeptom niepotrzebnych ambicji i ze złością na siebie samą, że czegoś nie mogę i nie potrafię. Szok, bo takie drobnostki nigdy mnie nie dotyczyły. Gdzie tam, ja wojownik piętnastego poziomu mogę podlegać takim słabostkom… Zresztą co to za wady?

Cóż za pycha, cóż za brak pokory….

I wtedy zaczęła się walka. O codzienność. O tę szarodzenną strefę mojego życia, w której nagle odkryłam tyle pól bitew: wiele niezagrabionych grządek i zaniedbanych kątów pełnych chwastów. Uwierzyć nie mogłam, że w moim uporządkowanym, stabilnym życiu może tyle kurzu i nieładu być. Tyle, że ja tego wcześniej naprawdę nie widziałam. Czasem rzetelene wykonywanie zbyt wielu obowiązków sprawia, że zasłania nam się widok na faktyczne zaniedbania w tych obowiązkach. Kiedy masz zbyt wiele pól do obsadzenia, nie dopilnujesz wszystkich dostatecznie. Każdy plon będzie co najwyżej przeciętny. Przyzwyczajasz się do tego.

Trzeba niektóre sprawy odsunąć, oddalić to, co nie potrzebne, usunąć z oczu i z myśli to, czego NIE MUSZĘ.

Po raz pierwszy nie byłam na rekolekcjach w parafii (mamy w tym roku misje, więc rekolekcji nie zorganizowano). Jednak z racji wykonywania zawodu m.in. katechety sama muszę organizować w szkole rekolekcje dla dzieci. Dwie tury w dwa dni – dla młodszych i starszych klas. Pomyślałam: Boże, niech to będą rekolekcje też dla mnie. To było coś niezwykłego, nauki rekolekcjonistów były natchnione, a czas spędzony na przygotywaniach do tych wydarzeń zaowocował nie tylko w duszach dzieci, ale też w sercach nauczycieli – także w moim.

Po raz pierwszy nie postanowiłam sobie NICZEGO, oprócz starannego "odprawiania litanii" mojej codziennej pracy w domu i w szkole oraz na wykładach, jakie od czasu do czasu prowadzę. Zarzuciłam na jakiś czas pisanie i niektóre plany, które mi za bardzo ciążyły. I odzyskałam coś, czego dawno nie czułam.

Spokój.

Niezwykłe, ile darów otrzymuje człowiek przykładający się do wykonywania zadań swojego powołania, tylko i wyłącznie tych zadań. Jednym z owoców tych nieoczekwianych "rekolekcji codzienności" było wspólne spędzanie czasu na modlitwie z mężem i z dziećmi, a także wiele rozmów o Wielkim Poście i pracy nad sobą z moim synem i z córką. W Wielki Piątek nie obejrzeli ani jednej bajki, nawet nie protestowali kiedy schowałam na ten dzień wszystkie słodycze do specjalnej puszki świątecznej. Poczuli, mimo że tacy są jeszcze mali, że to szczególny dzień. I zaczęli zadawać pytania, na które od dawna czekałam: jakie święta są najważniejsze, dlaczego wielkanoc jest najważniejsza, dlaczego Pan Jezus był trzy dni w grobie? Po raz pierwszy poszli ze mną na czuwanie w ciemnicy prowadzone przez scholę dziecięcą. I naprawdę wiem, że przeżyli te święta w nieco większej świadomości tego, co one oznaczają.

Były też dobre spotkania z przyjaciółmi. I z grupą rodzin przy naszej parafii.

Zaproponowano mi napisanie kilku słów rozważań rekolekcyjnych w "Tezeuszu". Myślę, że to też było dobre, głębokie doświadczenie religijne. Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie.

Nauczyłam się gotować kilka nowych zup, przygotowałam parę nowych sałatek, upiekłam swoją pierwszą babę i pizzę barbecue.

