Komu potrzebna moja wiara?

Rozważanie na Czwartek II tygodnia Adwentu, rok C1
 

tezeusz_adwent_2012.jpg

 
 
3 . 02. 2005. Południowa msza niedzielna w wawelskiej katedrze. Bardzo lubiana przez krakowian, którzy tego dnia zgromadzili się wyjątkowo licznie. Minęło zaledwie kilkanaście godzin od śmierci Jana Pawła II. Ból po stracie tak ważnej osoby mieszał się z niepokojem o przyszłość własną, narodu, Kościoła, świata… Przekazując sobie znak pokoju, ludzie trzymali się kurczowo za ręce, jak gdyby chcieli zaczarować i zatrzymać tę tworzącą się wokół ołtarza ulotną, jak się wkrótce okazało, jedność. Potężny głos dzwonu Zygmunta zapowiadał nadejście nowego czasu. Jakby chciał nam powiedzieć: „Zostaliście dobrze przygotowani. Teraz czekają was tylko osobiste spotkania z Bogiem”.

Gdzieś w pamięci ożywały wspomnienia ciepła i poczucia siły, jakie dawały zgromadzone podczas papieskich mszy tłumy, blaski mniejszych i większych nawróceń, echa słów, które wielu z nas wyznaczyły życiową drogę… Coś z tego tliło się jeszcze we wspólnych modlitwach, poprzedzających pogrzeb „naszego papieża” czy w medialnym kreowaniu pokolenia JPII. „A jeśli chcecie przyjąć, to on jest Eliaszem” – jak powiedzieliby Żydzi o proroku czasów przełomu. A jeśli chcecie przyjąć, to on jest wielki, błogosławiony, święty… Ale chociaż mieliśmy (może nadal mamy) wspaniałych proroków, porywających duchowych przewodników, to ode mnie i od ciebie Jezus oczekuje, że będziemy gwałtownikami, którzy zdobywają królestwo niebieskie -zdobywają i zaczynają budować je już tu na ziemi.

Przyznam, że mimo wiary, której nie zdołały skruszyć ani moje osobiste pretensje do Pana Boga, ani młodzieńcze lektury, mimo ogromnego szacunku dla Jana Pawła II oraz nieprzemijającej fascynacji jego myślą filozoficzną i religijną bardzo źle znosiłam wszelkie zbiorowe religijne, a zwłaszcza religijno-polityczne porywy ożywiające polskie społeczeństwo w latach jego pontyfikatu. Nie to, żebym była przeciw. Mój radykalizm zmierzał jednak ku temu, aby z Bogiem stawać twarzą w twarz, w całej pełni misterium tremendum i fascinosum, bez krzepiącego braterskiego wsparcia i kojącej siostrzanej tkliwości. Niestety, dzieliłam się swoimi poglądami dość otwarcie, co bynajmniej nie przysparzało mi przyjaciół wśród moich katolickich współwyznawców.

Przez ostatnie lata w świecie i w Polsce zmieniło się bardzo wiele, a moja postawa pozostała w gruncie rzeczy taka sama. Jak w latach studiów i późniejszej pracy zarobkowej, jak w tamten kwietniowy dzień 2005 roku na Wawelu, jak wielokrotnie w ważnych chwilach mojego życia, tak samo teraz mogę powiedzieć: „Wierzę, Panie! Wierzę, że jesteś i kochasz mnie nawet wtedy, gdy nie potrafię tego zrozumieć. Kłócę się z Tobą nieustannie – ale przecież trudno kłócić się z kimś w kogo się nie wierzy. Czasem niebezpiecznie daleko odchodzę od Twojego stada, lecz wierzę, Panie, że w swoje wszechwiedzy i nieskończonej dobroci ocenisz moją wiarę bardziej miłosiernie, niż czynią to niektórzy bliźni”.

Wierzę, Panie! Tylko czy komuś na cokolwiek może przydać się taka wiara, która trwa w trudnym dialogu z Tobą, ale dusi się w gorsecie katechizmowych formuł i omdlewa na samą myśl o wyjściu ze sztandarem na ulicę? Czy z taką wiarą można zrobić coś pożytecznego, przyczyniając się do budowy królestwa Bożego na ziemi?

