I nie ma ucieczki?

Marcin ŚwietlickiW Muzyce środka (2006) Marcin Świetlicki nie staje z podniesioną głową wobec świata. Chce schować się, zaszyć i uciec. Pragnie zachować godność, musi mierzyć się z przeszłością, z tym, o czym zapomniał, a czego ślady wciąż odnajduje, z ludźmi, którzy kiedyś byli częścią jego życia. Ich twarze zamazał czas, a teraz oni niczym upiory i widma wychodzą z zakamarków przeszłości, pragną, by ich rozpoznał, chcą rozmawiać i chodzić na wódkę. Bohater tomiku pragnie uciec. Szuka możliwych dróg. Wszystkie okazują się niedoskonałe, ale nie sposób zrezygnować z żadnej z nich. W wierszu pt. Córeczka Świetlicki pisze:

Śni mi się córeczka, ucieczka, ma imię
i wróży z garnka zupy, staje na paluszkach
patyczkowatych nóżek, zdrobnione jest wszystko,
a potem śnią się tylko utraty, ubytki.

Córeczka-ucieczka. Ucieczka stała się dziewczynką, córeczką, którą można przytulić, pogłaskać po główce, pochwalić i uśmiechnąć się do niej. Jeżeli ucieczka może być dzieckiem, nie może być czymś złym. Kim jest zatem ucieczka ze snu? Nie wiemy. Świetlicki nie nazywa jej, nawet nie pozwala się domyślać. Mnie jednak przychodzi na myśl inna mała dziewczynka, która także bywa czasami ucieczką. Tą drugą dziewczynką jest śmierć. 

„Moja siostra śmierć dopiero dorasta / Jeszcze nosi krótkie sukienki i plecie warkocze” — pisze Tomasz Różycki w jednym ze swoich wierszy. Czy te dwie małe dziewczynki cokolwiek łączy? Obie mają jeszcze sporo czasu, by dorosnąć. Jeszcze nie są gotowe, by móc cokolwiek zdziałać, a także by traktować je z powagą. Czy ma jakie znaczenie to, że jedna jest córką, a druga siostrą? Oczywiście, że tak. Za narodziny własnego dziecka jesteśmy odpowiedzialni, a zatem na zaistnienie córeczki-ucieczki (jeżeli stanie się ona kiedyś rzeczywista, gdyż na razie jest tylko snem) bohater będzie miał wpływ. Siostra śmierć istnieje zawsze obok.

Czy można wyjaśnić istotę pierwszej dziewczynki, wiedząc, że istnieje i druga? Nie wiemy — córeczka może być przecież ucieczką na chwilę. Może, ale nie musi. Świetlicki w Muzyce środka nie unika tematu śmierci, ale nie stawia go na pierwszym planie. Na czoło wysuwają się sny. Pobyt w krainie marzeń sennych wielokrotnie przynosi ulgę. W Muzyce środka, jak każe tradycja antyczna, sen towarzyszy śmierci. Hypnos to przecież brat Tanatosa. Zatem jeżeli trzeba umierać, bohater Świetlickiego pragnie umrzeć nocą: „Umrę teraz, objęty / i spokojny. Zanim / dzień powie prawdę”. To noc w poezji Świetlickiego jest porą bezpieczną. Ona ukrywa to, co bolesne, zasłania prawdę. Wobec tego umieranie nocą wydaje się mniej bolesne.

Sny u Świetlickiego nie przeradzają się w koszmary. Wystarczającym koszmarem, choć nienazwanym nigdzie w ten sposób, jest świat. We śnie, jak pisze poeta, można odzyskać (więc kiedyś jednak istniało…) szczęście. Chyba to właśnie nim jest: „odzyskane królestwo, jedna z sekund, kiedy / idą za mną miliony widm przyjaznych / aby wesprzeć mnie”. Bohaterowi nie przeszkadza, że to urojenie, wręcz przeciwnie, cieszy się, że choć tak rzadko, może roić. Czy jest to marzenie o świecie, w której ludzie są dobrzy i pomagają sobie wzajemnie? Wspomnienie czasów, gdy faktycznie istnieli prawdziwi przyjaciele? Może i tak, choć bohater nie pozwala sobie na złudną  — najpewniej  — nadzieję, że tak mogłoby pozostać dłużej. Wykazuje jednak odrobinę niepewności, stwierdzając: „a jeżeli nawet / to urojenie”. Czyli nie musiałoby to być urojenie. Pisze dalej:

wcale to nie przeszkadza, rzadko
się roić zdarza, a więc
i to należy przyjąć
Panie.

Ostatnie słowa doskonale ilustrują postawę bohatera wierszy. Kto by przypuszczał, że otwierając tomik Świetlickiego, odnajdziemy tam postać pokorną, gotową przyjąć to, co ześle — nie los — ale Pan. I to należy przyjąć. Dlaczego? Ponieważ chce się przyjąć? Bo nie można nie przyjąć? Bo nie ma od tego ucieczki? Bohater Świetlickiego nie przejawia chrześcijańskiej radości i zgody na rzeczywistość. Sprawia wrażenie, jakby zgadzał się, ponieważ nie ma innego wyjścia. Musi przyjąć świat taki, jakim jest. Świetlicki nigdzie nie pisze o możliwości ucieczki w śmierć.

