Krzyż.

Krzyż.

Popieram decyzję Trybunału odnośnie krzyży, niemniej tylko ze względów coraz bardziej medialnej political corectness. Racjonalność swoim zakresem obejmująca jednak również interpretacje pewnych postaw estetycznych i aksjologię, choćby wykraczała poza konwencję etyczną opartą o filar Biblii, pozwala mi wyrazić swoją zgodę – bez aplauzu.

 
Orientuję się w świecie dzięki perspektywie a-czasowej, z której uchwytuję tzw. przemiany historyczne w aspekcie momentalności własnej egzystencji. Paradoksalnie – zbliża to właściwe modi mego jestestwa do dywiduum, w którym przedrostek in- zostaje przełamany na rzecz zrzucenia ciężaru ego i stopienia się z kontekstem świata już nie "otaczającego mnie", lecz tożsamego z jestestwem. Dlatego mam pełny kontakt z postaciami "historycznymi", tekstami przeszłości, Prorokami i Innymi, którzy wołają ku sobie ze szczytów gór, ponad morzem mgieł czasu.
 
Nie jestem Chrześcijaninem, choć z Kulturą Chrześcijańską w pełni utożsamiam pewne modusy własnej egzystencji. Wyrzeczenie się – choćby antynomicznych – odniesień do tej sakralnej symboliki wcale nie uwalnia jestestwa z oków czasu. To zmierzenie się z czasem, a nie zapominanie o nim, powoduje jego przezwyciężenie. Tymczasem odcinając przeszłość jako piętno własnej wolności, zamykamy się tak naprawdę w reaktywnym, przepojonym ressentiment zaułku czasu, zwanym współ-czesnością. Zamiast odczasawiać swoje dywiduum w dążeniu do wolności, stajemy się poplecznikami owego "Się", w zwyczajnej dialektyce szarej masy tracąc siłę na coś, co nie jest prawdziwą duchową rebelią, tylko tautologicznym odwracaniem postaw… Dlatego lubię tak szacowne symbole jak Krzyż, a ortodyksyjne Ikony – kocham… Uważam, że zakaz umieszczania symboli religijnych w szkołach jest oznaką zwycięstwa Rozumu. Zarazem wznoszę się ponad rozumowość political corectness, czyli doczesność, dążącą do uregulowania kwestii Kultury Wysokiej w sposób prawno – polityczny. To rozum, który się potknął. O ile sale w szkołach były ostęplowane symbolem Kościoła, o tyle zakaz ich umieszczania stanowi oznakę zwycięstwa innego systemu, a tym samym marginalizację sfery duchowej, przez redukcję wolności człowieka do wolności politycznej. Dużym szczęściem jest taka właśnie wolność od, niemniej dopiero zrozumienie, że wolność nieredukowalna i transcendentna należy się człowiekowi, stanowiłoby symptom duchowej rebelii – jutrzenki, rodzący się Nowy Byt, nowego człowieka. Dlatego ubolewam nad tym, że ktoś zawęża horyzont ludzi pragnących w przyszłość wnieść swój krzyż. Dlaczego?
 
Otóż krzyż nie jest symbolem, który tak łatwo – jak sugerują niektórzy moi przyjaciele – zinterpretować jako banalny znak instytucji, która wplątując się w tłum podporządkowuje go, przemycając niecne intencje papieży pod pretekstem wyniesienia zwycięstwa nad uniżoną i biedną, pełną lęku doczesnością, i to za pomocą litości; jakże bowiem litości domagał się wówczas plebs! Wiszące w bezwładzie, skatowane ciało Umarłego Boga. Zwycięstwo grzesznej chuci śmierci, złotego cielca – kozła ofiarnego, zwycięstwo żądzy tłumu, któremu – niczym hienom – mięso najniższych zachwytów estetycznych zostało podane na tacy przez zwycięskiego Imperatora. A później oręż zbrojny Wypraw Krzyżowych, płynących posoką i ścielących się morderczą rują, bezwładny Jesienią Średniowiecza, choć jakże inspirujący Hieronima Boscha, gdzieś później zawieruszony w oczach płonącej czarownicy czy śmiałego naukowca, ten krzyż, którego korona cierniowa niektórym przypomina drut kolczasty w Auschwitz. Ciało jako znak uniżenia, lęku przed śmiercią… Estetyczny dysonans, w którym umiłowanie znajduje jakaś nekrofilska tendencja do kalania własnej, nieudanej egzystencji… Depresywne oczekiwanie na zbawienie, potęgujące grozę Tego Świata i w rezultacie – kreujące człowieka zapadłego, tęskniącego przez własną głupotę, a nie mądre rozdysponowanie czasem ziemskim tak, aby cieszyć się samym życiem, człowieka wyzutego z życia, w którym pieni się ressentiment i prowadzi do jeszcze gnuśniejszego zacieśnienia więzów w swojskości Się, prowadzącej do bezmyślności, reaktywności i do linczu. W tym sensie to wspaniale, że Krzyż został / zostanie usunięty z sal. Warunkiem budowania zdrowych relacji społecznych, koniecznych dla funkcjonowania społeczeństwa świeckiego jest bowiem – ktoś tutaj znajdzie paradoks – dystans. Jako warunek wolności, podporządkowany jest wolności rozumianej jako wolnością-od
 
