Ewangelia w żałobnym całunie. Adwentowy rachunek sumienia Polaków

II Niedziela Adwentu

Wprowadzenie do Rekolekcji Adwentowych Tezeusza 2010

Dzisiejsze czytania

Rekolekcje Tezeusza

Strona Rekolekcji Adwentowych na Facebooku

 

Wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzenia. I spocznie na niej Duch Pana, duch mądrości i rozumu, duch rady i męstwa, duch wiedzy i bojaźni Pana. (…) Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii (Iz 11, 1 – 2; 6 – 8).

 

Łaska Adwentu

Adwent jest czasem oczekiwania na Boga, który dla nas w Jezusie Chrystusie staje się człowiekiem. Jednym z nas. Adwent wyraża wieczną tęsknotę człowieka za życiem w przyjaźni i bliskości z Bogiem -Tajemnicą, który uwalnia nas od zła, cierpienia, absurdu i śmierci, abyśmy mogli żyć w pełni szczęścia i miłości, pojednani ze sobą i każdą istotą żywą. Adwent jest czasem szczególnej łaski nawrócenia dla osób i wspólnot, okazją dla porzucenia dróg grzechu i moralnej przeciętności, by wejść na drogę Błogosławieństw Jezusa, drogę pokory, przebaczenia, czystości, cichości, sprawiedliwości, pokoju, zgody na cierpienie i prześladowania. Podczas Adwentu Kościół jako „święta wspólnota grzeszników” poprzez sakramenty, modlitwę, medytację Słowa Bożego, liturgię, dobre uczynki i ascezę odnawia i oczyszcza swoje oblicze, by stawać się jaśniejszym znakiem wskazującym na Jezusa, Księcia Pokoju i Miłosierdzia.

Owocne skorzystanie z łaski Adwentu zależy tylko od nas. Bóg w tym czasie – bezpośrednio, w Kościele i poza nim – jest na wyciągnięcie ręki, choć niczego nam nie narzuca. Dla skorzystania z łaski Adwentu, warto wpierw poświęcić jeden dzień, cały lub choćby jego część, na osobiste wyciszenie, medytację, duchową lekturę, modlitwę. Po to, aby wyrwać się z codziennej rutyny i rozproszenia, aby móc podjąć osobistą decyzję otwarcia się na łaskę adwentowego nawrócenia i odnowienia swojej relacji z Bogiem. Ta osobista decyzja jest kluczem do owocności duchowej przygody Adwentu i wejścia w dynamikę głębokiej przemiany swojego życia. Katolikom w pełniejszym przeżyciu Adwentu  bardzo pomoże skorzystanie z sakramentu pokuty i pojednania już na początku tego okresu oraz częstszy udział w Eucharystii, roratach i regularna pogłębiona modlitwa osobista.

Tegoroczne Rekolekcje Adwentowe Tezeusza zatytułowaliśmy: „Bóg jest blisko – współczesne znaki czasu”. Temat rekolekcji nie jest przypadkowy, jest on owocem konsultacji i duchowego rozeznania w środowisku Tezeusza szczególnej łaski i wyzwań, jakie stają przed nami w kontekście współczesnych wydarzeń w Polsce, w Kościele i w świecie. Chcemy modlitewnie i w świetle Słowa Bożego rozważyć, co Pan Bóg mówi do nas poprzez ważne wspólnotowe wydarzenia jak katastrofa smoleńska, walka o krzyż przed Pałacem Prezydenckim czy dopuszczenie przez papieża Benedykta XVI  używania prezerwatyw w ściśle określonych sytuacjach itd. Ale też, co Bóg mówi do nas i o nas poprzez to, czego zbyt dobrze nie widać, co jest dla nas tak trudne, nowe czy bolesne, że otaczamy to zasłoną milczenia: narastający  konsumeryczny egoizm chrześcijan, osłabienie zapału ewangelizacyjnego i misyjnego Kościoła, narastające konflikty wewnętrzne, rozdźwięk między nauczaniem Kościoła w sprawach seksualności a codzienną praktyką większości katolików, choćby w sprawie antykoncepcji itp.

