,

W bezruchu tautologii

Wydawać by się mogło, że tak odważny i wysoko siebie ceniący naród jak naród polski swobodnie oddycha mitami określającymi jego tożsamość kulturową, religijną i polityczną, że w związku z tym jest uprawomocniony do ujmowania teraźniejszości w perspektywie całości dziejów i ciągłości przemian duchowych, że osią łączącą przeszłość i przyszłość jest entelechia rozumiana jako połączenie mitycznego początku narodu z jego celem ostatecznym, którym ma być realizacja etosów chrześcijańskich.

W centrum takiego obrazu naród lokuje Katedrę Wawelską, polskie Akropolis i Nekropolis, która jest źródłem energii i mocy wszystkich Polaków. Kategoria unitatis, będąca jedynym oczywistym modelem narodowego myślenia, przywoływana tyleż bezrefleksyjnie, co naiwnie, za Piotrem Skargą, uporczywe przeglądanie się w zwierciadle Rzymu, utożsamionego już tylko z Watykanem, odsłanianie heroizmu narodowego traktowanego jako zbawiający "dobry uczynek" (a przecież w ogóle należy czynić dobrze mimo wszystko) konstruują konteksty tradycji ożywiającej mit szczególnego wybrania narodu do pełnienia misji orędownika, Parakletosa, który powołany jest do tego, by cudze błędy piętnować i prostować krzywe ścieżki.
 
Manifestacją takiego mitu i jego tradycji są orgiastyczne kulty i lamentacje, ceremonie i święta, będące, jak każde święto, marnowaniem zgromadzonych sił i zakrzyczeniem refleksji, która ma przychodzić wraz z postem. Takiego rodzaju mityzowanie narodu prowadzi do tego, że jego historia jest serią eksperymentów dokonywanych na przeznaczeniu: jeśli eksperyment się uda – naród przetrwa, a los zostaje przechytrzony; jeśli doświadczenie spali na panewce – koniecznie należy wskazać winnych niepowodzenia lub podporządkować porażkę woli Pana Boga (i tu rola Kościoła Katolickiego czyli archikontekstu obwinienia) lub zastosować naukę materializmu dialektycznego, wskazującą na posiadaczy sił i środków produkcji jako na tych, którzy mówiąc podległym: "będziesz jadł chleb, ale z mojej ręki", w rzeczywistości zastępują Pana, co wykazał w aktualnej dziś i jutro książce o marksizmie jako religii Alain Besoncon.
 
Nie widzę szczególnej różnicy między pierwszym a drugim archikontekstem. I tu, i tam nieobecny jest chrystocentryczny telos (cel, ale i początek i koniec),deklarowany jako sens istnienia i przywoływania mitu narodowego. Należy poza tym przyjąć, że cel uświęca środki (czyli je marnotrawi) i że realizacja celu, domagając się ofiar, wymaga również tolerowania tych, którzy pod skonstruowany model narodowego mitu nie podlegają i stanowią albo jego formy rudymentarne (strzępy), albo mutacje, albo dewiacje. A ponieważ mit jest zawsze tendencyjny i totalitarny w języku, którym jest wyrażony, to powszechnej akceptacji (czyli akceptacji większości) przyznaje się rację ostateczną, a racje poszczególne rozumie się jako ornament, urok demokracji, głos niezrzeszonej mniejszości, która eo ipso racji mieć nie może. Tylko że większość nigdy nie pyta, czy mniejszość w ogóle jest zainteresowana posiadaniem racji, bo mniejszość nie jest tym w ogóle zajęta. Mniejszość się nie domaga, bo czego ma się domagać, ona po prostu jest i tyle. I to właśnie oburza większość, która potrzebuje przeciwnika, aby ograniczyć, obrysować linią ciągłą własną dominację. Musi tę mniejszość jakoś sprowokować, np. łaskawie dając jej prawo głosu, aby w ogóle struktura mniejszość – większość mogła zaistnieć. Bo to, czego większość się boi, to nazwanie jej totalitaryzmem, czyli mitem właśnie.

N
iestety, w polskiej mentalności (inaczej niż rozsądek przewiduje) to, co wysokie wprzęga się w służbę tego, co niskie. I tak jest z religią. Przeciwko niej nie ma argumentu, bo uplasowana jest na połączeniu totum i quantum, całości i części. W końcu najpotężniejsza tautologia: „wierzę, że każdy w coś wierzy” stanowi dostateczną rację dla uznania, że mit jest suwerenny i prawdziwy, jeśli koryguje go tylko religia, a raczej sposób jej prezentacji.

C
o więcej, argumenty typu sola fide (tylko z wiary) przystosowują do swych potrzeb również zjawiska przyrody: kataklizmy (bo uczestniczą w nich wszystkie żywioły składające się przecież na ludzkie istnienie), okresy meteorologicznej prosperity (bo są przeniesieniem mitu Złotego Wieku), szczęsne zbiory (bo są wróżbą sytych i rozpustnych świąt). W obu przypadkach – nieszczęścia i szczęścia, krachu i powodzenia – przestają funkcjonować narzędzia poznania. Zwłaszcza prawa logiki ulegają zawieszeniu, bo nic z niczego jasno nie wynika, czyli nie ma implikacji, tej podstawy logicznego rozumowania. I w to właśnie miejsce wnikają tzw. przysłowia, wróżby, resentymenty, biografie oparte na cudach, podświadome nawet, bo świadome to rzecz oczywista, manipulacje i wartościowania. A w to wszystko mentalność polska obfituje, bo ma cechy mentalności zagrodowej, typowej dla konglomeracji stadnej, w której istnieje przewodnik posiadający przede wszystkim rodzinę, za która odpowiada i która go broni, i która przekaże pokoleniom ten sam schemat oparty na mnożeniu sklonowanych obywateli stada pierwotnego. Przewodnik to jest ten, który się wie. A jak się wie, to się tak wyjaśnia, jak się chce. Najczęściej przez slogany, clichees wspólnego mianownika, izotopię.
 