Wiem, że moją wiarę niełatwo byłoby zaszufladkować do jakiegoś akceptowanego przez takie czy inne środowisko nurtu. Nie chcę jej jednak prywatyzować, kryjąc się w bezpiecznym poczuciu, że jest to sprawa wyłącznie między mną i Panem Bogiem. Odpowiadałoby to niewątpliwie panującym obecnie tendencjom, ale jak już wspomniałam, z poddawaniem się upodobaniom i nastrojom większości zawsze miałam kłopoty. Gdybym zresztą tak właśnie postąpiła, musiałabym sama przed sobą przyznać, że jest to zwyczajne tchórzostwo.

Wierzę, Panie, że nieudolne świadectwo mojej wiary może się przydać także innym, którzy nie potrafią zbliżać się do Ciebie utartym i drogami, zawsze mają pod górę albo jak biblijny Jakub zostali naznaczeni śladami walki o Twoje błogosławieństwo.

 

Krucyfik.jpg

Rozważania Rekolekcyjne

 

10 Comments

  1. wykeljol

    wyzania

    Jestem porazona. To, co czytam w blogach Bartosza, Andrzeja, a teraz w Twoim, Małgorzato, porusza mną do głebi. Ten adwent jest czasem wyznań, trudnych, bardzo sobistych wyznań, niepopularnych wyznań i swiadectw, które są porażajaco autentyczne. Porażajaco, bo nie ma w nich za grosz koniunkturalizmu, za grosz uwodzenia, za grosz epatowania własna , bo ja wiem, swiętoscia, doskonałoscia, wiedzą…Wasze wyznania są jak te wczesnosredniowieczne spowiedzi-wobec Boga i całej wspólnoty. "Taka jest prawda o mnie. "

    Nie mogę w żaden sposób skomentoewac wypowiedzi Andrzeja Miszka, gdyz jego doswiadczniea nie pokrywają się z moimi. NIemniej wczuwając się w jego sytuację egzystencjalną chciałabym coś zrobć, jakos pomóc- i obezwładnia mnie bezradnośc. Widzę tylko, że jakims trzonem, jakimś usztywnienim tej postawy jest lęk przed decyzjami kategorycznymi, raz na zawsze. I to rozumiem bardzo dobrze. I chyba tu nie dla mnie miejsce, lecz dla Boga.  Jeszcze gorzej czuję sie wobec porażajacych wyznań Bartosza, czasem pełnych agresji i gniewu, czasem pełnych błagania…ukazującym straszliwa słabośc i jednoczesnie ogromną siłę…wszystko to jest na granicy szaleństwa…. ta niewiara mnie tak badzo boli i zupełnie nic nie moge powiedziec, ani zrobic, Naprawdę pozostaje tylko modlitwa. I ufnoc, że Pan jest wiekszy niż jego rozpaczliwa niewiara, że Jego miłośc dosiegnie i tego serca..

    A teraz czytam Twoje pytanie-czy potrzebna jest moja wiara. I natychmiast chę z kryknąć: Bardzo potrzebn! I nie jesteśodosobniona w takie własnie wierze! Przecież załozyłas i prowadzisz Tezeusza, przeciez tu moga się wypowiadac szczerze i Bartosz i Andzrej i Zbigniew i Kazimierz i Halina i Jadwiga i Adam – i ja. To jest wspaniałe dzieło Twojej wiary, twojego działania w wierze, twojej ufności i przekonania, że na cos przyda sie taka własnie wiara. Gdybyś na siłe chciała byc w tłumie(noc umeirania JPII i wielkie zgromadzenia na ulicach i w kosciołach- to nie był tłum, to była niesamowita wspólnota(krucha i ulotna, ale jednak. To wałsnie na te noc niebo zostało przychylone do ziemi ręką umierającego świętego.) a więc gdybyś tego chciała- musiałabys być nieautentyczna, nieprawdziwa, nieazgodna ze sobą- i nic by z tego nie wyszło! Własnie ta surowa, egzystencjalna wiernośc temu, co jest we mnie i takej a nie innej relacji do Boga – wasnie taka wiara jest twórczą wartościa, która -chciał nie chciał -stworzyła wspólnote. Wspólnote tych, którzy rozważają mysla, borykaja sie z Panem Bogiem własnie w prawdzie i autentyczności. A przynajmnie jpróbują. Tu nikt nie udaja, ale i nikt sę nie obraża! To jest działo naprawde wielkie!I Twoja wiara j stworzyła.Twoje -no, trzeba to powiedzieć- otwartości , akceptacj ai miłośc do każdej formy przezywania wiary.

