Czwarty Wieczór Biblijny

To już Czwarty Wieczór Biblijny. Minął miesiąc, odkąd po raz pierwszy zasiedliśmy w salonie, aby dzielić się Słowem Bożym. W Domu „Tezeusza” zaszło przez ten czas wiele zmian, polegających między innymi na tym, że wyrastają nam już własne domowe tradycje. Wieczory Biblijne właśnie do nich należą. Znowu dzielimy się z czytelnikami portalu swoimi przemyśleniami dotyczącymi środowego fragmentu Ewangelii. Mamy nadzieję, że przynajmniej w komentarzach włączycie się do naszej rozmowy.

W owym czasie Jezus podniósł oczy na swoich uczniów i mówił: Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże. Błogosławieni wy, którzy teraz głodujecie, albowiem będziecie nasyceni. Błogosławieni wy, którzy teraz płaczecie, albowiem śmiać się będziecie. Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą, i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego podadzą w pogardę wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili prorokom. Natomiast biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy się teraz śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom. (Łk 6,20-26)

Małgorzata: Długo wydawało mi się, że błogosławieństwa dla ubogich, głodujących, płaczących czy zelżonych to takie pogłaskanie po głowie nieszczęśników, utulenie tych, którym dzieje się źle na świecie, łatwa pociecha. Po głębszym wczytaniu się te słowa wyglądają raczej na wyzwanie. Owszem, jest pociecha, ale dla tych, którym dzieje się źle z powodu Syna Człowieczego. Te słowa mówią, że tu na ziemi wiara nie jest łatwym wyborem, który może się wiązać z różnymi osobistymi dolegliwościami, ze społeczną nieakceptacją. Jezus umacnia tutaj błogosławieństwem tych, którzy idą w Jego kierunku, ale jednocześnie pokazuje niebezpieczeństwo tej drogi.

Ten fragment Ewangelii kojarzy się też z zakończeniem pierwszego czytania: „Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata”. (1 Kor 29 – 31). Nie jest to zachęta do stoickiej postawy, ale odwrócenie wartości tego świata. Widać to też w Ewangelii – nie w błogosławieństwach, lecz później w naganach bogatych, sytych, radosnych czy powszechnie chwalonych. Nie chodzi o to, że bogactwo, śmiech, uznanie są złe, ale o ludzi, którzy widzą wyłącznie to, a nie widzą przed sobą Jezusa. Wchodzą wtedy w ślepą uliczkę pewnej iluzji, zafałszowania obrazu rzeczywistości przez złudzenia tego świata. A jest powiedziane: „przemija postać tego świata”.

Tutaj zwróciłabym uwagę właśnie na przewartościowanie w stosunku do tego, co będzie w królestwie niebieskim. Ludzie próbują się często zastanawiać, jakie będzie krolestwo niebieskie, tworzą sobie pewne wizje. Takim ludziom można by odpowiedzieć tylko jedno: to będzie po prostu inne – inne niż to, co dziś sobie wyobrażają, co dziś czują. I te rzeczy, które teraz wydają się im piękne, wspaniałe, cudowne, nie będą na pewno składały się na królestwo niebieskie.

Andrzej: Błogosławieństwa u Mateusza czy Łukasza są moimi ulubionymi fragmentami Ewangelii. Dziś chciałbym się skupić na jednym zdaniu: „Błogosławieni będziecie, gdy ludzie was znienawidzą, i gdy was wyłączą spośród siebie, gdy zelżą was i z powodu Syna Człowieczego podadzą w pogardę wasze imię jako niecne: cieszcie się i radujcie w owym dniu, bo wielka jest wasza nagroda w niebie”.

Przyznam, że jeszcze dwa lata temu w moim życiu chrześcijańskim to zdanie odnosiłem do tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, nienawidzą Boga albo nie cierpią Kościoła katolickiego. Jako zakonnik, duchowny, jezuita mógłbym być znienawidzony, zelżony z powodu Syna Człowieczego.

Dwa lata temu podczas kryzysu lustracyjnego w Kościele polskim po raz pierwszy zobaczyłem ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego jako kogoś, kogo wielu duchownych nienawidziło i nienawidzi coraz bardziej, obdarzało go pogardą, wyłączyło spośród siebie. To mi skomplikowało obraz. Jak to możliwe, że między chrześcijanami, katolikami dochodzi do takiego podziału, takiej nienawiści, takiego wyłączenia? Kto tutaj reprezentuje Syna Człowieczego? Z kim jest Jezus? Czy Jezus jest rozerwany w tym Kościele?

Później, gdy sam doświadczyłem wyłączenia, nierzadko nienawiści, pogardy ze strony moich współbraci jezuitów, braku miłosierdzia, mobbingu ze strony przełożonych, antyewangelicznej postawy w chwili, gdy opowiedziałem się za Jezusem tak, jak Go rozumiałem, za prawdą, za Kościołem. Przeżyłem szok. Nie wiedziałem, gdzie jest Jezus. To znaczy wiedziałem i szedłem za Jezusem tak, jak Go rozumiałem, i stałem się znienawidzonym, wyłączonym, zelżonym – ale od moich współbraci jezuitów, czyli tych, którzy noszą imię Jezusa. Nie wiem skąd miałem siły, by pozostać wiernym Jezusowi i Kościołowi do końca, w czym była doza trudnej do zniesienia śmieszności. Często wówczas i teraz myślałem o Jezusie wleczonym na Krzyż: to nie była “dostojna” męka i śmierć. Przeciwnie. Takie doświadczenie oczyszcza nas do głębi.

