PODKUWANIE PANA BOGA

Cywilizacja pędzi, my pędzimy. Siuuuuch!  Już nie konno, ale w samochodach, samolotach, rakietach itd. Konie odchodzą do przeszłości.

I wydawałoby się, że ,,w temacie konie’’  już nic się nie zdarzy. A jednak…  od jakiegoś czasu przez ,,środowisko koniarzy’’ przechodzi rewolucja. Nie odbija się ona jakimś głośnym echem w szerokim świecie, bo  świat ma inne zajęcia.  Ta rewolucja to naturalne metody pracy z koniem i naturalne metody werkowania (przycinania kopyt).

W ogromnym skrócie: chodzi o to by, w relacji człowiek – zwierzę  było jak najmniej przemocy i lęku. W przypadku pielęgnacji kopyt, chodzi o eliminowanie podkuwania.
Najważniejsze  jest wsłuchanie się w to czego oczekuje od nas koń, stworzenie relacji, połączenie. (Wytrzymajcie jeszcze, zaraz będzie o Bogu).
 
 ,,Prorocy’’ naturalnych metod mówią, że nic właściwie nie wymyślili. Oni podpatrywali konie na wolności, badali ich reakcje w stadzie, ich język, kontrolowali  kopyta, przyglądali się diecie. Ta rewolucja nie polega na tym , że proponuje się coś ,,nowego’’. Wprost przeciwnie, to właśnie ,,nowe’’ się odrzuca. Odrzuca się ,,nowinki’’ , które mówią, że można na skróty, że na siłę, że człowiek jak chce, to może pstryk! zamknąć, ustawić,  podporządkować. ,,Rewolucjoniści’’ mówią o wsłuchiwaniu się, podpatrywaniu, autentycznym byciu razem, najlepiej bez metalu w pysku i gwoździ w kopytach.
 
Tak więc jest to rewolucja specyficzna, bo radykalnie, ultra, chiper, mega, i w ogóle bardzo konserwatywna.
 
 Czy z naszym stosunkiem do koni nie jest tak jak ze stosunkiem do Boga? W kropli wody jest cały wszechświat, w komórce życie, może nasz stosunek do konia potraktować jak lustro?
 (Jak by co, pamiętajcie o podtytule  bloga).
 
Koń jest. Koń jest piękny. Koń jest zwierzęciem  przestrzeni. Jednak gdy chcemy, by był blisko, przywiązujemy go. Budujemy stajnie.  Jeśli nam nie zależy, jeśli jesteśmy leniwi,  trzymamy go byle jak. Gdy ma zarabiać  w konkursach, wyścigach, będzie miał kafelki, masaże, naświetlania i basen. Słowem, będzie miał wszystko oprócz tego co dla niego na prawdę ważne. Będzie ubóstwiany, w branżowej prasie będzie miał fotografie i plakaty. Są konie, którym stawia się  pomniki: ,,największy reproduktor’’, ,,cudna klacz hodowlana’’, ,,znakomity skoczek’’, ,,najszybszy w gonitwach’’. Wiwaty i pokłony.
 
Przez miliony lat koń biegał w słońcu, śniegu, deszczu,  wolny. Gdy już jest nasz, gdy pracuje dla nas, musi przestrzegać naszych reguł. Więc koń choć uwięziony, musi być ,,cudowny’’. Skakać coraz wyżej, biegać coraz szybciej; gdy chrapy ma za małe, wstrzykniemy mu silikon. Z samego Pana Boga też mierny pożytek, on również musi robić cuda. Powinien chodzić po wodzie, narodzić się z dziewicy, zapowiadać  go muszą królowie, a w jego rodzie musi być ktoś, przed kim rozstępowało się morze. Koń ma doskonałe kopyta, zdrowy  nie potrzebuje podków, ale w niewoli, przekarmiany, z małą ilością ruchu choruje. Więc coraz lepsza pasza, coraz więcej wymyślnych kiełzn i maści na nogi… i coraz więcej kłopotów. Pana Boga też trzeba wzmacniać. Ceremonie, liturgie, dzwoneczki, kadzidełka, bębenki, szaty kapłanów, obrazy, medaliki… więcej i więcej, ulepszamy Boga, podkręcamy, śrubujemy, kolorujemy. Nie może być zwyczajnie, musi być ekstra. Bo ekstra są nasze oczekiwania. Coś za coś. Dobry hodowca ma dobre stado. Dobrym ludziom ma się powodzić, a złym  nie (od czasów Hioba dyskusyjna sprawa), ale już na pewno dobrym ma się powodzić –  później. Po coś tego konia trzymamy, po coś go karmimy, po coś chodzimy do stajni. Bycie z Bogiem musi się opłacać.
 
