Jestem nim… Kolejny etap rejsu…

Rozważań o dźwięku ciąg dalszy…

          W Japonii łucznictwo różni się od znanego w innych krajach. Podczas strzelania słucha się dźwięku, jaki wydaje lecąca strzała. Po jego brzmieniu można rozpoznać umiejętności łucznika. Podczas rytuałów dźwięk strzały miał przegonić demona. Wojownikom zależało nie tyle na zabiciu wroga, co na odstraszeniu go dźwiękiem.

         Kiedyś byłem w pewnej szkole muzycznej, prowadzonej według azjatyckich pomysłów, choć odkryłem w nich też to, co w Europie znane jest od dawna. Najlepiej gdy naukę muzyki zacznie się od czwartego roku życia. Wtedy dźwięki nie są czymś odrębnym ani nie są też przyklejone do otoczenia. Poprostu są, a ich brzmienie jest odbierane przez dziecko bardziej zwyczajnie, niż pierwszy śnieg, czy burza.

          Kiedyś zastanawiałem się jaką drogę muzyczną wybrać. Czy robić karierę dla sławy, czy pisać i grać utwory, w których nie będę zastanawiał się, czy to się sprzeda. Z jednej strony chciałem uczestniczyć w tym, co rozumiałem jako sztukę. Chciałem nagrywać i zapisywać w nutach to, co wypływa tylko z mojego wnętrza, do dziś wierzę , że jestem tylko anteną przez którą przepływają jakieś kosmiczne emisje i nauka muzyki polega głównie na dostrojeniu się do odbioru jak najszerszego pasma. I różnice podobne są do tych, jakie dzielą sprzęt marki "oiwa no name" od najlepszych Hifi… Nie chciałem więc tworzyć czegoś, co nie jest odzwierciedleniem odbieranych wibracji…
        Jednak życie pokazało mi swoje całkiem przyziemne wymagania – trzeba było zarobić jakoś na studio nagrań, na całą oprawę technologiczną, bo okazało się, że odbiór tych fal wymaga nie tylko wewnętrznych narzędzi… Wtedy skusiłem się na coś, co nazywałem kompromisem. Sztuka, którą upraiwłem nie zawsze znajdowała zainteresowanie dające się przeliczyć… Z perspektywy czasu stwierdzam nawet, że gdyby tak było – ze względu na moje nastawienie do powstającego utworu – przestałaby być sztuką… Sądziłem, że po to, by utrzymać wysokie mniemanie o sobie nalezy pójść na ów kompromis z publicznością. Utknąłem w nurcie rwącego strumienia pop-kultury. Starałem się za wszelką cenę pokazać, że czuję się jak w klatce, że to nie jest to, co uważam za swoją drogę. I wtedy uzmysłowiłem sobie, że w moim wydaniu pop nie był kompromisem. Nie sprzedawałem siebie, tylko to co zrobiłem. Ja poprostu lubiłem to co robię, jak całą muzykę. Doszedłem do wniosku, że najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, iż moje brzmienie zależy od mojego obycia, wykształcenia muzycznego i pochodzenia etnicznego a nie od różnic rasowych, czy od tego, którą półkulą mózgu odbiera się dźwięk. Dostrzegłem też wpływ, jaki na moje brzmienie miała muzyka, w której dorastałem.
 

                      Uice wypełnione są dźwiękami. Jest ich peło. Mówię tu o muzyce z dudniących głośników samochodów, czy o potokach słów z radia w kiosku przy mojej ulicy, które stara się wszystkich przekonać, że nie są sami o siódmej rano. Mówię też o tym, co w dźwięku boli. Zastanawiałem się, jakby to było, gdyby w taksówkach instalowano sprzęt do karaoke i człowiek jadąc do pracy mógł sobie pośpiewać o czymś miłym, może nostalgicznie… Jakie by ludzie chcieli mieć tam piosenki?… Jest taki gatunek muzyczny, który nazywa się enka. To słowa i melodia, inaczej tego nie można nazwać. Powstała ona w latach siedemdziesiątych dwódziestego wieku w Japonii. Muzyka o zwykłych problemach. Kiedyś opiewano w niej pola, morza, łąki… Ludzie w piosence enka zdają się, jakby nie śpiewali, a patrzyli w lustro. Kiedyś ludzie chciałem słuchać tylko zawodowców. Wracałem do domu po koncercie i już – to był koniec muzyki. Jednak odkryłem właśnie tę zbawczą siłę muzyki, która zabiera nam agresję i sprawia, że poruszamy się jeszcze szybciej, choć nie posiada ona żadnego związku z wyścigiem szczurów i codzienną walką o lepsze miejsce… Sztuka...

