To jest już koniec

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE


/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

Lato drga jeszcze ostatnimi promieniami słońca. Rozszarpywane deszczem i wiatrem powoli rozwiewa się wzdłuż wielkiej St. Lorence River. W basenie woda spuszczona, wszystko zostało pieczołowicie posprzątane i zamknięte do czerwca. Mostki nad rzeką zostały zagrodzono bramką na klucz. Pewnie za chwilę zostaną zdemontowane. Skąd ten pośpiech? Odmalowane ławki przestały już pachnieć świeżą farbą i nie straszny im deszcz, a potem mróz. Autobusy i metro wypełnił szkolno-studencki tłok. W tygodniu ścieżki rowerowe są puste. Wszystko naokoło robi się inne. Zaczyna się jesień.

U mnie też kilka zmian. Od poniedziałku do szkoły. Ponowna próba zaprzyjaźnienia się z francuskim. Tym razem na całego. Osiem godzin dziennie przez pierwsze osiem tygodni. Pół dnia po francusku, reszta podzielona na polski i angielski. Trochę jesteśmy do siebie oswojeni z moim piątym kanałem językowym. Liczę zatem, że tym razem się uda – coś na pewno się uda.

Pożegnałem się z seniorami i seniorkami, z którymi pracowałem od marca. Graliśmy w czwartki w bingo. Trochę malowaliśmy w wiosenne poniedziałki. Rozmawialiśmy przy podwieczorku. Kilku osób pewnie nie zapomnę już nigdy.

Sonia – świetnie liczy, śpiewa i wtrąca słówka po polsku, niemiecku i hebrajsku. Nigdy nie interesowało jej to co robiliśmy w grupie – ona śpiewała, głośno i wesoło. Miała swoją ulubioną piosenkę po angielsku – Bring back, bring back – oh bring back my bonnie to me, to me … Nie umiała rozpoznać wszystkich kart w bingo – patrzyła na mnie zaciekawiona i pytała – nie ma, nie ma! – po polsku, ale też po hebrajsku – bopkis, bopkis!

 

Miss Smile. Wchodziła na salę z wielkim uśmiechem.

– Dzień dobry Miss Smile, jak się Pani czuje? – pytałem zawsze wskazując jej miejsce przy stole

– W porządku, w końcu nazywam się Smile! – odpowiadała za każdym razem

– Jak ty się czujesz? – pytała z kolei mnie

– Dziękuję, dobrze – odpowiadałem

– Ja czuję się świetnie, jestem uśmiechnięta, bo nazywam się Smile, więc już zawsze jestem uśmiechnięta. W końcu mam takie nazwisko  – dodawała.

Kilka  razy opowiadała mi historię z dzieciństwa. Zaczynała zawsze tak samo.

– Och widzę, że masz ładne dołeczki jak się uśmiechasz, ja już takich nie mam – zaczepiała, oczywiście uśmiechnięta.

– Dziękuję, Pani też są nadal bardzo ładne – odpowiadałem.

– Och wiesz, jako dziecko miałam piękne dołeczki na policzkach. Moja koleżanka nie miała, a bardzo chciała mieć. Któregoś razu wpadłam na pomysł, aby jej takie zrobić nożem. Wiesz co się stało? Byłam złą dziewczynką – odwracała filuternie, roześmianą twarz, jakby udając zawstydzenie i podglądała moją reakcję.

Hilda, szczególna babuszka. Podkurczona, z bardzo pomarszczoną twarzą i siwym barankiem na głowie. Witała mnie takim uroczym uśmiechem i wesołymi oczami, swoim – Hi Dear. Jej odpowiedź na to jak się ma – Jakoś ciągnę – rozbawiała nasz zespół. Hilda wychowała się na farmie. Opowiadała o kurczakach, krowach i owcach. Emanuje z niej miłość do zwierząt. Teraz ma papużkę, z którą całuje się po powrocie do domu.

Soil próbował na nas ćwiczyć swój utracony status pana domu. Dyrygował jak mógł i gdzie tylko mógł, tak że czasami trzeba było go temperować. Przy żonie, która go odbierała potulniał i jakby kurczył się.

Tibor – za każdym razem pytał się o moje imię i witaliśmy się jakby pierwszy raz w życiu. Zawsze zadowolony był z obecności faceta. Lubił jak szybko prowadziłem jego wózek. Kiedyś , miał sklep na Verdun, wiec zawsze rozmawialiśmy o naszej dzielnicy. Jaka była, jaka jest. Tibor to bardzo uprzejmy, spokojny Pan. W grze w bingo mieliśmy wspólną planszę, byliśmy zespołem, to było ważne dla niego.

No i Paula. Z Paulą się zaprzyjaźniliśmy, dawaliśmy sobie buziaka przed i po zajęciach. Przeprowadziła z się Kalifornii. Przyjechała do córki na operację nóg, po której nie wstała. Została w Montrealu, który kojarz jej się w z wózkiem. Nie znosi tego miasta. Przywitała mnie zdaniem – Co tu robisz? Czy aby czasami nie jesteś za młody na siedzenie z takimi staruchami jak my? Dużo pytała mnie na początku jak u mnie, czy mam co jeść, czy mam s kim się spotkać. Potrzebne mi to było. Paula urodziła się w Bukareszcie, którym się zachwycała, z emocji traciła głos jak o nim wspominała. Jak dowiedziała się, że zostawiam mój wolontariat powiedziała – to jest już koniec.

