Belka, drzazga i oścień

32. Wieczór Biblijny w Kasince Małej

Podczas dzisiejszego Wieczoru Biblijnego zastanawialiśmy się nad następującym fragmentem Ewangelii:
 
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: „Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: «Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku», gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata”. (Łk 6, 39 – 42)
 
Małgorzata: Pozwolę sobie na dość osobiste odczytanie tego tekstu, odbiegające od znanych tradycyjnych interpretacji. Zawsze budził on we mnie sprzeciw, bunt, nawet pewnego rodzaju niechęć. Słysząc słowa: „Czy może niewidomy prowadzić niewidomego?”, miałabym ochotę powiedzieć: „Oczywiście, że może, Panie Jezu! A dlaczego nie? Skoro tyle rzeczy na tym świecie jest możliwe, to nie wolno nikomu odbierać szansy”. Z drugiej strony wiem z własnego doświadczenia, że takie postawienie sprawy jest co najmniej nierozsądne. Wiem, że jeśli już muszę być prowadzona, to wolę, gdy robi to osoba dobrze widząca, silna, a najlepiej jeszcze na tyle sympatyczna, aby nie pokazywać mi swojej wyższości. Wiem również, że pewnych rzeczy nie mogę robić. Nie byłoby na przykład dobrze, gdybym zabrała się do pchania wózka inwalidzkiego albo pewnych czynności higieniczno-pielęgniarskich.
 
Pozostaje w każdym razie pytanie, na które próbuję sobie odpowiedzieć i nie potrafię: na ile osoba niepełnosprawna ma prawo wypowiadać się – zwłaszcza publicznie – o świecie, który rozumie, który widzi trochę inaczej, czy o Bogu, z którym się często kłóci? Trzeba też pamiętać, że taka osoba ma pewne charakterologiczne skłonności, chociażby do rozgoryczenia i zgorzknienia, do buntu, do zazdrości wobec zdrowych, którzy mogą pełniej korzystać z dóbr tego świata. Może ona zdawać sobie z nich sprawę i próbować je powściągnąć, niekiedy uzyskuje nawet całkiem niezłe rezultaty na tej drodze, ale nie ma co udawać, że takie tendencje nie istnieją i nie czyhają wciąż na sposobną okazję, aby się ujawnić w całej swojej okazałości.
 
Na płaszczyźnie estetycznej taka inność może być bardzo interesująca. Wystarczy wspomnieć, że Claude Monet stworzył najlepsze zdaniem niektórych historyków sztuki obrazy, gdy zaczął tracić wzrok. Wspaniały koncert fortepianowy Ravela oraz kilka mniej znanych utworów na lewą rękę powstało tylko dlatego, że wybitny pianista Paul Wittgenstein stracił prawą rękę podczas I wojny światowej. Chętnie fotografuje się osoby w jakiś sposób okaleczone, bo współczesny kanon piękna wiąże się z zadziwieniem, a nawet perwersją…
 
Na płaszczyźnie etycznej jest trochę inaczej. I gdy słyszę słowa: „Czy może niewidomy prowadzić niewidomego, to zapala się u mnie żółta, a nawet czerwona ostrzegawcza lampka. Czy miałam prawo mówić o zagadnieniach etycznych jako nauczyciel? Czy mam prawo o takich zagadnieniach pisać? Czy nie wpuszczam ludzi w taki dołek, o jakim jest właśnie mowa w dzisiejszej Ewangelii?
 
Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię, nie dotyczy belki i drzazgi, ale raczej ościenia, który gdzieś się w sobie nosi. Myślę jednak, że nasze dzielenie się Słowem Bożym powinno być przede wszystkim osobistym świadectwem. Dzielę się więc tym, jak ten tekst czytam i jak on mnie boli.
 
Andrzej: Dzisiejsze słowa Jezusa brzmią bardzo kontrkulturowo. Żyjemy w czasach, gdy każdy czy prawie każdy uważa, że wie wszystko, że w sprawach religijnych, moralnych każdy może mieć swój pogląd, mieć podobną rację. Nie bardzo wierzymy w przewodników, mistrzów. Jesteśmy skażeni filozofią podejrzliwości. W każdym doszukujemy się podłych intencji, braku kompetencji. Albo przeciwnie – przyjmujemy coś bardzo na wiarę i dajemy się prowadzić fanatykom czy idolom, którzy nie mają żadnych kompetencji.
 
