Wojna z cywilami – 13.XII 1981

Wojna z cywilami, takie hasło usłyszeliśmy, kiedy gorączkowo w nocy ogłoszono alarm w jednostce i kazano nam wyjeżdżać całym sprzętem (czołgi, samochody, topazy i całe gractwo, co stało w garażach naszej jednostki).

Byłem czlowiekim Solidarności, w mojej głowie wówczas 20 latka, pełnej młodzieńczych pragnień, marzeń, siły i radości, była ogromna radość, że zmienia się nasz świat, na naszych oczach, że nagle mamy coś do powiedzenia, że te flagi zmieniły się,  na biało czerwone, ale ze znaczkiem takim bliskim, naszym. Serce młodzieńca zaczęło odczuwać pierwsze zauroczenia płcią przeciwną, tą piękniejszą częścią ludzkiej populacji. Wszystko było takie nowe, takie inne, zapachy takie ostre, emocje takie silne.

Kiedy w lutym 1981 roku, po doskonałych wynikach mojej pracy (byłem wówcza tokarzem i pracowałem w przemyśle na akord), wróciłem do domu z pensją i tzw. trzynastką, nie wiedzieliśmy, jak się cieszyć. Moja mama i tata wręcz nie mogli uwierzyć – 6.700 zł, a ojciec wówczas miał rętę 900 zł. Jak bardzo chcieliśmy spełnić marzenia, wziąłem mamę ze sobą i pojechaliśmy, kupiłem nowy telewizor, bo nasza -alga – po codziennej terapii wstrząsowej (waliliśmy pięścią w obudowę, żeby było coś widać), już nie dawała rady, nowiutki zdaje się neptun, czy jakoś tak, toż to był szok. Kupiłem mamie różne rzeczy, ojcu, i sobie wymarzony garnitur (no bo synu powinieneś już mieć) i kurtkę nową na zimę, dobre buty. Cieszyliśmy się tym wszystkim, jak dzieci. Ale kiedy wróciliśmy z mamą do domu, ojciec dziwnie zasmucony patrzy i mówi, wołają cię do wojska…

Cieszyć się, czy płakać, dobrze to , czy żle,  tak czy inaczej nie miałem wyjścia. Mój świat poszarzał, inaczej zacząłem patrzeć na to co mnie czeka. To już nie będzie wojsko takie, w jakim był mój brat 8 lat wcześniej, słychać było wrogie pomruki, słychać było niepokoje. Co będzie, jak ja te dwa lata tam przeżyję? Ojciec mówił, każdy chłop musi przejść wojsko, ja bylem 6 lat, kampania wrześniowa, wojna, okupacja. No tak, tylko, że wojny nie ma…, myliłem się.

Wówczas nie znałem Boga, wydawało mi się, że jestem wierzący, dziś wiem, że to byla nie prawda, ja tylko wiedziałem o Bogu, jak to Hiob skomentowal swoją relację z Nim. Dlatego też przygotowywałem się do tego wojska, jak moi kumple – zaopatrzyłem się w "żyto" i żegnałem się długo i z każdym, nie wiedziałem wówczas, że z niektórymi na zawsze. Moja dziewczyna, wówczas dała mi swoje zdjęcia, abym o niej pamiętał i pisał, miałem wówczas i inne sympatie, to był jeszcze taki bardzo niewinny szczęnięcy czas. Brat mnie klepał po ramieniu, no staniesz się prawdziwym facetem, jak cię pościgają, nauczysz się strzelać i wogóle.

Kwiecień 1981, jadę do jednostki do Słupska, kawał drogi, dobrze, że mój kumpel dostal też przydział do tej samej jednostki, matka mówi do mnie, juz cię więcej nie zobaczę, nie wiedziałem wtedy, że to byly prorocze słowa. To co mnie przeraziło w jednostce, to to, że wszyscy byli do nas wrogo nastawieni, wy solidarnościowcy, my wam pokażemy – czego oni od nas chcą? Nie domyślalem się, że ci, co są w tej jednostce od 1,5 roku, oni nawet nie wiedzą co to Solidarność, nawet sobie nie wyobrażają, oni tego nie czuli, nie przeżywali. Nas traktowali jak wrogów, a przecież…

                        

Atmosfera była napieta w tym naszym "Comando Palestino Amerikano", jak to śmiesznie nazywaliśmy naszą elitarną jednostkę desantu morskiego. Ścigani byliśmy bardzo, aż nam te solidarnościowe myślenie, zamieniło się w apatię, złość, niemoc. Ścigali nas starsi żołnierze, ścigali zawodowi, nigdy potem takich upodleń nie doświadczyłem w życiu, jeszcze dziś kiedy wspominam  tamte dni i miesiące, wzdryga mnie i robi mi się smutno. Czołganie pod dywanami, czyszczenie butów każdemu, robienie herbatek (tzw. jumb),. ktorymi starsi się narkotyzowali, głupie śpiewy, pasowania, oblewania wodą, nieprzespane noce, nie wiem czy to miało mnie zrobić mężczyzną. Raczej wypaczylo moją osobowość. Trwało to 1,5 roku, ponieważ ze względu na brak poborów, nie było nowego wojska, tylko my ciągle

kotami.