 

Wobec „znaków czasu”

Od Soboru Watykańskiego II Kościół katolicki nazywa te nowe fenomeny „znakami czasu”, dostrzegając w nich działanie Ducha Świętego na drogach ludzkiej wolności, aktualizującego wyzwania stojące przed chrześcijanami na drodze naszej misji ewangelizacyjnej wobec świata. „Znaki czasu” nigdy nie są krystalicznie czyste: obok obecnych w nich elementów prawdy i dobra zawierają też grzech i kłamstwo. W refleksji nad „znakami czasu” chodzi więc o to, by nie zwiodły nas półcienie i słabości, ale żebyśmy umieli dostrzegać blask prawdy i obecność samego Boga, wyłaniające się z mroków nowości naszych czasów. Nierzadko „znaki czasu” mają wyraźnie negatywny charakter, stają się wówczas znakami szczególnego zła o charakterze ukrytym i systemowym. Teologia katolicka nazywa takie  znaki „strukturami grzechu”: są to np. systemy  ekonomiczne, wyzyskujące słabszych i wikłające wszystkich w akty niesprawiedliwości, rozwiązania prawne i paradygmaty kulturowe sprzyjające aborcji i eutanazji, przemoc religijna itp. Trafne dostrzeżenie „znaków czasu” w łasce udzielającego się nam Ducha Prawdy umożliwia nam odnowienie świeżości doświadczenia bliskości Boga, który właśnie w naszym „tu i teraz” staje się kimś szczególnie bliskim, realnym i prawdziwym.

Rekolekcyjnie i adwentowo odczytane „znaki czasu” stają się też ważną inspiracją i drogą nawrócenia, zarówno dla osób, jak i wspólnot. Nie zaprzeczając osobistej odpowiedzialności każdego z nas za własne czyny, można jednak powiedzieć, że w dużym stopniu akty naszej osobistej wolności są uwarunkowane szerszym kontekstem kulturowym, społecznym, kościelnym i ekonomicznym, w którym funkcjonujemy. Nasze osobiste nawrócenie – konieczne i niezastępowalne – bez dostrzeżenia, z jednej strony ukrytych w świecie nowych źródeł łaski, z drugiej zaś strony ograniczających naszą wolność i dobroć „struktur grzechu”, będzie niepełne, a być może nawet skazane na porażkę. W konsekwencji oznacza to, że moje osobiste nawrócenie ma sens o tyle, o ile staje się jednocześnie nawracaniem się mojej wspólnoty religijnej czy choćby jej części oraz dążeniem do przemiany świata, aby stawał się bardziej ewangeliczny.

Jeśli ktoś czuje potrzebę wpierw rekolekcyjnej pomocy w wejściu na drogę „osobistego” nawrócenia, bardziej skupionego na indywidualnym przeżywaniu relacji z Bogiem, sobą samym i konkretnymi osobami, proponuję wcześniejsze wprowadzenia do Rekolekcji oraz inne teksty rekolekcyjne.

Święci grzesznicy, albo o Tęsknocie śmiertelnych

Wyjdźmy na spotkanie Tajemnicy, która rodzi nadzieję

Spośród wielu ważnych wspólnotowych wydarzeń ostatniego roku szczególnie przeżyłem trzy: tragedię smoleńską, „walkę o krzyż” przed Pałacem Prezydenckim oraz 3-miesięczne Debaty „Polska Tolerancja”. Mogę wręcz powiedzieć, że te trzy doświadczenia, a jednocześnie „znaki czasu” dla Polski i Kościoła, radykalnie zmieniły moje postrzeganie współczesnych wyzwań etycznych, społecznych i religijnych, jak również spojrzenie na moją osobistą odpowiedź na te wyzwania jako człowieka, chrześcijanina i Polaka. Te trzy wydarzenia były głęboko bolesną drogą krzyżową, a jednocześnie czasem wielkich iluminacyjnych łask.

 

Jak w duchu wiary odczytuję tragedię smoleńską?

Tragiczna śmierć pasażerów prezydenckiego samolotu, członków polskiej elity, symbolicznych reprezentantów Polski jako wspólnoty, choć spowodowana przez splot zwykłych ludzkich słabości, powiększonych przez rozrywający nasza kraj ostry konflikt polityczny, została dopuszczona przez Boga, by stać się inspiracją dla chrześcijańskiego pojednania zwaśnionego kraju. By głębokie pojednanie społeczne stało się wyraźnym znakiem epifanii Boga, który w Jezusie Chrystusie zbawia każdego człowieka.  (Zobacz moją refleksję o żałobie narodowej: To nie Wawel nas podzielił, ale brak miłości)

