Dobrze mi w tym Kościele

Miejsce wydarzenia nieważne. Jakiś kościół parafialny, w którym byłem z żoną w gościach. Katolik w każdej świątyni na Eucharystii jest u siebie. To było przed miesiącem. Wychodzą ministranci. Większość z nich pod siedemdziesiątkę. Wyglądający na trochę młodszego ode mnie to smarkacz w tym towarzystwie. Jesteśmy na sumie. Pomyślałem: No, dobra. Może wrócić na trochę do Tezeusza? Zostały jakieś notatki. Teraz spróbuje z tego sklecić tekst.

Siedzieliśmy w jednej z pierwszych ławek. Żona jak zawsze szuka takiego miejsca, żeby się nie rozpraszać. Ma rację. I tak za dużo rozglądałem się po wnętrzu świątyni. Przed nami z boku prezbiterium między paschałem a chrzcielnicą konew kamienna z Kany, symbol peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Kiedy piszę ten tekst, w naszej rodzinnej parafii jesteśmy także po tym wydarzeniu, ale wróćmy do notatek. Jan Chrzciciel ręką wskazywał na drugą stronę prezbiterium, gdzie wisi obraz Jezusa Miłosiernego. Fatalny śpiew organisty przypomina mi młodą gorliwą osobę z naszej parafii, która krytykowała czytanie lekcji przez młodszą od siebie wspólnotowiczkę będącą na początku drogi pętania się przy kościele. O tym, że pętanie się przy kościele może przewrócić w głowie, świadczy zachowanie starszej z dziewcząt. Czy tu by biegała do proboszcza z uwagami na temat oprawy liturgii? I jaka liturgia winna być? Świętość wydarzenia domaga się jak najlepszej oprawy, ale czy jest ona możliwa wszędzie? Nie byłoby Kaplicy Sykstyńskiej, gdyby papieżowi nie zależało na artyzmie. A święty jej nie namalował. Ale ileż wnętrz świątyń przez mistrzów jest ozdobionych? Spoglądam na witraże. Rzemiosło. Nie potrafię ocenić, na jakim są poziomie. Chyba żadne wydarzenie artystyczne. Przedstawieni są na nich święci i ich słowa. „Biedni potrzebują naszych rąk, by im służyły i naszych serc, by ich kochały” – to myśl Matki Teresy z Kalkuty i „Do wyższych celów jestem stworzony i dla nich pragnę żyć” – świętego Stanisława Kostki. Bliżej mi do tej pierwszej. Dzień wcześniej w jednym ze szpitali na ścianie wisiał plakat z inną frazą kalkuckiej świętej: „Nie możemy robić nic wielkiego, za to małe rzeczy z wielką miłością”. W czasie czytania Ewangeli pomyślałem: Nie bój się trzódko niedoskonała. Co do kazania byliśmy podzieleni, a uczestniczyliśmy we mszy świętej małą wycieczką. Źle to o mnie świadczy, ale to ja najbardziej czepiałem się. Nie za treść, a głównie za długość. Nie potrzebnie. Powinno nauczyć mnie to pokory: Kościół nie jest skrojony na moją miarę, a na naszą. Ta zaś jest różna.

Dobrze mi w tym Kościele i w kościele. Z żoną, z kuzynem, z kuzynką, z jej wnukiem i z tymi wszystkimi, których nie znam. Z organistą nie po mojej myśli, z ministrantami pod siedemdziesiątkę, ze sztuką w nim nie zawsze doskonałą. Z parafią, w której byłem, i z parafią, z której jestem.

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code