Natomiast Jezus używa metafory niewidomego jako osoby, która nie posiada kompetencji, jak możemy się domyślać, w dziedzinie religijnej, duchowej, moralnej. Nie jest tak, że ktoś terminujący dopiero w jakimś zawodzie może być dopiero autorytetem i przewodnikiem innych. W sferze życia religijnego i moralnego trzeba tym bardziej terminować u jakiegoś mistrza życia duchowego lub lidera religijnego, dać się uformować, inspirować, prowadzić. Taki rozwój trwa latami, zanim człowiek zdobędzie jakiś rodzaj mistrzostwa. Właśnie o tej sprawie Jezus mówi: „Chcesz być nauczycielem, to wpierw bądź uczniem przez wiele lat. Dopiero wówczas będziesz mógł kompetentnie prowadzić kogoś drogą życia duchowego czy wskazywać moralne zasady”.
 
W kolejnym fragmencie Jezus mówi, co jest najczęstszym etycznym błędem i samozłudzeniem. Nazywa to obłudą. Zarzucamy komuś pewne zło, wadę, być może nieraz prawdziwie, ale ten zarzut ma charakter projekcji. Żyjemy w grzechu, mamy jakąś wadę, niekoniecznie tę samą, jaką komuś wytykamy. Jezus pokazuje, że mamy znacznie większą wadę i staramy się ją zaprojektować, mówiąc językiem psychologii, na kogoś. Ktoś na przykład żyje w cudzołóstwie, a oskarża tych, którzy dokonują aborcji albo stosują antykoncepcję. Pokazuje on święte oburzenie wobec sfer, które nie dotykają go bezpośrednio, ale to oburzenie ma ukrytą w sobie osobistą nieprawość. Nie jest to wcale takie rzadkie.
 
Do religijnej, etycznej kompetencji człowieka jest potrzebna nie tylko jakaś wiedza, jakieś osiągnięcie mistrzostwa, ale osobista wiarygodność etyczna. Można wytknąć błąd, można zwrócić uwagę, można być krytycznym wobec jakiegoś zła, ale wpierw trzeba zapytać siebie: „A co ja zrobiłem, aby przezwyciężyć jakąś wadę? A co ja zrobiłem, aby uporać się z jakimś złem? Na ile mam prawo być krytyczny wobec kogoś innego?” Jezus wskazuje na konieczność pokory. Na tyle możemy być moralistami, na ile sami mamy pewną wiarygodność moralną. Zwykle jest tak, że nie ma ludzi doskonałych. Gdyby chcieć wymagać od moralistów czy mistrzów duchowych doskonałości i dopiero wtedy pozwalać im nauczać o dobru, to nikt by o tym dobru nie nauczał ani nie świadczył, bo każdy ma coś na sumieniu.
 
 Jedyna słuszna metoda to znając własne niedoskonałości, własną słabość i krytykując jakiś rodzaj zła mówić: „my” – mnie to również dotyczy. Nawet jeżeli nie mam z tym większych problemów, to jestem również członkiem ludzkiej rodziny, mogę również popaść w podobne wady czy słabości, mogę również uczynić podobne zło. Muszę mieć świadomość belki we własnym oku, mechanizmu projekcji własnego zła na kogoś innego. I to możemy rozpoznać. Jeżeli ktoś pierwszy bije się we własne piersi i jego własna ludzka słabość staje się ważnym źródłem moralnej refleksji, to taki człowiek ma prawo i obowiązek dzielić się swoimi odkryciami z innymi, i wówczas będzie bardziej wiarygodny, niż gdyby był jedynym sprawiedliwym, który wydaje różne oceny wobec innych.
 
Papież Paweł VI powiedział ważne i znane słowa, że współczesny człowiek potrzebuje świadectwa bardziej niż nauczania, a jeżeli nauczania, to bardziej przez świadków Ewangelii niż przez nauczycieli. Dla dobrego bycia nauczycielem, przewodnikiem innych jest przede wszystkim potrzebna osobista moralna, duchowa wiarygodność, dojrzałość osobowa, która pozwala wycofać się z mechanizmu projekcji na innych własnego cienia, własnego zła i pokora, która w grzechu drugiego człowieka widzi również odbicie własnego grzechu, a przynajmniej możliwość tego grzechu własnego autorstwa.
 
