Bóg pośród ruin?

 

Z Jackiem Filkiem i Andrzejem Miszkiem rozmawia Katarzyna Jabłońska

 

Katarzyna Jabłońska

Zapraszając Pana Profesora do tej rozmowy, wspomniałam, że ma to być spotkanie niewierzącego i wierzącego (a przy okazji: profesora i dawnego ucznia), na co Pan zaprotestował takim mniej więcej zdaniem: „Wprawdzie nie mam łaski wiary, ale to nie znaczy, że jestem człowiekiem niewierzącym”…

Jacek Filek

Zdarza się też odwrotnie – niektórzy bywają przekonani, że jestem wierzący. Ilekroć ktoś określa mnie w ten sposób, albo się irytuję, albo się śmieję, a czasami się wzruszam (to zależy od kontekstu). Kiedy z kolei ktoś mówi, że jestem niewierzący, najczęściej się irytuję. Ten sposób stawiania sprawy wydaje mi się zafałszowany, podobnie jak zafałszowana jest rozmowa wokół przerywania ciąży czy podział na prawicę i lewicę. Filozoficznie rzecz biorąc, sprawa nie jest skomplikowana: nie jestem wierzący, ale też nie jestem niewierzący.

Jabłońska

Zapytam wobec tego od innej strony: Co dla Pana znaczy słowo Bóg?

Filek

„Bóg wie”… Czyli mówiąc inaczej: słowo „Bóg” nic dla mnie nie znaczy. Większość Polaków używa tego słowa w rozmaitych związkach frazeologicznych w rodzaju: „broń Boże”, „wola boska”, „Bóg z tobą”. Jednak dziś najczęściej nie ma już w tych zwrotach świadomego odniesienia do Boga. Dla mnie ważny jest język filozoficzny. Wiadomo, czym jest Bóg filozofów – nie jest to Bóg wiary. A Bóg teologów? Nie wierzę w teologię jako naukę, chyba że w teologię negatywną. Konstruowanie dowodów na istnienie Boga uważam za poronione, bo Bóg wiary nie może być Bogiem racjonalnie dowiedzionym. To samo dotyczy dobra. Żądanie dowodów na istnienie dobra to absurd! Jeśli chodzi o język chrześcijański, próbujący opisać Boga czy rzeczywistość Niewidzialnego, bardzo odpowiada mi formuła św. Jana, który twierdzi, że Boga nikt nigdy nie oglądał. I tak jest nie dlatego, że tak się przypadkowo złożyło. To nie jest przygodne – to jest istotowe. Św. Jan mówi: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”. Właśnie ten Bóg zaprząta mi myśli. Nie potrafię jednak myśleć o Bogu jako o osobie, do której kieruję jakieś intencje.

Andrzej Miszk

Mam za sobą kilkanaście lat silnej niewiary, która potem przerodziła się w agnostycyzm, a zakończyła dramatycznym nawróceniem. Te doświadczenia pozwalają mi zupełnie inaczej patrzeć na wiarę i niewiarę, zwłaszcza że sam wiele zawdzięczam osobom niemieszczącym się w katolickiej ortodoksji. Dostojewskiemu, który uważał, że katolicyzm jest w zasadzie ateizmem, bezbożnictwem – jego opowieść o Wielkim Inkwizytorze ukazywała głęboki zakłamany ateizm, potrzebujący religii, aby niewolić ludzi. To właśnie Dostojewski podtrzymywał we mnie intuicję religijną. Inną ważną osobą był Czesław Miłosz, jego eseje, wadzenie się z katolicyzmem, z gnozą, tłumaczenie Simone Weil – to było dla mnie bardzo inspirujące. Nie byłem wtedy w stanie znieść ortodoksów, mówiących z niewzruszoną pewnością: to jest wiara, w to masz wierzyć, a jak nie wierzysz, to jesteś poza. Myślicielem, który na poziomie teoretycznym najlepiej ujął kwestie wiary i niewiary, był według mnie niemiecki jezuita Karl Rahner. On we wszystkich swoich wywodach na temat relacji do Boga podkreśla, że wiara nie musi się wyrażać w tradycyjnych pojęciach, aby była wiarą. Simone Weil uważała zaś, że jedni opisują dotknięcie człowieka przez Nadprzyrodzonego w tradycyjnych pojęciach wiary, gdy tymczasem inni nie potrzebują, a niekiedy wręcz nie chcą tego doświadczenia tematyzować, mówią więc o Bogu bezosobowym. Kiedyś usłyszałem na zajęciach prof. Filka, że etyka – podobnie jak dobro – może być tylko jedna, pomyślałem, że należy do wybranych. Wiara w dobro, a nie wielość dóbr, czyli de facto politeizm, jest dla mnie niestematyzowanym wyznaniem agnostycznej wiary.

