Z sezonu w sezon

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE


/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

Cud przemiany zimy w wiosnę jest dla mnie szczególnym w tym roku. Pamiętam, że kiedy tu doleciałem w zimowe popołudnie, które dla mnie oznaczało faktycznie północ, byłem zaskoczony ilością popękanego betonu. Moje wspomnienie Montrealu z połowy stycznia jawi się, jako miejska zimowa pustynia. Kiedy nadszedł ponad 20 stopniowy mróz, który skuł okolicę, pojawiły się śnieżne zamiecie (podobno wyjątkowo skromne w lutym tego roku) , a światło było dostępne przez kilka godzin dziennie, myślałem, że to jakaś ogromna pomyłka z tym wyjazdem. Trzymała mnie przy życiu ciekawość świata i ciągłe pytanie – co będzie jutro? I rzeczywiście, za każdym razem jutro przynosiło coś nowego – tylko jedno pozostawało bez zmian – gruba pokrywa śniegu i jeszcze grubsza lodu. Nawet kiedy zdarzały się słoneczne plusowe dni i śnieg znikał z parapetów i dachów, zawsze każda strata była nadrabiana z procentem. Na przełomie lutego i marca śnieg sypał dzień i noc, to wszystko wyglądało jak nigdy nie kończąca się biała opowieść. W najczarniejszych wyobrażeniach jawiła mi się wiosna pod koniec maja z latem w lipcu i sierpniu, krótką jesienią i początkiem zimy z mrozem i śniegiem na przełomie października i listopada.

Wiosna rzeczywiście się ociągała. Co prawda w marcu było ewidentnie cieplej ale zgromadzone zasoby lodu nie puszczały jednak do końca miesiąca. Płaski dach za moją kuchnią tygodniami odtajał z warstwy zbitego w lód śniegu. Zakamarkami lud pozostał do połowy kwietnia. Szkolne przysłowia „W marcu jak w garncu”, „Kwiecień plecień poprzeplata – trochę zimy, trochę lata” brzmiały jak wymyślone tutaj. Pod koniec kwietnia śnieg padał trzy dni i pojawił się na krótko jeszcze w maju. Bywało słonecznie, na co ekspresowym przyrostem reagowały trawy i inne niskie rośliny. Rosły na oczach na każdym klombie i w każdej betonowej szczelinie. Drzewa cierpliwie czekały. Pąki nabrzmiewały ale bardzo powoli, jakby ostrożne i bardzo ale to bardzo nieufnie.

Zawsze uważałem, że Warszawa jest zielonym miastem. Przytłoczony zimowym Montrealem trudno mi nadal uwierzyć, że tu zieleni jest jeszcze więcej. Każdy skwerek jest adoptowany na mini park z własną oficjalną nazwą. Choćby kilka drzew, z kilkoma klombkami i kilkoma ławkami. Miasto wita wiosnę szczególnie. Zagospodarowany zostaje każdy skrawek ziemi. Wycięte w betonowych chodnikach przestrzenie na drzewa zostają otoczone deskami, uzupełnia je się ziemią i sadzi kwiaty. Przykręca się dodatkowe ławki, tworzy kompozycje, wystawia ogródki w miejsce przychodnikowych parkingów. Każde miejsce potencjalnej zieloności jest skrupulatnie zagospodarowane. Tam gdzie beton zasłania wszystko – wystawia się ogromne donice z posadzonymi w nich drzewami. Tak jak sroga zima jawiła swoje oblicze i rzeczywiście stanowiła kontrolę nad miastem, tak teraz soczysta wiosna przejęła władzę.

Montreal ma zaledwie kilka dużych parków. Trzy z nich – przeogromne – pozwalają uciec od zgiełku miasta, nawet jeśli się jest w jego samym centrum. Mont Royal – serce metropolii. Połączenie alejek, ścieżek górskich, parkowych jeziorek, ale też bagnistych terenów, zagajników, polanek, tarasów widokowych. Wszystko to 10 minut piechotą do ścisłego centrum. Angrignon – ostatni przystanek zielonej linii metra wyprowadza nas prosto do parku przypominającego bardziej las. W okolicy jezioro powstałe w skalnym wyżłobieniu. Jedno z najpopularniejszych miejsc piknikowych. Pikniki to domena kultury muzułmańskiej. To rzeczywiście ich przestrzeń, z suto zastawionymi stołami, ogromnymi grillami, kawą w srebrnych termosach. Spotykają się tutaj całymi rodzinami i biesiadują od świtu do zmierzchu. Jezioro przepełnione rybami: karasie, sumy, okonie, ryby w rodzaju pielęgnic, jest też szansa spotkać żółwia. Słońce rozświetla wodę i czyni z jeziora ogromne akwarium. Jak to wszystko przeżywa długie zimowe miesiące ? – dla mnie niewyobrażalne.

