Wojownicy Światła. W jedności siła

 

Wysłannicy Diabła pustoszyli Ziemię. Zabijali, gwałcili, palili wszystko i wszystkich. Upadłe Anioły były wspomagane przez zdrajców rodzaju ludzkiego, którzy zostali przekupieni ułudą seksu i bogactwa. Ludzi takich – o ile to jeszcze ludzie – można było poznać po pięknym wyglądzie ciał, jakby sztucznie wyrzeźbionych przez ich stwórcę.. Byli to przystojni, zdrowi, silni mężczyźni oraz ładne, pełne pruderii kobiety. Na pierwszy rzut oka wydawali się doskonali, lecz zdradzały ich oczy. Czerwone oczy, z których pałała nienawiść oraz żądza posiadania wszystkiego. Żądza, która eliminowała tych, którzy stawali w obronie własnych dóbr, godności własnej i swoich bliźnich.

Szatani i ich słudzy niszczyli wszystko na swej drodze. Świat w przeciągu kilku miesięcy został niemal doszczętnie zrujnowany. Opustoszały wsie i miasta, całe krainy, w których zniszczono budynki. Upadli nie niszczyli tylko świątyń. Świątyń, w których prawdziwie wierzono i szczerze, od serca, wzywano imienia Boga. W jednych nazywano go Allachem, w innych Jahwe, w jeszcze innych Jezusem Chrystusem. W świątyniach, niezależnie od wyznania, wzywano Jednego Boga oraz Jednego Ducha, który może uratować Świat. W jednych czytano święte księgi, czyniono święte rytuały, a w drugich odprawiano nabożeństwa, msze, bądź klęczano przed znakami wiary.

Ludzie chronili się w miejscach modlitwy, bowiem Upadli nigdy, nawet na odległość 50 metrów, nie zbliżali się do tych miejsc. Problem tkwił jednak w tym, że ukrywający się byli odcięci od wody i żywności.  Pokładano ufność w Bogu, lecz wiedziano, że przyjdzie moment kiedy nikt się nie ostoi, bowiem wszyscy pomrą z głodu i pragnienia. Duchowni, aby uniknąć aktów kanibalizmu, wraz z mężczyznami wyrzucali poza mury świątyni ludzkie ciała. Świat wyglądał przerażająco…
Chorda zła nadchodziła z tak głośnym tupotem jak dźwięk wielkiego bębna, z północy na południe, coraz szybciej zalewając nasz Świat krwią.

Dzielni Wojownicy Światła stawiali czoła najeźdźcom. Było ich niewielu w porównaniu do armii przeciwnika. Na dodatek dysponowali oni tylko własną siłą, czerpaną z wiary, lecz nie mieli nadludzkiej siły. Szatani latali i zionęli ogniem, a tym śmiałkom musiały starczyć własne nogi, ewentualnie konie, oraz ich własny fechtunek. Byli to mężowie w różnym wieku, różnego koloru skóry, różnej nacji oraz różnego języka. Różnili się wyglądem i, w przeciwieństwie do zdrajców, nie byli piękni, wyrzeźbieni ani wysocy. Wielu z nich było niewysokiego wzrostu i krępej budowy ciała. Kilku z nich miało różnego rodzaju defekty. Niejeden był kulawy, niewidomy na jedno oko, bądź nie miał jakiejś kończyny. Niektórzy byli  chucherkowatej budowy ciała, tak, iż wydawałoby się, że pierwsza lepsza wichura zmiecie ich z powierzchni ziemi. Nie byli idealni, ani piękni w ludzkim pojmowaniu estetyki. Ta garstka nie była tworzona przez ludzi uczonych. Większość nie miała wykształcenia. Byli to prości, brzydcy, pełni defektów, lecz z wielkimi sercami do walki, mężowie. Każdy z nich był wiernym sługą Słowa, które kazało im chwycić za miecze i stawać w obronie słabszych, kobiet i dzieci. Wyruszyli oni do boju, bowiem nie mieli nic do stracenia. Nikt ich nie chciał. Żadna kobieta nie chciała za żadnego z nich wyjść za mąż. Kilku bezskutecznie chciało zostać duchownymi, lecz uznano ich za nieprzydatnych. Ludzie ich odrzucili, nikt nie chciał też wpuszczać ich do świątyń, bowiem przypuszczano, że i tak pomrą, więc po cóż mają zabierać innym miejsca. Innym to znaczy tym, którym jakoś odgórnie dawano więcej szans i, jeśliby jakoś ocaleli, to oni budowaliby od nowa Świat.

