Historia jednej znajomości

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

Moje pierwsze wspomnienie Kanady sięga prawie 9 lat wstecz. Starałem się wtedy wziąć udział w wymianie polsko-ukraińsko-kanadyjskiej. Zbyt naiwnie podszedłem do rekrutacji i z głębi mojego szczerego serca opowiedziałem o sobie. Tym samym podciąłem chirurgicznym cięciem skrzydła mojemu marzeniu o podróży samolotem przez ocean. Głównym czynnikiem kwalifikacyjnym było doświadczenie informatyczne, a ja jak na spowiedzi wygadałem moją prowincjonalną znajomość Internetu. To był już rok 2002, a projekty typu Internet w każdej szkole były nie do wyobrażenia urzędnikom siedzącym przy maszynach do pisania. Urząd Gminy w Pasłęku co prawda miął już wtedy stronę internetową, ale jak poprosiłem urzędową sekretarkę o jej adres podała mi przez telefon – urząd kropka paslek kropka, a nie to jest no taaaa? Małpa – podpowiedziałem.

Cóż, moja umiejętność rozróżnienia znaczenia www i znaku @ nie wystarczyły do poderwania się w chmury. Strasznie żałowałem, ale pomyślałem sobie – ok. skoro zostaję na wakacje w Warszawie to musi się coś przydarzyć. Wkrótce otrzymałem sms od akademikowego współlokatora – w naszym pokoju zamieszkał jakiś Ukrainiec.

Sama historia Ukraińca była również dość zagmatwana. Prominentnemu naukowcowi z Lwowskiego Instytutu urodziło się dziecko i nie chciał wybrać się na zaplanowaną w projekcie wizytę w Warszawie. Kolejny w kolejce doktorant rozchorował się. Inny wystraszył się braku znajomości języka polskiego i ostatecznie traf padł na dobrze zapowiadającego się studenta.

Student jak student, chudszy ode mnie, do tego wyższy, i jeszcze z piegami na plecach. Kusił mnie jednak jakoś. Emanował sobą gdy pogrywał na swojej leworęcznej gitarze, rysował w swoim rysowniku. Ze względu na barierę językową rozmawialiśmy mało. Prawie nigdy w obecności osób trzecich. Obserwowałem często jego odbicie w lustrze kuchennego aneksu.

Po trzech tygodniach zacząłem poszukiwać w nim geja. Śladów miałem mało. Raz dosyć nerwowo przerwałem z nim dyskusję na temat Freuda. Nie lubiłem psychoanalityka ze względu na jego teorie postrzegania homoseksualności. Student domyślił się tego i lubił drążyć temat. Po mojej ostrej reakcji dnia następnego na mojej książce znalazłem rysunek anioła płci męskiej z jak mi się zdawało moją twarzą. Po za dodatkową wymianą kilku uśmiechów, które nie pojawiały się przy świadkach, nie miałem innych dowodów. W podobnym stylu minęły dwa miesiące.

Jedyną osobą, z którą mogłem podzielić się własnym, mizernym śledztwem był Sylwester. Odwiedził mnie akurat w Warszawie i jak zwykle mieliśmy w planie odwiedzić, w sekrecie przed światem gejowski klub. Miotałem się z myślami. Może zabrać Ukraińca? A co jak się okaże, że jednak miałem złe przeczucie? To prawda, że wyjeżdża za tydzień, ale do tej pory może mnie sypnąć wszystkim znajomym. W końcu 20 minut przed planowanym wyjściem zaproponowaliśmy mu dość niejednoznaczne wyjście do ciekawego miejsca, a on zgodził się bez dodatkowych pytań.

Serce waliło mi z nadziei i strachu gdy weszliśmy do klubu. Jeszcze nigdy nie widziałem tam tylu całujących się facetów przy stolikach i nagich torsów na plakatach. To, że byliśmy w gejowskim klubie było jasne. Ja zwyczajnie uciekłem w najdalszy kąt sali. Sylwester pobiegł za mną, a ja kazałem mu w szybko wracać do studenta z prostym pytaniem – i co?

– W porządku, podoba mu się – odpowiedział Sylwester po chwili nieobecności.

– Świetnie! – wykrzyczałem. Co z tego że w porządku i że mu się podoba. Co prawda znaczy to, że pewnie nie zdradzi mnie w akademiku, ale nadal pozostała druga połowa zagadki.

Wypiliśmy piwo w milczeniu. Sylwester coś tam wtrącał do rozmowy, ale ja nie miałem odwagi spojrzeć Ukraińcowi w oczy. Poszliśmy tańczyć i student wykonał swój ruch, po którym horyzont pytań obrócił się o 180 stopni. Rano w akademiku doszło do nas, że mamy swoje 6 dni. Dzięki sprytowi podszytemu naukowemu kłamstwu o braku wystarczającej ilości dobrze prorokujących wyników udało się je wydłużyć do 25. To był czas wspólnego poznawania Warszawy, odkrywania dziesiątek moich szkiców w rysowniku, opowiadań o skradanych przy pomocy akademikowego lustra wizerunków. Wieczorów przejedzonych w restauracjach za przeliczone z euro na polskie złotówki kieszonkowe z grantu. Pierwszych comming out – które umożliwiły bezpieczniej cieszyć się znikającymi z kalendarza dniami.

W końcu stanęliśmy przy skrzypiącym starością Ikarusie w czerwoną tabliczką Lwów. Uścisnęliśmy się na pożegnanie i straciliśmy z oczu własne sylwetki. Marzenie ponownego spotkania było nierealne.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code