Grudzień 1981 – kadra na jednostce, właściwie nawet spała, trochę wytchnienia od tych "dziadków" itp. coś się kroi, nie mieliśmy pojęcia co. Ciągłe alarmy, jeździliśmy do samochodow z amunicją  i zapalaliśmy  je, wyjeżdżaliśmy i wracaliśmy. Tylko patrzeć kiedy będzie prawdziwie, nikt się nie zastanawiał dlaczego. Obowiązkowy dziennik mówił, generalny strajk się zbliża. Myśleliśmy, my młodzi – powinniśmy być tam z naszymi, a nie tu gnębieni. 13.XII – 3 rano, dwie godziny temu dopiero zeszliśmy z rejonów, zaspani patrzymy co się dzieje, a tu cała kadra już ubrana i rozkazuje, zdaje się nie byly to żarty, ani alarm próbny. Pojechaliśmy po samochody, odpalam, zjeżdżam z kloców, bach pana, leżę na śniegu i pompuję sprężarką koło – udało się.  Jedziemy, na prawdę wyjeżdżamy z garażów wojennych do jednostki, to już nie przelewki myślę sobie. Rozkazują nam zaopatrzyć czołgi w amunicję ostrą, nie to już bardzo źle, wszyscy się uwijają jak w ukropie, ani chwili namysłu. Stajemy w kolumnie i ruszamy, dokąd, po co, gorączkowo się zastanawiamy. Bez dysponenta, na czuja jadę. W połowie drogi, nie wiem dokąd, stajemy, wreszcie, może ktoś powie co się dzieje. Lajtowo, bez metalowego bereciku, bez broni wychodzimy na zbiórkę na jakimś placu, gdzieś tam. Padnij i czołganie po hełmy i broń. Cztery pełne magazynki amunicji, pas się obwieszał od ciężaru, po co nam to. Pułkownik wygłasza płomienną przemowę, że to, że tamto, że wojna z cywilami. jak to, wspomniałem moich klolegów z zakładu, to niemożliwe, czym niby oni mieli walczyć, nie mają broni, czołgów , amunicji. Wojna z moja matka, ojcem, bratem, szwagrami? Bzdury na kółkach, ale co zrobić. Jedziemy do Gdańska, o rany, to nie przelewki, przecież tam najgoręcej. Czołgi na ulice, my do lasu i marźniemy niemiłosiernie.

Chłopaki wócili z Gdańska, masakra strzelalismy ze ślepaków o asfalt z czołgów, ludzie uciekali. Nie chcemy, nie chcemy, byli poparzeni. Gliniarze, ci są bezkompromisowi, nas cofnęli, boją się. Już jeden czołg uciekł, złapali ich. Wojska się boją, bo młodzi chłopacy, część solidarnościowa. Stoimy, wycofujemy się do Nowego Dworu i tam zdrowiejemy z szoku. Jakaś jednostka – opelotka, nie wiedzieli kim jesteśmy, nabrali respektu, kiedy pokazaliśmy im nasze uzbrojenie, bali się nas. Ale im dłużej, tym lepiej skumplowaliśmy się, Święta, warty, gotowość bojowa. Po trzech miesiącach powrót do jednostki, a tu nasza hala sportowa, gdzie grali Czarni Słupsk, zajęta, ZOMO – najgorsza odmiana, naszym zdaniem ludzi. My jednak z duchem solidarnościowym, oni bezwzgledni, walili pałami po tarczach i robili próby, największe szuje, ormowcy, kapusie, łobuzeria, o jak myśmy im się psocili. Jedliśmy z nimi posiłki na naszej stołówce, nie mieli życia, gwizy, pomruki – wiedzieli – na pewno nie jesteśmy z nimi.

Kilka refleksji z pobytu w Gdańsku, ludzie bardzo nas lubili, nie tylko z tego względu, że dzieliliśmy się żelaznymi porcjami:) Ale zapraszali do domów w czasie patroli (Upss!), dziewczyny zerkały, oj …A na zomowców, leciały z okien wiadra wody, na mrozie, wyzwiska – nie mieli łatwego życia.

Kończyła się służba- 1983 czas wracać do domu, już nie tego samego, matka zmarła latem 1981, ojciec bardzo podupadł na zdrowiu, zmarł dwa lata później. Ja dwa lata starszy, ale jak bardzo zmieniony, nie mogłem długo się pozbierać, musiało minąć jeszcze dziesięć lat, abym zrozumiał, że prawdziwe życie jest jedynie w Bogu.

Taki oto był mój 13.XII. 1981

KJ

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code