Jednak, mimo bólu odrzucenia oraz zranienia jakiego doświadczyli w całym swoim życiu, w ostatnich dniach coś poruszało ich serca i mówiło: „Wstań! Liczę na Ciebie!”, „To Ty uratujesz mój lud!”. Wychodzili więc i, łącząc się w oddziały, walczyli całą swoją mocą, wolą oraz siłą z wojskami przeciwnika. Niestety ich siła była niewielka. Zresztą były to grupy rozsiane po całej Ziemi. Nie walczyli razem lecz każda nacja, każdy język, każde wyznanie walczyło oddzielnie. Musząc uciekać na południe zaczęli się spotykać. W tym ferworze walki porzucano wszelkie różnice i zaczynano wspólnie stawać do walki, a zwycięstwa stawały się coraz bardziej okazałe. Lecz nawet to nie było wstanie powstrzymać chord Szatanów. Uciekano więc dalej na południe i wzywano imienia Pana o pomoc. Wojownicy Światła byli coraz bardziej wycieńczeni, tracili siły fizyczne, ledwo trzymali się na nogach. Wielu z nich było rannych, a ich liczba była coraz mniejsza. Bóg dawał im łaskę i dodawał sił, by stawali do kolejnych potyczek z przeciwnikiem. Lecz koniec zbliżał się nieubłaganie. Mimo, że coraz bardziej jednoczyli się w walce o Ziemię, było ich coraz mniej…
Siły zła spychały ich dalej na południe. Dotarli gdzieś na pustynię. Dookoła sam piasek i nic więcej. Żadnej wody, żadnej roślinności, w dodatku ten piekielny żar z nieba. Wojownicy zdali sobie sprawę, że to koniec. Nie mają wody, żywności, są poranieni, nie mają sił. Są zrezygnowani. W dodatku są na otwartej przestrzeni, nie ma drzew czy krzaków, w których można byłoby się  ukryć. Zostali niemal wystawieni na pożarcie i pochłonięcie przez wroga.
Wojownicy zaczęli padać na ziemię z płaczem, kryjąc twarz w rękach. „Tak, to koniec. Już nic więcej nie da się zrobić” – myśleli. Byli tak wykończeni, że nawet nie mieli sił by się kłócić między sobą o to, który z przywódców poprowadził ich na pewną śmierć. Wszyscy Siedzieli i płakali. Wtedy Pan poruszył serce jednego, dotąd mało wyróżniającego się, młodego wojownika ze świata chrześcijańskiego. Poczuł on w sercu moc i posłyszał głos Pana: „Porwij do walki moich wojowników!” On wstał i zaczął wołać: „Ludzie! Mężowie Ziemi! Wojownicy Światła! Słudzy Pana! Wiem, że jest nas mało. Wiem, że mamy coraz mniej sił! Wiem, że jesteśmy poranieni! Wiem, że jest ich więcej i są silniejsi! Wiem to! Szedłem z wami od początku! Walczyliśmy razem i ginęliśmy razem! Ginęli nasi ojcowie, bracia i przyjaciele! My, w jakimś Bożym planie, przeżyliśmy i dotarliśmy na to pustynne miejsce! Bóg chciał abyśmy przeżyli! I teraz mamy sobie odpuścić!?! Tak po prostu czekać na śmierć!?! To hańba! Nie po to szliśmy, nie po to walczyliśmy i przelewaliśmy krew naszych bliźnich, aby teraz usiąść i tak po prostu umrzeć!”
Wojownicy na początku nie chcieli słuchać tego młodzieńca, lecz on wrzeszczał wniebogłosy coraz głośniej powtarzając to, co Pan mu powiedział. Nagle poderwał się przedstawiciel Arabów „On ma rację! Nie po to walczyliśmy by teraz tak umrzeć!” Wtórował mu również Semita „Zgadzam się!” Co chwila ktoś wstawał i oddawał okrzyk wojenny. Było ich coraz więcej i po chwili wstali wszyscy. Natychmiast uformowano szyki i znów wystąpił ten młody chrześcijanin, katolik, Słowianin, potomek Piastów: „Nie oddamy Ziemi i tego co Pan nam dał bez walki! Mogą nam zabrać siły i zdrowie! Mogą zabrać nam życie! Mogą zabrać wszystko, lecz jednej rzeczy nam nie zabiorą! Naszych Dusz! Nasze Dusze należą do Boga! A stracimy je poddając się i oddając pole bez walki! Pytam Was! Kto jest ze mną?!” Odpowiedziano mu głośnym okrzykiem wojennym. „Pytam jeszcze raz kto jest ze mną!?” Znów okrzyk bojowy od reszty towarzyszy. „Pan pytał Piotra trzy razy, pytam i ja po raz trzeci! Kto jest gotów dziś ponieść ze mną śmierć w walce?!” Tym razem wszyscy tak zagrzmieli, że zatrząsnęła się ziemia pod nimi. Po tej mowie zauważyli zbliżające się szyki bojowe Upadłych Aniołów i ludzi. Były ich setki tysięcy, a sług Pana tylko setka. Zbliżali się w olbrzymim tempie, bili w bębny, a tupot ich stóp Wojownicy czuli w swoich gardłach. Widzieli to wszyscy, nawet ten ów młody, co tak mocno zagrzewał do