    A co do trudności w przeżywaniu np. urczystości w wielkim reagującym emocjonalnie tłumie- masz we mnie bratnią dusze. W naszym miescie odbywaja się w czerwcu ogromne uroczystości diecezjalne- Święto Eucharystii. Pompa, procesje, sztadnary, orkiestry, przemarsz przez miasto i wielka msza na tawniku przed Katedrą. jakis wielce utytułowany gosc zaproszony do przewodnictwa celebrze. Zawsze mnie przekonywano, że to takie wielkie swięto,że nie mozna nie brac udziału i ja się trochę zmuszałam. Ale to było piekienie trudno. Poniewz moja wiara jest świeżej daty, wiec myslałm, że popełniam grzech i spowiadłam sie, że ja tak nie mogę. Dostałam ostry opeer w konfesjonale, ale paradoksalnie to mnie uwolniło. Zrozumiałam, ze nie mogę robić inaczej niż czuję. Wszystkie uroczyste msze z a Ojczyzne mundury, ordery, saluty, choragwie i nie wiadomo co jeszcze skłaniją mnie do tego, żeby taką mszę przeczekać w małym domku obok kościoła, gdzie trwa wieczysta adoracja. I ja tam sobie przez Panem siedzę, aż trzeba wyśc do Komunii. I nie sądze,zeby to było cos złego. No i jest nas na pewno wiecej. A czy przez to, że człowiek zamyka się na wspónotę? Nie, ale inaczej ją przeżywa i inaczej w niej uczestnicy. To, co napisałaś postawiło mnie na nogi i napełniło radoscia, że nie jestem sama. Bardzo dziekuje.

    Wspaniale pod tym wzgledem robią rekolekcje w milczeniu w Ognisku Miłosci w Olszy k/ Rogowa(blisko Skierniewic)- uwalniaja od wielu niepotrzebnych stresów i niepokojów. I czujesz się po nich coraz bardzej wolna, radosna, i potrzebna-ze swoja, taką, a nie inna wiarą.

    Pozdrawiam serdecznie  pezepraszam za literówki(wszystkich nie zobacze, a nie moge powiekszyć liter….)

    Jola

     

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    @Jola

     Jeżeli w tym Adwencie w naszych rekolekcjach czy obok nich (tekst Bartosza) pojawiają się bardzo osobiste wyznania, to chyba znak czasów. Dziś ludzie potrzebują teologicznej wiedzy, duchowego przewodnictwa, ale także świadectwa – nawet, a może zwłaszcza, gdy jest ono trudne. Nie mogę wypowiadać się za innych autorów, których wymieniłaś obok mnie, ale ja wybrałam taki sposób wypowiedzi właśnie w przekonaniu, że tu i teraz, w atmosferze, jaka panuje w Kościele i wokół niego takie wyznanie może pomóc wielu osobom w ich osobistej drodze do Boga. Twój odzew, za który dziękuje, pokazał, że miałam trochę racji.

    Jeżeli chodzi o trudne relacje ze wspólnotą, to nie miałam na myśli dużych i spektakularnych uroczystości, procesji itp. Powiedzmy sobie wprost: to jest kwestia psychologii, bo są osoby o pewnym typie temperamentu czy ograniczeniach fizycznych, którym po prostu trudno funkcjonować w tłumie, a mądrzy przewodnicy duchowi albo spowiednicy potrafią to uszanować. Chodzi raczej o sytuacje, gdy chęć bycia razem – począwszy od parafialnych towarzystw wzajemnej adoracji po wielkie społeczne porywy – przysłania relację wobec Boga. Tak bym to najprościej określiła. Dziś jest to na przykład niechęć do wpasowywania się w podział: Kościół łagiewnicki – Kościół toruński itp. 

    I jeszcze jedno sprostowanie: nie ja założyłam Tezeusza, lecz Andrzej. A to, że mogę teraz prowadzić portal, zawdzięczam głównie codziennej pracy Andrzeja, który po kilkanaście godzin, nieraz na granicy fizycznego i psychicznego wyczerpania, walczy o materialne zabezpieczenie dla tego dzieła. No i oczywiście wielkie dzięki Panu Bogu, że chce nas w tym wspierać.