Wolność-do stanowi drugą stronę społecznych relacji, a przede wszystkim – jako Konieczność zmierzenia się z faktem egzystowania pośród homo sapiens (brrrrr…) – fundament własnej transcendencji. Zasługuje na największy szacunek, wymaga intymności, wyciszenia i skupienia, ponieważ tylko w zaciszu swojej Inności odnajdujemy odpowiedzi na najistotniejsze kwestie dotyczące nas samych i wyborów, do których dokonania jesteśmy – choćby przez samych siebie – zmuszani. Taka Konieczność nie stanowi pręgierza, wyroku. W istocie jest najwyższym wymiarem wolności – Koniecznością Siebie-Samego jako (In)dywiduum. Po przełamaniu przedrostka In-, dokonujemy dywiduacji, o której Fryderyk Nietzsche mówił jako przejściu do stadium Dziecka.
 
Charles Baudellaire w swoim wspaniałym zbiorze esejów na temat sztuki opisał Dziecko jako Geniusza, czyli człowieka z bagażem doświadczeń rozumu, patrzącego na świat odzyskaną czystością i radością, kiedy wszystko odrodzi się w świetle Nowego Bytu, dostrzeganego tylko okiem czystym i pełnym zachwytu, nie odróżniającym do końca powagi od igraszki, aczkolwiek nawet w igraszce dopatrującym się powagi i afirmującym moment w patosie wieczności. Patos i igraszka w postrzeganiu świata przez dziecko stanowią jedność, dlatego dziecko może patrzeć na krzyż. Świadomość istnienia, które umarło na krzyżu nie wywołuje wpierw odruchów obrzydzenia czy lęku. Dramat na krzyżu stanowi estetyczne mimesis, którego funkcją jest przeżycie katarhiczne, możliwe dzięki kontemplacji, którą dziecko wpierw zacznie zdobywać. Dramat buduje dystans pomiędzy realnością ulokowaną w sferze symbolicznej (nieistotny jest jej status ontologiczny) i realnością istnienia indywidualnego. Dystans taki pozwala na patos, a konkretnie – na 1. dobrowolne wprowadzenie go we własne życie, 2. wyrzeknięcie się krzyża albo 3. pozostanie w dalszym dystansie, w którym krzyż stanowi jeden z wielu najwspanialszych przejawów religijności człowieka. Do wyboru którejś z tych opcji dochodzi po uświadomieniu sobie sfery faktycznej dramatu, czyli tego, że Chrystus rzeczywiście został zlinczowany i upodlony, stanowiąc atrakcyjny żer dla mas. Osobiście pozostaję w syntezie opcji 1. i 3., ponieważ dobrowolne wprowadzenie go w jestestwo oznacza dla mnie polemikę i opór. Opcję 2. uważam za tchórzostwo, zaprzeczenie czystości spojrzenia, cechującej afirmującej wielość dziecko. Dziecko nie patrzy na ciało Chrystusa jak na ulokowane w makabrycznej realności corpus, corpse of flesh. Od początku uświadamiany jest mu metafizyczny wymiar czynu postaci na krzyżu. Zarazem pozostawienie jako symbolu chrześcijaństwa właśnie znaku krzyża jest metafizycznie dosniosłe: Oznacza bowiem dystans pomiędzy realnością Tego Świata i nieprzedstawialnością Tamtego Świata. To nie ciało na krzyżu jest Bogiem, tylko to, co owo ciało opuściło. Puste ciało można przedstawiać. Pustka taka i bezwład konotuje milczenie transcendentnej Prawdy i nie przedstawia tego, co transcendentne, lecz na nie wskazuje. Gdzieś… Tam… 
 