walki, nieco zmarkotniał, lecz wiedział, że jeśli on zwątpi to nie ma po co podnosić miecza. Uniósł więc oczy ku Niebu i wyszeptał modlitwę „Zabierz Panie i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją, rozum i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam, Ty mi to wszystko dałeś, Tobie to Panie oddaję, Twoje jest wszystko, rozporządzaj tym w pełni według Twojej woli, daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, a to mi wystarczy.” Przełknął ślinę, upadł na kolana, wbił miecz, wziął piasek, i przesypał z jednej ręki do drugiej, i głęboko westchnął. Wstając znów zwrócił się do tych, którzy stali za nim: „Bracia, zginiemy, nie wrócimy do naszych domów, lecz ginąc będziemy mieli przed oczami obraz czekającego na nas Ojca w Niebie oraz świadomość, że zrobiliśmy wszystko!” Potem  Arabowie zaczęli mówić modlitwę – przysięgę, którą ułożyli w czasie tej wojny: „Nadszedł mrok, a wraz z nią moja wojna” Modlitwę tę znali wszyscy i wszyscy dołączyli się wołając głośnym tonem: „Powołał mnie Pan, mój Stwórca, do obrony Ziemi i tego, co na niej. Nie będę się zatrzymywał, nie będę nikogo pozdrawiał w drodze, nie wezmę torby ani trzosa, nie będę miał mapy ani światła, lecz będę miał w sercu miłość do mych braci i wraz z nimi umrę gdy przyjdzie na to czas. I wejdę do bram Niebios, gdzie czeka na mnie Ojciec Niebieski, wraz z mymi braćmi, siostrami, matkami i Aniołami, ujrzę ich i wstąpię do raju!” Semita rzekł do Słowianina i Araba: „Bracia, to dla mnie zaszczyt umrzeć wraz z wami” Przybili ze sobą swe pięści. „Razem!” – „Aż po grób!” Wtem, wszyscy w jednym, zdawało się im, że ostatnim wspólnym krzyku: „Allach Akbar!” ruszyli na przeciwnika.
Wtem niebo pochmurniało, pojawiły się grzmoty, błyskawice i deszcz. Gdy biegli, nacierając na wroga, rozstąpiło się niebo i jakby z łuny można było zauważyć Aniołów jadących na koniach i rydwanach. Zstąpili oni na pole bitwy i przyłączyli się do Wojowników Światła. Było ich mnóstwo, tysiące, setki tysięcy i coraz więcej tak, że niemal złowroga armia została zalana ludźmi i wspomagającymi ich aniołami. Starcie trwało kilkadziesiąt minut. Wojska szatańskie zostały rozbite co do jednego. Nikt się nie ostał. Gdy spostrzeżono, że wygrały siły dobra, uniesiono miecze ku górze i zaczęto wychwalać Boga. Każdy wychwalał w swoim języku, nagle jednak wszystkich poruszył Duch i zaczęto wyśpiewywać Bogu chwałę w jednym, anielskim języku. Zapanowała wielka radość. Archanioł Michał wyszukał młodzieńca – Słowianina i położył mu rękę na ramieniu w geście podziwu i uznania. Młody wojownik rzekł: „Dlaczego tak późno? Dlaczego tyle musieliśmy czekać? Dlaczego zginęło tylu naszych ojców i braci?” Odrzekł mu Michał: „Bo Bóg chciał pokazać, że wy, wy słabi, wy, na których nikt nie liczy, możecie ocalić Świat od zguby”
– „Ale to przecież nie my tylko Bóg, zsyłając was, ocalił Ziemię”
– „Nie, nie! Nie ocaliłby Ziemi gdyby nie znalazł na niej takich wojowników jak ty i twoi towarzysze. Pan potrzebował ludzi, których mógłby wspomóc. Wykonaliście swoją misję! Pan oraz my jesteśmy z was dumni i oddajemy Wam pokłon”
Michał oraz jego anielskie wojska klęknęły przed Wojownikami i oddali im pokłon uznania. Wtedy też ponownie otworzyło się niebo i Pan otworzył swe usta mówiąc: „Synowie moi! Ja was wybrałem, a mój wybór okazał się słuszny. Oto daję wam Ziemię! Wy ją ponownie odbudujecie i zaludnicie. Ja będę wam błogosławił po wieczne czasy! To moja obietnica, którą wam dałem i spełniam ją, bowiem okazaliście się sprawiedliwymi oraz posłyszeliście mój głos i za nim poszliście”
Wtedy odstąpili również od wojowników Aniołowie zostawiając im róg, który miał oświadczyć Światu zwycięstwo. Wojownicy jeszcze raz unieśli w geście tryumfu miecze w górę i wykrzyczeli Bogu chwałę wydając okrzyki wojenne. Starsi i zasłużeni wojownicy wybrali młodzieńca, aby zadął? w róg, obwieszczając zwycięstwo i koniec wojny. Młody, choć nie chciał tego robić, bowiem czuł się niegodny, przystał na prośbę starszych i zadął w róg, którego dźwięk był tak głośny, że posłyszano go na wszystkich krańcach Ziemi.