     
    Odpowiedz
  3. beszad

    Między zamknieciem się w izdebce a rozgłaszaniem na dachach…

    Osobiście trochę inaczej niż Jola odebrałem to szczere westchnienie, wyrażone słowami: "Tylko czy komuś na cokolwiek może przydać się taka wiara, która trwa w trudnym dialogu z Tobą, ale dusi się w gorsecie katechizmowych formuł i omdlewa na samą myśl o wyjściu ze sztandarem na ulicę?". Nie wyczuwam tu rezygnacji czy zwątpienia – raczej przekonanie, że droga autentyczności wiedzie czasami przez inne terytoria, niż świątynie pełne religijnej szczegółowości i place pełne tłumów.

    Oczywiście nie chodzi, żeby dyskredytować czyjąś wiarę, bo dróg jest tak wiele, że należy się tylko cieszyć bogactwem Kościoła. Jednak i ja, podobnie jak Wy, odnajduję się bardziej w intymnej przestrzeni między moim Stwórcą i Zbawicielem a moją zbłąkaną duszą. Lepiej czuję się w cichym "pokoiku" własnego serca, niż w głośnym, pozbawionym wątpliwości, wspólnym skandowaniu prawd wiary.I znowu muszę tu dodać: przecież uczestnicząc we mszach, głośno z wszystkimi powtarzam:  "wierzę w Boga Ojca…" 

    Jest więc i ten głośny, eklezjalny aspekt, którego nie można pomijać. Głoszenie wiary "na dachach" jest również potrzebne, choć każdy robi to nieco inaczej. Bo też każdy ma chyba swój własny korzeń wiary, którym na swój, niepowtarzalny sposób czerpie soki duchowego życia. I myślę, że najważniejszy w tym wszystkim jest wzajemny szacunek i troska, aby nie ustawać, aby się nawzajem wspierać… Zaś dzieło Tezeusza jest naprawdę piękną oazą Kościoła, gdzie to się dokonuje. 🙂

     
    Odpowiedz
  4. Malgorzata

    Niebezpieczeństwa (i szanse) cichej izdebki

     Adamie!

    Twój komentarz pozwala mi jeszcze precyzyjnie ująć wątpliwość i niepokój, które chciałam wyrazić w moim rozważaniu. Tak, zapisuję się do klubu tych, którzy zdecydowanie wolą cichą izdebkę. W czasach papieskich pielgrzymek, oazowych uniesień moich rówieśników czy mszy za Ojczyznę w latach osiemdziesiątych mogłam czuć najwyżej dyskomfort, że nie potrafię się dostroić. Ktoś skrytykował, ktoś poplotkował – ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia. Historyczna racja była i tak po stronie większości…

    Dzisiaj jest inaczej. Nasilają się kulturowe tendencje zmierzające ku temu, aby religię coraz bardziej prywatyzować, a tym samym usuwać ją z przestrzeni publicznej. I właśnie my, miłośnicy cichych izdebek, jesteśmy szczególnie podatni na tego rodzaju tendencje. Nie będziemy się nikomu narzucać, nie będziemy o nic walczyć i niczego demonstrować, bo przecież mamy swoją intymną relację z Bogiem i to nam wystarcza…  Tylko czy Bóg na pewno oczekuje od nas takiego wygodnictwa?

    Czytałam niedawno o wynikach socjologicznych badań, które mówią, że w zlaicyzowanych społeczeństwach to indywidualiści są religijni. W Polsce jest jeszcze inaczej. Indywidualiści deklarują się raczej jako osoby bezwyznaniowe, agnostycy itp. Dzieje się tak, ponieważ ci bardziej prospołeczni dostrajają się do panujących tendencji światopoglądowych: w społeczeństwie religijnym są religijni, a gdy nadchodzi fala laicyzacji – laicyzują się bardzo szybko. Indywidualiści – zawsze pod prąd.

    I tak sobie myślę po cichu, że następująca coraz bardziej laicyzacja polskiego społeczeństwa to właśnie wyzwanie dla nas, indywidualistów. Wyzwanie i wezwanie, abyśmy nie zamykali się w swoich cichych izdebkach czy nie dawali się spychać do jakichś mniej lub bardziej komfortowych katakumb. To wezwanie, abyśmy byli znakiem sprzeciwu.

