Chrześcijaństwo waleczne czy miłosierne?

Ta dychotomia istnieje w Kościele chyba od czasów Piotra i Pawła. Ostatnio w kontekście zarówno debat o tolerancji na portalu Tezeusz, jak i moich dyskusji religijno-politycznych na kilku forach, odczuwam potrzebę jakiegoś podsumowania własnego spojrzenia na tę kwestię. Celowo nie używam terminów "wojujące" czy "tolerancyjne" bo oba epitety są jakoś nacechowane emocjonalnie. A choć zdecydowanie mi bliżej w jedną stronę niż w drugą, nie chciałbym deprecjonować nikogo. Tylko pomyśleć chwilę.

Waleczne chrześcijaństwo. To takie, które surowo napomina grzeszników, walczy o nienaganną moralność i w zasadzie odrzuca wszystko, co może mieć choć pozór niedoskonałości. Jest czyste i nienaganne. Z mieczem w ręku strzeże naszych dusz, niestrudzenie demaskuje szatana tam, gdzie nawet się go nie spodziewaliśmy, tropi niebezpieczeństwa czyhające na nieświadomych. A nade wszystko brzydzi się grzechem.

Miłosierne to to, które przygarnia i akceptuje. Nie dzieli, nie wypomina grzechów, cierpliwie znosi niedoskonałość w imię miłości i nadziei. Nie walczy mieczem, tylko cierpliwie słucha. Jeśli przemawia, to mówi więcej o Bożej miłości niż sprawiedliwości. Nie potępia, najwyżej może się martwi. Nie unosi się, nie szuka poklasku… zaraz. Bo mi się hymn o miłości z tego zrobi. Ale rozumiecie o czym mówię, prawda?

Dobrze że jest taka różnorodność. Waleczny chrześcijanin jest niczym ojciec, a ten miłosierny jak matka. Uzupełniają się nawzajem. Ale tylko wtedy gdy, tak jak rodzice, dobrze wypełniają swoje role. Tylko, czy wypełniają?

W modelu miłosiernym z całą pewnością istnieje niebezpieczeństwo nadmiernej permisywności. Utonięcia w zachwycie nad łagodnością Stwórcy do tego stopnia, że zamazują się granice pomiędzy dobrem a złem, grzechem a cnotą, miłością a przyzwoleniem na działanie szatana. Chrześcijanin waleczny z kolei łatwo może wpaść w pułapkę oceniania wszystkiego i wszystkich, zbyt brutalnego rozprawiania się ze złem. Zapatrzony w gniew Boga, sam może zamykać się na możliwość przebaczenia.

To tak w skrócie. A ja? Ja z tych miłosiernych naturalnie. Bardziej matkujących niż pobrzękujących mieczem. Dlaczego? Bo sam jestem grzesznikiem i bardziej mi się opłaca na Bożą litość mieć nadzieję niż sprawiedliwość. Bo sam wychowuję syna i muszę mu też matkować. A poza tym ze względu na pewną wrażliwość emocjonalną.

Miłosierny chrześcijanin najpierw przygarnie grzesznika. Napoi go, nakarmi, wysłucha i zaakceptuje. Niech będzie, że nawet razem z grzechem. To błąd, ale taki, który można później naprawić. Bo kiedy już taki grzesznik poczuje się bezpieczny i kochany, można zacząć z nim rozmawiać, nawracać, spokojnie wytłumaczyć gdzie postępuje źle i jak to naprawić. Tymczasem ten waleczny nie będzie już miał z kim ani o czym rozmawiać, bo grzesznik, zraniony, albo nawet obrażony jego potępieniem na wejście dawno już sobie poszedł i niczego więcej słuchać nie zamierza.

Nie lubię walecznych chrześcijan. Wydają mi się pyszni, brutalni, nieskorzy do zgody i agresywni. Ale wiem, że potrzebni są w Kościele tak samo, jak w rodzinach potrzebni są surowi ojcowie. Mój wymarzony Kościół to jednak Matka, nie Ojciec. Może po prostu tęsknię za swoją?

 

5 Comments

  1. okopirma

    Wydaje mi się  że

    Wydaje mi się  że ,,waleczność” zbyt często jest mistyfikacją, pustym gestem. Np. ,,ojciec” ustanawia prawa antyaborcyjne, przeprowadza ustawy, uruchamia procedury itd. Poczym, kobieta wydaje 300 zł na tanie loty, 300 na pobyt, aborcja w UK za darmo i wraca. ,,Ojciec” dumny ze statystyk ma poczucie spełnionego obowiązku,  jest prawy.  ,,Mama” organizuje pomoc i przygarnia samotne kobiety w ciąży.

     
    Odpowiedz
  2. Kazimierz

    A nie ma nic innego?

    Wczytałem się w ten tekst i zastanawiam się, czy tylko tak wygląda świat chrześcijan?

    Dla mnie, zawsze miłosierdzie góruje nad sądem, bo tak mówi Słowo. Jeśli kto woli inaczej, to z Jezusem ma niewiele wspólnego, bo nie słucha Słów Pana a wykonywać…

    Myślę, że w Polsce mamy do czynienia raczej z ludźmi niewierzącymi, którzy niedość, że nie wykonują Słowa, to jeszcze go nieznają, jedynie fragmenciki, które czyta się na mszach i to jest Polska tragedia. Dlaczego można zapytać nie czytają, bo nie mają takiej potrzeby, dlaczego nie mają potrzeby, bo nie są odrodzeni duchowo, czyli nie są ucznniami Pana. I choćbyśmy nie wiem co robili, takie osoby nie są zdolne do miłosierdzia, które góruje nad sądem, bo w ich sercach i umyslach nie ma Słowa, które mogłoby skutecznie działać i odmmieniać – Słowa – odwiecznego Logos – Jezusa Chrystusa.