To, że On jest w każdym z nas, że jest w każdym Innym, nawet najmniejszym, wydaje nam się za mało efektowne. To jest za miękkie, za słabe.
Przybijamy więc do Boga kawał twardego dogmatu, celebry i mamy Boga do ciężkiej pracy, mamy Boga użytkowego. Musi wygrać Wielką Pardubicką i   orać, byśmy mogli zbierać plony naszych pragnień. Jak coś pójdzie nie tak, to się na niego pogniewamy, przestaniemy się nim zajmować, oddamy na rzeź.
 
 
 Ciężka jest praca hodowców.  No i na dodatek ta konkurencja. Żyją w otchłani ignorancji, nie wiedząc, że to my, nasza stajnia ma najlepszy program hodowlany.
 
Naturalne metody opierają się na zaufaniu. Nie ma tu   miejsca na przemoc ale jest miejsce na zabawę, gry, radość z wzajemnego przebywania. Bajka? Nie, zajęcie na które musimy mieć czas. Bo naturalne jeździectwo to proces.  Nie mamy czasu? Dajmy sobie spokój. Drogi na skróty nie ma. Chociaż są tacy, co połączą się w kilka minut. Zawsze tacy byli, ale oni się za nas z naszym koniem  nie połączą.  Sami musimy. Tak więc w naturalnych metodach możemy przez miesiące nie wsiadać na konia, przez lata nawet, ale musimy z nim BYĆ, poświęcać mu czas. Gdy będziemy gotowi, połączymy się. Bez wsadzania do pyska wędzidła, bez wbijania gwoździ, ale też bez super koncentratów paszowych renomowanych producentów. Myk i  możemy jechać razem bez szarpania, przed siebie…
 
Czy więc nastąpiła już nowa era w pracy z końmi? Nie, i pewnie nie szybko nastąpi.
 
Niektórzy uważają, że naturalne metody stosowane były zawsze. Gdzieś z boku, daleko od głównych szlaków.
 
Trutututu – pęczek drutu!
(to taki element rozluźniający na zakończenie).
 
 

5 Comments

  1. krok-w-chmurach

    Jednak jest różnica

    Jednak jest różnica między Bogiem a koniem: konia można zmusić do posłuszeństwa, a Boga – nie. A reszta jest po prostu konsekwencją tego…

     
    Odpowiedz
  2. liam

    Fenomenalny tekst. Jestem

    Fenomenalny tekst. Jestem pod wrażeniem. Podpisałbym się wszystkimi czterema kopytami, gdybym je miał. Bez gwoździ, naturalnie. 😉

     
    Odpowiedz
  3. Andrzej

    Bóg agnostycznego panteisty

     Krzysiek, 

    wybacz, ze dopiero teraz znalazłem czas i nastrój, żeby przeczytać Twój tekst, z którego zresztą bardzo się ucieszyłem:) Mam nadzieję, że publiczne blogowanie wejdzie Ci w krew i ucieszysz nas swoją oryginalną twórczością.

