Sumienie

 

No wiem, znowu rąbnąłem w poprzedniej notce na blogspocie. Pisałem o grzechu.  Rozumiem, że wychodzi z tego, że Bóg ma w nosie większość z tego co robimy i tak naprawdę liczy się tylko maksyma "żyj i daj żyć innym." Że można sobie dowolnie odrzucić każde dowolne słowo Pisma Św. które jest nam czemuś niewygodne. To nie do końca tak, chciałem Was jednak sprowokować do myślenia. 🙂

Duże wrażenie ostatnio zrobiła na mnie przypowieść o robotnikach w winnicy: Mt 19,1-22,46 Sporo ludzi spotykam na swojej drodze o takiej właśnie mentalności: dźwigających ciężar spiekoty i krzywym okiem patrzących na każdego, kto się wygodniej urządził. A przecież nie do nas należy sądzenie i nie naszą sprawą jest nawet rozumienie Bożego miłosierdzia.

Nie uważam wcale, że każdy ma prawo się usprawiedliwiać jak chce i właściwie całe to pojęcie grzechu można do kosza wywalić, jak sugeruje mój nieoceniony komentator – mamba. Przeciwnie. Uważam, że każdy ma obowiązek kierować się w życiu własnym sumieniem. I należy szanować tego, kto wymaga od siebie więcej, ale też nie oczekiwać, że wszyscy muszą tak samo. Wszak napisano: "Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich." (1 Kor 12,4-11) A także: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą." (Łk 12,48)

Mam smutne wrażenie, że kościół instytucjonalny (właściwie każdego chyba wyznania) za mało zaufania pokłada w człowieku, w jego sumieniu. Wszystkie nakazy praktyk, interpretacje pisma, kanony i katechizmy – zamiast być drogowskazami stają się drutami kolczastymi dla bardzo wielu ludzi. Nie dlatego nawet, że czasem te nakazy są dla nich za trudne do spełnienia, ale dlatego, że nie widzą żadnego głębszego sensu w ich spełnianiu.

No przecież mało kto będzie dyskutował z tym, że Matka Teresa z Kalkuty jest świętą naszych czasów. Nie w sensie kanonizacyjnym, ale uniwersalnego wzorca, dającego się rozpoznać w każdej chyba kulturze i religii. Czy to jednak znaczy, że wszyscy – jak jeden mąż – powinniśmy zostawić wszystko co mamy i jechać do Kalkuty, Afganistanu, Czadu czy gdziekolwiek, aby opiekować się biednymi i chorymi? No, cudownie by było niby. Tyle, że najpierw zabrakłoby biednych, a następnie w biedę popadłaby reszta świata bo w międzyczasie nie byłoby komu produkować leków, żywności czy środków transportu.

Nikt też nie dyskutuje z tym, że ludzie mają różne powołania. Jedni do kapłaństwa czy zakonu z celibatem, ubóstwem, regułą milczenia i co tam jeszcze komu w duszy gra, inni do małżeństwa z ośmiorgiem dzieci. Jedni do nauczycielstwa, inni do śpiewania. I tak sobie można dowolnie długo wyliczać. W samym Kościele Katolickim mówi się o różnych charyzmatach czy to zakonów czy ruchów religijnych: Neokatechumenatu, Odnowy w Duchu Św, Oazy… Podobno kochamy różnorodność. Ale do czasu.

Odnowa w Duchu Św jest dobra bo nasza. Ale popularnie zwani Zielonoświątkowcy już nie, bo to protestanci. Kapłaństwo czy małżeństwo tak, ale jeśli ktoś czuje powołanie do obu to już jest zagubiony. Najwyżej pastorem może zostać, a to przecież nie nasze. To tyle sam Kościół Katolicki.

A czy nie podobnie jest i w innych wyznaniach? Wszak każde (chrześcijańskie i nie) uważa że ma "pełnię praw objawionych" i jest jedynie słuszną drogą, a cała reszta to poganie i tylko cudem najwyższym może w piekle nie zgniją – a i to ostatnie to właściwie osiągnięcie naszych czasów, bo wszak całkiem niedawno innowierców (każdej strony) mordowano, palono i ogólnie nie kochano. Niektórych się morduje wysadza i nie kocha także dzisiaj.

Ta sama schizofrenia jest obecna w nas samych. My też uwielbiamy wskazywać bliźnim jak strasznie błądzą, sami pozostając w pełni przekonani o własnej nad nimi wyższości. Ale czy w tym całym kołowrotku naprawdę o to chodzi kto kogo do czego przekona?

A spróbujmy wszyscy sami siebie pilnować i dać innym spokój, choć na chwilę. Wsłuchajmy się we własne sumienie, rozważmy czego Bóg oczekuje ode mnie, nie od sąsiada. Bo sąsiad innym człowiekiem jest. On może na przykład być powołany do chodzenia do kościoła raz w roku. A dlaczego nie? A skąd ja tak na pewno wiem o co Bogu w jego życiu chodzi i jak go będzie rozliczał? Jeśli ja czuję, że powinienem być na mszy co niedziela, to ja za to przed Bogiem będę odpowiadał, a nie za to ile razy skrytykowałem sąsiada.