    Słowo mówi – litera zabija, Duch ożywia – tak, to jeszcze mało, bo gdy nawet Słowo jest w umysłach (przykład ŚJ) ale nie jest ono ożywione przed Ducha Świętego, to zabija. Walenie po głowie wersetami bublijnymi, jest wołaniem na puszczy. Wiele osob zna Słowo, ale poprzez brak łączności z Bogiem, staje się ono kolejna książką, zbiorem zasad i prawd, które mogą być traktowane mechanicznie, nie zas zgodnie z zamysłem Ducha Świętego.

    I tak dochodzimy do konkluzji, którą dzielę się już czwartuy rok, zacytuję tylko za Janem – "muszisz się na nowo narodzić…" Ewangelia Jana 3 rozdział – rozmowa nz Nikodemem. Po nowonarodzeniu, oczywiście nie wszystko jest od razu super, ale rozpoczyna się świadoma droga z Jezusem, w Jego Duchu, droga zmian – często wielkich – prowadzących ucznia Pańskiego do pokory, do miłowania innych ludzi, do miłosierdzia. Droga ta jest ku dojrzałoścui poprzez okres niemowlęcy (1 Piotr 2.2) poprzez młodzieńczość dodojrzałości (1 Jan 2.12-14), gdzie Bóg szlifuje te cechy, tak aby człowiek był charakteru Chrystusowego, a więc już nie ja sam, ale Chrystus ze mną, ale Duch  Święty ze mną, ale Ojciec ze mną.

    Póki co pozdrawiam Kazik

     
    Odpowiedz
  3. ahasver

    Miłosierdzie jest waleczne.

    Miłosierdzie nie patrzy na litość, ponieważ jest formą czystej energii, bezinteresownej mocy, na której przejawianie mogą sobie pozwolić tylko ludzie stroniący od uczuć niskich i powodowanych wyłącznie emocjonalnymi stanami egoistycznego ducha. Miłosierdzie jest pierwiastkiem wysokim i bardzo walecznym, bez walecznego, czasem wręcz bezczelnego i pysznego serca niemożliwe jest miłosierdzie. Miłosierny jest ten, człowiek, który bezczelnie da po mordzie kmiotowi bijącemu hippisa na ulicy albo z godną bogów pychą obwieści światu, że kocha go tak, że nikt nie jest w stanie tego pojąć. A wtedy zaczyna się walka z tymi, któzy największą miłość próbują zniszczyć, ponieważ ich na nią nie stać. Nie musimy wybierać pomiędzy egotyczną buńczucznością małych faszystów "broniących krzyża" i bezsilnym rozmiękczeniem i tkwliwością, jakże często mylonymi z miłością. Miłosierdzie jest tylko waleczne, nie ma innego wyboru. O miłość i z miłością w oczach należy walczyć, nie ma innej możliwości. Miłość jest najwyższą cnotą rycerską i jest nierozdizlna z dzielnością i honorem.

    Zatem chrześcijaństwo waleczne i miłosierne. A najlepiej nie chrześcijaństwo, tylko człowiek. Nowy Człowiek

     http://www.youtube.com/watch?v=xa6dYGMcS38

     
    Odpowiedz
  4. beszad

    Istota letniej bierności i pysznego “zatrzaśnięcia”

    Miłość z pewnością jest heroiczna, a heroizm – jak to słusznie przede mną zauważył Bartosz – nie może być żadnym rozmiękczeniem. Miłość wymaga czasem również swoistej waleczności. Dzisiaj zastanawiałem się, dlaczego mamy być zimni albo gorący, a nigdy letni? Czy letni nie byłby pozornie lepszy od zimnego? I chyba w tym właśnie jest klucz zrozumienia miłości heroicznej, która nigdy nie zgodzi się na obojętność.

    Chrześcijanie często błodzili i nadal błądzą między wskazanymi przez Ciebie postawami Kościoła "walczącego" i "otwartego". Osobiście nie dyskredytowałbym żadnego z nich, choć zawsze wobec "walecznych" braci staję się orędownikiem "otwartosci i odwrotnie – wobec chętnych do ugody za wszelką cenę staję się zwolennikiem jednoznaczności… Błądzenie jest niejako wpisane w naszą drogę – i ja często błądzę w swej głupocie, a chwilami również w emocjonalnym zaślepieniu. Ważne jednak jest to, abym całą swoją drogę, razem z moimi błędami i grzechami, zdołał nieustannie powierzać Bogu. Tylko On potrafi pisać prostymi literami na krzywych linijkach naszego życia.

    Rozumiem Cię doskonale, Liam – pycha zawsze stwarza w nas uprzedzenia, nie tylko wobec samej osoby (pierwszy odruch: nie chcę mieć z nim nic do czynienia), ale także zamyka nas na prawdę, którą odczutać można również w tych, których uznaliśmy za pysznych. Chyba właśnie dlatego pycha uznawana jest za najcięższy grzech, bo ona zatrzaskuje nas na inną OBECNOŚĆ – w Bogu i drugim człowieku. Dziękuję za ciekawe rozważania i serdecznie pozdrawiam!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code