Odtąd ten fragment Ewangelii i wiele podobnych fragmentów stało się dla mnie tajemnicą. Odtąd z pokorą mówię: przestałem rozumieć te fragmenty, nie potrafię ich dobrze zinterpretować. Nie potrafię powiedzieć do końca, gdzie tutaj jest Jezus. Czy Jezus był w mojej postawie, w postawie ks. Tadeusza? Czy Jezus był w sercach tych, którzy wystąpili z nienawiścią, z pogardą wobec nas, chroniąc złych rzeczy w Kościele, grzechu, zła, swojej pozycji? I później jeszcze wielokrotnie z powodu tego, że lustracja budziła tak wielkie emocje, spotykałem się z ludźmi, którzy mnie wspierali, pocieszali, dodawali otuchy, głęboko rozumieli i współczuli nawet, ale spotkałem się też jako osoba trochę publiczna z wieloma wyrazami pogardy, lekceważenia, klepania po plecach, zniewagi itp. To też częstokroć byli katolicy. Bardzo często byli to duchowni.

Trudno mi było przyjmować to jako błogosławieństwo, czyli coś sprawiającego, że jesteśmy bardzo szczęśliwi. W takich sytuacjach myślałem o tym zdaniu Jezusa. Nie koncentrowałem się na tym, że ono mnie dotyczy. Z pokorą wiedziałem, że tam [wśród wyłączających mnie] jest również Jezus Chrystus, że ja się mogę mylić. Ale wiedziałem, że to zdanie odnosi się też jakoś do mnie, że w pogardzie, w wyłączeniu, w tym, co we mnie dobre, w tym, co Jezusowe, również ja jestem Jego uczniem, który z powodu Jego imienia może cierpieć od innych Jego uczniów. I że to ma pewną wartość.

Ta tajemnica rozdarcia Kościoła, rozdartego Jezusa cały czas pracuje w moim sercu. To jest najbardziej bolesna tajemnica. Dopuszczam do siebie ten ból rozdartego Jezusa. I ten ból, który staram się, aby był u mnie Krzyżem, całkowicie zmienił moje spojrzenie na wiarę w Jezusa, na chrześcijaństwo, na katolicyzm. Stał się rzeczywistą tajemnicą. To mysterium iniquitatis, misterium nieprawości, misterium rozdarcia – w którym i ja mam swój udział i za który przyjmuję również swoją współodpowiedzialność – stało się moim szczególnie uprzywilejowanym dostępem do Krzyża Jezusa. Pozwoliło mi lepiej zrozumieć to błogosławieństwo. Doświadczyłem i doświadczam głębokiego pokoju właśnie jako zelżony, wyłączony z “synagogi”, z Kościoła, odsunięty od pełni kapłaństwa, znieważony i opluwany przez rożnych ludzi, którzy też się mienią chrześcijanami. Ja na to nie odpowiadam albo staram się odpowiadać z delikatnością i spokojem, głosząc cały czas Jezusa w bardzo różny sposób – i osobiście, i w modlitwie, i przez „Tezeusza” w setkach tekstów, refleksji itp.

Błogosławieństwo, bycie szczęśliwym… To jest takie szczęście przez łzy. Ono się rodzi w bólu. Nie jest łatwo być ubogim, czyli biednym. Nie jest łatwo płakać, bo gdy człowiek płacze, to się wcale nie śmieje, tylko płacze i ten płacz boli. Nie jest łatwo znosić ludzką nienawiść i wyłączenie ze strony współbraci. Na dnie tego bólu człowiek może się jednoczyć z Jezusem, otrzymuje Jego łaskę i rzeczywiście wtedy staje się błogosławiony. Szczęście, pokój wydobywa się z pokładu głębszego niż ból. I to jest na pewno poziom nadprzyrodzony.

Chciałbym Jezusowi za tę tajemnicę bólu, wyłączenia od dwóch lat czy to z zakonu i jakby z Kościoła, czy z ludzkiej akceptacji, z jakiejś oczywistości chrześcijańskiej szczególnie podziękować, bo to mi pozwoliło wejść w głębszą tajemnicę życia Jezusa, Jego ukrzyżowania, Jego zmartwychwstania.

Wierzę tym słowom. Na dnie mojego bólu wierzę, że jeżeli dzieje się to z powodu Jezusa, to jest to ból i wyłączenie błogosławione, które pełnię swojej prawdy ujrzy może jeszcze w tym życiu, a na pewno w kolejnym życiu, kiedy już wszystko będzie jawne i jasne

Wieczory Biblijne w Kasince Małej

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code