Duch daje życie

Dzisiejsze czytania

Niech zstąpi Duch Twój!

Niech zstąpi Duch Twój!

I odnowi oblicze ziemi.

Tej Ziemi!

Jan Paweł II 2 czerwca 1979 roku na zakończenie homilii oddaje się nadziei – nadziei, że nadzieja przyjdzie (A. Camus). Odchodząc z tego świata zapewne w przekonaniu, że ożywczy duch porwał rodaków, nie mógł przypuszczać, iż dopiero wszystko przed nami. Nie zakosztowaliśmy jeszcze prawdziwie przemiany, która i Kościół, i społeczeństwo wprowadzi na rzeczywistą drogę przemian. Tamten czas był przebudzeniem, które w istocie nie dokonało się we wszystkich wymiarach ludzkiego myślenia, pojmowania wolności, wyzwolenia od krwiożerczego systemu zabijającego ludzkiego ducha, by pobudzony działał sam.

Kościół woła od wieków o Ducha Prawdy, o Ducha Mądrości… Rodzi się pytanie o Jego obecność, sposób przebywania, o to, gdzie jest, gdy odczuwamy Jego brak w swej niemocy i tragizmie, skąd przychodzi i dokąd zmierza. Wytrawny teolog powie; On Jest. Zstąpił, unosił się nad wodami, gdy stwarzał, uczynił Marię pełną łaski, porusza wszystko, co żyje, do kwitnienia, rozmnażania się, Dzieciątko, które poruszyło się w Jej łonie, to ten sam sprawca wszystkiego. W Nim poruszamy się i On nas porusza, od wewnątrz. To dwie perspektywy dla oblicza przenikania.

„Wyschły kości nasze, znikła nadzieja nasza, już po nas” – prorokuje Ezechiel, odnosząc porównanie do Izraela. Obraz ów doskonale oddaje doświadczenie mojego Kościoła. Ktoś mógłby powiedzieć „wyzionął ducha” w znaczeniu utraty życia. Tak więc uszło zeń życie. Niemożliwe. Jakże to może być prawdą, skoro tyle dzieje się w Kościele? Oto pasterze listy piszą do wiernych, pielgrzymują do sanktuariów maryjnych, obchodzą rocznice wielkich wydarzeń w Kościele, powstają nowe kółka modlitewne i nabożeństwa. Kościół niewątpliwie żyje jakimś życiem, lecz ono nie porusza tej najbardziej czułej materii w taki sposób, by radość Ducha była odczuwalna i udzielała się nam jednakowoż. Dar musi być przekazywany, a gdy nie jest, znika nadzieja, usycha jej źródło. Owa przechodniość sprawia, że Jest. Ruch, dynamizm i podtrzymywanie inności zdaje się być elementem warunkującym życie w różnorodności, możliwości ciągłego wybierania: „Inny wybiera Innego”.

Kościół w Polsce po ostatnich wydarzeniach, niechlubnej działalności hierarchów, wręcz godnej potępienia, jawi się jako zlepek ruchów, które kręcą się jakby w kółku, wokół tych samych nieróżniących się niczym spraw. Każde odstępstwo, podjęcie próby zmiany kierunku, myślenia grozi napiętnowaniem, stygmatyzacją. Co nam przeszkadza w Kościele, iż nie widzimy jasno? Boimy się zmian, ryzyka? Trwanie nie oznacza wszak trzymania się niezmiennych reguł, To nie constans. Przeciwnie, jeśli mamy przetrwać, musimy zastosować płodozmian. I tego nas uczy prawdziwy Nauczyciel, Duch Święty. Władza, mamona i pomieszanie języków jako grzechy główne pozwolę sobie wymienić. I nie o wielość jakoby chodziło, która jest podstawą jednania i prowadzi słusznie ku rozproszeniu – „Idźcie i nauczajcie”… Rzecz rozbija się o formę posługiwania. Mowa nie jest już mową z ducha Ewangelii płynącą. To mowa, która rani, rozrywa na strzępy, jątrzy, potępia i przynosi ogień na ziemię, bynajmniej nie ów, co płonie ogniskiem miłości.