I nie. Tym sposobem nie da się udowodnić, że może złodziej został powołany do kradzieży a pedofil do molestowania dzieci. Powtórzę z poprzedniej notki: grzechem obiektywnie jest wszystko, cokolwiek wyrządza krzywdę innym. (Jeszcze mi nikt nie udowodnił, że się mylę.) Tyle, że pod tę definicję podpada także krytykowanie sąsiada…

 

Komentarze

  1. kasia85

    Czy aby na pewno…

    "Mam smutne wrażenie, że kościół instytucjonalny (właściwie każdego chyba wyznania) za mało zaufania pokłada w człowieku, w jego sumieniu."
    Z tym zdaniem się nie zgadzam- bo jeżeli zdarza się, że ludzie po popełnieniu grzechu ciężkiego przystępują do komunii św. a po drugie- nie czytają ani pisma św., ani katechizmu kościoła ani prasy katolickiej, to jak in ufać?

     
    Odpowiedz
  2. krok-w-chmurach

    Piszesz: “Powtórzę z

    Piszesz: "Powtórzę z poprzedniej notki: grzechem obiektywnie jest wszystko, cokolwiek wyrządza krzywdę innym."

    Ja bym to rozszerzyła: grzechem jest również to, co nie jest dobrem. Takie stwierdzenie jest niezłym wyjściem do rachunku sumienia – czy to, co robię przynosi dobro? Jakie realne dobro niesie ze sobą moje działanie? Łatwo sobie na to pytanie odpowiedzieć.

     

    Kościół jako instytucja  nie ufając swoim wiernym, powinien spojrzeć krytycznie na swój wkład w ich rozwój duchowy. Po pierwsze nie ufając czystości sumienia człowieka, niewiele robi, żeby tego człowieka mobilizować do budzenia jego sumienia. To niemal biurokratyczne określanie ile, kiedy, jak. jak można kogoś zmotywować do pracy nad sobą, wymagając tak niewiele? Przykład pierwszy z brzegu: przynajmniej raz w roku Komunię św. przyjmować. Dla mnie to program minimum. Co to w praktyce oznacza? Że człowiek raz w roku idzie do spowiedzi i raz w roku ma możliwość zrobienia rachunku sumienia, znalezienia czasu na refleksję nad swoim życiem. To niezła gimnastyka dla sumienia. Ale przecież nie da się utrzymać sumienia w dobrej kondycji, trenując raz do roku. To sprzyja bardziej kontuzji, niż wzmocnieniu. I tu czas na "po drugie"- rekolekcje, rekolekcje, rekolekcje…Zachęcanie do nich, dobre przygotowanie rekolekcjonistów, nadążanie za problemami niesionymi przez świat i analizowanie ich w świetle Słowa.

    Nie można mówić w zachwycie:" O, to pan był na rekolekcjach w milczeniu? na skupieniu? Brawo!" To ma być czymś normalnym, ze człowiek poznaje swoją wiarę. A nagrodą niech będzie świadomość, że się  robi cokolwiek, aby się do Boga zbliżyć, żeby Go lepiej poznać.

    To tyle refleksji pod wpływem jednego, twojego zdania: "Mam smutne wrażenie, że kościół instytucjonalny (właściwie każdego chyba wyznania) za mało zaufania pokłada w człowieku, w jego sumieniu."

     
    Odpowiedz
  3. Malgorzata

    Kościół obiektywizuje grzech

     Liamie!

    Poruszyłeś w swoim tekście kilka ważnych wątków. Ja jednak skupię się na jednym. Piszesz: "Grzechem obiektywnie jest wszystko, co wyrządza krzywdę innym". Z tą obiektywnością nie tylko zawodowi filozofowie mają potężny problem. Co jest więc rzeczywiście krzywdą? Czy na przykład krzywdzę innych, dając zły przykład swoim życiem? Czy krzywdzę innych, postępując tak, że na pewno nikt nie chciałby, aby stało się to powszechnym prawem?

    Sam napisałeś w swojej notce o grzechu, że często spowiadasz się zbyt szczegółowo. Inni spowiadają się zbyt ogólnie albo mimo oczywistego dla innych grzechu przystępują do komunii. Potrzebna jest zatem jakaś instancja, która ostatecznie rozstrzyga: to jest grzechem, a tamto nie jest.

    Obawiam się w Twoich wypowiedziach, że podnosząc ważny oczywiście problem pracy nad własnym sumieniem, skłaniają się jednocześnie ku subiektywizmowi. Tymczasem z całym szacunkiem dla wolności jednostki – Kościół, każdy Kościół, nie tylko katolicki ustanawia pewne normy i wymaga ich przestrzegania. Po prostu. Jeżeli ktoś ich nie przestrzega, to może być wspaniałym sąsiadem czy kumplem z pracy, ale trudno go uznać za wzorowego członka Kościoła.

    A jak ten sąsiad układa sobie swoje relacje z Panem Bogiem? Rzeczywiście, trudno o tym rozstrzygać patrząc z boku i jeżeli kierujemy się naprawdę troską o duszę sąsiada, to warto porozmawiać z nim na ten temat w cztery oczy.

      

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code