Była Yetha, która mnie nie lubiła, za to że przetrzymywałem ją wszelkimi znanymi mi trickami i nie pozwalałem samotnie oddalić się. Podążałem za nią korytarzami, kiedy już nie miałem pomysłu na zatrzymanie jej. Błądziła i syczała pod nosem na mnie, jej drugi cień. W końcu stawałem przed nią i mówiłem – Yetha, wiem, nie podoba ci się ta sytuacja. Mnie też. Niestety nic na to ani ty ani ja nie poradzimy. Wracajmy do sali. Odwracałem się i ona wracała za mną.

Każda i każdy z nich walczyła i walczył choćby o skrawek niezależności w tym świecie, w którym zostały i zostali z nieposłuszną pamięcią, z problemami w poruszaniu się i odnajdywaniu drogi, nawet do toalety.  Starość rozmazywała, jakby osobowość. Wśród wszystkich osób można było rozpoznać dawne postaci z ich marzeniami, planami, życiem, historią, wiedzą. Dawne, bo teraźniejszość zamazywała nawet imiona własnych dzieci. Uziemienie na wózku odbierała części z nim radość życia. Lekarstwa rozmywały świadomość. Dieta ukierunkowywała i tak zaplanowane przez kogoś menu. Starość, którą tam spotkałem była często smutna, ciężka, trudna, nieświadoma. Wspólna i dominująca w naszej świetlicy przez te kilka godzin w ciągu dnia. Moim zadaniem było postarać się wypełnić ją czymś z mojej perspektywy ciekawym. Nie zawsze udanie, nie zawsze wszystkim odpowiadająco, zawsze zaplanowanie i zawsze w tym samym przedziale czasowym. Karty, zasady gry, zadania mogły być czasami nie rozumiane, ale czas był zawsze rozpoznawalny – bo był to czas powrotu do domu.

 

 

Komentarze

  1. Halina

    Starość

     Dziękuję za ten wzruszający tekst i gratuluję dojrzałości spojrzenia.  Tak się składa, że dzieci i starzy ludzie są dość często obecni w moim życiu. Tak sobie myślę, że zbyt mało mówi się o polskiej starości, która nie wygląda dobrze. Ci, którzy mają szczęście i znaleźli swoje zasłużone , godne miejsce wśród najbliższych, są niestety w mniejszości. A tak być nie powinno. Wychowywałam się w rodzinie wielopokoleniowej i pamiętam, ile wsparcia dawali mi wtedy moi dziadkowie. I chyba nie ma nic bardziej bolesnego, gdy nasi ukochani zaczynają tracić nie tylko siły fizyczne, ale pamięć, często orientację. Czasami ciężko staremu człowiekowi pozbierać dzień w całość, żeby za chwilę zapomnieć, to, co wywalczył. Starość bywa różna i w ogromnej mierze, to od nas zależy, czy nasi bliscy nie znajdą się poza marginesem życia rodzinnego i społecznego. Starość może być prezentem od życia, etapem, kiedy spokojnie wykorzystany zostanie zdobyty kapitał doświadczeń, ale może też być okresem dojmującej samotności, poczucia nieużyteczności, niewydolności. Przyglądam się nieraz staruszkom , jak zabijają monotonię codzienności. Często ich starość jest po prostu czekaniem na śmierć, albo wysiadywaniem kościelnych ławek. Wciąż za mało mówi się o potrzebach ludzi starszych, ponieważ kultura współczesna zepchnęła starość i śmierć do sfery tabu. Niewiele mówi się o istnieniu zjawiska określanego jako ageizm ( gerontofobia), czyli dyskryminacja ze wzgl.na wiek. Na Zachodzie zjawisko to powoli odchodzi do przeszłości, bo ludzie starsi są najczęściej zamożną grupą ludzi, której się nie lekceważy. W Polsce wciąż za mało jest   Klubów Seniora, Uniwersytetów Trzeciego Wieku, lekarzy geriatrów, i osób, które chciałyby pomagać starszym. Rozmowa ze starszym człowiekiem wymaga cierpliwości i wyrozumiałości już choćby z tego powodu, że upływający czas osłabia zmysły, słuch i wzrok, pogarsza koncentrację. Wszelki pośpiech drażni ich i denerwuje. Życie jest zbyt  szybkie,rozmigotane jak wideoklip, zmienne ,i stary człowiek ma poczucie, że zostawia się go na uboczu, spycha na margines.

    Przypomniał mi się wiersz  May Swenson: Jak być starym?

    Łatwo być młodym, każdy jest młody na początku.

    Niełatwo jest być starym, na to trzeba czasu.

    Młodość jest dana, a wiek się osiąga.

    Trzeba stworzyć magię i zmieszać ją z czasem, by stać się starym.

    Młodość jest dana, trzeba ją odłożyć jak lalkę do szafy, wyjmować jedynie i bawić się nią,

    w świąteczne dni.I koniecznie trzeba tę lalkę uwielbiać, pamiętać o niej w mroku, w zwykłe dni,

    i codziennie składać życzenia starzejącej się twarzy w lustrze.

    Z czasem będziesz bardzo stary, z czasem Twoje życie się dokona.

    Z czasem, także tę lalkę, tak jak nową, choć bardzo starą-odnajdziesz.

     

    pozdrawiam.

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code