Ludzie, słysząc dźwięk rogu i widząc przejrzyste oraz słoneczne niebo, wyszli ze świątyń i chwalili Boga za ocalenie!
Zostali ocaleni! Wszyscy zadawali sobie pytanie kto ich ocalił. Wtedy Bóg sprowadził dzielnych Wojowników do największego miasta i okazał ich jako tych, którym ludzkość zawdzięcza ocalenie. Ludzie początkowo nie dowierzali, że to ci, których odrzucili. Duchowni i przywódcy nie dowierzali własnym oczom. Ci, którzy rozpoznali wśród mężów tych, których zranili, popłakali się i żałowali głęboko w duchu tego co kiedyś mówili o tych mężczyznach. Byli tam też ci, którzy zranili Słowianina Piasta, odrzucili go gdy był młodym chłopcem, dając mu do zrozumienia, że nigdy nic z niego nie będzie. Nie dawano mu nadziei ani zbyt wielu szans. Jednak to on poprowadził armię do decydującego boju. Zwycięskiego boju. Rozpoznali się nawzajem. On podszedł do tych, którzy z przerażenia próbowali go uniknąć za wszelką cenę. Rzekł: „Nie bójcie się! Nie jestem na was zły! To właśnie dzięki wam, dzięki zadanym mi przez was ranom, mogłem stanąć do walki i poprowadzić do zwycięstwa moich towarzyszy. Już dawno  przebaczyłem wam wszelkie zło wobec mnie” Rzucił im się na szyję. Wszyscy się rozpłakali. Na placu można było zauważyć wiele takich scen, kiedy to ci faceci wybaczali swoim niegdysiejszym winowajcom.
Zaczęła się biesiada, świętowano kilka tygodni, Bowiem był to czas kiedy ludzie, gdy się złączyli, pokonali diabelskie siły, A zrobili to ludzie, którzy wcześniej zostali zranieni i pozostawieni przez swoich braci i siostry.