Kruche i krótkotrwałe chwile wyciszenia i jedności społecznej Polaków szybko minęły, zamiast pojednania i zmniejszenia poziomu agresji w sferze publicznej, ta tragiczna śmierć stała się kolejnym źródłem zaostrzających się podziałów, nienawiści, wzajemnych oskarżeń i wykluczeń. Ponieważ dwie najbardziej skonfliktowane partie w Polsce PO i PiS w zdecydowanej większości składają się z katolików i są wybierane ich głosami, niezdolność do pojednania przywódców i elektoratów tych partii oznacza jednocześnie brak owocności chrześcijańskiej łaski pojednania i miłości nieprzyjaciół (oponentów) w naszym życiu publicznym. Okazało się, że w naszym katolickim kraju polityczne emocje i podziały są dużo silniejsze niż otwartość na łaskę Boga, niosącego miłosierdzie, pojednanie i pokój.

Wydaje się, że wielka łaska tragicznej śmierci tak wielu została przez nas zmarnowana. Być może podobnie można by powiedzieć o śmierci Jezusa, która też nie zakończyła podziałów w świecie czy później w chrześcijańskiej wspólnocie? Na pewno jednak ta „niemoc” przemiany tragicznej śmierci w pojednanie i miłość nieprzyjaciół pokazała, że polski katolicyzm znajduje się w poważnym kryzysie, osłabiającym poważnie naszą zdolność do bycia dla niekatolików znakiem miłości Boga do człowieka i źródłem głębokiej przemiany jednostek i wspólnot.

Ten „znak czasu” związany z tragedią smoleńską wskazał mi jasno, że największym współcześnie wyzwaniem dla polskich katolików pragnących żyć Ewangelią jest służba przebaczeniu i pojednaniu, które rodzą pokój i jedność w różnorodności. Żadne „chwalebne” idee czy jedynie „słuszne” racje w polityce czy życiu społecznym nie mogą być powodem, by chrześcijanie zamykali się na łaskę przebaczenia i pojednania, która zakłada uznanie dobrej woli oponenta, a przynajmniej danie mu szansy na przemianę. Moje osobiste nawrócenie musi koniecznie otwierać mnie na łaskę miłości wobec moich nieprzyjaciół i oponentów, również w sferze publicznej, oraz tworzyć warunki i klimat dla autentycznej przestrzeni wzajemnego przebaczenia i pojednania w naszym społeczeństwie, Kościele i gdzie indziej.

 

Przesłanie „walki o krzyż”

„Walka o krzyż” przed Pałacem Prezydenckim, będąca kontynuacją „wojny posmoleńskiej” jako  znak czasu niosła dwa ważne przesłania: dla części polskich katolików krzyż – i szerzej, katolicyzm –  jest głównie narzędziem walki politycznej i kulturowej, a jednocześnie w społeczeństwie polskim narasta wyraźna niechęć do katolickiego klerykalizmu i – szerzej – pragnienie całkowitego zsekularyzowania przestrzeni publicznej w Polsce. „Walka o krzyż” pokazała też, że w polskim społeczeństwie istnieje kulturowa przepaść między katolickimi tradycjonalistami, niezdolnymi do rozumienia i akceptacji szybkich przemian mentalnych w globalizującym się pluralistycznym społeczeństwie polskim, a katolikami umiarkowanymi i lewicą laicką, którzy z rozmaitych powodów i z dużymi różnicami stanowisk godzą się na pewne formy sekularyzacji przestrzeni publicznej w imię szacunku dla pluralizmu światopoglądowego społeczeństwa i równości obywateli wobec państwa.

Ta przepaść, zdaniem niektórych ekspertów, jest nienegocjowalna, ponieważ tradycyjne odłamy społeczeństwa wydają się być niezdolne do zrozumienia złożonej struktury współczesnych przemian, a stąd ich rozpacz i agresja. Dla tych środowisk, wciąż licznych w Polsce, nadchodzący i coraz wyraźniejszy świat „nowoczesności” oznacza nieomal katastroficzną apokalipsę, koniec Polski, świata i chrześcijaństwa. Nie istnieje żadne narzędzie komunikacji społecznej zdolnej do przemiany tego konfliktu w dialog, warunkowe uznanie racji oponentów, szukanie wspólnych rozwiązań. Jednocześnie po drugiej stronie sporu o relacje państwo-religia ujawnił się bardzo silny nurt radykalnej sekularyzacji w Polsce. Ten nurt w odrzucaniu Kościoła katolickiego jako źródła zła i instytucji totalitarnej opresji, wydaje się być podobnie radykalny, nieprzejednany i dogmatyczny jak nurt „katolików zrozpaczonych”. Tutaj też nie ma możliwości normalnej komunikacji.

