Dziś już prawdziwych babć nie ma

Była mamą naszej przyjaciółki. Poznaliśmy ją w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych, gdy zaczęliśmy jeździć pod namiot nad Chojno. Przez wiele lat obozowaliśmy pod topolami za stodołą. Spędzaliśmy tam dużo czasu, bo dojeżdżałem stamtąd do pracy i nie tylko w czasie urlopu korzystaliśmy z gościnności naszych znajomych. Bywało, że zostawialiśmy rozbite namioty i wracaliśmy po kilkunastu dniach. Nie od razu została przyszywaną babcią naszych dzieci. Ja zawsze zwracałem się do niej „Pani” i kiedy napisałem wiersz z „Panią Janiną przed telewizorem” żona miała pretensję, że w tytule nie użyłem słowa „babcia”. Wysłałem go na konkurs, licząc na publikację w pokonkursowym wydawnictwie, bo wiersz lepiej wygląda w druku w towarzystwie innych tekstów, niż na komputerowym wydruku, a czas naglił. Miała 94 cztery lata. Od wielu lat w maju bywaliśmy na mszach świętych sprawowanych w jej domu z okazji kolejnych urodzin. Syn często był wtedy ministrantem. Do domu Pana wybierała się od dawna, jak ją tylko poznaliśmy. Żona żartowała, że śmierć o niej zapomniała. Nie zapomniała.

            Kiedy przypominam sobie ją krzątającą się przy gospodarstwie, to powraca do mnie fragment dziennika Edwarda Stachury „Pogodzić się ze światem”: Dzisiaj niedziela. W piecu pali się ogień. Na piecu gotuje się zupa. Matka siedzi na stołku i sposobi włoszczyznę. Matka cały dzień krząta się. Ma 72 lata. Jest ogromnie ruchliwa. Pracuje w polu, przy królikach, przy kurczakach. Ciągle ma jakieś zajęcie. Dopiero późnym wieczorem klęka na chodniczek przy kanapce i modli się. A zarazem wydaje mi się, że cały dzień nie wstaje z klęczek. Prawie wszystko, co mówi, wydaje mi się mądrzejsze od wszystkich moich książek. Mówi bez egzaltacji, mówi normalnie. Mówi na przykład tak: „Od śmierci nikt się nie wykupi; śmierć jest sprawiedliwa. Będę tak długo żyła, jak mi przeznaczone”. Fragment ten pozostaje aktualny po ponad trzydziestu laty, tylko takich mam i babć mamy coraz mniej. Często wydaje się nam, że jesteśmy najmądrzejsi. Stachura dostrzegł to dopiero, kiedy świat zaczął mu się walić, kiedy zrozumiał, że nie da się być wiecznym włóczęgą, czterdziestoletnim chłopcem. Starałem się zapamiętywać, to co usłyszałem na fotelu w pokoju pani Janiny, albo podczas rozmów na werandzie przed jej domem. Jedno z ostatnich myśli, którą zapisałem sobie w dzienniku była o niedzieli: Oj, trzeba było się kiedyś sporo narobić przy zwierzętach, zanim się do kościoła poszło. A teraz niewiele pracy, tylko w samochód i już. Opisał bohaterkę mego felietonu pięknie w wierszu „Ciocia” jej siostrzeniec Sławomir Rudnicki: taką ją zapamiętam / otoczoną radosnym gwarem / karmionych zwierząt / taką ją zapamiętam / troskliwie pochyloną nad ziemią / (teraz zapewne lekką będzie) / taką ją zapamiętam / w fotelu na werandzie / witającą i żegnającą / (tych drugich zbyt wielu już na zawsze). Portret plastyczny do tego wiersza wykonała Iza Jaśniewska. Można go znaleźć wraz z całym wierszem na stronie: https://2.bp.blogspot.com/-rcQgdh6eXJ0/UekyYtgCGEI/AAAAAAAABzU/VZLzgToszgg/s1600/ciocia.jpg. Przez ostatnie lata przypominała mi ona Jana Pawła II w końcowym okresie jego życia. Nawet w geście machnięcia ręką, kiedy słów brakło. Cieszyłem się, gdy zauważyłem, że nasze dzieci siadały przy niej i słuchały jej wspomnień. Moi i żony rodzice już nie żyli. Sami mogliśmy opowiedzieć coś o PRL-u, ale wojnę i pierwsze lata po niej znaliśmy tylko z opowieści. Nie byliśmy świadkami tych wydarzeń. Na samych książkach trudniej się wychowuje.

            Ostatnio żona szukała ciepłych skarpet. Mamy mroźną zimę. Kiedy wyjęła parę zrobioną na drutach, syn poznał, że zrobiła je babcia z Bud. Powiedział, że to cenna pamiątka. Wiersz o Pani Janinie zakończyłem jej i moimi słowami: oj nażyłam się nażyłam się książkę by można napisać / przyznaję stać mnie tylko na ten wiersz. I ten felieton.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code