Moim ulubionym miejscem w Montrealu są jednak dwie wyspy oddalone od mojego domu jeden przystanek żółtą linią metra. Jestem tam przynajmniej raz w tygodniu. To prawdziwy przyrodniczy raj i niesamowity przykład współistnienia człowieka i natury. Na wyspach połączonych mostem znajdziemy ogromne tereny parkowe, wielki parking, przeogromne wesołe miasteczko z typowymi w Ameryce kolejkami górskimi sięgającymi nieba, odkryte baseny, zabytkowy fort, Biosferę, tor wyścigowy, plażę publiczną.  Jest tu też niesamowicie naturalnie wkomponowany „mały” ogród botaniczny oraz przestrzenie wyglądające na całkiem dzikie i niedostępne, a jednak gościnne poprzez wytyczone ścieżki. Uwielbiam przychodzić tutaj nad bagnisty staw pełen tak głośnych ptaków, że aż można by rzec rozkrzyczanych. Tutaj też można usłyszeć wielką Quebecką żabę. To niesamowite żabisko nie kumka, a ryczy jak prawdziwy jeleń. Gdyby nie to, że miałem ją okazję poznać bezpośrednio na lekcji przyrodniczej, pewnie do dziś zachodziłbym w głowę jak te porykujące zwierzęta chowają się w sitowiu – i co to jest? W życiu nie wpadłbym na to że to żaba – ten dźwięk jest tak jeleni, że nie sposób nie uwierzyć, że to jeleń mimo, że słyszy się ich kilka w obszarze kilku metrów i żadnego nie widać. I znowu bogactwo fauny i flory. Wystarczy wyostrzyć oko i ucho, nie ingerować za mocno, a oprócz wszędobylskich wiewiórek i świstaków dostrzeże się, masę śpiewających ptaków, czaplę, Kanadyjską Gęś z pisklętami, rybołowy, bobry, kaczki, ryby, piękne motyle, ćmy.

 

Mieszka tu też taka dziwna myszka. Podobna do mini wiewióreczki, z dwoma białymi paskami na grzbiecie i puszystym ogonkiem. Szybka, zwinna i niesamowicie absorbująca. Ogólnie roślinność i zwierzęta podobne są do tych, które znam z Europy – a jednak inne, czasami zaskakujące zachowaniem, ubarwieniem, kształtem, a na pewno bliskością. Park wieczorami jest prawie pusty. Potęguje to jego atmosferę. W sumie ten jeden przystanek metrem czyni z niego, jakby własny dziki ogród za domem. Niesamowicie tajemniczy, bogaty, tak bliski, a zarazem daleki świat. Jestem zakochany w przysiadaniu na samotnym krzesełku u stóp jednego z niewielkich rozlewisk. Przy brzegu pluska narybek, od czasu do czasu taflę wody przecina bóbr, po drugiej stronie brodzi duża Czapla Szara – gospodyni, za mną ryczy w trawie „jeleń”, na horyzoncie miedzy drzewami przebijają się wieżowce Montrealu. Żal wracać do domu – chociaż i tam na dachu za kuchnią nad ranem na swoją porcję mleka zawsze czekają uliczne koty, a zaglądającym kilka razy dziennie sąsiadem jest szary wiewiór.

 

 

Komentarze

  1. Malgorzata

    Tomku! Zazdroszczę Ci terenów spacerowych

    Tomku!

    Zazdroszczę Ci terenów spacerowych. My mamy wprawdzie strumyk, ale poza tym strome i kamieniste górskie ścieżki, za którymi nie przepadam. Żeby pochodzić po parku, jak na poważnych ludzi przystało, a nie przedzierać się przez jakieś chaszcze wśród wilczych legowisk, musimy jeździć ponad 10 km do Rabki – albo na Planty do Krakowa, ale to znacznie dalej.

    Pozdrawiam Cię serdecznie
    M.F.

     
    Odpowiedz
  2. rzusto

    Małgorzto!
    Kasinka może i

    Małgorzto!

    Kasinka może i Mała ale jak sama mówisz lasem Wielka 🙂  Mi się tęskni za dużym lasem – pewnie to też pomysł na kolejną opowieść – tylko, że tu straszą nie tylko wilkami, a także niedźwiedziami, pumami, kojotami i skunksami 🙂

    Pozdrawiam,

    Tom

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code