Abraham Joshua Heschel pisał, że „kiedy miejsce wiary zajmuje wyznanie, miejsce pobożności — dyscyplina, a miłości — przyzwyczajenie; kiedy ze względu na miniony splendor lekceważy się obecny kryzys; wiara z żywego źródła zmienia się w klejnot rodowy; religia zaczyna przemawiać w imię autorytetu, a nie w imię współczucia — wówczas jej przesłanie staje się niezrozumiałe”. Dobrze wpisuje się to w klimat wydarzeń ostatnich tygodni, dni, godzin… Możemy mówić o zachwianiu się związków człowieka z człowiekiem. To nam daje do myślenia, bo ludzkie myślenie wypływa ze zdolności do poświęceń. W istocie myśląc, zwłaszcza na poziomie aksjologicznym, preferencyjnym, dopuszczamy do głosu dobrą wolę człowieka i chyba tego nam dziś zabrakło. Dotkliwie odczuwamy ten brak. Nie chcemy niczego poświęcić z siebie, dać. Chcemy prawdy nie spotkania, dialogu, lecz władzy, zaś Duch Święty objawia się jako będący w darze i sam będący darem.

„Na końcu naszego rozumienia świata, rozumienia dramatów ludzkich, a także własnego dramatu, patrzysz na samego siebie, widzisz, coś przeżył, coś przecierpiał, ile rzeczy przegrałeś, widzisz to wszystko, coś wygrał, i nagle – może pod koniec życia – oświeca cię ta świadomość, że »dobre było«. […] Powtarzasz słowa Boga, mówisz »dobre było«. Może właśnie o to naprawdę chodzi, może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: »Dobre było«”.
To oczywiście ks. J. Tischner, który rozumie posługę Kościoła towarzyszącego ludziom dobrej woli, ludziom będącym w drodze. On wie, że Bóg każdego zaopatrzył w Dobro, które nie zginie, zaś zadaniem Kościoła jest podtrzymywanie tego światła. Duch jest światłem, wiec dziećmi światłości jesteśmy. Duch Święty zrodzony z miłości, której łaski przenigdy byśmy nie doświadczyli, gdyby nie dana nam była wolność: wolność wyboru i wolność do bycia sobą. Tylko dlatego możemy powiedzieć, iż »dobre było«. Jakaż nadzieja!

O przymiotach Ducha Świętego można pisać wiele i na wiele sposobów. Jednym wyróżnikiem i bodaj najcenniejszą cechą Tego, który przychodzi, daje się nam, oddaje i spładza, jest dar jednania. Przyciąga nas do siebie. Niechaj więc zstąpi i sprawi, że oblicze Kościoła będzie pogodniało… z dnia na dzień. Dobro udziela się wspaniałomyślnie. Wierzę, że Kościół może się zmienić, bo tam, gdzie wzmógł się grzech, tam też obficiej rozlała się łaska. I wierzę, że przemieniony może zmienić oblicze „tej ziemi”. Ludzie będą inni, sobie ludźmi staną się, po prostu. Duch nie przychodzi do obcych, On nas zna po imieniu, bo przecież był, nim przyszliśmy na świat i był przy naszym narodzeniu. Odbywa nieustającą wędrówkę wstępowania i zstępowania. Bierze od Ojca i daje/oddaje się synom tej ziemi. To Ten sam, który mówi w Nim: „Bierzcie i jedźcie”. Pokarm na życie. Istotnie jest życiem.

Życzenia oddychania pełną piersią, pełnią łaski są jak najbardziej wskazane. Nadzieja, że nadzieja przyjdzie, jest, ale trzeba ją wesprzeć. Stanąć przy nadziei to tyle, co zawierzyć, zaufać sobie samemu, jak również Temu, który zarazem jest w nas żywym źródłem łaski i przychodzi jako brat, przyjaciel w darze Innego. Nie bój się, Kościele, wziąć Go do siebie!

Prawdziwe dzieje człowieka są dziejami dojrzewania do wspaniałomyślności. Jedynie prawdziwa miłość może być wspaniałomyślna, bo uznaje i wybiera dobro tylko dlatego, że jest dobrem, bez pytania o korzyść. Nieprawdziwa miłość, iluzoryczna i zakłamana zawsze skrywa jakiś interes. Wprawdzie pięknie się prezentuje, przywdziewa atrakcyjne szaty, ale w istocie nie jest to miłość, która nie szuka swego. Trzeba mieć miłość w myśleniu i myślenie w miłości, bo inaczej nasz świat jest bezduszny, bez tchnienia, nie ma w nim Życia.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code