Na koniec chciałbym podkreślić, że w kryzysie autorytetu przewodników, liderów, nauczycieli, we mgle moralnych i duchowych kryteriów prawdziwy nauczyciel, prawdziwy przewodnik może być wielkim skarbem. Jestem przekonany, że nie możemy postąpić na drodze życia moralnego, duchowego, jeżeli nie będziemy pokorni i posłuszni wobec wybranych w wolności naszych autorytetów czy naszych wzorów na drodze wiary, świętości. Takimi wzorami mogą być święci, autorytety religijne, myśliciele, zwykli ludzie, ale bez takiej relacji, zwłaszcza osobistej, nasz postęp religijny czy moralny nie będzie miał miejsca. Warto szukać takich nauczycieli. Warto, aby ci, którzy mają taką możliwość, takie powołanie, terminowali przez całe życie i stawali się przewodnikami również dla innych, bo największym dobrem, jakie można dać innym ludziom, jest pomoc na drodze wiary, nadziei, miłości, na drodze spotkania z Bogiem, ze sobą, z drugim człowiekiem.
 
Chciałbym się modlić, abyśmy z jednej strony z większą pokorą podejmowali krytykę, zwłaszcza personalną, innych osób, abyśmy pamiętali o własnym grzechu, o własnych słabościach, o własnej skłonności do zła, a z drugiej strony, abyśmy szukali prawdziwych przewodników życia moralnego, religijnego, abyśmy ich roztropnie słuchali i sami też z czasem stawali się wiarygodnymi przewodnikami dla innych.

Wieczory Biblijne w Kasince Małej

Moje blogi na YouTube
 

 

Komentarz

  1. zibik

    Hipokryzja, czy obłuda ?

    W kolejnym udostępnionym nam tekście zastanawiacie się i omawiacie Państwo wybrane wątki z Ewangelii, ponadczasowe, wciąż inspirujące, aktualne i ważne. Natomiast pisząc i czytając ten fragment : " Można wytknąć błąd, można zwrócić uwagę, można być krytycznym wobec jakiegoś zła, ale wpierw trzeba zapytać siebie: „A co ja zrobiłem, aby przezwyciężyć jakąś wadę? A co ja zrobiłem, aby uporać się z jakimś złem? Na ile mam prawo być krytyczny wobec kogoś innego?”

    Chyba należy zdecydowanie wyróżnić następujące rzeczy : zupełnie czym innym jest być krytycznym wobec ewidentnego zła, niż obłudnikiem, hipokrytą lub krytycznym tylko wobec "kogoś" – konkretnej osoby.

    W pierwszym przypadku nie tylko możemy, lecz mamy obowiązek (powinność) wytknąć błąd (grzech, winę), czy zwrócić uwagę. Najlepiej podobnie, jak to czynił lub zalecał Pan Jezus np: w formie "Napomnienia braterskiego" (Mt18,15-17)  W przypadku publicznej debaty, czy polemiki może to być trudne, bo napomnienie ma charakter publiczny i nie zawsze braterski.

    W pozostałych przypadkach rzeczywiście ale i w/w uwarunkowania są konieczne, bo rozmijanie się naszych słów (deklaracji) z faktyczną postawą powoduje, że żyjemy w rozdwojeniu i nie jesteśmy wiarygodni, ani sprawiedliwi, uczciwi wobec siebie i bliźnich.

    A krytykowanie wyłącznie kogoś to szczególny rodzaj ślepoty, a nawet głupoty, widzimy błędy, grzechy (winy) cudze, a nie dostrzegamy własnych. Słowem – obłuda i hipokryzja ! Czy zawsze i napewno ?….

    Czy kogoś krytycznie patrzącego na własne i innych czyny (owoce) i postępowanie można (trzeba) nazwać obłudnikiem i hipokrytą ?….

    Przecież hipokryzja to zupełnie coś innego, niż posiadanie ideałów i zmierzanie ku nim tj. dążenie do ideału, czy wielkości, doskonałości i świętości.

    Wg. mnie alternatywą, dla błędnie (opacznie) rozumianej hipokryzji, bądź obłudy może być zaniechanie (porzucenie) ideałów, do których się jeszcze nie dorosło. Wówczas złoczyńcy, winowajcy mogą żyć w błogim przeświadczeniu, że postępują właściwie (słusznie) i są chodzącymi ideałami.

    Czy tak jest lepiej ?….

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code