Science Fiction

 w drodze   

Zarzucono mi w pewnym momencie, że moje spojrzenie na wiarę jest zafałszowane przez literaturę science-fiction, której jestem miłośnikiem. Odparłem, że nie tyle fałszuje, ile poszerza – przynajmniej moim zdaniem. Popatrzmy.

Wychowałem się w czasach, kiedy ten typ literatury był bodaj jedyną dozwoloną formą myślenia w głeboko PRL-owskiej rzeczywistości. Myślenia otwartego, niezafałszowanego. Lem, Zajdel, bracia Strugaccy, Orwell, Zamiatin… te nazwiska znane są szerzej.

Obecnie jestem wielkim miłośnikiem Star Treka. Właściwie nawet nie tyle samych seriali, ile idei jaką przekazują. Obraz galaktyki w której pokojowo mogą istnieć bardzo różne kulturowo i historycznie gatunki istot rozumnych jest dla mnie przepiękną metaforą dzisiejszego, podzielonego świata. Kto umie spojrzeć poza śmieszne w sumie, bo niskobudżetowe, charakteryzacje odmiennych "ras" i pseudonaukowe teorie wyśmiewane nawet przez licealistów – dostrzeże to, o czym mówię.

Star Trek jest w zasadzie ateistyczny. Piszę w zasadzie, bo to też dość płytkie spojrzenie. Owszem, ludzie w 23 czy 24 wieku nie wierzą w Boga a przeróżne systemy religijne innych ras często okazują się być oparte na kontraście pomiędzy mniej i bardziej rozwiniętymi społeczeństwami. W skrócie rzecz ujmując, prymitywne ludy chętnie uznają za bogów rasy posługujące się niezrozumiałą dla nich technologią, bądź też egzystujące w innym wymiarze, itd.

I fajnie, ale co wynika z tego dla wierzącego człowieka? Jasne, można uznać że to wszystko bajki i po prostu podchodzić do tego jak do każdej rozrywki, bez głębszej myśli. Ale co, jeśli pójść o krok dalej?

Jaką w końcu mamy gwarancję, że ludzie na Ziemi są jedynym projektem stwórczym Boga? Ależ, nie bądźmy dziecinni, ja naprawdę nie podejrzewam że Klingoni istnieją poza przebierańcami na konwencjach fanów Star Treka, ani że za chwilę czeka nas spotkanie na orbicie z Wulkanami. I, dla pewności, w UFO też za bardzo nie wierzę.

Ale czy naprawdę jesteśmy sami w kosmosie? I czy na pewno kosmos, dostępny naszym zmysłom, jest jedyną formą istnienia? Chrześcijanin powinien znać odpowiedź przynajmniej na drugie z tych pytań. Dawno już przecież minęły czasy, gdy ufaliśmy że święci spacerują po chmurkach, a piekło mamy parę metrów pod stopami. Choćby w tym sensie zmuszeni jesteśmy uznać istnienie innego wymiaru, prawda? Tak więc przedstawianie Boga jako obcego z innego wymiaru jest może i zbytnim uproszczeniem, niemniej zawiera jakieś ziarno prawdy.

Wyobraźmy więc sobie, że istnieją gdzieś inne planety z rozumnymi na nich istotami. W naszym wymiarze lub w innym, przesunięte w czasoprzestrzeni albo w ogóle tak odmienne w swojej istocie, że nie dające się ogarnąć naszymi zmysłami. Czy znaczyłoby to, że Chrystus umierał na krzyżu na każdej z nich?

A jeśli Bogu spodobało się stworzyć świat, na którym życie rozwinęło się w wodzie – jak ukrzyżować istotę oddychającą skrzelami? Albo życie oparte na związkach krzemu, a nie węgla? Albo w ogóle niematerialne w naszym rozumieniu?

Widzicie teraz, do czego zmierzam? My, chrześcijanie tu, na Ziemi, mamy swoje objawienie i zbawienie w Chrystusie. I wielbimy Boga za Jego miłość tak, jak nas nauczył. Nic nam jednak nie przeszkadza wyobrazić sobie, że zbawienie może mieć różne formy, tak jak różne formy może mieć życie stworzone przez Boga. I, w pewnej pomniejszonej skali, my mamy swoje własne, różne drogi do Boga. Objawienie to samo, ale powołania inne.

