Dobre kazanie

W minioną niedzielę zawędrowałam trochę przypadkiem na wieczorną Mszę św. do kościoła w Myślenicach. Kościół pełen ludzi i wcale nieprzynoszący ochłody w upalny dzień, jak można by się spodziewać po starej budowli o grubych murach. To nawet nie był rozleniwiający zaduch, w którym powieki same opadają i senność ogarnia przy pierwszym czytaniu. Już przy „Chwała na wysokości Bogu…” poczułam pot spływający po plecach i pomyślałam z niepokojem, czy wytrzymam najbliższe parędziesiąt minut.

I nagle zaraz po Ewangelii… W pierwszym zdaniu ksiądz nawiązał do pierwszego czytania z Księgi Ezechiela. Bez żadnych zbędnych wstępów, tak po prostu: Wysłuchaliśmy przed chwilą słów: „Wstąpił we mnie duch i postawił mnie na nogi”. To obudziło moją czujność i spowodowało, że zapomniałam od razu o całym fizycznym dyskomforcie. Taki początek zapowiadał, że może zdarzyć się coś rzadkiego, a może nawet dość niezwykłego.

I rzeczywiście. W krótkich słowach ksiądz wyjaśnił, że nas podobnie jak Ezechiela Bóg stawia nas na nogi, abyśmy szli do „ludu buntowników”, do „ludzi o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach”. Do kogo konkretnie? Ano tam, gdzie jest najtrudniej głosić słowo Boże. I niech każdy sobie sam przemyśli, gdzie są te najtrudniejsze obszary w jego środowisku i przy jego możliwościach. Pomyślałam i przyznam, że doszłam do wniosków zaskakujących nawet mnie samą. Niech jednak – przynajmniej na razie – pozostaną one tajemnicą.  Jestem wdzięczna, że nie usłyszałam żadnych natrętnych podpowiedzi i uważam, że warto naśladować taki sposób kontaktu z odbiorcą.

Potem drugie czytanie ze św. Pawła o tym, że „moc w słabości się doskonali”. W kontekście pierwszego czytania mamy rozumieć te słowa jako zachętę, abyśmy mieli odwagę iść ze słowem Bożym do innych, jeżeli nawet sami nie czujemy się doskonali, znamy swoje słabości i swoją grzeszność. Bo może jako grzesznicy lepiej zrozumiemy innych grzeszników. Bo Bóg potrzebował właśnie takiego św. Pawła z jego ościeniem, abyśmy dziś mogli spotykać się w Kościele. Bo Bóg potrzebuje każdego z nas i dlatego nie może nas zabraknąć mimo naszych ościeni. Niby proste, by nie powiedzieć: banalne. Ale za to jakie optymistyczne!

I wreszcie Ewangelia o tym, że Jezus był lekceważony w swojej ojczyźnie. Z formalnego punktu widzenia trzeba zauważyć, że tutaj spójność wypowiedzi kaznodziei załamała się wyraźnie za sprawą wprowadzenia nowego wątku. Padło mianowicie pytanie, jak przyjmujemy Jezusa w ojczyznach nasz serc. I znów wdzięczność mnie ogarnęła za tę niespodziewaną woltę, gdyż okazała się najlepszym, choć może trochę niezamierzonym środkiem pobudzającym mnie do refleksji. Moje serce ojczyzną Jezusa – czysta mistyka. I pytanie, czy przypadkiem Jezus nie jest w tym sercu przyjmowany przeze mnie jak przez swoich rodaków – zachęta do rachunku sumienia.

Msza św., w której uczestniczyłam, była zamknięciem i ukoronowaniem minionej niedzieli. Zanim jednak wybrałam się na nią, przez kilka godzin czytałam „A Sacred Age” Charlesa Taylora, porywające dzieło o współczesnej sekularyzacji. Książka jest bardzo obszerna i przy moim tempie czytania wystarczy mi co najmniej na najbliższe pół roku. Dowiedziałam się z niej jednak już przynajmniej tyle, że jako obywatel zsekularyzowanego świata mam jaźń ufortyfikowaną i niedopuszczającą działania zewnętrznych tajemniczych sił, ale za to moja zdolność do samoświadomego życia, racjonalnych wyborów i formułowania autonomicznych przekonań moralnych to wartości, które powinny być rozwijane. Przepraszam studiujących pisma Taylora za ten skrót. Służy on przede wszystkim pokazaniu, że do mnie jako zblazowanego filozofa i człowieka myślącego raczej nowoczesnymi, a nawet ponowoczesnymi kategoriami można mówić o Bogu tak, żeby trafiało, poruszało i skłaniało do duchowego rozwoju. Można całkiem po prostu w małomiasteczkowym kościółku i na ostatniej niedzielnej Mszy św.

A może, drodzy Czytelnicy Tezeusza napiszecie również o dobrych kazaniach, jakie udało Wam się przeżyć na wakacyjnych szlakach, w swoich parafiach, w przypadkowo odwiedzonych kościołach?

 

Komentarz

  1. krok-w-chmurach

     A może, drodzy Czytelnicy

     A może, drodzy Czytelnicy Tezeusza napiszecie również o dobrych kazaniach,

    Małgorzato, zadałaś trudne pytanie? A może to nie pytanie sprawia trudność, lecz odpowiedź na nie… Przeczytałam przed kilkoma dniami Twój wpis i  w pierwszej chwili pomyślałam, że tak wiele wysłuchanych przeze mnie kazań zasługuje na miano dobrych, poruszających. Tymczasem okazuje się, że nie potrafię przytoczyć żadnego z nich. Oczywiscie wykluczam tu kazania z rekolekcji ignacjańskich, bo te są jakby oddzielną kategorią.

    Pamiętam natomiast kazanie sprzed wielu lat. Byłam wtedy bardziej znudzona, niż zainteresowana tym, co mówi ksiądz ijak większość nastolatek koncentrowałam się tylko na tym jakość przetrwać do końca Mszy. Zresztą Wielkanoc dla mnie nie miała tego uroku, co Boże Narodzenie…I wtedy ksiądz (do dziś pamiętam jego nazwisko) powiedział, że Wielkanoc wiąże się z nadzieją. Tak po prostu, zwyczajnie mówił o nadziei, że wyczułam i zapamiętałam tę prawdę. 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code