Slogan: nawet niebo placze ze smutku; odchodzą prosto do nieba; jeden kraj, jeden naród. Clichees: cały Naród na kolanach; wszyscy poruszeni; nie on pierwszy był bez winy; każdy może być świętym; "taki gruby, taki chudy może świętym być…"; Pan ich wszystkich pokarał, inni też na to zasłużyli…; ciągłe trwa proces udoskonalania wszystkich i każdego. Izotopia (oznaczanie jednego składnika jako drivera, tworzenie za nim smugi domyślności): nie musimy wymieniać tych, którzy zawinili; sądzimy, że każdy wie, co czuje w głębi serca; ta mało ważna decyzja stała się jednak najważniejszą. Do tego można  dołączyć formy bezosobowe (mówiono, słyszano, widziano, mniemano, myślano), co jest odpowiednikiem mityzacji  rzymskiej za pomocą wyrażenia fuit fama, stosowanie liczby mnogiej zamiast pojedynczej (wiedzieliśmy zamiast wiedziałem) i specyficzną składnię opartą na twierdzeniu o racji własnej przez negacje innych przypuszczeń (nie jest prawdą jakobym… ale, bo, ponieważ…). Te czynności nazwijmy operatorami mitologizowania. One właśnie staję się  tematem mitu, bo mit ma zawsze dwa przedmioty: to, co się w nim mówi i to, w jaki sposób się to mówi. Dlatego nie jest zbiorem zdań w sensie logiki i nie podlega prawom weryfikacji.
Jest tu tautologia, bo mit to mit. Dramatyczna staje się sytuacja narodów, które tę tautologię traktują jako prawo historii. Historia płynie, jest wynikaniem. Mit stoi w miejscu, jest tautologią.
 
I odnoszę wrażenie, że mitologia narodowa polska pozostaje w nieruchomych obrotach czasu oraz znakomicie wpisuje historię w tak wyśmiewaną powszechnie ideę Hegla, że po 1789 roku, po Rewolucji Francuskiej nie ma już historii, jest tylko historiozofia.
           
To znaczy, że istotowo już nic się nie zmieni. Jak w zagrodzie. A skoro nic się nie zmieni, to nie warto próbować zmian, bo przecież i tak będzie, jak było.
           
Zygmunt Krasiński mógł tylko widzieć w strasznym majaku pożar Kwirynału, a Stanisław Wyspiański krzyczeć w koszmarnym śnie:
                                  "Wawel, Wawel burzą!".

 

Przypomina mi się  wydarzenie, jakie miało miejsce w pewnej wiosce afrykańskiej. Oto ktoś gdzieś od kogoś dowiedział się, że "pisało" w angielskiej gazecie, że z nieba spadnie złoto, że "ubogaci", mówiąc kościelnie, biednych ludzi, że – wnioskowano – duchy przodków  to "stała obecność" (wyr. kościelne) i ustawiczne "obdarowywanie" (j.w.). 
            
Z domów pozrywano dachy i strzechy, aby mieć "niebieski dar" u siebie.
 
Spadł deszcz.
            
Nie znali metafory.
 
 
 

Komentarze

  1. aharon

     Panie Włodzimierzu .

     Panie Włodzimierzu . Przeczytałem w bezruchu tautologii, tzn Pański blog. To bardzo mądre co Pan pisze i zapewne z korzyścią dla ludzi wykształconych. Mnie człowiekowi z pola , bardzo spodobało się to ostatnie zdanie o tych ludziach w afrykańskiej wiosce. Ja chyba też bym rozebrał dach 🙂  chyba nie chciałbym znać metafory . Może lepiej żyć nie wiedząc wszystkiego, może łatwiej się przeżyje do końca miesiąca kiedy się nie wie…

    Puki co czasy mam obecnie przyziemne jak na filmie poniżej. 

    Naród jakoś taki zmęczony jak Tomuś z Czereśniakiem.  

    Jakby Pan chciał zobaczyć coś fajnego i z humorem to proszę poczekać do trzeciej minuty i trzydziestej sekundy tego filmiku i odsłuchać o czym mówi dziś Polak …

    http://www.youtube.com/watch
     

     Pa.

    PS.

    Niech Pan kiedyś napisze bardzo prosty blog. Chodzi mi o taką rozmowę z chłopem na roli. No wiem Pan takie spotkanie na polu. Nic tylko wiatr , pole i ludzie prości . Taka rozmowa twarzą w twarz w z wiejską Polską. Bo ta chyba jest najprawdziwsza , wszak jesteśmy Polanami. 

    Ja Pański Blog skopiowałem i wydrukuję . Zaniosę na wieś i spytam się chłopów co oni o tym myślą…

    o tym bezruchu tautologii…

    Ma Pan ciepłą aurę, dobrą i wysoki lot . Może powinien Pan pomyśleć o Polityce. Mówię serio. 

    Nie wiem ale myślę, że gdyby ludzie Pańskiego pokroju weszli na scenę polityczną może było by Polsce łatwiej. Potrzeba jednak by mądrość Pańska była zrozumiana wśród Polan tak by zrozumieli metafory. 

     

     

    Proszę nie zapomnieć o filmie w linku powyżej link  od 3 minuty i trzydziestejsekundy do 5,59. Można i dalej..

     

     

     

    Gałązki od Aharona .

    raz jeszcze cieplutko pozdrawiam 

    arturhei.jalbum.net/gałązki/

     

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code