Krzyż jest makabreską. Zmartwychwstanie Chrystusa – czymś, co nie zostało na całe szczęście w Chrześcijaństwie przedstawione pod postacią jakiegoś symbolicznie zobowiązującego obrazu, którym mogłyby się posłużyć inne zbrodnicze ideologie antycypowane przez fetyszyzacje i obrazowanie, skonkretyzowane w trakcie oczekiwania na Mojżesza jako Złoty Cielec. Do fetyszyzacji, reifikacji – w tym kontekście ludzkiej wolności, wolności wyboru – dochodzi na kanwie mieszania płaszczyzn i wyrzeczenia się respektu wobec Innego, jako utożsamiającego się z rzeczywistością odmienną od kontekstu polityczno-pragmatycznego aż do stopnia wykraczającego poza kompetencje systemów prawnych, poza dobro i zło, ponad political corectness. Ludzkość nadal tego nie rozumie… Ale dla jej dobra wybieram, niestety, Państwo Świeckie. Ludzkość nie dojrzała do wielu spraw. Bardzo nie lubię ludzi, choć kocham człowieka. Nie będę jednak oddawał czci. Wolę dystans, chłód. Jest inspirujący i wbrew pozorom zbliża ludzi. Dlatego nie boję się ciała na krzyżu, gdyż jako corpus wskazuje na to, co w człowieku tylko się przejawiło – i umarło… Czyż czcząc człowieka nie czynił bym tego, co lękliwi, uciekający przed Nim?    

http://www.youtube.com/watch?v=aZtZRmlqQSE

http://www.youtube.com/watch?v=zLA3D9raIp8&feature=related

 

 

Komentarze

  1. Anonim

    Mój Chrystus ukrzyżowany

    Pewien filozof umierał niedawno w jednym z wielkomiejskich szpitali na nowotwór kręgosłupa. Był niegdyś wykładowcą, zadeklarowanym ateistą. W sali w której leżał, wisiał krzyż. Położenie jego łóżka sprawiało, że musiał na ten krzyż patrzeć. Chrystus ukrzyżowany bardzo go mierził, gdyby mógł zdjąłby go natychmiast.

    Nadeszła któraś z kolejnych nocy w szpitalu. Filozof nie mógł spać. Światło księżyca padało w taki sposób, że krzyż był dla niego okładnie widoczny. Całą noc prowadził walkę duchową.

    Na drugi dzień kazał sobie przyprowadzić księdza, do tej pory ignorowanego, który to właśnie świadectwo przekazał potem wiernym. Opowiedział kapelanowi o doznanym tamtej nocy oświeceniu. Chciał by podano mu krzyż żeby mógł go przytulić i do śmierci już nie chciał go puścić. Żonie i córce, które przyszły by go odwiedzić i płakały nad jego łóżkiem, powiedział: nie bądźcie smutne, gdyby nie moja choroba ja nigdy nie spotkałbym Jezusa, On pierwszy cierpiał…
     

    Dla mnie krzyż jest najbardziej wymownym symbolem w moim wyznawaniu wiary. Żaden obraz religijny nie może się z nim równać. Niemal każdy jest przy nim ‘kiczowaty’.

     

    Pozdrawiam Cię serdecznie,

     

    joa

     
    Odpowiedz
  2. ahasver

    Żaden sybol religijny nie jest kiczowaty.

    Żaden symbol religijny nie jest kiczowaty i nie należy w ten sposób obrażać pozostałych religii. Krzyż jest  na pewno całkowicie pełny, ponieważ z jednej strony obrazuje paradoks – zjednoczenie mistycznej, nieprzedstawialnej transcendencji ze zwykłym ciałem, i to ciałem upodlonym, przez co wzkazuje na zjednoczenie nieskończonego Absolutu z nieskończoną maluczkością egzystencji, z drugiej strony – dystans, olbrzymi respekt wobec niedopowiedzenia, stawania się Boskiego Słowa i konieczności zatrzymania człowieka przed aktem najwyższym – pokonania śmierci. Krzyż nie czyni obrazu – podobieństwa Boga, tylko wskazuje na to, co poza niego wykracza. Takie wskazywanie, a nie obrazowanie jest charakterystyczne dla wszelkich symboli wielkich religii, które transcendują Boga wobec człowieka, zarazem przyjmując Jego absolutność, czyli subsystencję również w człowieku i wszelkiej materii żywej. Krzyż to symbol panenteistyczny (czego nie należy mylić z panteizmem). Tak czy owak – znikanie krzyża z miejsc publicznych jest dobre i złe zarazem… Dobre, ponieważ świeckość stanowi warunek zdrowego systemu, złe, ponieważ obrazuje głupotę ludzkości, która nie potrafi jeszcze rozdzielać Króla od Boga i wszczyna z tego powodu karczemne awantury. Dobre, ponieważ oznacza zwycięstwo rozumu w relacjach społecznych, złe, ponieważ jest to rozum bardzo jeszcze niedojrzały, tak między truizmami pozytywizmu i neopozytywizmu zatrzaśnięty…   

    Pozdrawiam serdecznie.

    – Ahasver

    http://www.youtube.com/watch?v=JD3QCFhsHqw

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code