Jakie wezwania do nawrócenia płyną z tego krzyżowego znaku czasu dla mnie? Wpierw dostrzegam, że oba te nurty radykalne głęboko mnie bolą i dotykają. Sama obecność osób instrumentalizujących ideologicznie i politycznie krzyż czy ze strony katolickiej czy laickiej, staje się dla mnie „nie do zniesienia”. W pierwszym odruchu chciałbym, żeby tych postulatów, a co za tym idzie, ludzi je głoszących w ogóle nie było. I to jest moja trudność, mój osobisty grzech braku akceptacji tych osób i środowisk, braku mojej miłości, choćby krytycznej do nich jako moich oponentów. A jednocześnie wiem, że zarówno jedni, jak i drudzy są moimi bliźnimi i w ich postawach obok słabości zawarte też są pewne dobre intencje. W przypadku „obrońców krzyża” tym dobrem jest pragnienie, by krzyż i Jezus byli mocno obecni w przestrzeni publicznej, choćby kosztem pewnego narzucania się innym. Natomiast radykalni sekularyzatorzy słusznie protestują przeciwko nadmiernej obecności Kościoła katolickiego, zwłaszcza hierarchii, w polskiej polityce oraz przeciwko nadmiernej uległości polityków wobec wpływów tegoż Kościoła.

Moja trudność z miłością osób z obu tych nurtów pogłębiona jest niemożnością dialogu z nimi. Wszelkie dotychczasowe próby rozmowy i wyjaśniania stanowisk zakończyły się porażką. Mój dylemat moralny, a jednocześnie wyzwanie dla mojego nawrócenia brzmi: jak mam kochać moich oponentów radykałów, katolików i niekatolików tak, aby z jednej strony mogli być pewni mojej bezwarunkowej miłości do nich jako moich bliźnich i mojego dostrzegania pewnego dobra w ich intencjach i działaniach, a z drugiej strony, bym potrafił nie tracąc z oczu tej miłości, skutecznie przeciwdziałać złu, jakie w moim przekonaniu oba te nurty wyrządzają sprawie zbawienia człowieka, Kościołowi i Polsce. Realistycznie też wiem, że owocniejsze jest skupienie się na własnej przemianie, niż na próbach zmieniania moich oponentów. Moja osobista przemiana jako wolna decyzja, za której realizację jestem odpowiedzialny, jest dużo bardziej realistyczna i zgodna z duchem Ewangelii, niż projektowanie na innych moich postulatów, by się nawrócili. Natomiast moje osobiste nawrócenie pośrednio niesie też nadzieję na zmianę stanowiska czy/i nawrócenie moich oponentów.

Nie wiem, czy potrafię udźwignąć to wyzwanie w codziennych zmaganiach, ale wypracowane tutaj kryteria stają się od dziś drogowskazem dla mnie. Mogę i muszę powierzać te zmagania łasce Bożej, bo sam na pewno im nie podołam.

 

Doświadczenie „Polskiej tolerancji”

Wydarzeniem publicznym, choć w skali bardziej kameralnej, które okazało się dla mnie ważnym „znakiem czasu”, były Debaty Tezeusza i Więzi „Polska Tolerancja”. (Zobacz: Wprowadzenie do Debat) Było to doświadczenie niezwykle bogate duchowo, intelektualnie, kościelnie i społecznie. Wymyślając przed rokiem pomysł Debat, nie wiedziałem, dokąd nas zaprowadzi jego realizacja i że szerzenie tolerancji w Polsce, również rozumianej pozytywnie, jako „zsekularyzowana forma miłości społecznej bliźniego”, natrafi na tak wielkie przeszkody z różnych stron. Czuję się, jak bym pielgrzymował z Jezusem po Polsce, napotykając na naszej drodze wszystkie możliwie nasze biedy i niemożności. Najtrudniejsze w Debatach okazało się dla mnie nie samo ich zorganizowanie i poprowadzenie, ale utrzymanie w sobie nadziei, że to przedsięwzięcie w Polsce w ogóle ma sens.