              To właśnie skłania do wyciągnięcia wniosku, że muzyka nie jest dla mnie wartością stałą. To nie tylko nuty w skali. Właściwie one nie są nawet muzyką. Muzyki nie można ograniczać ani do popu, ani do sztuki… Prawdziwa muzyka nas otacza, trzeba tylko mieć w głowie Hifi. Woda, wiatr, głos dziecka w powietrzu – to jest muzyka. Nawet kiedy gotujesz elegancką kolację dla swojej dziweczyny, wtedy powitrze wibruje dźwiękiem z patelni. 
                  

            Zapytałem kiedyś sam siebie – co to jest dźwięk. Jestem muzykiem, więc pytanie pozornie banalne. Po dłuższej chwili stwierdziłem, że nie rozumiem istoty dźwięku. Klasnąłem wtedy w dłonie, wsłuchałem się w echo rozchodzącego się trzasku… Nadal nie znalazłem istoty dźwięku. Dopiero kiedy wrócił do mnie dźwięk mojego oddechu, pojąłem – że byłem tak głupi, by nie rozumieć własnego pytania… A to ja jestem swoim dźwiękiem – to mój początek i koniec…

 

Komentarze

  1. ahasver

    Dźwięk bez istoty.

    Nie ma istoty dźwięku. Nie ma istoty rzeczy. Nie ma dźwięku w sobie. Nie ma rzeczy w sobie. Rzecz zawsze rodzi się w kontekście. Za każdym razem, wciąż powstaje i odchodzi. Rzecz jest o tyle, o ile jest pośród innych rzeczy. Dźwięk jest taką właśnie, w kontekście zawartą, określoną przez inne dźwięki, "rzeczą". Nic, nigdy nie brzmi tak samo. Podobieństwo jest dla samego dźwięku czystym przypadkiem. To człowiek próbuje podciągnąć dźwięk pod wykreowane przez siebie podobieństwo. Tak z dźwięków rodzi się muzyka. Interpretacja, której tożsamość wciąż umyka. Za każdym razem inna, zmienna jak znaczenie słów. Muzyka jest jak myśl; stanowią rzekę. Ich urok może polegać na uczłowieczeniu dźwięku i znaczenia, ich zamrożeniu. Myślący filozof, malujący artysta i tworzący muzyk, zauważą wśród swoich życiowych dominant jedną, pięną cechę: ciągłą zmianę, wieczne wymykanie się. Opracowany rdzeń pozostanie tożsamy tylko w zarysie. Zauważ, że saksofon zupełnie inaczej brzmi podczas gorącego, pachnącego wieczoru, a inaczej zimową nocą… Wtedy muzyk chciałby zmienić również samą kompozycję… Czasem doprowadza to do furii. Filozof ma ochotę trzasnąć książką o biurko, muzyk – odłożyć instrument. Innym razem owa nieuchwytność stanowi o mocy, dla której pasjonaci poświęcają się swej profesji. To się po prostu kocha z całego serca, no nie?

     
    Odpowiedz
  2. Halina

    Każdy ma swój własny dźwięk w sobie

    Dźwięki są jak nasze myśli, "cegiełki" uczuć ,doznań, wrażeń-dostrzegalne tylko dla ich właściciela. Myślę ,że każdy muzyk powinien  tworzyć siebie, a nie być tylko mistrzem tego co robi-to jest prawdziwa wolność,a nie tylko konwencja. O. Coleman bierze skrzypce i zamiast grać 6 tyś. nut, gra on tylko 4 dźwięki, a jest w tym tyle muzyki, tyle jego samego. Ten przepływ energii  z otaczającego świata przez wnętrze, jest ważniejszy niż skupianie się na temacie melodycznym. Piękny tekst. Muzyka, to życie.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code