Kiedy brakuje sił

Normal
0
21

  Nie ma co owijać w bawełnę i z doklejonym uśmiechem udawać, że zawsze jest fajnie, a nawet bardzo fajnie. Że moje życie usłane jest różami, idę przez nie z radosnym śpiewem na ustach, a sukces goni sukces. Bywa, że jestem jak dziurawa dętka. Bez powietrza, bez sił, bez energii. Tak jest w życiu każdego człowieka – Polaka, Anglika, chrześcijanina, Żyda czy ateisty. I nie będę się tutaj zgrywać udając supermena, który zawsze jest najlepszy, ma na wszystko gotowe recepty, a nawet jak dopadnie go jakiś kryzys to tylko dlatego, żeby wykuć z niego jeszcze większy sukces. Gdybym tak twierdził byłbym po prostu nieszczery. Bardzo często mam wrażenie, że uderzam głową w mur i ani nie przynosi to żadnych efektów, ani nie mogę zatrzymać kolejnych uderzeń, najbardziej krzywdząc przy tym sam siebie.

 

  Choćby taka kwestia jak relacje z moimi najbliższymi. Co z tego, że po raz enty obiecam sobie, że zachowam się jak chrześcijanin, nawet w bardzo trudnej sytuacji, skoro i tak w pewnym momencie „nerwica mnie strzeli”. Zaboli mnie jakieś słowo, gest, spojrzenie i już dążę do tego, żeby i innych zabolało. W takiej sytuacji trudno zatrzymać serię ciosów i najczęściej sprawy podążają w bardzo złym kierunku, przeciwnym do naszych zamierzeń… A jak trudno potem zapomnieć. Jak trudno odbudować poprawną relację, zacząć od nowa, bez spoglądania w przeszłość, bez rozdrapywania ran.

 

  Śmiem jednak twierdzić, że w tych najtrudniejszych momentach fakt bycia katolikiem daje mi przewagę. Mam bowiem przede wszystkim modlitwę, w trakcie której mogę polecać Bogu ludzi, z którymi mi się nie układa. W czasie modlitwy mogę dziękować, przepraszać oraz prosić. Prosić o wszystko, również o to, co wydaje mi się nieosiągalne, trudne. Moja relacja z żoną, mamą… To już tak daleko zaszło. Chyba nie ma już ratunku. A jednak. Mogę zwrócić się do Boga z gorącą prośbą, żeby rozwiązał nierozwiązywalną sprawę…

 

  Jako katolik muszę przyjąć zasadę bezwarunkowego przebaczenia. Muszę przebaczyć każde świństwo, które zostało mi wyrządzone. Często jest to bardzo trudne, często przebaczam wbrew sobie. Ale wybaczenie, łączące się z wyrzuceniem z siebie złych emocji, jest koniecznym wstępem do naprawy najtrudniejszych spraw.

 

  Fakt że jestem katolikiem nie znaczy, że nie mam problemów albo że zawsze pokonuję je szybko oraz z uśmiechem na ustach. Jak każdy inny człowiek mam zmartwienia, chwile zwątpienia, sytuacje w obliczu których bezradnie załamuję ręce. Próżna byłaby wiara w to, że uczniów Chrystusa omijają problemy. Na pewno jednak mają oni o wiele większy oręż w walce z nimi.

 

www.siewy.prv.pl

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code