Filek

Podział wiara/niewiara to inny podział niż wierzący/niewierzący. Ten ostatni ma charakter bardziej socjologiczny i jest, moim zdaniem, totalnie zafałszowany. Istnieje w Polsce skłonność do socjologicznego podziału na absolutną większość wierzących i małą grupkę niewierzących. Ale czy to jest opis rzeczywistego stanu rzeczy? Czy do tego, aby być uznanym za wierzącego, wystarczy to zadeklarować i czasem pójść do kościoła? Co to ma wspólnego z życiem wiarą, którą się wyznaje? Odnoszę wrażenie, że znaczna część ludzi formalnie wierzących nie jest wierząca.

Miszk

Nie mamy wglądu w serce człowieka i nawet w świetle jego deklaracji trudno jednoznacznie stwierdzić, czy on jest wierzący, czy niewierzący. Dla mnie jest istotne to, co mówi Simone Weil: to, czy człowiek jest wierzący i miłuje Boga, można stwierdzić nie przez pryzmat tego, co ów człowiek mówi o Bogu, lecz poprzez sposób, w jaki to objawia się w jego życiu; czy przebija przez niego to, co naprawdę Boże.

 

Spalić niebo, zgasić piekło

Jabłońska

Andrzej Miszk mówił o różnych sposobach dotknięcia człowieka przez Nadprzyrodzonego. Czy uznałby to Pan Profesor za swoje doświadczenie?

Filek

Kiedy ktoś na przykład chwali mój tekst, czuję się trochę głupio, bo tu jest niewielka moja zasługa. Mam wrażenie, że ów tekst sam się pomyślał, że ktoś pisał mną. Z drugiej jednak strony to doświadczenie ma cień – wygląda bowiem na to, że nie w pełni za siebie odpowiadam. Jeżeli więc robię coś złego, nie ja to czynię, ale ktoś mną czyni zło. I tu właśnie jest napięcie pomiędzy ideą zbawienia, ideą sądu ostatecznego a radykalnie myślaną etyką, w której na przykład dobro musi być absolutnie bezinteresowne. Dlatego pytanie młodzieńca z Ewangelii: „co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” – odbieram jako interesowne. Wypełnienie wezwanie Jezusa i rozdanie tego, co się posiada, ubogim po to, żeby osiągnąć zbawienie, wydaje mi się etycznie zafałszowane. Bliska mi jest postawa bohaterki pewnej wschodniej przypowieści. Ta kobieta, staruszka, niosła tlący się kaganek i miseczkę z wodą. Na pytanie „Dokąd idziesz?” kobieta odpowiedziała „Idę spalić niebo i zgasić ogień piekielny, aby już nikt więcej nie czynił dobra po to, żeby uzyskać nagrodę w niebie i żeby unikał zła tylko dlatego, że boi się ognia piekielnego”. Idę z nią! Należy spalić niebo i zgasić ogień piekielny, aby ludzkie motywacje były etycznie czyste. Jeżeli więc nadzieja zbawienia zanieczyszcza motywację etyczną, to z etycznego punktu – niedobrze. Jeżeli ktoś czyni mi dobro i jest głęboko przekonany, że nie ma żadnego zbawienia i on to dobro czyni mi zupełnie bezinteresownie, a ktoś inny czyni mi je także bezinteresownie, ale wie, że będzie mu to policzone – to jest różnica. Bardziej bym podziwiał niewierzącego człowieka, który na przykład w obozie koncentracyjnym oddaje życie za współwięźnia, niż wierzącego, który czyni to samo. Wymiar ofiary jest większy w przypadku niewierzącego.

