Szklankobiorcoszklankodawcy

Niedawno zmarła pani P. Wielki tydzień, temat śmierci, cierpienia, poświęcenia – wszystko na czasie. Zacznę jednak historyjką. Był młody, a rodzice nagabywali: ożeń się, no ożeń, na starość, w chorobie będziesz miał kogoś, kto szklankę wody poda. On się nie żenił. Mijały lata, a on słyszał: ożeń się, no ożeń, na starość, w chorobie będziesz miał kogoś, kto ci szklankę wody poda. On twardo w kawalerstwie. Mijały kolejne lata, a rodzice twardo: ożeń się, no ożeń, na starość, w chorobie będziesz miał kogoś, kto szklankę wody poda. No i się poddał i ożenił. Mijają kolejne lata, zachorował, być może nawet umiera. Żona przy łóżku a on płacze. – Czemu płaczesz? pyta żona. – Bo, bo zupełnie nie chce mi się… pić.

Wracając do Pani P., zmarła była po sześćdziesiątce. Zostawiła dwójkę miernie radzących sobie w życiu synów, mieszkających z nią pomimo dorosłości, plus trzeciego autystycznego zupełnie nieprzystosowanego do samodzielności w żadnym aspekcie, zostawiła również matkę sprawną intelektualnie ale niesprawną od lat ruchowo. Jeszcze niedawno do tej całej gromadki należał również pierwszy mąż Pani P., który porzucił ją z dwójką małych dzieci wiele lat temu i poszedł w świat. Przypomniał sobie o niej, gdy został zupełnie sam w szpitalu, kiedy po wylewie potrzebny był jakiś adres. Pani P. dołączyła więc do swojej unieruchomionej matki, dwóch sprawnych, ale życiowo niezaradnych synów oraz trzeciego autystyka – pierwszego męża. Cóż, można chyba pokusić się o opinię, że Pani P. nie miała szczęścia, bo jak otaczającym ją ludziom chciało się pić, a chciało się nieustannie, to wyszło, że to ona była od podawania szklanek. Całe życie od najmłodszych lat zajmowała się szklankodawstwem na cały etat, gdzie tam! parę etatów. Umarła niedawno w szpitalu, poszło migiem, nikt nie musiał specjalnie z wodą do niej biegać.

Inna historia. Pan inżynier, dwa metry wzrostu, wykształcony, praca w zagranicznej renomowanej firmie, w czasie okupacji bohater. Żona posłuszna. Nie trzeba było bić, ale można było zgnoić za ,,krzywy makaron w zupie’’ lub pod złym kątem ułożone kapcie lub niedoskonałą frazę w wypowiedzi. Minęły lata, pan inżynier gaśnie: nie chodzi, nie poznaje bliskich, siebie. Posłuszna żona biega nie tylko z wodą, ale i pampersami, kremami na odparzenia i ledwo dycha.

No i przedwojenni nauczyciele. Niedawno kwiaty i wizyty notabli, bo razem sto lat przekroczyli. W ostatnich latach przez dom przeszły 23 opiekunki. Ciągła rotacja, bo ,,a to siada przy stole, a to używa wody, a to prądu za dużo! No i gdzie jest srebrna łyżeczka i czemu w lodówce coś ubyło’’. Synowa traktowana podle, najmłodszy syn traktowany podobnie, nic to, ze ,,szklankami’’ są na każde zawołanie.

Niestety, kto nie małolat, wie – nie da się pociągnąć tego wątku w stylu tacyowacy żyją długo i męczą innych, a porządnych ludzi Bóg zabiera szybko i ładnie. No i gdy tak miotam się pomiędzy pytaniami: jak tu poradzić sobie z lękiem, że zostanie się stawiającym innym wyzwania ponad siły szklankobiorcą oraz czy samemu w oczywistej powinności szklankodastwa wytrwa się odpowiednio, moja żona – a jak inaczej – włącza sobie rekolekcje ks. Jana Kaczkowskiego. Jasne, że tu i ówdzie o nim czytałem, jakiś wywiad, coś o jego książce, coś o działalności hospicyjnej, ale żeby rekolekcje. Ale poszło. I co? No i ok. 23 lat temu z przyjaciółmi paliliśmy swoje świadectwa z religii na znak protestu przeciwko sposobowi w jaki KRK wpisywał się w społeczno-polityczną rzeczywistość. Dziś mówię dorastającej córce, że niech pomodli się za zdrowie chorego na raka ks. Kaczkowskiego, to może nie będzie musiała palić swoich.

P.S. Autystyczny syn pani P. pomimo ostatniej woli zmarłej jest pod opieką braci. Jest czysty, odpowiednio ubrany. Większość osób mających z nim kontakt uważa, że funkcjonuje lepiej.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code