     

     
    Odpowiedz
  5. beszad

    Pytanie o emocjonalno-manifestacyjny kierunek ewangelizacji

    Dokonałaś bardzo ciekawej analizy, Małgorzato – przyznam, że pewne kwestie Twej wypowiedzi są dla mnie zupełnie nowe. Zatrzymałem się przez chwilę nad tą Twoją charakterystyką indywidualistów w życiu społeczeństw tradycyjnie katolickich i zsekularyzowanych. Myślę, że faktycznie kryje się w niej jakiś rzeczywisty mechanizm…

    Pobudziłaś mnie również do refleksji nad naszą obecną rolą w sytuacji frontalnego ataku na Kościół i wycofywania się katolicyzmu z życia publicznego. Przyznaję, że wymaga to od nas bardziej jednoznacznego i wyraźnie artykułowanego stanowiska. Zadaję sobie jednak pytanie, czy odpowiednią reakcją byłby jakikolwiek "kontratak" w postaci takich akcji, jak bilbordy, manifestacje czy głośne modlitwy w miejscach publicznych?

    Nie chcę wchodzić w krytykę podobnych akcji, jednak osobiście się do nich dystansuję. Nie dlatego, żebym uważał je za zbyt agresywne (choć manifestacyjne wyznanie wiary przez megafony w moim odczuciu może być formą agresji), ale przede wszystkim dlatego, że uznaję te formy za mało skuteczne. Jeśli nawet ktoś da się porwać wichrowi tłumu, będzie to tylko słomiany płomień, który szybko zgaśnie. Tutaj w pełni podzielam zdanie ks. Tomasa Halika, który ma duży dystans do wszelkiego rodzaju emocjonalno-manifestacyjnych form ewangelizacji. Ale ciekaw jestem Twoich propozycji, Małgorzato, bo być może nie chodziło o taki kierunek, jaki nakreśliłem w niniejszym komentarzu…

     

     
    Odpowiedz
  6. Malgorzata

    Pogłębianie wiary i świadectwo

    Również nie jestem entuzjastką emocjonalno-manifestacyjnych form ewangelizacji, choć nie twierdzę, że są one niepotrzebne. Są jednak lepsi w tej dziedzinie…

    Rolę osób, które nie przepadają za tak spektakularnymi (i agresywnymi – tu zgoda!) formami, widzę raczej w pogłębianiu wiary i dawaniu świadectwa. O konkretnych metodach pisałam trochę w tekście My, religijna mniejszość.

    Pytanie o to, komu potrzebna moja wiara, było oczywiście prowokacyjne. Pewnie, że potrzebna jest taka niehałaśliwa, niestadna, ale konsekwentna wiara. Moja, Twoja i wszystkich podobnie odczuwających. I nie dajmy sobie wmówić – niewierzącym, ale także naszym współwyznawcom – że nasza wiara jest czymś gorszym, śmiesznym, bezwartościowym, wysoce podejrzanym itp. 

     

     
    Odpowiedz
  7. beszad

     Przeczytałem wnikliwie

     Przeczytałem wnikliwie tekst z linku i w pełni podzielam każdą z wyszczególnionych tam rad – szczególnie spodobała mi się ostatnia: Diagnozujmy zagrożenia, ale nie roztaczajmy wokół siebie atmosfery prześladowanego getta. Możemy być nieliczną twórczą elitą, lecz nie powinniśmy stać się obrażoną na rzeczywistość sektą, a tym bardziej archipelagiem wzajemnie zwalczających się sekt. 