Miszk

Zdaje mi się, że tu chodzi w dużym stopniu o kwestię języka. Pamiętajmy, że język Ewangelii odnosi się do sytuacji kulturowej sprzed dwóch tysięcy lat, w związku z tym nie można go absolutyzować.

Filek

Wolałbym jednak, żeby Jezus odpowiedział bogatemu młodzieńcowi: „Młodzieńcze, źle pytasz”. Ale odpowiedział inaczej i teraz musimy się trudzić, żeby odkryć sens tych słów. Z „moją” wschodnią przypowieścią nie mamy takich kłopotów.

Miszk

Znowu muszę odwołać się do Simone Weil, która ma podobne zdanie jak Pan Profesor. Dla niej kwestia nagrody i raju to coś niemal bluźnierczego. Według niej szczytem szczęścia i największą nagrodą byłoby, gdyby umarła na krzyżu – tak jak Jezus – i odeszła w nicość, niczego nie oczekując. Sam myślę, że te dwie postawy etyczne, czyli dobro czynione przez wierzącego i niewierzącego, na głębokim poziomie egzystencjalnym spotykają się. Dobro – jak sam Pan twierdzi – jest jedno i aby umrzeć za drugiego człowieka, stracić całego siebie dla niego, trzeba się całkowicie ogołocić, również z nadziei na nagrodę, nawet tę oznaczającą życie wieczne. Tu chodzi o doświadczenie w rodzaju tego, które było udziałem umierającego na krzyżu Jezusa, wołającego do Ojca: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Kiedy czytamy dzienniki Matki Teresy z Kalkuty, odkrywamy, że przez wiele lat swego życia przeżywała ciemną noc wiary, czyli zwątpienie w istnienie Boga. To straszne doświadczenie okazało się oczyszczające, było najbardziej inspirującym gejzerem wiary i objawiania tegoż Boga, a przecież ona subiektywnie czuła, że jest coraz bardziej od Boga oddalona.

Filek

„Tygodnik Powszechny” poprosił mnie w minionym roku o udział w ankiecie na temat wyrzeczenia. Napisałem w niej, że wyrzeczenie jako forma jest puste i może być oceniane pozytywnie albo negatywnie dopiero w zależności od tego, czego się wyrzekamy i dlaczego się wyrzekamy. Na koniec napisałem, że nie przypominam sobie, abym się czegoś wielkiego w swoim życiu wyrzekł, a nawet gdyby tak było, nie mógłbym się tym chwalić w gazetach. Dodałem też, że za swój obowiązek uważam cieszyć się życiem, nie wyrzekam się więc rozmaitych przyjemności, które być może osłabiają moją wolę pracy itd. Kiedy po jakimś czasie dostałem „Tygodnik” z moim tekstem, okazało się, że znalazł się pośród wypowiedzi ludzi wierzących, których pytano, czego wyrzekają się z okazji Wielkiego Tygodnia. Zrobiło mi się głupio. Jednak pośród zamieszczonych wypowiedzi przeczytałem ze zdziwieniem, że redaktor wybitnego katolickiego czasopisma w Wielkim Tygodniu wyrzeka się… swojej popołudniowej fajki. Etos ewangeliczny postrzegam jako bardzo wysoki i dlatego uważam, że sytuacja tzw. niewierzącego jest o wiele lepsza niż wierzącego, ponieważ on nigdy nie znajduje się w tej podstawowej sprzeczności między ideałem a praktyką życia. Natomiast wierzący zazwyczaj tak mocno odstaje od swojej normy, że jest w nim jakiś fałsz. Bo przecież wiara to nie dowcip. Myślę, że dramat człowieka wierzącego polega również na tym, że przyjął zadanie, któremu żadną miarą nie jest w stanie sprostać. Zazwyczaj to ukrywa, również przed samym sobą. Trudno uznać, że jest żartem z wiary, a nie rycerzem wiary.