Nigdy chyba tak głęboko i intensywnie nie doświadczyłem prawdy o kondycji moralnej nas, Polaków i katolików, choć przecież doświadczenie było prowadzone w warunkach dość komfortowych, na gruncie dialogu i spotkania, bez pełni dźwigania choćby bezpośrednich relacji z osobami uzależnionymi czy niepełnosprawnymi, bez walki politycznej, bezpośredniego zaangażowania w ochronę życia nienarodzonych czy ochronę praw gejów i lesbijek. Za wcześnie jeszcze na ostateczne konkluzje co do kondycji polskiej (nie?)tolerancji czy szerzej – kondycji społecznej miłości bliźniego w Polsce.

Już teraz mogę powiedzieć, że postawy dialogu, otwartości, pojednania, roztropnego zaangażowania w obronę dyskryminowanych itp. wydają się być w Polsce w wyraźnej mniejszości. Względną i dość pozorną tolerancję i pewien pokój społeczny zawdzięczamy głównie dość powszechnemu oportunizmowi i obojętności moralnej wobec wielu bolesnych etycznych i społecznych wyzwań. Najbardziej aktywne i krzykliwe ideowo grupy, zarówno po prawej jak i po lewej stronie, są całkowicie zideologizowane i działają w paradygmacie konfliktu, pozostając prawie zupełnie niezdolne do autentycznego dialogu z innymi i szacunku wobec oponentów. Niestety – w świetle Debat – radykalni katolicy w sposób zasłużony mają opinię środowisk nieprzychylnych tolerancji, a nawet grup o dużym potencjale agresji, uprzedzeń, fanatyzmu i dyskryminacji wobec innych.

Z całego bogactwa „znaków czasu” związanego z Debatami wybiorę jedno doświadczenie, szczególnie według mnie ważne dla chrześcijan i katolików w Polsce, ale też być może dla wszystkich ludzi dobrej woli, niezależnie od wyznania i światopoglądu. Debaty nie było pomyślane jako ewangelizacja, ale dialog równych partnerów, a katolicy byli w nich gospodarzami, twórcami pytań, tematów oraz podsumowań. Lecz chrześcijański dialog, komplementarny wobec ewangelizacji jako pierwszej misji chrześcijan, okazuje się być doświadczeniem głęboko ewangelicznym i ludzkim.

Dostrzeżeniu wielkich trudności dla dialogu w Polsce towarzyszyło jednocześnie niezwykle energetyzujące i duchowo iluminacyjne odkrycie, że owocna ewangelizacja powinna właśnie być maksymalnym inkulturacyjnym wyjściem wobec innych. Czułem, że gdyby Jezus chodził po Polsce, to właśnie wybierałby podobne tematy, ludzi, sposoby komunikacji i spotkania. Czyniłby to na pewno lepiej, bardziej wszechstronnie i wiarygodniej niż my, ale byłoby to jakoś podobne. Więcej i owocniej o chrześcijańskiej miłości Boga do człowieka mówimy ludziom nieufnym wobec chrześcijaństwa i Kościoła katolickiego, gdy zapraszamy ich do pełnej szacunku rozmowy, wzajemnego wsłuchania się w swoje argumenty, wrażliwość, bóle itd., niż gdy próbujemy, często nachalnie, „nawracać” innych, by stali się tacy jak my.

Awangardą w misji ewangelizacyjnej chrześcijaństwa i Kościoła w Polsce staną się ci, którzy bez rezygnacji z katolickich i chrześcijańskich pryncypiów będą potrafili stwarzać gościnną, intrygującą przestrzeń spotkania z ludźmi innego wyznania i światopoglądu. Im bardziej konkretny chrześcijan oraz jego środowisko będą mogli udźwignąć i „pomieścić” w swojej, ale też cudzej przestrzeni, ludzi – z różnych powodów – oddalonych od Boga, Kościoła, chrześcijaństwa, tym bardziej będzie można powiedzieć: to jest właśnie to, co Jezus dziś chce od swoich świadków. Taki sposób głoszenia Ewangelii wydaje się być najbardziej podobny do tego, co czynił sam Jezus 2000 lat temu.

