Pierwsza ławka w kościele szkolnym

 Pierwsza ławka w kościele podczas uroczystości niekiedy zarezerwowana jest dla osób publicznych. Moimi bohaterami pierwszych ławek są dzieci. Oczywiście, kiedy piszę ten tekst widzę konkretną świątynię. Filialny kościół w mojej parafii nazywany potocznie szkolnym. Ale udział rodzin z małymi pociechami w mszach świętych jest zjawiskiem powszechnym. I takim powinienem być, jak nasz Kościół, otwarty dla wszystkich. Lubię podczas eucharystii spoglądać na pierwszą ławkę w prawym rzędzie. Siadają na niej rodziny z małymi dziećmi. Niektóre z nich jeszcze w wózkach. Przed nimi figura Matki Bożej z małym Jezusem na ręku i obraz św. Stanisława Kostki. Z prawej strony I stacja drogi krzyżowej i szczególny „witraż”, okno przez które widać świat, skrawek nieba, lampę uliczną i część korony drzewa. Latem zieloną, zimą bez liści. W okresie Bożego Narodzenia usytuowana naprzeciwko jest stajenka betlejemska. W stronę tej ławki spojrzał ks. biskup Józef Szamocki podczas wizytacji naszej parafii, gdy w kazaniu nawiązał do hasła „Bądźmy świadkami miłości” i dziękował za świadectwo miłości rodzicom z małymi dziećmi. Tej miłości, o której św. Paweł powiedział, że „nie ustaje”. Ucieszyłem się bardzo z tych słów, bo nieraz rodzicom małych dzieci proponuje się przychodzenie na mszę św. osobno albo radzi im, żeby stawali z tyłu świątyni. To ze strony księży. Przed laty po takiej propozycji, gdy nasza młodsza córka kręciła się w kółko przed ołtarzem, żona długo nie mogła mnie uspokoić. Chciałem iść dyskutować ze znajomym kapłanem. Czymś nie do przyjęcia jest dla mnie budowanie osobnych kaplic dla dzieci. Widzę w nich izolatkę. Jeśli kościół ma być domem Bożym, to nie może w nich zabraknąć maluchów, a z nimi i ich biegania, i płaczu, i śmiechu. Wielu powie, przeszkadzają w należytym przeżyciu liturgii.

  

Nie widziałem jej nigdy wcześnie ani później,

Tylko wówczas, ten jeden jedyny raz, w sobotę, 8 września, między

 12.00 a 13.00, na mszy w pszowskiej bazylice. Siedziała w pierwszej ławce.

 Rajstopy żółte, w ładnym odcieniu (między cytryną a kanarkiem),

 szczupłe nogi, seledynowa mini spódniczka, czarne lakierki,

 brązowy kapelusik. Filuterne błyski w kąciku ust.

Miała jakieś dziesięć lat i braciszka pod opieką.

 

Tak zaczyna się wiersz ks. Jerzego Szymika „Dziewczynka w żółtych rajstopach, w śląskim kościele”. Często sobie przypominam to świadectwo kapłana, gdy widzę dzieci w kościele. I kiedy dostrzegam nieraz zgorszenie starszych, którym trudno się skupić, gdy jakiś maluch staje przed stopniami do prezbiterium i zastanawia się, czy wejść na nie.

 

               Nie umiałem oderwać od niej myśli. Wyobrażałem ją sobie za trzy

                Lata, za trzynaście, trzydzieści, trzysta. Jak przemienia się w gazelę,

                W upragnioną, w rodzącą, w odchodzącą. W proch. W anioła.

                Widziałem jej portret w siatce zmarszczek i pajęczyn,

                Pod warstwą emalii na przecięciu ramion

                nagrobnego krzyża.

 

 Wyznaje ksiądz poeta:

  

              Nie przypuszczała zapewne, że moje trudności z płynnym odprawianiem

               Mszy płyną z jej powodu.

 

Bohaterka wiersza nie przeszkadzała kapłanowi swoim zachowaniem w sprawowaniu liturgii. Sprawiła to jej obecność. Do kościoła, chociaż to niedziela, przychodzimy ze wszystkimi naszymi dziennymi sprawami. Nie jesteśmy od nich wolni. Przynosimy też z sobą nasze słabości. Sam często myślami wybiegam daleko poza mury świątyni.

 

Wszystko jest w jej życiu możliwe,

 myślałem z trwogą i zachwytem: obcięta pierś, syn alkoholik,

 chwile szczęścia o świcie,

 w czerwcu, w ogrodzie.

 

Ale bywa i tak, jak przydarzyło się jednemu z wikarych w naszej parafii. Podczas czytania ogłoszeń duszpasterskich mały Tomek siedzący w wózku głośno zaczął krzyczeć. Wtedy usmiechnął się i spróbował głośniej przeczytać informacje, ale dziecko jeszcze mocniej zaczęło coś wołać. Ksiądz roześmiał się i stwierdził: Chyba mnie przekrzyczy, ale udało mu się dokończyć czytanie wiaomości. Nie każdy kapłan potrafi znaleźć się w takiej sytuacji. Jaka byłaby reakcja wielu z nich, gdyby im przy ambonie jakiś maluch zrobił „a kuku”? To z opowieści znajomego księdza na początku lat dziewięćdziesiątych proboszcza w Dólsku koło Świecia nad Wisłą, gdzie jeździliśmy z żoną i dziećmi na rekolekcje Kościoła Domowego. On podczas modlitwy powszechnej, której wezwania czytały dzieci, wziął na rękę naszego trzyletniego syna, który jeszcze wtedy nie umiał mówić i w jego imieniu pomodlił się za wszystkie mamy.  

Msza święta to szczyt modlitwy, liturgii i życia Kościoła. Ks. Szymik swój wiersz zakończył refleksją:

  

Pożywałem Ciało, piłem Krew do ostatniej kropli.

 Rozumiałem, wierzyłem, że wszystko w niej jest objęte, wybaczone, święte.

           I olśnienie, kiedy czyściłem kielich, kiedy wertowałem mszał:

 Najpiękniejsze, co mogło się przydarzyć tej ziemi, to chrześcijaństwo.

 

Poeta myślał o swoim Śląsku, ale ta ziemia jest i w Brodnicy, a także w każdym miejscu na ziemi. Gdybyśmy, jak on wierzyli i wiedzieli, jak ważne jest dla nas i dla naszych bliskich chrześcijaństwo, spotkanie z Chrystusem, to widzielibyśmy w kościele miejsce dla małych dzieci. Myślę, że Jezus mówi do nas, do kapłanów i wiernych: Pozwólcie dzieciom przychodzić na mszę świętą. Przecież bez dzieci nie ma Kościoła. 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code