 

Robot do czynienia dobra?

Miszk

To rzeczywiście bolesne doświadczenie, kiedy nie jesteśmy w stanie sprostać wymaganiom, jakie stawia nasza wiara. Równie bolesne jest, kiedy w swoim przeżywaniu wiary dochodzę do takiego momentu, kiedy okazuję się niezdolny do bycia dobrym, nawet w relacji z Bogiem, kiedy przeżywam bezsens całej rzeczywistości, doświadczam niepewności dotyczącej tego, co po śmierci itp. To jest etap oczyszczania wiary. Staje się ona wtedy rodzajem ateizmu, który w tradycji chrześcijańskiej nazywa się ciemną nocą wiary. Myślę, że w takim doświadczeniu możliwe jest bardzo głębinowe spotkanie wierzących i niewierzących. Nadzieja może przyjść właśnie od niewierzącego, który może w sobie kryć tajemnicę Bożej obecności.

Filek

U Bubera przez każde „ty”, z którym jestem bezpośrednio w relacji, prześwieca wieczne „ty”. Ciekawe jednak, Panie Andrzeju, że kiedy mówi Pan o Bogu, wskazuje Pan ręką do góry. A tam przecież Boga nie ma! On, jeżeli jest, jest w naszych sercach, kiedy się miłujemy – i jest między nami.

Miszk

Zgoda – Bóg jest między nami, ale Bóg objawia się człowiekowi nie tylko poprzez drugiego człowieka. Mogę też doświadczyć Jego obecności w samotności. Natomiast z całą pewnością mój stosunek do drugiego człowieka mówi o tym, jakim jestem człowiekiem, jakim jestem wierzącym i niewierzącym, a także kim jest dla mnie Bóg. Kiedy Pan Profesor wskazuje na niebo i mów: „tam przecież Boga nie ma”, trudno nie pomyśleć o Nietzschem, który mocno zaważył na tym, jak dziś mówimy o Bogu i jak Go postrzegamy. Jego teza o śmierci Boga jako diagnoza pewnego stanu świadomości człowieka i kultury przekonuje mnie. Trudno przecież nie zauważyć, że już jakiś czas temu w kręgu kultury chrześcijańskiej umarła pewna oczywistość Boga. Żyjemy obecnie w świecie, który radykalnie zwątpił nie tylko w samą oczywistość wiary, ale też w sens budowania wielkiej cywilizacji chrześcijańskiej czy Kościoła jako ambasady nieba na ziemi. To sprawiło, że odpowiedzialność za, nazwijmy to umownie, zbawienie świata i człowieka przeniesiono z cywilizacji, ze wspólnoty, nawet z Kościoła – na jednostkę. Człowiek będzie zbawiony nie dlatego, że Kościół tak mówi, lecz ponieważ sam o tym współdecyduje. Oczywiście nigdy do końca nie można być pewnym swojego zbawienia, ale właśnie dlatego, że to także akt ludzkiej wolności. I tu pozwolę sobie na wspomnienie – jako student zapisałem się na Pańskie seminarium, na którym drążyliśmy właśnie problem wolności. Gorące dyskusje odbywały się wokół wskazanej nam przez Pana, książki Mechaniczna pomarańcza. W swojej interpretacji stawiał Pan wolność wyżej niż dobro. Bohater książki, przestępca, dzięki eksperymentowi, któremu się poddaje, staje się niezdolny do czynienia jakiegokolwiek zła…

Filek

… i staje się kimś w rodzaju robota do czynienia dobra. Przestał być zły, ale stracił wolność. Mechaniczna pomarańcza przynosi bardzo sugestywny obraz literacki, pokazujący, że w gruncie rzeczy najważniejsze nie jest to, czy człowiek jest dobry, czy zły – najważniejsze, czy jest wewnętrznie wolny. Jeśli nie jest wolny, jest najwyżej automatem do robienia dobra. A to nie ma żadnej wartości. Tylko jeśli jest wolny, może wybrać dobro, a nie zło. Kiedy tę myśl wypowiada Nietzsche, brzmi to obrazoburczo, ale przecież to samo mówił Kierkegaard. Prymarny jest zatem wybór wybierania, decydowanie się na wolność, a dopiero potem wybór dobra lub zła.