Bohater poety nie godzi się na świat. Wiersze z Muzyki środka uderzają często klimatem młodopolskiego dekadentyzmu, co więcej, poeta jest tego świadomy, o czym daje znać czytelnikowi, tytułując jeden ze swoich wierszy Tak, kawiarniany dekadentyzm. W utworze poeta przenosi swoje pragnienie ucieczki na świat. Schopenhauer mówił o nirwanie. Świetlicki aż tak daleko nie sięga, ale to do nirwany trzeba nawiązać, by spróbować zrozumieć słowa: „świecie zaśnij / wreszcie, zdrętwiej, zemdlej / i nie rań więcej”. Świetlicki zamienia się miejscami ze światem: niech świat nieruchomieje i zastyga, przecież to on rani — nie człowiek. 

Bohater Świetlickiego nie wyrzeka się działania, to właśnie poprzez czyn chce osiągnąć swój cel. Poeta pisze: „póki jeszcze [śmierć] mnie nie namierzył / będę mruczał upiorne kołysanki”. Ten wiersz to manifest sprzeciwu. Bohater nie pozwala sobie na bezradność, choć musi zdawać sobie sprawę, że wobec takiego przeciwnika, jakim jest świat, człowiek jest niczym nieszczęsna Tetmajerowska mrówka rzucona na szyny.

Gdzie jeszcze można uciec? Można schować się w sobie. Można zrezygnować z dzielenia się sobą  z innymi ludźmi. Im mniej kontaktów, tym człowiek staje się mniejszy. Im mniej ludzi wokół bohatera, tym mniej szans, ze świat kolejny raz go zrani.

Sobota nie. W sobotę
mnie nie będzie. Ni tu,
ni tam nie będzie mnie, nie.
W niedzielę pewnie też nie
będzie mnie, nie.

Potrójne zaprzeczenie. „W sobotę mnie nie będzie”, „W sobotę mi nie pasuję” to zdania bardzo często używane w codziennych rozmowach. Poeta wykorzystuje tę utartą frazę i tworzy wiersz. Bohatera nie będzie w sobotę, w niedzielę, nie będzie go tu i tam. Czy wobec tego będzie dostępny gdziekolwiek i kiedykolwiek? Nie. Wysyła nader czytelny komunikat — świecie, zostaw mnie. Jeszcze wyraźniej widać to w wierszu pt. Sobota:

Sobota nie rozjaśnia tygodnia, jest
lotem w coraz większy dół, przepaść, wciąż więcej idiotów
mówi, żebym się zaszył, już zaszyty jestem
w sobie.

Sobota nie pomaga, sobota boli, samotność soboty pomaga wzrastać rozpaczy, ale tak naprawdę jest to lepsze od ludzi, z którymi nic już nie łączy, cokolwiek by mówili. Ucieczki Świetlickiego to raczej ucieczki od, a nie do. Z całą pewnością nie ucieka on do ludzi. Pisze o tym wielokrotnie, na przykład w wierszu pt. Ku: „Na korytarzu, w pociągu rozpoznaje kogoś, / kogo zna, lecz z kim nie ma ochoty rozmawiać”. Nie odczuwa potrzeby płytkich kontaktów towarzyskich. Nader przejmująca jest kreacja mistrza w utworze pt. Limbus. Bohater wiersza — nomen omen poeta — kroczy przez rozkopany krakowski rynek, odgania się od nagabujących go znajomych i zmierza w kierunku Kazimierza, patrząc krytycznie na wystrój kawiarni. Widzi śmieci i psie kupy na roztapiającym się śniegu. Dociera w końcu do celu, do hotelu Limbus. Cóż z tego:

Głos powiedział wyraźnie:
— Zapraszamy!
Mistrz dał jeden krok ku światłu.
Potem jeden krok tył.
Ku ciemności.
Potem dwa kroki ku światłu.
A potem odwrócił się i niemal biegiem, poprzez ciemność, powrócił do domu.

Bohater po raz kolejny ucieka od ludzi w swoją samotność, swoją ciemność, do swojego domu. Opuszcza cudze światła, głośną muzykę i ludzi, którzy wyglądali jak „rodzina, cudownie odnaleziona przez zagubionego w niemowlęctwie nieszczęśnika”. Nie chce ich.

Co pozostaje prawdziwemu poecie, skoro ludzie zawodzą, Bóg nie pojawia się zbyt często, świat rani, a noc z chwilą ukojenia w świecie snów mija? O co jeszcze można się troszczyć, skoro brakuje rzeczy, które mają jakiś sens? Jak szukać porozumienia, skoro język zawodzi? Co można kochać, o co się troszczyć, do czego uciekać? Świetlicki pisze:

Marcin nie poznał żadnej sztuczki
nie nauczył się
starać o siebie.
Stara się o wiersze, żeby mu nie wymarzły.
Poświęca się dla nich.
Dba o to nieformalne, nieforemne państwo.
Dla niego kłamie.

Nie trzeba szukać Ostatecznej Ucieczki, jeżeli pozostało na świecie jeszcze coś, dla czego mimo wszystko warto podjąć trud tworzenia kłamstwa. A to pozwala zachować nadzieję.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code