Luke Skywalker z Gwiezdnych Wojen miał swojego mistrza Yodę, ja mam swojego Yabę. Yodę i Yabę łączy mizeria fizycznej powłoki. Mnie z Skaywalkerem nic, niestety, nie łączy.
Yaba urodził się gdzieś 30 lat temu z niedorozwojem umysłowym, jak to dawniej mówiono, i na dodatek głuchoniemy. Jednak ostatnio zaczął posługiwać się aparatem słuchowym, więc pojawiły się szanse, by mówił coś więcej niż tylko jedno, nic nie znaczące, słowo yaba.
Yaba łamie wiele stereotypów osoby zaklasyfikowanej do grupy niepełnosprawnych intelektualnie. Potrafi, od tak, dla siebie, nazbierać kwiaty do wazonu, zimą uciąć sobie do pokoju gałązkę świerkową, zachwycić się zachodem słońca, obserwować z pasją dziką zwierzynę przez lornetkę. Na co dzień wypełnia go radość życia. Ma jej na tyle dużo, że gdy stawia się przed nim jakieś nowe wyzwanie, przyjmuje je z pełną radością. Jest po prostu człowiekiem pozytywnie akceptującym, bez względu na to, czy jedzie na wakacje, wraca do rodzinnego domu (w wilgotnej suterynie), udaje się na MOPSowskie zawody w ping-ponga, czy jedzie na wieś zarobić parę groszy. Umie pracować, robi to powoli, ale systematycznie i dokładnie. Ze znanych mi osób (pełno i niepełnosprawnych) ma najwięcej cierpliwości i uważności w pracy którą wykonuje.
Koleżanka zajmująca się, nazwijmy to, duchowością, powiedziała, że osoby niepełnosprawne intelektualnie to wyższe Istoty Duchowe (cokolwiek to znaczy), które odpoczywają w ciele niepełnosprawnego, a przy okazji dają innym ludziom szansę do przetrenowania swojego człowieczeństwa. No cóż, nie mam specjalnie kompetencji, by tę teorię jakoś zweryfikować, ale przebywając w towarzystwie Yaby czuję, że coś może być na rzeczy.
Z mojego doświadczenia wynika, że tam gdzie usilnie ogłasza się duchowość, gdzie człowiek przebiera się w kapłańskie szaty, gdzie zapach kadzideł i wiele świętych obrazów, mamy najczęściej li tylko tęsknotę za Duchem, być może szczerą i żarliwą, ale jedynie tęsknotę. Więc może jest w tym jakaś prawda, że właśnie w miejscu, w którym najmniej się tego spodziewamy, może pojawić się coś ważnego? A jeśli tak, to dlaczego w lekko zdeformowanym, głuchoniemym, chłopcu z rodziny alkoholików nie miałaby objawić się Moc, Duch i Mądrość?
Tragikomiczne w relacji z Yabą jest to, że z racji jego głównie komunikacyjnej ułomności wszyscy nim kierujemy i traktujemy protekcjonalnie. Wydaje nam się to oczywiste, bo on umie powiedzieć tylko jedno nic nie znaczące słowo, za to my możemy pleść w nieskończoność. Nie tylko my, tzw. ,,w normie’’ ale wielu mówiących niepełnosprawnych, a właściwie szczególnie oni, uważa się za jego szefów. W przekonaniu że umiejętność sklecenia paru zdań upoważnia ich, by wskazywać mu drogę, wytyczają Yabie kierunki i wykonują wobec niego kierownicze gesty. Zdarza się też, że jego niepełnosprawni koledzy przywłaszczą sobie coś, co należy do niego. Reaguje na to chwilowym zasmuceniem a następnie wzruszeniem ramion.
Mistrzostwo Yaby polega na życzliwym przyjmowaniu rzeczywistości, bez względu co ona przynosi, na przeżywaniu smutków, ale bez zatracania się w nich. W konfrontacji z tą cudowna umiejętnością wszyscy jesteśmy w naszym poczuciu wyższości żenujący.
Na dodatek wydaje nam się, że Yaba potrzebuje naszej pomocy, że bez nas by zginął, że jesteśmy mu niezbędni. Co nie jest prawdą. Najlepiej to widać na przykładzie jego rodziców. Będąc ludźmi chorymi na chorobę alkoholową, nie tylko żyją z jego renty, nie tylko zabierają mu pieniądze, które zarabia wykonując drobne prace fizyczne, ale korzystają z jego… nazwijmy to wrażliwości estetycznej, bo to właśnie on a nie reszta 6 osobowej rodziny posprząta mieszkanie, gdy nie da się już w nim funkcjonować.
No i właściwie na tym bym skończył ten blogowy pean na cześć mistrza Yaby, gdyby nie to, że agitki w mojej skrzynce na listy oraz agitki jawne i mniej na portalach nakręcają wybory.
Yaba oprócz radości życia, niezłego napędu psychoruchowego, poczucia humoru ma kilka innych zalet. Jednak właśnie ta obojętność na dyrygentów, na ustawiaczy chcących kierować jego życiem, jest w przeddzień wyborów godna pozazdroszczenia szczególnie.
Prezydentem mojego miasta może zostać po raz kolejny pan, którego nagranie, w którym domaga się łapówki, obiegło cały kraj albo jego zastępca, niemający już ze swoim pryncypałem nic wspólnego i który jest wobec niego dziś (bo przez kilkanaście ostatnich lat nie) krytyczny. Nie ma innych realnych kandydatów.
Być może wzorem mistrza zamiast irytacji, lęku czy frustracji pochylić się ze zrozumieniem nad ludzkimi słabościami i cieszyć się życiem pomimo i wbrew? Dlatego chyba nie będę się przejmował, wymówię sobie zaklęcie mistrza: Yaba! Yaba! I dodam od siebie – Hej! I to wszystko.
Mistrz Yaba