Miszk

O to apeluje również św. Paweł w liście do Galatów, kiedy przekonuje: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo niewoli!”

 

Bez czarnego dna

Jabłońska

Jeżeli wierzący traktuje swoją wiarę serio, to z szacunkiem będzie się odnosił do drugiego człowieka i tym bardziej do Boga. Czy w spotkaniu wierzącego z niewierzącym nie pojawia się jednak pewne napięcie? Chrześcijanin zobowiązany jest przecież do ewangelizowania.

Miszk

Porusza Pani ważny problem bezinteresowności intencji. Rzeczywiście misją chrześcijanina jest podprowadzać innych do Chrystusa, nie może więc jedynie uciekać w dialog z niewierzącym czy na tym poprzestawać. Nie może być tak, że my się tylko wymieniamy: Pan Profesor mówi o ciemnych nocach ateizmu czy agnostycyzmu, ja mówię o ciemnych nocach wiary i każdy pozostaje przy swoim. Chrześcijanin jest wzywany do tego, żeby głosić Ewangelię. Przyjmuję to, a jednocześnie zgadzam się z Panem Profesorem, że w spotkaniu z drugim niezbędny jest etyczny warunek pewnej bezinteresowności. Wierzę, że Bóg działa przeze mnie, jeśli potrafię się na taką bezinteresowność wobec drugiego zdobyć. Bóg dużo ciekawiej podchodzi do drugiego człowieka, niż ja mógłbym to uczynić. Zostawiam więc nawracanie Bogu, który na pewno w żaden sposób nie narusza wolności człowieka.

Filek

Bóg nie narusza, ale zdarzyło mi się spotkać niewierzących głęboko dotkniętych przez wierzących. Niektórzy z tych ostatnich mają skłonność widzieć w niewierzącym człowieka niemoralnego. Istnieje tendencja, aby podział na wierzących i niewierzących utożsamiać z podziałem na moralnych, etycznie dobrych i niemoralnych, etycznie haniebnych. Tymczasem podział na dobrych, lepszych, gorszych, złych w żaden sposób nie pokrywa się z podziałem na wierzących i niewierzących. To są zupełnie odrębne kategorie. I dopóki to nie zostanie zaadaptowane przez tę część społeczeństwa, która ma skłonność do uproszczonych klasyfikacji, trudno będzie o porozumienie. Zresztą przywołane przeze mnie zjawisko działa też w drugą stronę. Sam, jako człowiek pozbawiony łaski wiary, brany bywam za wierzącego, bo publikuję w pismach katolickich, bo w moich tekstach czytelnicy odnajdują myśli bliskie chrześcijaństwu. Moja córka dowiedziała się kiedyś od kolegi na studiach, że on do Filka – nie wiedział, że oznajmia to mojej córce – nie pójdzie na zajęcia, bo ten proponuje jakaś chrześcijańską etykę. To też mnie oburza. Podobnie, kiedy dowiaduję się, że muszę być kanalią, bo żyję z żoną bez ślubu i nie chrzczę dzieci (nota bene, dwoje z nich samo się ochrzciło).