Do kogo przychodzi wpierw Jezus? Do tych, „którzy się źle mają”. Kim są współcześni grzesznicy, celnicy, prostytutki, rzymscy setnicy, Samarytanie, trędowaci, opętani przez duchy nieczyste? To są właśnie ci wszyscy, których potoczna katolicka „pobożność” we współczesnej Polsce  odrzuca lub dyskryminuje w różnym stopniu i z różnych powodów: geje, lesbijki, inaczej wierzący, chrześcijanie innych wyznań, Żydzi, osoby uwikłane w aborcje, antyklerykałowie, ateiści, agnostycy, masoni, postkomuniści, katolicy niepraktykujący, chorzy na AIDS, narkomani, niepełnosprawni, kobiety itp. I ci ludzie odrzucani są dokładnie z tych samych, choć inaczej nazywanych powodów, dla których pobożni Żydzi, zwłaszcza faryzeusze, za czasów Jezusa odrzucali i potępiali swoich grzeszników i cudzoziemców. Jezus wielokrotnie, dobitnie powiedział i pokazał, co o tym myśli.

 

Zobaczyć w oponencie żywego człowieka

Zmaganie i sprzeciw wobec tzw. grzechu świata czy sił wprost antychrześcijańskich i antykatolickich, choć ze wszech miar słuszne, nigdy nie powinno stawać się nieusuwalną przeszkodą w dawaniu temu samemu świata świadectwa Jezusa pokornego i miłosiernego. Lepiej dla chrześcijan, by w sytuacjach ekstremalnych stawali się raczej męczennikami i ofiarami, niż prześladowcami i współczesnymi inkwizytorami.

Osobiście bardzo boleśnie przeżywam istnienie ludzi „innych” niż ja. Mam wielkie trudności z zaakceptowaniem osób o innej orientacji seksualnej, odrzucających Boga, postkomunistów, letnich katolików, zwolenników aborcji i eutanazji, radykalnych lewicowych feministek, antykatolickich antyklerykałów i wielu innych. Ponieważ sam byłem przez wiele lat agnostykiem i „nienawracalnym” grzesznikiem, być może dlatego trudniej jest mi kochać katolickich radykałów, w których widzę wyraźny rys faryzejski, niż ludzi oddalonych z powodu swoich poglądów czy grzechów od Boga. Jedno mogę powiedzieć na pewno: żaden grzesznik nie nawróci się dzięki „Dobrej Nowinie” głoszonej przez katolików z nożem w zębach, straszących innych więzieniem i piekłem. Raczej ucieknie od Boga i Kościoła jeszcze dalej.

Moje nawrócenie w odniesieniu do osób i środowisk, do których jestem posłany, by głosić im słowem i czynem Ewangelię Jezusa, polega więc na tym, abym pomimo wrogości, inności, uprzedzeń panujących po obu stronach widział w moich oponentach wpierw ludzi: kobiety i mężczyzn takich jak ja, kruchych, poszukujących, wrażliwych, upadających, zdolnych do miłości, poświęcenia, ale też do podłości, kłamstwa. Nie ja decyduję o Bożej łasce nawrócenia dla kogoś i jej przyjęciu lub odrzuceniu,  ale to ja na co dzień daję świadectwo lub antyświadectwo Bożej miłości do każdego człowieka, zwłaszcza innego.

Współczesne „znaki czasu” w Polsce widziane oczyma wiary jako głos Ducha Świętego zdają się nam mówić: odrzućcie wszelkie ideologie i uprzedzenia, których głównym zadaniem jest odczłowieczyć konkretnych ludzi, by móc ich swobodnie nienawidzić, odpychać i niszczyć w imię tzw. jedynie słusznej sprawy. Dostrzeżcie w swoich nieprzyjaciołach i oponentach żywych ludzi oraz wchodźcie z nimi w takie relacje, dzięki którym pomimo nawet wielkich różnic będą mogli poczuć się szanowani i słuchani przez was. Zapytajcie się, kim są współcześnie ewangeliczni grzesznicy, celnicy i prostytutki w Polsce, jaka jest moja i Twoja wobec nich postawa? Miarkujcie swój „słuszny gniew” na miarę waszej miłości. Jezus jako doskonały człowiek i Bóg mógł sobie pozwolić na „święty gniew” i mocne słowa, wypływające z Jego miłości, bo równoważył to swoją nieprześcignioną zdolnością do przebaczenia, leczenia i miłosierdzia.