    Chodzi w niej o zachowanie klimatu otwartości i radosnej nadziei – co jest bardzo ważne w przyciąganiu ludzi zagubionych. Kiedyś przyszedł do nas ksiądz, który zamiast grzmieć z ambony na tych, co na mszy stają na zewnątrz kościoła (praktyka wśród proboszczów dość częsta), wyrazał radość, ze JUŻ są tak BLISKO. Dało mi to do myślenia, jak ważna jest zmiana optyki widzenia: nie "szklanka do połowy pusta", ale w połowie PEŁNA. To nie kwestia budowania taniego optymizmu – to przejaw nadziei, że Bóg może wykorzystac nawet dwa bochenki chleba…

    No i budowanie od podstaw – to bardzo istotne w kształtowaniu trwałęj wiary. Czasem więcej, niż spektakularne akcje wymierzone w tłumy, daje cicha rozmowa z człowiekiem zagubionym, a nawet samo wysłuchanie go i zrozumienie. Budować od podstaw trzeba również we własnej rodzinie – od kiedy wprowadziłęm zwyczaj wspólnego czytania z dziećmi Pisma Świętego w każdą sobotę i niedzielę, czuję, że rozmowa o sprawach wiary przychodzi jakoś tak naturalnie – często same dzieci zadają w tym temacie pytania (choć wiem, że 17-latkowie nie zawsze są skorzy do takiej otwartości). Czyli tradycja nie musi kojarzyć się im z jarzmem – w takich sytacjach staje się raczej studnią, z której czerpią orzeźwiającą wodę…

     

     
    Odpowiedz
  8. Jadzia

    Małgorzato

    Mój radykalizm zmierzał jednak ku temu, aby z Bogiem stawać twarzą w twarz, w całej pełni misterium tremendum i fascinosum, bez krzepiącego braterskiego wsparcia i kojącej siostrzanej tkliwości. Niestety, dzieliłam się swoimi poglądami dość otwarcie, co bynajmniej nie przysparzało mi przyjaciół wśród moich katolickich współwyznawców. (…)

     Tylko czy komuś na cokolwiek może przydać się taka wiara, która trwa w trudnym dialogu z Tobą, ale dusi się w gorsecie katechizmowych formuł i omdlewa na samą myśl o wyjściu ze sztandarem na ulicę?

    Powiem szczerze, ze nie bardzo rozumiem. Dlaczegóz to sędzią i oceniającym wiarę maja by przyjaciele i współwyznawcy, a nie sam Bóg? To ludzie mają oceniac?

    I po co KOMUŚ ma się przydac wiara? Wiara wg mnie to nie przedmiot, ktory się przyda albo i nie – ale relacja danej osoby z Bogiem. I nikomu nic do tego. Owszem, mozna rozmawiac, porównywac poglądy ale nie oceniać w kwestii przydatności.

    Ktos kiedys mądrze powiedział

    Nie ma nic bardziej groźnego niż planowa uniformizacja.

    Więc nie wkladajmy wiary w identyczne mundurki.

     
    Odpowiedz
  9. Malgorzata

    @Jadwiga

     Jadwigo!

    Tak, wiara jest bardzo intymną relacją z Bogiem. Ale czy naprawdę nikomu nic do tego? Owszem, możemy tak postawić sprawę i uczynić naszą wiarę wyłącznie prywatną sprawą. I tak wiele osób, zwłaszcza tych wrażliwszych, chętnie postępuje.

    Problem rodzi się jednak wówczas, gdy uświadamiamy sobie, że wiarę powinniśmy wyznawać we wspólnocie. I wówczas – czy nam się to podoba, czy nie – inni członkowie wspólnoty będą nas oceniać. Czy powinni oceniać, jakie mają do tego prawo, to inna sprawa. Ale oni po prostu oceniają i taka jest rzeczywistość. 

    Rezygnacja z prywatności wiary to wystawienie jej na ocenę innych.

    Co do kwestii przydatności: według mnie wiara powinna być wartością wspólnotową w tym sensie, że wiara pojedynczych wyznawców może przyczynić się do budowania wspólnoty. Czym byłoby współczesne chrześcijaństwo bez apostołów, męczenników, wiernych duchownych i świeckich, którzy przekazywali depozyt wiary kolejnym pokoleniom? W takim znaczeniu wiara ludzi z poprzednich pokoleń była i jest przydatna dla nas. A to, że dziś wierzę, także zawdzięczam konkretnym osobom (członkom rodziny, wychowawcom, przyjaciołom, nawet przelotnie spotkanym ludziom, z którymi nie połączyła mnie żadna trwalsza znajomość). Przydała mi się ich wiara…

    Jeżeli chodzi o uniformizację wiary, zgadzam się z Tobą całkowicie. I oby jak najwięcej osób reprezentowało podobny pogląd…

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code