Miszk

Kiedy Pana poznałem, byłem wciąż jeszcze na neofickim etapie swojej wiary i miałem wtedy tendencje do koncentrowania się na „czarnym dnie ateizmu”. Pamiętam, że Pan Profesor sprzeciwiał się – co obecnie jest dla mnie najzupełniej oczywiste – takim zbyt mocnym sformułowaniom. Teraz sam jestem wielkim przeciwnikiem tych mocnych sformułowań. Niestety, dziś w Polsce język religii bywa przez niektóre środowiska nadużywany, zostaje zaprzęgnięty w służbie ideologii. W tym języku prawdy wiary bywają wypaczane. Ludzie autentycznej wiary i autentycznej niewiary mogą się spotkać; ludzie ideologii, czyli tak zwani bałwochwalcy – ateistyczni czy religijni – nie spotkają się. Mówię o autentycznej niewierze i autentycznej wierze w odróżnieniu od zideologizowanej niewiary i zideologizowanej wiary. Ciekawego rozróżnienia w tej kwestii dokonał Jean-Luc Marion, który mówi o wierze idol-ogicznej, opartej o idola, który zamyka nasze spojrzenie w skończoności i nie przenosi nas dalej. Od takiej wiary Marion odróżnia wiarę ikoniczną, w której obraz czy jakakolwiek rzeczywistość pozwala naszemu spojrzeniu przeniknąć to zwierciadło i przenosząc nas w obszar niewidzialnego i nieskończonego, stanowi „przyczółek Boga”. W idologicznej wierze czy idologicznym ateizmie mamy do czynienia z taką konstrukcją myślową, która ma nas zabezpieczyć i wykazać prymat naszej postawy, jej monopol poznawczy, etyczny, egzystencjalny, kosmologiczny – to wszystko jest dane tylko nam jako wtajemniczonym. Poprzez tę moją adorację idola, z którego robię boga ateizmu czy boga wiary, stwarzam sobie obszar bezpieczny, w którym będę zbawiony albo niezbawiony, ale w obu przypadkach na moich warunkach. W idol-ogicznej wierze i niewierze to ja jestem tym małym bogiem, który strzeże idola i sprzedaje go innym jako Boga prawdziwego.

 

Sam nie podołam

Filek

Oczywiście są ludzie, którzy zamykają się w twierdzach. Mamy wtedy do czynienia z fundamentalizmem chrześcijańskim, muzułmańskim i czymś znacznie gorszym – tzw. ateizmem walczącym. Niejeden niewierzący być może nie jest w stanie pojąć, jak można wierzyć w Boga, powinien jednak rozumieć, że religia wypełnia ważną potrzebę metafizyczną w człowieku – poprzez religię ten wymiar nie zieje pustką czy też nie kurczy się do „nic”. Jeżeli walczący ateista w imię swojej wiary próbuje ten wymiar w wierzącym zniszczyć, zredukować, w zamian proponując „nic”, pustkę – to ja jako człowiek niewierzący mówię, że trudno o coś gorszego. Walczący ateista jest mi równie albo nawet bardziej odległy, wręcz wstrętny, niż fundamentalista. Tu nie ma mowy o żadnym porozumieniu.

Jabłońska

Chyba że zejdziemy na bardzo głęboki poziom – zechcemy spotkać się na przykład w doświadczeniu cierpienia, lęku przed śmiercią.

Miszk

Ja też jestem zdania, że właśnie takie fundamentalne doświadczenia egzystencjalne jak kwestia sensu i bezsensu ludzkiego życia, cierpienia, śmierci, zła, ale też miłości, radości, spełnienia – czyli to wszystko, co wyprowadza nas poza pewną granicę skończoności i samowystarczalności – stwarza przestrzeń, w której jest możliwa rozmowa w zupełnie nowym paradygmacie. Jest możliwa tym bardziej, że epoka, w której żyjemy, doświadczyła nie tylko śmierci Boga – tak czy inaczej interpretowanej – ale też wielkiej kruchości człowieka i to zarówno na gruncie religijnym, jak i pozareligijnym.

Filek

Na pewno żyjemy wśród ruin aksjologicznych. Ja jako człowiek słaby – patrz: niewierzący – mogę potwierdzić: sam nie podołam. Człowiek wierzący w tym „nie podołam” zwraca się ku Bogu, ku wspólnocie, ku Kościołowi. Niewierzący nie ma takiej możliwości, zwraca się ku innemu, zwraca się w pustkę, ale tu rzeczywiście jest przestrzeń spotkania.