Dlatego też nie razi mnie mnogość wyznań, nawet sprzecznych ze sobą. Jestem chrześcijaninem bo wychowałem się… wróć, ja akurat wychowałem się w rodzinie ateistycznej, a raczej (co gorsze) agnostycznej. Ale kultura chrześcijańska. Nie mam jednak wątpliwości, że mógłbym być wyznawcą Islamu, buddstą, czy kimkolwiek innym – gdyby na takiej drodze postawił mnie Bóg.

Razi mnie natomiast bardzo każda próba przekonania – że moje poglądy, czy moja religia jest jedyną prawdziwą, jedyną objawioną i jednynie słuszną. To z mojego punktu widzenia jest herezją – bo ograniczaniem Boga, decydowaniem w Jego imieniu co jest a czego nie może być. Tak jakby było cokolwiek dla Niego niemożliwe…

Liam

 

 

Komentarze

  1. Jacob

    Razi mnie natomiast bardzo

    Razi mnie natomiast bardzo każda próba przekonania – że moje poglądy, czy moja religia jest jedyną prawdziwą, jedyną objawioną i jednynie słuszną. To z mojego punktu widzenia jest herezją – bo ograniczaniem Boga, decydowaniem w Jego imieniu co jest a czego nie może być. Tak jakby było cokolwiek dla Niego niemożliwe…

    Howgh!

    Dzięki, przewietrzyłeś w mym odczuciu duszny klimat "Tezeuszka". Wszechświatowe serdeczności!

     
    Odpowiedz
  2. jorlanda

    Zbawienie sięga dalej niż Układ Słoneczny

    Skoro lubisz SF to chyba mogę polecić literacką chrześcijańską wizję zbawienia rozszerzoną na dalsze rejony niż Ziemia. Myślę o cyklu C.S. Lewisa (tak, tego Lewisa od Narnii) – "Trylogia międzyplanetarna". To są trzy tomy: Z milczącej planety, Perelandra i Ta ohydna siła. Jeszcze nie przeczytałam, ale nie raz mnie pytano jako teologa badającego popkulturę, co o tym sądzę. Chyba muszę w końcu się wziąć za tę pozycję…

    "Star Trek’a" niedawno sobie odświeżałam. Mimo programowego ateizmu w tym serialu (chociaż moim skromnym zdaniem akurat tam nie króluje ateizm tylko raczej myślenie typu New Age), widzę w niekórych odcinkach bardzo dużo odniesień do Sacrum przez duże S, kwestii Boga i różnych wątków religijnych. Jeden z wielkich religioznawców Mircea Eliade, który fascynował się wątkami religijnymi w kulturze popularnej, napisał kiedyś, że właśnie literatura fantastyczna (i filmy tego typu, bo są to zjawiska w kulturze powiązane) może skierować uwagę zeświecczonego człowieka na ukryte we współczesności SACRUM. Pytanie tylko – jakie sacrum…

    Pozdrawiam miłośnika SF 😉

     

     
    Odpowiedz
  3. liam

    Zbawienie sięga dalej niż Układ Słoneczny

    Dziękuję. Już mi polecano tę trylogię. Niestety, jakoś nie mogę przebrnąć przez "Milczącą planetę." Narnię przemęczyłem z obowiązku właściwie, bo to jednak bardziej fantasy i chyba w ogóle język Lewisa zwyczajnie mi nie pasuje. Ale wierzę na słowo bo z natury wierzący jestem. 🙂

    New Age w Star Treku to dla mnie nowa koncepcja, chociaż, po zastanowieniu…? Może i tak. Ja tam bardziej Daenikena widzę, ale mówiąc szczerze nie przeszkadza mi zbytnio. Też zabawna idea, w sumie. Tyle że ja bym się nie zgodził z tym kierowaniem uwagi na sacrum. Raczej w drugą stronę: wierzący może – i chyba powinien – dostrzegać sacrum również tam. Kto chce pozostanie ślepy, choćby był świadkiem cudu. Mało było takich?

    Również pozdrawiam.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code