Mimo, że nie udało mi się regularnie stosować jak zwykle codziennych medytacji z Biblią, nowej jakości nabrały katechezy w moim wykonaniu. Przygotowując lekcje odkryłam nowe konteksty zdarzeń poprzedzających Ostatnią Wieczerzę, znalazłam parę dobrych sposobów na wyjaśnienie tego, co kiedyś sprawiało mi wielką trudność. Wpadłam na kilka genialnych pomysłów. Obejrzeliśmy nieco inne filmy niż zwykle w Wielkim Poście. Zabrałam dzieciaki do synagogi, do cerkwii. Zorganizowałam spotkanie z misjonarką z Kongo. Było inaczej i pełniej na tych katechezach. Mimo, że nie miałam siły i weny. Tak jakoś "samo się działo". Bóg naprawdę pomaga tym, którzy nie mają sił i powierzają Mu kierowanie swoją codziennością. Doświadczyłam tego.

Udało mi się też skończyć kurs prawa jazdy i zdać egzamin. Mogę jeździć samochodem.

Udało mi się zrobić wiele zwyczajnych rzeczy. Nawet kartki świąteczne sama wypisałam i wysłałam w tym roku. I zadzwoniłam do kilku dawno nie widzianych przyjaciół.

No i przyszły Święta. Wielkoczwartkowa liturgia była dla mnie duchowym doładowniem konta 😉 Wewnętrznie – triumfowałam i góry mogłam przenosić. Jednak moje ciało w Wielki Piątek dopadła choroba. Miałam jakieś tam plany kulinarne, których nie dałam rady zrealizować. Nie miałam siły. Miałam zamiar uczestniczyć w liturgii Światła, też nie wyszło. Padłam z gorączką i bólem głowy. Wielką Sobotę, Niedzielę Zmartwychwstania i Poniedziełek Wielkanocny spędzam w łóżku. Rodzinka świętuje, żałując mnie bardzo i znosząc mi pyszności ze stołu wielkanocnego. A ja mam święta w towarzystwie zapalenia górnych dróg oddechowych. Pewnie skończy się za chwilę jakimś antybiotykiem i zwolnieniem z pracy na jakiś czas.

Ale… dzięki temu wyspałam się. Obejrzałam "Pasję" i "Króla Królów". Odpoczęłam, nabrałam sił, wyciszyłam się i mimo wszystko, czuję że w te święta zakończone chorobą, to w moim sercu i w moim życiu odbywa się prawdziwe zmartwychwstanie. Szkoda, że nie mogę iść do kościoła i zaśpiewać z ludźmi hymnu wielkanocnego. Ale przecież Chrystus Zmartwychwstał i dzięki temu teraz w mojej szarodzienności rozbrzmiewa: Alleluja!

Moja Wielkanoc w tym roku miała nieco inny scenariusz niż zwykle. Moją szarodzienność zaprogramował Bóg – zadaniami mojego powołania, które dzięki łasce mogę wyraźnie czytać i nie mylić się co akapit. Odkryłam moc słabości, polecenia się Bogu, siłę dobrze realizowanego powołania. Odsłonił się przede mną horyzont niezwykłych możliwości na mapie codziennego szarego życia, jakie dotąd kojarzyło mi się z nudą i przegraną.

Spokój. A nie nuda i przegranie.

W centrum zawirowań codzienności, obowiązków i wyzwań związanych z małżeństwem, macierzyństwem i pracą zawodową istnieje wyspa, na której trwa POKÓJ. Odkryłam tę wyspę i teraz wiem, gzie mogę się schronić, kiedy burze i zawieruchy targają moją duszą i mącą aż do dna w moim sercu.

Bo nad tą wyspą zawsze rozbrzmiewa radosne: Alleluja! Chrystus zmartwychwstał!

 

 

Komentarz

  1. liam

    O, jakie świetne

    O, jakie świetne świadectwo. Masz rację. Wiesz, ja też czasem czuję się jak ten "wojownik piętnastego poziomu." Się zapomina umiejętności nabytych na pierwszym…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code