Miszk

Profesor Filek od Boga doszedł do człowieka, co jest zresztą ważnym rysem całej współczesnej kultury. Mówi się również o przewrocie antropologicznym w teologii, w myśleniu o Bogu itd. We współczesności wydarzyła się nie tylko śmierć Boga, ale też nastąpiła śmierć człowieka. Wydaje się, że upadł wielki renesansowo-oświeceniowy projekt człowieka, który miał osiągnąć samodoskonałość, miał zaprowadzić pewną utopię. Kiedy komunizm upadł jako największa utopia oświeceniowa człowieka ateistycznego, człowieka wyemancypowanego – dopadło nas zwątpienie w człowieka nie tylko na gruncie religijnym, ale i na drodze niewiary czy agnostycyzmu. Okazało się, że im bardziej człowiek angażuje się w projekt czynienia globalnego dobra, o wyraźnie społecznych czy politycznych zarysach, ale bez pokornej pamięci o Bogu i własnej kruchości, tym staje się potworniejszy. To bankructwo dwóch wielkich utopii – wielkiej christianitas, która miała nas przemienić w aniołów, i projektu oświeceniowego – sprawia, że na tych gruzach możemy się teraz spotkać bez poczucia wyższości i zacząć coś wspólnie budować. Na nowo pytać, kim jest człowiek i kim jest Bóg.

Rozmowę prowadziła Katarzyna Jabłońska

Tekst pochodzi z Więzi nr 2-3/2011

 

 

Komentarz

  1. elik

    Co dla Pana znaczy słowo Bóg?

     

    Owszem wobec  Niego zawodzą wszelkie słowa, myśli, doznania i uczucia. Jednak może zastanówmy się razem, nie nad tym , co dla nas coś znaczy, lecz np: co to znaczy :"Bóg stał się człowiekiem."

    W tych wielokierunkowych i zapewne inspirujących rozważaniach wg. mnie przede wszystkim zabrakło próby wyjaśnienia kilku istotnych kwestii np: – Kim jest człowiek bez łaski wiary?…..Czym jest "świadome odniesienie do Boga"?…..i odpowiedzi na wyartykułowane w końcowej części dwa pytania: kim jest człowiek?……. – kim jest Bóg?…….

    Aby można było to rzetelnie uczynić chyba, najpierw trzeba odpowiedzieć na zupełnie inne pytania: – jak dotrzeć do łaskawego Boga?….. – i : – w jaki sposób odnaleźć swą ludzką właściowść?….

    Odpowiedź nie filozoficzna, lecz chrześcijańska chyba zawiera się zawsze w owym spójniku "i" tj.

    Miłosiernego i Łaskawego Boga znajdę wtedy, gdy będę naśadował Jezusa i urzeczywistniał Jego człowieczeństwo. Natomiast jedynym medium doświadczania Boga Trójjedynego jest chyba miłość bliźniego, dlatego spotkać Jego możemy w człowieku, nie każdym, lecz tym, który urzeczywistnia człowieczeństwo Jezusa.

    "Globalne dobro" wg. mnie nie jest zasługą, ani udziałem ludzkości, lecz wyłącznie Stwórcy. Christianitas, czy caritas i inne inicjatywy katolików i chrześcijan, bądź ludzi dobrej woli to przede wszystkim z pomocą Jego współtworzenie dobra tzw. dobrobytu (dobrostanu), oraz mniej lub bardziej skuteczne przeciwdziałanie zloczyńcom, także następstwom i skutkom, takich groźnych, szkodliwych, destrukcyjnych projektów, nurtów, systemów, jak komunizm, faszyzm, totalitaryzm, ateizm, a teraz libertynizm, relatywizm, konsumpcjonizm, czy NWO.

    Ps. Proponuję zamiast "niewierzący" używać innego terminu, pojęcia – tymczasowo oddalony z własnej woli, od Boga Trójjedynego i Świętego Kościoła, także wspólnoty, a nawet rodziny i przez to  pozbawiony Jego miłości i łaski wiary.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code