Do miasta zaczęli ściągać najważniejsi przywódcy religijni i władcy krain Ziemi. Zaczęły się obrady co robić, aby uniknąć takiej sytuacji w przyszłości. Na obrady zaproszono również Wojowników, całą ocalałą setkę. Podziękowano im i oddano pokłon uznania. Zaproszono ich, aby zajmowali ważne stanowiska. Słowianin miał zostać władcą najpotężniejszego państwa, Jednak wszyscy zgodnie odmówili. Nie chcieli się mieszać w politykę. Oni potrafili walczyć, a nie rządzić.  Zaproponowano im więc bogactwa oraz przywileje i wielu na nie przystało. Jednak Słowianin, wraz z Arabem i Semitą, nie chcieli żadnych bogactw ani przywilejów. Poprosili tylko o to, aby dbano o ludzi odrzuconych, słabych i ubogich.
Odchodząc wiedzieli, że ich prośba nie zostanie spełniona. Usiedli więc  na murach miasta i rozmyślali. Nagle każdy z tej trójki zobaczył swoje wybranki z młodości. Bardzo kochali te niewiasty, jednak w przeszłości te ich odrzuciły Arab miał tylko jedną rękę i był oszpecony na twarzy. Semita nie miał od urodzenia jednego oka. A Słowianin… był  po prostu brzydkim, w dodatku chorowitym, niskiego wzrostu, o krępej budowie ciała, młodzieńcem. Jednakże jego i  jego towarzyszy poruszyło serce i udali się do niewiast. Każdy wziął swoją wybrankę na miejsce odosobnione, aby mogli porozmawiać. Słowianin, choć bardzo kochał tę kobietę, wiedział, gdzieś głęboko w sercu, że nie może z nią spędzić reszty życia. Nie tego pragnie od niego Bóg. Powiedział więc to, choć z drżeniem serca i łzami w oczach, kobiecie, po czym objął ją i  ucałował w czoło. Ona też, poruszona tym wszystkim co się wydarzyło, a zwłaszcza czynami tego człowieka, poczęła go kochać. Jej również zrobiło się smutno z tego powodu, iż jej ideał nie chce z nią być, lecz uszanowała jego wybór, gdyż też w sercu czuła, że, choć go kocha, to nie taka jest Wola Niebios. Natomiast jego towarzysze, Arab i Semita, postanowili założyć rodziny. Postanowili, że każdy uda się w swoją stronę, Po czym poszli biesiadować, aby scementować ich przyjaźń. Podczas niezłej popijawy miodem opowiadali o sobie, swojej przeszłości, o ich kobietach, oraz o tym co przeżyli podczas tej wojny. O swoich planach. Arab z Semitą opowiadali to co chcą robić w przyszłości, jak będą gromadzili majątek i ilu planują mieć synów. Wszyscy mieli niezły ubaw. Na drugi dzień, gdy ci dwaj spostrzegli, że wokół nich nie ma Słowianina, poczęli go szukać. I znaleźli go przy bramie miasta gdy zbierał się w podróż. „Gdzież to jedziesz? W takim pośpiechu chcesz nas opuścić?” zawołali. On odparł „Tak bracia, jadę na północ” – „Na północ? Przecież to właśnie stamtąd przyszło to cholerstwo!” – „Wiem dlatego tam jadę!”  – „Po co głupcze?” – „Bo musi być ktoś, kto w przyszłości będzie mógł w porę ostrzec innych przed niebezpieczeństwem. Widzicie ten róg? Objawił zwycięstwo. Teraz, gdy ponownie go posłyszycie, będzie oznaczał nadchodzące zagrożenie” – „Stary jedziemy z Tobą!” – „Nie! To moja misja, moje zadanie! Wy zajmijcie się własnymi kobietami!” – „Ale sam nie dasz rady wygrać” – „Owszem, dlatego proszę, abyście byli czujni! Gdy będę jechał na północ będę z sobą brał tych, których odrzucono i skrzywdzono. Będę zabierał i szkolił tych, na których nikt nie liczy” Po tej rozmowie wszyscy trzej uścisnęli się i pozdrowili. Słowianin wsiadł na konia i ruszył na północ, bowiem wiedział, że, choć zło zostało pokonane, to nie zostało zabite i licho nie śpi. Wiedział, że cała ta wojna przyszła przez nieuwagę ludzi, którzy, zamiast prowadzić dobre życie, żyli w ułudzie zabawy, powierzchowności, bogactwa i seksu. I wiedział on również, że historia lubi się powtarzać, a widział, że teraz znów świat jakby zapomniał. Znów się bawi, znów pije, nie myśli i nie widzi tego, że tak właśnie przyszło wielkie spustoszenie. Nie widzi albo nie chce widzieć. Słowianin wyruszył więc w swoją nową misję, od której zwolnić go może tylko śmierć. A gdy dotarł na północ, do lodowej krainy, zbudował wraz z zebranymi po drodze towarzyszami mur obronny. A gdy już skończyli budowę, Słowianin usiadł na murze  i zapalił swą fajkę. Spojrzał w dal i nic nie zauważył… na razie nie zauważył…

Mędrzec, który opowiadał tę historię swoim uczniom rzekł:

„Pamiętajcie, możecie ocalić siebie, swoich bliźnich oraz świat tylko wtedy, gdy pokonacie w głowie dzielące was różnice, przestaniecie się wzajemnie oskarżać i zjednoczycie się we wspólnej walce. Tylko wtedy ocalicie siebie i to co wam bliskie i drogie! Pamiętajcie moi mili, licho nie śpi, ono czuwa. Bądźcie i wy czujni, by was zawczasu nie pożarło jak lwy pożerają swe ofiary”

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code