Jezus w „znakach czasu” zdaje się też mówić do polskich katolików: „Nie róbcie z domu Ojca mego politycznego targowiska”. Mamy z miłości do Jezusa i człowieka stać się Pawłowym „każdym dla każdego”, inkulturacyjnie otwartymi i twórczymi. Skupić się raczej na nawracaniu samych siebie niż innych. W polskim społeczeństwie i Kościele najważniejsza obecnie wydaje się posługa sprzyjająca przebaczeniu i pojednaniu, kulturze dialogu społecznego i pozytywnie rozumianej tolerancji. Chrześcijańska ewangelizacja, czyli bezpośrednie głoszenie zbawczego orędzia Jezusa, będzie owocna, jeśli będzie jednocześnie misją przebaczenia i pojednania, dialogu i tolerancji, pokorną zgodą na pokojowe współistnienie ludzi różnych wyznań, światopoglądów, ale też słabości, seksualnych orientacji, ograniczeń itp. Oczywiście, pełna lista znaków czasu dla Kościoła i Polski jest dużo obszerniejsza i na pewno dałaby bardziej złożony obraz współczesnych wyzwań.

Jeśli naszemu nawróceniu w relacjach bezpośrednich nie towarzyszy nawrócenie w relacjach społecznych, dotyczące wielkich grup, będzie ono niewystarczające i niepełne, a nawet skazane na porażkę. Jeśli dostrzeganie w każdym człowieku oblicza Jezusa nie ma być jedynie pobożnym frazesem, to wpierw w Adwencie trzeba zapytać o moją relację do osób i środowisk, które budzą największą moją niechęć oraz powierzyć tę relację uzdrawiającej miłości Boga.

Współczesne znaki czasu mają nam powiedzieć to, co nie mieści się w klasycznie rozumianej katolickiej i chrześcijańskiej duchowości, co nie mieści się w zindywidualizowanej pobożności, nastawionej na „dopieszczanie” własnej duszy i szukaniu interesujących duchowych wrażeń. Współczesne znaki czasu pokazują nam nowe wcielenia uniwersalnych wyzwań i trudności na naszej drodze życia Ewangelią. Wielkie wydarzenia wspólnotowe jako szczególne Słowo Boga pokazują najgłębsze zranienia naszej religijnej i narodowej wspólnoty, zranienia, które przenikają przez serca każdej i każdego z nas. Bóg, wcielając się w człowieka w Jezusie Chrystusie, chce nas uzdrowić i zbawić w konkrecie naszego życia osobistego, rodzinnego, społecznego i kościelnego. Otwórzmy nasze rany na miłosierdzie Boże. Niech w czas Adwentu rodzące się w każdym i każdej z nas Boże Dziecię odnowi nasze dusze i ciała, byśmy stawali się wiarygodnymi świadkami Ewangelii Jezusa dla „tych, którzy źle się mają”. 

 

Warto przeczytać:

Dariusz Piórkowski SJ, Czym jest Adwent?

Krzysztof Osuch SJ, Jak się modlić?ic

O. Bronisław Mokrzycki, Specyfika modlitwy chrześcijańskiej

Andrzej Miszk, Rozmowa z Przyjacielem, czyli codzienny rachunek sumienia

Andrzej Miszk: Doświadczyć Boga – świadectwo porekolekcyjne (bardzo osobista relacja z ostatnich rekolekcji)

 

Komentarz

  1. barbara

    Przesłanie “walki o krzyż”

    Krzyż Jezusa na zawsze jest związany z polityką, bo z polityki ( w wymiarze ludzkim) powstał.
    Piłat zezwolił nań tłumom, bo też tłumom wołającym  – Jezusa! –  a nie Barabasza – CHCIAŁ  SIĘ PRZYPODOBAĆ.

    Obrońcy krzyża to Ci, którzy zapewne wołaliby  najgłośniej – Barabasza!  – ta myśl mi pomaga zrozumieć to co się stało. Działali w dobrej wierze, choć w sposób nieakceptowalny.

    A krzyże w szkołach ? Raz usuwane, raz przywracane  … to również polityka. A przecież powiedziano, "Królestwo moje nie jest z TEGO świata" – dlaczego więc ten świat tak często sięga i manipuluje Krzyżem. To bolesne, to kolejne kolce w cierniowej koronie, to nas zżyma, niepokoi i dzieli. Jezus nie chciał, by Jego Krzyż DZIELIŁ . Ma łączyć.
    Nie dajmy się zmanipulować żadnym współczesnym Piłatom. Bądźmy czujni. Niech miłość będzie naszym uchem i okiem.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code