    Ad rem: w Twoim tekście odnajduję panteistyczną koncepcję Boga, czyli Boga we wszystkim. A jednocześnie nie-Boga (stąd dodaję "agnostyczny panteizm"), bo jeśli cała rzeczywistość jest boska, to trudno mówić o Bogu jako kimś odrębnym czy osobowym. Po prostu Bóg=istnienie (rzeczywistość). Proponujesz takie ciepłe, naturalne, miłosne afirmowanie rzeczywistość, na wzór naturalnych praktyk obcowania i pracy z końmi. OK. Jesteś krytyczny wobec wyodrębniania pewnej uprzywilejowanej przestrzeni religijnej i kultowej, czyli sacrum, oraz dogmatyzowania nauki o Bogu w formie teologii. Nie chcesz Boga, a wraz z nim człowieka "przeciążonego" (Bogiem). W świetle Twojej panteistycznej koncepcji bóstwa jest to zrozumiałe, bo Twój postulat "czystego doświadczenia" czyli bezrefleksyjna empiria spotkania z Istnieniem, nie potrzebuje szczególnych wyodrębnień: "Bóg" jest wszędzie, a wszelkie sacrum ogranicza Go (przeciąża). Podobnie sprecyzowane nauczanie o Bogu zanieczyszcza "czystość bezpośredniości spotkania" z bóstwem, czyli całą rzeczywistością.

    Natomiast Twoje postulaty są niemożliwe do spełnienia w ramach tzw. religii objawionych, czy naturalnych, które wyodrębniają Boga z całej rzeczywistości i wierzą w Niego jako Transcendentną Tajemnicę, która jednocześnie przenika  -w sposób nietożsamy ze stworzeniem – wszystko, co istnieje. Odrębność Boga implikuje tworzenie odrębnych, specjalnych, czyli kultowych i sakralnych przestrzeni, czynów i słów, poprzez które człowiek kontaktuje się z uobecnianym Bogiem. Chrześcijanie wierzą, że Bóg w Jezusie Chrystusie objawił się i zalecił wierzącym ponawianie pewnych aktów modlitwy, liturgii i kultu – które później rozwinęły się z asystencja Ducha Świętego w stan obecnej pobożności i doktryny.

    Sacrum chrześcijańskie nie ogranicza Boga, ponieważ Boga można odnajdywać też poza kultem, doktryną i sferą sacrum. Czyli w chrześcijaństwie jest miejsce również na Boga niepodkutego (nieobciążonego), doświadczanego w niezapośredniczonym doświadczeniu mistycznym dostępnym w wierze. Doświadczenie mistyczne sprawia, że liturgii, kultur, doktryny i sacrum, całej tradycji pobożności, nie traktuje się jako specjalne obciążenie: po prostu korzysta się z tego na tyle, na ile pomaga spotykać się z Bogiem. Jeśli "dzwoneczki" mogą nieraz zasłaniać Boga, to nie świadczy to o tym, że są zupełnie zbędne czy zawsze szkodliwe. Zapośredniczenia materialne poprzez widzialne znaki, symbole, gesty, słyszalne słowa, itp wynikają z cielesno-duchowej natury człowieka: po prostu, ponieważ człowiek nie jest czystym duchem, musi korzystać z postrzegalnych zmysłowo znaków wskazujących na Boga, który jest czystym Duchem (choć w Jezusie Chrystusie jest też człowiekiem). Poprzez te znaki człowiek transcenduje (przekracza) własną cielesność i widzialność skończonego świata, i ogarnia całą rzeczywistość w Bogu. To samo jest dostępne w "czystym" mistycznym doświadczeniu religijnym.

    To tyle, co przyszło mi do głowy w związku z Twoim tekstem. Dzięki. Pisz blogi, bo masz niewątpliwy literacki talent i oryginalną wrażliwość.

    Pozdrawiam Cię wiosennie. Zwłaszcza o tej porze roku często wspominam Trzebiatkową, nasze rozmowy i Shreka:)

    Andrzej

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code